Pionierowie nad źródłami Suskehanny/Tom I/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Pionierowie nad źródłami Suskehanny
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1885
Druk K. Piller
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVI.
Jest jakaś zdrada panowie, przeto bądźcie w gotowości.
SZEKSPIR (Wiele hałasu o nic).

Zimno znacznie się zmniejszyło o poranku dnia następnego. Lekkie obłoki ukazały się na widnokręgu i księżyc skrył się za masą wyziewów pędzonych ku północy wiatrem południowym, co było niezawodnym znakiem odwilży. Słońce zrazu zaświeciło w całym blasku, lecz powoli skupiły się obłoki i zaległszy naokoło, nie dozwalały przenikać jego promieniom.
Już dobry był ranek i słońce pasowało się jeszcze z gromadą chmurnych wyziewów przyćmiewających go, kiedy Elżbieta wyszła ze swego pokoju chcąc korzystać z pogody i zaspokoić ciekawość, zwiedzając miejsca przyległe domu ojca, nim się zgromadzą na śniadanie. Okrywszy się futrem dla ochrony od zimna, które lubo nie ostre, dojmowało jeszcze, weszła do małej zagrody położonej za domem, prowadzącej do lasku małych sosenek odrostków starych drzew, których pnie ścięto. Zaledwo tam weszła, wnet poznała głos Ryszarda Jonesa wołającego:
— Życzę ci szczęśliwych świąt Bożego Narodzenia[1] Elżusiu. Ah! ah! widzę, iż z ciebie ranny ptaszek, lecz i o tem wiedziałem, iż będę od ciebie ranniejszym. Nigdy nie dozwoliłem wyprzedzić się nikomu, co do życzeń na dzień Bożego Narodzenia. Nie, ani mężczyzna, ani niewiasta, ani dziecię, ani wielki, ani mały, ani biały, ani czarny, ani twarzy żółtej, ani miedzianej, nikt nie może się poszczycić by mię wyprzedził w tym względzie. Ale zaczekaj chwilę, niech włożę odzienie. Chcesz zapewne widzieć ulepszenia, jakie pod twą niebytność zaprowadzone zostały; ja tylko mogę je pokazać, gdyż sam układałem wszystkie plany. Jeszcze upłynie godzina nim brat Marmaduk i major przyjdą do siebie, po tych przeklętych miksturach pani Hollister; nic mi więc nie przeszkadza nieco się przejść z tobą.
Elżbieta obróciwszy się, postrzegła Ryszarda w nocnej czapeczce u okna jego sypialnego pokoju, gdzie bojaźń, aby go kto nie uprzedził, co do życzeń na ten dzień, zniewoliła go wysunąć głowę pomimo zimna. Uśmiechnąwszy się, obiecała zaczekać, wróciła do domu, po chwili wyszła znowu, trzymając w ręku papier z kilku pieczęciami. Pan Jones czekał już na nią.
— Pójdźmy, Elżusiu, pójdźmy — rzekł, biorąc ją pod rękę — odwilż się zaczyna, lecz śnieg jeszcze zdoła nas utrzymać. Nie czujesz-że, iż powietrze którem oddychamy, przybywa od Pensylwanii? Co za obrzydliwy klimat! Wczoraj o zachodzie słońca zimno potężne, dostateczne było do zmrożenia gorliwości w człowieku, co podług mnie jest postawić termometr na zero; między dziewiątą a dziesiątą godziną powietrze było nieco umiarkowańsze; o północy zupełnie łagodne, przez resztę zaś nocy tak było gorąco, iż leżeć pod kołdrą nie mogłem. Eh! Aggy, hola! Aggy! zbliż się murzynku, winszuję ci radośnych Świąt Bożego Narodzenia Podejmij ten dollar i jeśli ktokolwiek wstanie nim my wrócim, prędko mi donieś o tem, jeśli zaś z twej niebaczności uprzedzi mnie brat Marmaduk, nie chciałbym być w twojej skórze.
Aggy obiecał być uważnym w wykonaniu jego rozkazów, podniósł dollara ze śniegu, wyrzucił go w górę o dwadzieścia stóp na powietrze, zręcznie schwytał ręką spadającego i pobiegł do kuchni, aby się pochwalić z odebranego podarku, z sercem tak lekkiem jak fizyognomia jego była radośną.
