Pionierowie nad źródłami Suskehanny/Tom II/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Pionierowie nad źródłami Suskehanny
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1885
Druk K. Piller
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IV.
Opłakane zdarzenie! trzej majtków nielada,
Wraz z dzielnym naczelnikiem, na łeb w wodę wpada.
Faliconer.

Kiedy tak rybacy robili przygotowania do podziału, Elżbieta ze swoją, przyjaciółką oddaliła się od ich gromady, przechadzając się wzdłuż brzegów jeziora. Ciemność bardziej się jeszcze wzmogła w czasie wyciągania sieci, a chociaż blask ognia rzucał światło dosyć żywe na przedmioty w pobliżu leżące, sprzeczność ta podwajała jeszcze pomrokę otaczającą inne, będące w odległości znaczniejszej. Znalazły się wkrótce w miejscu, gdzie noc czarna zupełnie je przed oczyma rybaków zasłaniała, chociaż ci znajdując się około ogniska, zupełnie przez nie widzianymi byli.
— Oto przedmiot, który byłby godzien pędzla dobrego malarza — rzekła Elżbieta. Przypatrz się tylko rysom twarzy drwala, z jaką to radośną miną pokazuje mojemu wujaszkowi Ryszardowi rybę wielkości niezwykłej! I obacz z jak dostojną twarzą mój ojciec spogląda na tych ludzi, którzy rozbierają na gatunki ryby. Zdaje się być zamyślonym i melancholijnym, jak gdyby się lękał, ażeby dzień podziału ryby nie stał się dniem nadużycia i zbytku. Czyżby z tego nie był piękny obraz Ludwiko?
— Wszak wiesz miss Templ, że ja talentu rysowania nie posiadam.
— To nie przeszkadza mieć w tej mierze swojego zdania. Ale dla czego nie nazywasz mię Elżbietą? byłoby to więcej cokolwiek po przyjacielsku.
— Dobrze więc moja kochana Elżbieto, powiem więc, że mojem zdaniem, byłby to bardzo piękny obraz. Grube Kirbego rysy, oraz wzrok łakomy, którym spogląda na rybę, wystawiłyby doskonałą sprzeczność z wyrazem pana Edwarda. Ma on w swojej fizyognomii coś takiego... takiego... nie wiem jakby to nazwać, ale ty mię rozumiesz Elżbieto.
— Wiele mi robisz zaszczytu miss Grant, nie umiem ani zgadywać cudzych myśli, ani wyrażeń tłumaczyć.
Nie było zapewne ani ostrości, ani oziębłości w sposobie. jakim te kilka słów wymówionych zostały, atoli przerwały one na chwilę rozmowę, i dwie przyjaciółki trzymając się pod ręce, przechadzały się w milczeniu coraz bardziej oddalając się od gromady. Elżbieta pierwsza rozpoczęła rozmowę, bądź dla tego, że się lękała, czy nie obraziła Ludwiki mimowolnie swoją odpowiedzią zwięzłą, bądź że nowy przedmiot, który w tej chwili postrzegła, otworzył jej usta.
— Patrzaj Ludwisiu, odezwała się, nie my tylko w jeziorze łowim ryby tej nocy. Oto na drugim brzegu, prawie naprzeciwko nas zapalają ogień. To powinno być nie daleko chałupy Nattego.
Ludwika miała w tej chwili zwrócone oczy na kamyki po których stąpała, prawdopodobnie dla tego, że będąc bojaźliwszą od swojej towarzyszki, lękała się zajrzeć w tajemnice ciemności, albo może z innego powodu, którego wyobrażenie sobie zostawiamy domyślności czytelników. Cóżkolwiekbądź, jej uwaga obudzona głosem Elżbiety, poprowadziła wzrok jej w kierunku wskazanym.
