Po co dzień ich budzi.../Wstęp

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Feliks Brodowski
Tytuł Po co dzień ich budzi...
Pochodzenie Liote (nowele)
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1905
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Całe opowiadanie
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Serce moje ścielę pod stopy wasze. Nie mam nad was ukochania bliższego. A kto najnędzniejszy z was i najzaraźliwszym trądem okryty — bierz do kropli krew moją, jeśli ci potrzebna, byś ozdrowiał i życiem się ucieszył. Nie kłamięć bracie, gdy mówię: nie masz jednej niedoli twojej, którejbym sam w sobie nie przeżył i gorzkością jej swoich ust nie opalił...

Dołem, pod wzgórzem miejskiem, mętne rzeki fale toczą się, unosząc ze sobą śmiecie i nieczystość wszelką. Górą, poprzez miasto całe, u zaułków brudnych i cuchnących poczynająca się — idzie inna fala... Wzdyma się ona, przewala i rozpryskuje, a gdzie kropla od niej padnie, tam już coś wyżre i ślad ostawi przeplamiony, kłujący w oczy tych, co na czystość tylko, schludność i dobroć przychylnie a łaskawie patrzyć mogą.
Owa zaś fala nie wybiera sobie koryta umiecionego; jak prąd szalejącej powodzi, pędzi na niwy czy pustkowia, rwie co napotka, unosząc ze sobą — jak tamta — śmiecie i nieczystość wszelką.
To nędza. Niby widmo, a przecież cielesność, dotknąć się dająca. Coś, co do śmierci doprowadza, a samo nigdy nie umiera. Nie daje się zniszczyć, nie stracha się niczego, pogryzione własnymi zębami, szarpane kłami głodu, zimna, chorób, upragnień wszelakich, a żywe wciąż i odradzające się; wypędzane, kopane, bite a precz wracające do tych samych miejsc i tym samym zawżdy odzywające się głosem, co to niby jęk chorego, niby skomlenie szczenięcia, żałosne, natrętne.
Oto zmieszał się z wiatrem dźwięk jakiś i już umilknąć nie może, wieki całe płacze i drży w powietrzu, z jego wiewem dokoła ziemi lata, do wszystkich uszu swoją skargę wciska.
Płynie ubóstwo owo ciemne i wyzbyć się nalatującego doń śmiecia a brudu występków nie mogące, płynie, jakby od morza fale się odrywały wzdęte, górom podobne, i lądy całe zalewały. Nie jest li ono samo morzem, a dostatek, schludna czystość, dobroć serc spokojnych, uśmiech sytych dzieci, radosne życia ukochanie, pogoda starości nietroskliwej, umysły nie głodne wiedzy, ręce nie wyczekujące na pracę — nie sąż to na morzu owym wysepki tylko małe, małe?...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Feliks Brodowski.