— Bądź spokojnym drogi wujaszku — rzekła Elżbieta — tylko co otwierałam drzwi od pokoju mojego ojca, śpi jeszcze głęboko. Możemy w zupełnej spokojności odbyć naszą przechadzkę i wszystkie honory dnia tego przy was zostaną.
— Marmaduk jest twoim ojcem Elżbieto, ale muszę powiedzieć, że lubi pierwszeństwo wszędzie, nawet w drobnostkach. Co do mnie, tylko z powodu spółubiegających się staram się o to, albowiem rzecz z siebie nic nie znacząca, czasem nabiera wagi, gdy się wielu o nią jednocześnie ubiega. Tak i w tem zdarzeniu, chcę uprzedzić braciszka, gdyż pragnie iść ze mną w zawody.
— Wszystko to bardzo jasno wujaszku; gdybyś był jeden na świecie, nie troszczyłbyś się bynajmniej o zaszczyty, ponieważ wiele ludzi do nich dąży, i ty się o nie starasz, nie dla nich samych, lecz jedynie dla tego, iż wielu jest spółzawodników.
— Na to samo wyjdzie Elżusiu, widzę, że z ciebie pojętna dziewczyna i cześć jednasz swym mistrzom. Może nie wiesz o tem, iż ja to jestem przyczyną, że cię oddano na pensyą w Nowym Yorku; skoro tylko bowiem ojciec twój o tem nadmienił, napisałem zaraz do przyjaciela mojego w tem mieście i z jego to rekomendacyi ciebie umieszczono. Lecz w tej rzeczy nie jeden szturm przypuścić musiałem do braciszka, uparty jest zazwyczaj, a jednak zmusiłem go do poddania się.
— Wybacz mojemu ojcu, gdybyś wiedział, co on dla ciebie wujaszku uczynił, pod ten czas, gdyś był w Albany, więcejbyś go oszczędzał.
— Dla mnie? zawołał Ryszard, zatrzymując się dla namyślenia się. Ah! domyślam się, przywiózł mi plan nowej kaplicy hollenderskiej. Mało dbam o to Człowiek z pewnym talentem, nie pracuje z cudzej porady. Znajdzie w swej głowie wszystko, co stanowi prawdziwego architekta.
— Nie, nie w tem rzecz.
— Nie! Cóż, by to więc było? Czy nie mianował mnie jednym z inspektorów dróg?
— Mogło to być, lecz nie o podobny tu urząd chodzi.
— Podobny urząd! A więc jest urząd. Jeżeli w milicyi, bynajmniej tego nie żądam.
— Ani w milicyi — rzekła Elżbieta, pokazując mu papier trzymany w ręce, którą to wyciągała, to cofała na przemiany z pewną zalotnością — jest to urząd przynoszący zaszczyt i dochody.
— Zaszczyt i dochody! Dalej, dalej Elżusiu, nie trzymaj mię dłużej w niepewności, pokaż ten papier. Pochlebiam sobie, iż to jest miejsce, Da którem zdziałać coś można.
— Bez wątpienia — rzekła Elżbieta oddając mu pismo — ojciec mój dając ten papier, bym ci go wręczyła jako podarek na święta, powiedział mi: Zapewne jeśli co może uczynić przyjemność Ryszardowi, to niewątpliwie zajęcie krzesła władzy wykonawczej w tym powiecie.
— Władzy wykonawczej! powtórzył Ryszard, zrywając pieczęć z oznaką niecierpliwości — cóżby to miało znaczyć? Ah! na mój honor, jest to polecenie mianujące Ryszarda Jonesa koniuszego szeryfem powiatu. A więc rzeczywiście jest to piękne dzieło braciszka. Winienem powiedzieć iż ma dobre serce i nie zapomina swych przyjaciół. Szeryf! wielki szeryf powiatu! to brzmi nie źle, Elżusiu, lecz obowiązki urzędu jeszcze lepiej będą wypełniane. Tak, brat Marmaduk jest człowiek sprawiedliwy i umie ocenić, co dla każdego jest przyzwoitem. Mam jednak dla niego obowiązki — dodał ocierając oczy, bynajmniej o tem nie myśląc połą swej sukni — lecz on wie, iż tylebym zrobił, gdybym mógł dla niego, i przekona się o tem, jeśli kiedydykolwiek znajdę do tego sposobność, wypełniając powinności mojego urzędu. Tak jest, będę je sprawiał, Elżusiu i wypełnię je należycie. Ten niegodziwy wiatr południowy, jak pędzi wodę do oczu!