Wśród ciemności, które nieprzeźroczystsze były jeszcze pod górą od strony wschodniej, aniżeli w każdem innem miejscu, słabe i drżące światło okazywało się i znikało na przemiany. Nie pozostając na jednem miejscu, posuwało się ku brzegom jeziora. Wreszcie się zatrzymało, powiększając blask swój wraz z objętością i przybierając kształt kuli płomienistej, wielkości głowy ludzkiej. Niepodobne ot było bynajmniej do płomienia, który ustawicznie Ryszard podniecał; blask jego był świetniejszy, bardziej jednostajny i ani się powiększał, ani umniejszał od czasu do czasu.
Zdarzają się chwile, w których najoświeceńsze umysły doświadczają wrażeń fałszywych, jakich rzadko kto w dzieciństwie uniknie. Elżbieta nie mogła się wstrzymać od śmiechu nad swoją słabością, kiedy jej imaginacya przywiodła powieści dziwaczne, jakie powtarzano w miasteczku o Nattym Bumpo. Też same wyobrażenia opanowały jej przyjaciółkę i wnet Ludwika tuląc się bardziej do niej, rzekła, rzucając bojaźliwem okiem na przedmiot który jej nastręczał te myśli.
— Czy nie słyszałaś miss Templ o tym Bumpie opowiadań osobliwszych? Mówią, że on żył dosyć długo z Indyanami w swojej młodości, i że nawet podczas ostatniej wojny walczył razem z nimi.
— To nie jest rzeczą niepodobną, Ludwiko, ale nie on jeden tylko pomiędzy białymi którzy toż samo czynili.
— Bezwątpienia, ale nie jestże osobliwszą rzeczą, ta ostrożność, jaką względem swojej lepianki okazuje? Nigdy się nie oddala, żeby jej nie zamknął ze szczególniejszą troskliwością. Nawet kiedy kilka razy dzieci i mężczyźni prosili go o przytułek przeciwko burzy, pozbywał się ich w sposób nieużyty i z groźbą. Nie jestże to osobliwością w tym kraju?
— Rzecz niezawodna, że on nie jest gościnny, ale zapominać nie należy jego wstrętu do cywilizowanego życia. Słyszałaś jak mój ojciec niedawno mówił, iż był za pierwszem swojem do tego kantonu przybyciem, bardzo dobrze od niego przyjęty. Wreszcie, przyjmuje on odwiedziny pana Edwarda, a wiemy dobrze obie, iż pan Edward niczem więcej nie jest tylko dzikim.
Ludwika nic na tę uwagę nie odpowiedziała, i ciągle się wpatrywała w przedmiot, który dał do niej pobudkę. Drugie światło, nie tak żywe jak pierwsze, i kształtu ostrokręgowego ukazało się w tej chwili. Znajdowało się ono za pierwszem w niewielkiej odległości i szło w ślad za wszystkiemi jego poruszeniami. Za kilka chwil można było rozpoznać, że to drugie światło było tylko odbiciem się pierwszego w wodach jeziora. Przedmiot, jakikolwiek on mógł być, ku nim się szybko w prostej linii posuwał.
— Możnaby niemal wierzyć, że to jest zjawisko nadprzyrodzone — rzekła Ludwika, ciągnąc swoją przyjaciółkę ku stronie rybaków, od której się oddaliły.
— To jest przepyszny widok — rzekła Elżbieta.
Przedmiot, na który miały zawsze oczy zwrócone, stracił nagle kształt swój foremny, powiększył się w objętości bez stracenia swojego blasku i ukazał się migającym płomieniem przed niemi, kiedy równocześnie z tylu wszystko ciemnościami głębokiemi było okryte.
— Eh! Natty Bumpo! czy to ty? — zawołał szeryf. Zbliż się tylko tu, a ja ci dam podostatkiem ryb godnych pokazać się na wielkorządcy stole.
Światło zmieniło zaraz kierunek zmierzając ku stronie ogromnego stosu, przy którym się Ryszard znajdował. Lekkie czółenko wysunęło się z łona ciemności i ujrzano Nattego, który stał na tym ułomnym statku, robiąc ze zręcznością doświadczonego flisa długim drągiem uzbrojonym na końcu żelazem kształt haka mającym, który mu służył za wiosło dla popędzania łódki po powierzchni jeziora, ile razy głębokość wody pozwoliła mu się o dno opierać. Na przodzie czółna znajdował się człowiek, którego wyraźnie dostrzedz nie można było, ten kierował jego biegiem za pomocą wiosła zażywanego ze zręcznością dowodzącą wprawy. W tej chwili Natty, hakiem swojego drąga poruszył korzenie sosnowe, które płonęły na ognisku żelaznem, a żywsze światło, które ztąd powstało, pozwoliło rozpoznać rysy ogorzałe, oraz czarne i przenikające oczy Johna Mohegana.
Czółno ciągle krążyło wybrzeżem, w pewnej odległości, aż póki się nie znalazło naprzeciwko stosu Ryszarda, wtenczas zmieniło kierunek dla zbliżenia się do lądu. Za niem na wód powierzchni zaledwie lekka rysowała się brózda, i żaden szelest nie dał się słyszeć kiedy przybiło do brzegu, tylko Natty i Mohegan przenieśli się na tył swojego wątłego statku, ażeby przednia część jego, mogła się przez to dalej na twardy grunt pomknąć.
— Zbliż się Moheganie — rzekł Marmaduk — zbliż się Bumpo i nabierzcie do swojej łodzi ryb tyle, ile wam się podoba. Byłoby ze wstydem nacierać na nie hakiem, kiedy oto takie ich tu jest mnóstwo, że wszystkie może gęby miasteczkowe w spożyciu ich dać nie zdołają rady.
— Nie, nie, sędzio — odpowiedział Natty przybliżając się ciągle — ja nie żyję owocami niczyich spustoszeń. Kiedy mi się zechce węgorza, lub też pstrąga, mam na to hak mój, żeby go dostać, ale nie chciałbym za najlepszą fuzyę, jaką kiedykolwiek sprowadzano do kraju, mieć uczestnictwa w grzechu, który się popełnia, gubiąc z upodobaniem tysiące stworzeń. Gdyby one mogły dostarczać futra jak bobry, skór jak daniele, możnaby coś było powiedzieć na obronę podobnej zagłady, ale ponieważ Bóg je stworzył tylko ku pożywieniu człowieka, powiadam, że to jest grzechem niszczyć ich więcej, aniżeli zjeść można.
— Twoje rozumowanie Natty jest sprawiedliwe — zawołał Marmaduk — i tym razem jesteśmy jednego zdania. Chciałbym tylko żebyśmy szeryfa mogli nawrócić. Niewód w połowie mniejszy, mógłby ryb na cały tydzień dostarczyć dla całego miasteczka.
— Nie, nie, sędzio — powiedział Natty, trzęsąc głową, jak gdyby się nie zgadzał na tę wspólność w zdaniach — nie potrzeba mówić żeśmy jednego zdania, albowiem gdyby tak było, nie wyciąłbyś tyle set włók lasu. Ale wy nie macie ani prawidła, ani miary bądź w polowaniu, bądź w rybołówstwie. Dla mnie mięso zwierzęcia staje się smaczniejszem, kiedy na nie polując, zostawiam mu sposobność ratowania życia, i dla tego zawsze jedną tylko kulą fuzyę moją nabijam, nawet strzelając do ptaka, czy też do wiewiórki. Wreszcie przez to się oszczędza ołowiu, a kiedy się umie strzelać, dosyć jest jednej kuli, zwłaszcza kiedy nie chodzi o zwierzynę twardego życia.