— Obecnie Ryszardzie — rzekła Elżusia śmiejąc się — spodziewam się, iż nie usłyszę cię narzekającego, jak niegdyś, iż nic nie ma do roboty w kraju, gdzie zdaniem mojem, wszystko zrobić jeszcze należy.
— Tak jest, wszystko zrobić należy — rzekł pan Jones, prostując się w taki sposób, aby ile możności małą swą postawę najwyżej podnieść — lecz wszystko będzie zrobione i dobrze zrobione. Idzie tylko o to, aby systematycznie działać, o czem od dzisiejszego ranka myśleć pocznę. Potrzeba mi pomocników, jak sama miarkujesz, podzielę powiat na wydziały i w każdym z nich będę miał jednego; będzie to mój wewnętrzny wydział. Obaczmy kogoż wybiorę? Beniamina? Tak, Beniamina. On się już zupełnie znaturalizował i przedziwnie odpowiada temu miejscu, bieda tylko, iż nie umie konno jeździć.
— Lecz doskonale umie kręcić powrozy[2] wujaszku, a ztąd następnie będzie wielce użytecznym, w wykonywaniu wyroków sądu kryminalnego.
— Nie, nie, i jeśli potrzeba będzie powiesić człowieka, pochlebiam sobie, iż nikt nie potrafi wykonać tego lepiej jak... to jest... ah, tak, tak, Beniamin w podobnym przypadku wielkiego będzie użytku, lecz mniemam, iż z takąż mi trudnością przyjdzie nauczyć go, przytwierdzać należycie powróz do szubienicy, jak skłonić go do wsiadania na koń. Nie, nie, wypada mi poszukać innego pomocnika.
— Zapewne panie szeryfie, ale ponieważ wielmożny pan, będziesz miał dosyć czasu dla zajęcia się temi ważnemi sprawami, proszę, chciej poświęcić kilka chwil grzeczności. Gdzież są te ulepszenia któreś miał mi pokazać?
— Gdzie są one? Wszędzie. Uważaj, tu mam otworzyć pięć nowych ulic, i gdy będą wykreślone, gdy drzewa zostaną, zwalone i grunt się uprzątnie, gdy się domy wzniosą z obu stron, pytam się cię czyli Templton nie przemieni się w piękne miasto. Tak jest, będę miał czterech pomocników, oprócz stróża więzienia.
— Nie mogę pomiarkować jak tu można otworzyć ulice na tym gruncie bagnistym i wzgórkami okrytym.
— Bagna, góry, drzewa, sadzawki, nie nas nie zatrzyma. Potrzeba, aby ulice nasze były pod sznur wyciągnięte. Taka jest wola twego ojca, a wiesz zapewne, iż jeśli on czego żąda, to...
— Pewnie dokona, ponieważ ciebie wujaszku zrobił szeryfem.
— Wiem, wiem — zawołał Ryszard — gdybym mógł uczyniłbym go królem. Braciszek ma najserdeczniejsze serce w Stanach Zjednoczonych i byłby wybornym królem... to jest, gdyby miał dobrego pierwszego ministra. Lecz co to ma znaczyć? Słyszę rozmawiających w tych krzakach... Miałożby się tu co knuć przeciw prawom? Wypada mi natychmiast począć spełniać obowiązek. Zbliżmy się nieco i obaczmy co się tu święci.
Tak rozmawiając postępowali naprzód i oddaliwszy się od domu, znajdowali się już na gruncie, gdzie Ryszard zamyślał wyciągnąć ulice i postawić nowe domy, gdy pomnożenie się ludności tego wymagać będzie.