Ryszard dosłyszał tej rozmowy z gniewem, i skoro tylko zakończył rozporządzenia swoje względem podziału, biorąc własnemi rękami wielkiego pstrąga, i przekładając go z jednej kupy na drugą, aż póki wyobrażenia jego względem sprawiedliwości nie zostały zaspokojone, odwrócił się i dopiero teraz dał wyraz swojemu oburzeniu się.
— Piękna zaiste konfederacya opiekowania się zwierzyną w kraju, pomiędzy sędzią Templem, właścicielem dwóch tysięcy włok ziemi i założycielem miasta, a Natty Bumpo próżniakiem z profesyi, znajomym powszechnie z kradzieży zwierzyny! Ale dowiedz się bracie Marmaduku, że ja kiedy się bawię rybołowstwem, to dla samego rybołowstwa. Tak więc, dalej moi przyjaciele, zarzucajcie powtórnie sieci, a jutro podeszlemy wozy dla zabrania naszej zdobyczy.
Marmaduk uczuł zapewne, iż byłoby rzeczą niepożyteczną silić się na odradzenie szeryfowi jego zamysłu, oddalając się więc od ognia, zbliżył się do czółna Nattego, dokąd już pierwej ciekawość zaprowadziła dwie przyjaciółki, za któremi Edward Olivier postępował.
Elżbieta przypatrywała się z uwagą lekkim deskom jesionowym, okrytym korą, które służyły do sporządzenia tego czółna, dziwiła się prostocie jego budowy i zdawała się zdumiewać, że się mógł znaleźć ktoś tak odważny, który śmie życie swoje tak słabej łódce powierzać. Edward wdał się wtenczas w wyszczególnienie przyczyn, które czyniły ten statek tak bezpiecznym, jak wszelki inny, jakiby tylko wybrać możną było, i opisał jej potem z taką żywością sposób chwytania ryb hakiem, iż jej bojaźń zniknęła ustępując miejsca żądzy odbycia żeglugi po jeziorze w łódce, która ją z początku tyle przestrachu nabawiła, w celu zażycia rozkoszy oglądania tego nowego sposobu rybołowstwa. Odważyła się nawet objawić to swojemu ojcu, śmiejąc się i obwiniając dziwactwo, któremu ustępowała.
— Bardzo mi się to podoba Elżuniu — rzekł pan Templ — że bojaźni dziecinnych nie słuchasz. Nie masz żadnego łodzi gatunku, na którychby można było pływać bezpieczniej, jak na takich czółnach, jeżeli kto niemi zręcznie kierować umie. Miałem jedno podobne, ale jeszcze mniejsze, kiedym ostatni raz przebywał Oneydę, w najszerszem jej miejscu.
— Ja także nie raz mojego używałem na jeziorze Ontario — rzekł Natty — i częstom z sobą, miewał kobiety. Ale kobiety delawarskie umieją robić wiosłem i podobnemi czółnami równie zręcznie, jak mężczyźni kierują. Jeżeli miss Templ chce też wstąpić dla przejechania się po jeziorze, będzie widziała w przydatku, jak starzec na swoje śniadanie zahaczy pstrąga. John również jak i ja zapewni, że nie masz najmniejszego niebezpieczeństwa. On sam zbudował to czółno, i wczoraj po raz pierwszy spuściliśmy je na jezioro i spróbowaliśmy na niem płynąć.
— Pójdź, pójdź młoda dziewico Mikonu — rzekł Mohegan, biorąc Elżbietę za rękę, której delikatność i białość sprzeczną była z twardością i czarniawą barwą skóry rękę jego pokrywającą — spuść się na Indyanina, głowa jego jest sędziwa, a ręka jeszcze pewna, chociaż już drżeć zaczyna. Młody Orzeł będzie nam towarzyszył, i czuwać będzie nad tem, ażeby się żadna przygoda siostrze jego nie przytrafiła.
— Słyszysz panie Edwardzie — rzekła, rumieniąc się nieco Elżbieta — przyjaciel jego Mohegan uczynił obietnicę w imieniu pana. Czy przystajesz na jej spełnienie?
— Z poświęceniem życia mojego, jeżeli tego potrzeba, miss Templ — odpowiedział z zapałem młodzieniec. Zapewniam panią, iż na żadne się nie narażasz niebezpieczeństwo, i nie tyle dla stania się jej użytecznym, jak dla przyjemności towarzyszenia pani i miss Grant udam się za niemi.
— Ja! — zawołała Ludwika — nie mam najmniejszej ochoty narażać się na tak wątłej łódce, i spodziewałabym się moja kochana Elżbieto, że będziesz miała tyle roztropności, że na nią nie siądziesz.
— Siądę niewątpliwie — odpowiedziała miss Templ, i posuwając się za starym Indyaninem wskoczyła lekko do czółna, gdzie na miejscu wskazanem usiadła. — Panie Edwardzie, możesz pozostać, trzy osoby, zdaje mi się dosyć na tę orzechową łupinę.
— Może ona wybornie ponieść czterdzieści — odpowiedział Edward, wskakując tam z porywczością od której łódka się zachwiała. — Przebacz miss Templ, ale nie mogłem zgodzić się, ażeby ci dwaj zacni Charonowie prowadzili ją w państwo ciemności, bez towarzystwa jej geniusza.
— Dobryż to jest czy zły geniusz? — zapytała miss Templ z uśmiechem.
— Dobry dla pani — odpowiedział młodzieniec, dobitniej dwa ostatnie wyrazy wymawiając.
— I dla moich — dodała Elżbieta z twarzą w pół uradowaną, w pół markotną. Ale ruch czółna odbijającego w tej chwili od brzegu, inny jej wyobrażeniom nadał kierunek, i nastręczył Edwardowi bardzo dobry pozór wyminięcia odpowiedzi na tę uwagę. Zdawało się Elżbiecie, iż łódka płynęła, jakoby siłą czarodziejską unoszona po wód powierzchni, z taką łatwością John Mohegan umiał ja prowadzić. Najmniejsze skinienie Nattego hakiem, wskazywało mu kierunek jakiego się miał trzymać, i wszyscy głębokie milczenie zachowywali, ostrożność ta bowiem potrzebna dla pomyślnego ryb połowu.
Przybyli wkrótce na miejsce, w którem woda niewielką miała głębokość. Na takich tylko właśnie wiosną znajdują się okunie, gdzie je można łowić sieciami. Ponieważ światły okręg otoczył łódkę, sprawiony od płomienia, który Natty w jednostajnej mierze utrzymywał, Elżbieta gromady ryb tych przechodzące widziała w massach tak skupionych, iż zdawało się, że na oślep hak cisnąwszy, niepodobna było którejkolwiek z nich uchybić. Ale Natty miał zwyczaje, a może i upodobania sobie właściwe. Stał on na przodzie łódki, jego postawa i wzrost wyniosły pozwalały mu dalej sięgnąć okiem, aniżeli mogli ci, którzy za nim siedzieli, a schylając się naprzód, potem na stronę, zdawał się chcieć przeniknąć aż za okrąg jasny otaczający łódkę.
Nakoniec poszukiwania jego uwieńczył skutek, dając przeto znak skinieniem haka.
— Tamtędy Johnie — rzekł półgłosem — tamtędy. Postrzegam rybę, która już od dawnego czasu wyszła ze szkół, rzadko znaleźć podobną na mieliźnie zdolną do podchwycenia hakiem.
Indyanin skinął głową na znak zgody, i czółno w kierunku wskazanym popędził, kiedy Natty kładł na ognisko kilka drzewek z korzeni sosnowych, co tak żywą spowiło światłość, iż do samego dna jeziora przeniknęła. Elżbieta wtenczas ujrzała w głębinie na stóp dwadzieścia rybę nadzwyczajnej wielkości, która na dnie wody, na kilku drzewa kawałkach zdawała się spoczywać, i tylko po ruchu ogona i skrzeli można ją było rozeznać.