Lecz obecność człowieka w tem dzikiem jeszcze miejscu, tem się tylko objawiła, iż w pierwiastkowych czasach osiadania wytrzebiono najbliższą część lasu; gdy jednak nie nastąpiło potem karczowanie, ponieważ się znajdowały w niewielkiej odległości grunta sposobniejsze do uprawy, przeto liczne odrostki wybujałe około każdego pnia sosny, utworzyły bardzo gęsty lasek. Szum wiatru poruszającego wierzchołki tych drobnych drzewek nie dozwalał słyszeć kroków Ryszarda i Elżbiety, gęste zaś posplatane gałęzie krzaków zawsze zielonych, dostrzedz ich nie dozwalały. Skutkiem tych dwóch przyjaznych okoliczności, przybliżyli się do miejsca, w którem młody strzelec, Natty Bumpo i stary Indyanin odbywali naradę. Pierwszy mówił żwawo i z zapałem. Natty zdawał się go słuchać z większą niż zazwyczaj uwagą. John Mohegan nieco dalej miał głowę ku piersiom skłonioną, a włosy spadające na czoło, zakrywały mu część twarzy. Położenie jego wyrażało frasunek, nawet pewien rodzaj wstydu.
— Oddalmy się — rzekła Elżbieta głosem stłumionym — nie mamy prawa ich podsłuchiwać.
— Nie mamy prawa!? — odpowiedział Ryszard tymże tonem, chociaż z oznaką niecierpliwości, silniej ujmując ramię Elżbiety, w taki sposób, aby dla niej odwrót uczynić niepodobnym. Zapominasz mała i moja kuzyno, iż moją jest powinnością czuwać teraz nad utrzymaniem publicznej spokojności i wykonaniem praw. Ludzie będący w pewnym względzie tylko tułaczami, mogą przemyśliwać o szkodliwych zamachach, jakkolwiek nie sądzę, aby stary John miał knować jakie pokątne spiski. Biedak zalał sobie wczoraj wieczorem oczy i dziś jeszcze zupełnie nie przyszedł do siebie. Lecz cicho! słuchajmy.
Elżbieta jeszcze nie przystawała na to, lecz Ryszard był nieubłaganym. Trzeba więc było pozostać mimo wstrętu i słyszeć następną rozmowę:
— Należy mieć ptaka — rzekł Natty — bez względu na sposób pozyskania go. Niestety! pamiętam czasy, kiedy indyki dzikie nie były rzadkiemi w tym kraju, teraz zaś aż do Wirginii zajść potrzeba, by znaleźć jednego. Niezawodnie indyk dobrze utuczony i tłusty, całkiem innego jest smaku, niżeli kuropatwa; lecz zdaniem mojem ogon dobry i szynka niedźwiedzia, najsmaczniejsze są do jedzenia. Zresztą każdy ma swój gust. Dzisiejszego poranku przechodząc przez wieś, wydałem ostatni mój farthing[3] na kupienie prochu u kupca francuzkiego, że zaś nie macie więcej nad szyling, wypada więc pomiędzy nami trzema rzucić losy, kto ma strzelać. Wiem, iż Billy Kirby ma także zamiar próbować i nie złą ma rękę. John ma wyborne oko do strzału, mnie zaś tak drży ręka, gdy się obawiam chybić, iż to mi nie dozwala dobrze wziąć na cel. W czasie ostatniego opadania liści, gdym zabił tę zgłodniałą niedźwiedzicę, mającą dwoje dzieci, obaliłem ją pierwszym wystrzałem, lecz to zupełnie inna rzecz.
— Tak jest — zawołał młodzieniec, trzymając szyling dwoma palcami, tonem zdającym się dawać do zrozumienia, iż znajdował w swem ubóstwie rozkosz zmięszaną ze zmartwieniem — tak, oto cały mój skarb. To i moja strzelba, są wszystkiem co mam na świecie! Teraz dopiero będę prawdziwym mieszkańcem lasów, i na samo tylko polowanie, jako na środek utrzymania się liczyć mogę. Dalej, Natty, potrzeba odważyć na głowę ptaka wszystko co nam pozostało i jeśli ty strzelać będziesz, niechybnie dopniemy swego.
— Wolałbym lepiej, aby to był John Olivierze, taką masz chęć pozyskania ptaka, iż pewien jestem, iż to samo sprawi, że chybię. Ci Indyanie w każdym czasie strzelają dobrze, nic nie wstrząśnie ich nerwów. Johnie, oto szyling, bierz moją strzelbę i ruszaj palić do indyka.