— Cyt! Cyt! — rzekł Bumpo z cicha do Elżbiety, która cokolwiek narobiła szelestu, powstawając dla widzenia dokładniej tego mieszkańca wody — rybę tę, prędzej można przepłoszyć niż zahaczyć. Znajdują się one pod wodą przynajmniej na stóp ośmnaście, a drąg mojego haka czternaście tylko wynosi. Gniewałbym się wszakże, gdybym ją chybił, bo przynajmniej dziesięć funtów waży.
To mówiąc wziął swój oręż, wyniósł go do góry na powietrze i cisnął silnie w kierunku, który za stosowny poczytał. Elżbieta ujrzała jak żelazo błyszczące, którem koniec drąga był nasadzony, poruszyło się w wodzie i złudzona skutkiem łamania się promieni światła, mniemała, że hak ofiary swojej nie ugodzi. Drąg zginął pod wodą, lekkie kręgi na jej powierzchni rozeszły się od tego miejsca w którem się poruszył, ale siła oddziaływająca wypchnęła go tejże prawie chwili na powierzchnię wody. Bump0 który na to czatował, nachyliwszy się zupełnie i kładąc się prawie na powierzchni jeziora, pochwycił go natychmiast, i pokazał Elżbiecie pysznego pstrąga przeszytego hakiem.
Otóż i wszystko czego mi było potrzeba — rzecze kładąc rybę na dnie łódki — więcej nie chcę, i już tej nocy nie cisnę powtórnie mojego haka.
Zaledwo czółno dostało swoją zdobycz, kiedy łoskot wioseł zapowiedział cięższej łodzi przybycie, na której się znajdował Beniamin. Stanęła ona zaraz w okręgu światłym, od ognia płonącego na czółnie sprawionym, a Beniamin, który zaczął już był zarzucać sieci, chrapliwym głosem zawołał:
— Dalej na głębinę mości Natty, twoje światło płoszy rybę i daje postrzegać jej sieci. Jeżeli razem ze mną będziesz żeglował, nie dostanę ani oka. Rozumiesz, że ryba nie ma tyle rozpoznania ile koń w postrzeganiu niebezpieczeństwa? Dalej na głębinę, powiadam, nie marudź tu na moich wodach.
John Mohegan nie przywykł był do posłuszeństwa rozkazom w sposób tak samowolny wydawanym, z taką zatem opieszałością wykonywał zalecania Benjamina, iż miał czas postrzedz, równie jak i jego towarzysze, że się niezgoda wkradła do rybackiej łodzi.
— Nalegajże tam silniej na wiosło lewe Kirby — wrzeszczał Beniamin. — Jakże chcesz żebym uskutecznił zarzucanie sieci? Najlepszy admirał nie potrafi nic dokazać, jeżeli poleceń jego wykonywać nie będą. Nie masz nowozaciążnego pacholęcia w całej marynarce angielskiej, któreby lepiej od ciebie obrotów nie znało.
— Mości Pompo, — odpowiedział Kirby przestając robić wiosłem — nie źle się będzie dowiedzieć, że ja lubię, ażeby do mnie grzecznie przemawiano. Jeżeli chcesz ażebym łódź zawrócił, powiedz mi to uprzejmie, a zrobię jak żądasz ale nie jestem w humorze znoszenia, kiedy się ktoś ze mną jak z psem obchodzi.
— Pies dobrze ułożony lepiejby swoją wykonywał robotę, ale mniejsza o to, śpiesz się z nawracaniem łodzi, kiedy nie chcesz żeby nam się połów nie powiódł.
Billy Kirby był posłusznym, szemrząc atoli, a ponieważ zły humor dodał mu sił nowych, tak gwałtownie w zawrocie wstrząsnął łódką, że to wzruszenie nie tylko strąciło do wody sieci, ale nawet samego naczelnego rybołowa, który znajdując się na brzegu pokładowym mokrym i ślizkim, nie mógł równowagi zachować. Łódź oświecał tylko promień czółna nie bardzo jeszcze oddalonego, tak, iż wpadnięcie do wody Beniamina postrzeżono z brzegu, zkąd przerażające usłyszano krzyki.
— Admirał nie umie pływać — rzekł Kirby zaczynając zrzucać z siebie odzienie.
— Rób Johnie, rób prędzej wiosłem — zawołał Edward — a ja dam nurka, ażeby go uratować.
— Ach! ratuj go, ratuj! na miłość Pana Boga! — zawołała Elżbieta, spuszczając głowę z przerażeniem na ręce.
Krzepkie ramiona Mohegana, i lekkość statku, postawiły go w miejscu zatonięcia w krótszym przeciągu, niż to mówimy. Edward powstał dla rzucenia się do wody.
— Zwolna! zwolna! — rzekł Natty, zatrzymując go — ja go prędzej hakiem wydobędę, i nikt się tym sposobem na niebezpieczeństwo nie narazi.
Widziano wyraźnie pod wodą na stóp dziesiątek głębokości, Beniamina trzymającego w każdej ręce po garści sitowia, za którego pomocą chciał się na powierzchnię wody wynurzyć, ale to było za słabe, i utrzymać go nie mogło. Natty pogrążył hak swój w wodzie z ostrożnością, i zręcznie krukiem zaczepił włosy Beniamina, który, jak się zdaje, żeśmy już powiedzieli, nosił je zawsze z tyłu związane w harcap założone za kołnierz sukni, i wydobył go na powierzchnię, gdzie Beniamin swoje przybycie obwieścił oddechem tak silnym, iżby ten mógł przynieść zaszczyt cielęciu morskiemu.
Otworzył na chwilę oczy, spojrzał na około siebie wzrokiem obłąkanym, jak gdyby się w nieznajomym kraju znajdował, i utracił przytomność. Położono go w wielkiej łodzi, i tak się potężnie zmierzając do brzegu, wzięto do wioseł, iż w przeciągu dwóch minut już się przy nim znaleziono. Ryszard z niecierpliwością pragnący się dowiedzieć w jakim stanie znajdował się jego faworyt, wszedł do wody aż wyżej pasa, i pomógł Kirbemu do podniesienia go ku ognisku, gdzie dopiero zaczął do siebie przychodzić, wtenczas kiedy szeryf wydawał następujące rozkazy:
— Biegaj, Kirby, biegaj do miasteczka, i przynieś stamtąd beczkę, w której ja ocet robię, śpiesz się tylko, nie marudź nad wypróżnieniem octu. Kup u pana Le Quoi tytuniu i pół tuzina fajek. Poproś u Pettibony o flakonik z solą i o flanellową spódnicę. Powiedz doktorowi Elnatanowi, ażeby przybywał natychmiast, albo raczej niech mi przyszłe lancet. Cóż to, bracie Marmaduku, co to zamyślasz? Każesz połykać rum człowiekowi, który i tak już pił do zbytku.
Tymczasem Beniamin ściskał jeszcze w rękach sitowie, którego się był uczepił, oczy miał wpół-otwarte, a płucami robił z taką siłą, jak miech kowalski, chcąc zapewne wynagrodzić minutę bezczynności, na którą były skazane. Ponieważ z największą determinacyą trzymał mocno wargi stulone, powietrze wciągane mogło tylko wchodzić przez nozdrze, tak, że raczej możnaby powiedzieć było, iż chrapał zamiast oddychania.
Butelka, którą Marmaduk przybliżył do gęby swojego intendenta, miała działanie talizmanu. Usta się jego otworzyły, ręce opuściły sitowie i ujęły się podanej flaszy, oczy jego, które spozierały na przemiany z obłąkaniem na tych wszystkich, którzy go otaczali, wlepiły się w niebo i w tej chwili zdawał się odzyskiwać życie. Nieszczęściem dla skłonności Beniamina, jak tylko pociągnął nieco, dała mu się czuć potrzeba oddychania tak gwałtownie, jak po zanurzeniu się w wodę, i przymuszony był oddalić od gęby butelkę.
— Zdumiewasz mię Beniaminie — zawołał szeryf — czy to jest podobna, ażeby człowiek mający twoje doświadczenie, tak niebacznie postępował? Jesteś już pełny wody, a jeszcze...
— A jeszcze dodaję do niej rumu, ażeby grog zrobić — odpowiedział Beniamin, którego rysy twarzy zwyczajny swój wyraz przybrały. Ale się nic nie lękaj panie Jonesie, starałem się zatrzymać moje zapadnie szczelnie zamknięte i nie wiele pod pokład dostało się wody. Co się zaś ciebie tycze mości Kirby, długiem ja odbywał podróże po wodzie słonej, niekiedy żeglowałem i po słodkiej i mogę powiedzieć na twoją pochwałę, że jesteś najgorszym ze wszystkich flisów, którzy kiedykolwiek na ławce wioślarskiej siedzieli. Podejmuję się wypić wszystkę wodę tego jeziora, jeżeli kiedykolwiek puszczę się razem z tobą w czółnie, łodzi, szalupie, a nawet w okręcie wojennym. Natty Bumpo, daj mi rękę. Powiadają, żeś jest Indyaninem, żeś nie z jednej głowy wraz ze skórą zdjął czuprynę, ale mniejsza o to, wyrządziłeś mi posługę, której nigdy nie zapomnę, i możesz polegać na mnie, śmierć czy życie, na lądzie i na morzu. Nie mówię ja, żeby nie było przyzwoitszą rzeczą rzucić mi koniec liny przywiązanej do pławka, zamiast zahaczenia mię jak pstrąga i wyciągnięcia z wody starego żeglarza za harcab zaczepionego, ale przypuszczam, żeś nawykł chwytać ludzi za czuprynę, i ponieważ to się udało, mniejsza o sposób.
Marmaduk, przybierając wtenczas ton dostojny, przed którym nawet szeryf spuścił ze swojej powagi, rozkazał, ażeby się zaraz do powrotu przygotowano. Beniamin przy pomocy dwóch młodych wieśniaków natychmiast udał się do miasteczka, wyciągnięto sieci z takiem niedbalstwem i pośpiechem, iż ledwo się w nich znalazł tuzin małych rybek. Rozdzielono połów cały według przyjętego zwyczaju, to jest: Ryszard los wyciągnął, wtenczas, kiedy jeden z rybaków tyłem do niego odwrócony, wymieniał osobę, do której wyciągnięta ilość należeć miała. Nakoniec, po ułatwieniu swych wszystkich rozporządzeń, Billy Kirby zostawiony dla pilnowania aż do jutrzejszego poranku ryb i sieci, kazał sobie na wieczerzę upiec wielkiego na węglach okunia. Pan Templ i jego towarzystwo, wsiedli na łódź wielką, do kierowania której pan Jones wybrał dwóch silnych wioślarzy, inni zaś rybacy pieszo, brzegiem jeziora, udali się do miasteczka.
Można było prowadzić okiem za Mohegana czółnem, które pruło wodę z szybkością niewypowiedzianą, aż póki nie przybiło do brzegu, naprzeciwko Nattego chałupy. Jak tylko wysiedli na brzeg, zagasili swój ogień i wszystko na tej stronie w głębokich się ciemnościach ukryło. Młodzieniec, który utrzymywał rozpięty z szalu namiot nad swoją i nad Ludwiki głową, myśliwiec i wojownik indyjski, zajmowali na przemiany myśli młodej dziedziczki. Uczuła w sobie także ciekawość odwiedzenia chatki, w której ludzi tak różnych od siebie wspólna skłonność łączyła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.