Indyanin podniósł głowę z miną posępną i przez chwilę patrzał w milczeniu na swych towarzyszów.
— Kiedy John był młodym — rzekł nakoniec — promień wychodzący z oczu nie leciał prościej od jego kuli. Drżał Mingo skoro go dojrzał podnoszącego swą strzelbę. Orzeł chociażby aż do obłoków się wznosił, szybując po nad wigwam Szyngaszguka, musiał jednak zapłacić daninę ze swych piór i życia. Kiedy Szyngaszguk strzelał po dwa razy? Lecz patrzcie teraz na te ręce, drżą one jak daniel gdy zasłyszy wycie wilka. Czyliż to dla tego, że John stary? I od kiedyż to siedemdziesiąt zim mogą uczynić starym wojownika mohegańskiego? Biały to przynosi mu starość, rumem posługuje się jak tomahawkiem przeciw Indyaninowi.
— Dlaczego więc pijasz? — rzekł młody towarzysz — dlaczego poniżać w sobie szlachetną naturę i stawać się bydlęciem?
— Bydlęciem? To już John jest bydlęciem? Tak, słowa twoje nie są kłamstwem, synu Pożywacza ognia, John jest bydlęciem. Niegdyś mało było ogniów na tych górach. Daniele lizały ręce białego, ptak spoczywał na jego głowie on był obcym dla nich. Ojcowie moi przyszli od brzegów wielkiego jeziora wody słonej, oni żyli w pokoju, lub kiedy podnosili tomahawki, to chyba dla strzaskania czaszki Mingo. Zgromadzali się około ognia na rady, a co uchwalili zaraz się wykonywało. John nie był podówczas bydlęciem. Lecz biali za nimi nadeszli, ci im przynieśli długie noże i rum, ci zagasili ogień wielkiej rady i opanowali ich lasy. Zły duch był zamknięty w ich baryłkach rumu i oni go na nich wypuścili. Tak, młody orle, powiedziałeś prawdę, John jest chrześciańskiem bydlęciem.
— Przebacz, stary mój przyjacielu, przebacz — rzekł młodzieniec, biorąc go za rękę — nie powinienem był ci uczynić tej wymówki. Niech przekleństwo nieba spadnie na chciwość, co wytępiła tak szlachetne plemię! Pamiętaj na to, żem i ja z twojej familii Johnie i z tego się dziś najwięcej chlubię.
— Ty jesteś Delawarem mój synu — rzekł stary naczelnik tonem łagodniejszym i daleko spokojniej — ty więc powinieneś strzelać do ptaka.
— Przysiągłbym, iż w żyłach tego młodego sowizdrzała płynie krew indyjska — rzekł Ryszard cichym głosem — borąc miarę z tego jak się obces rzucił wczoraj na moje konie. Lecz to nic nie szkodzi, biedak ten będzie musiał dwa dać wystrzały do indyka, dam mu albowiem szyling za drugi, a jednak może lepiej zrobiłbym, gdybym sam strzelił dla niego. Zdaje się, iż już poczęli swe zabawy Bożego Narodzenia, słyszę bowiem wrzawę tam poniżej lasku. Musi ten młody sowizdrzał mieć szczególniejszy gust do indyka, idę więc. Dał krok naprzód, lecz Elżbieta go zatrzymała.
— Pomnij na to, wujaszku — rzekła — iż byłoby niegrzecznie dawać pieniądze temu młodzieńcowi.
— Niegrzecznie! i dla czego? Mniemaszże-li, że mieszaniec nie przyjmie szylinga? On wziąłby nawet rum mimo swej pięknej moralności. Tak jest, tak, chcę mu nastręczyć więcej o jeden sposób, dla pozyskania indyka, już idę.
— W takim razie — rzekła Elżbieta, widząc iż niepodobna było go zatrzymać — ja biorę rzecz tę na siebie.
Postąpiła naprzód. Ukazanie się jej, przeraziło młodzieńca, który zrazu chciał się oddalić, lecz później ochłonąwszy nieco, zdjął czapkę, uprzejmie ją pozdrowił i stanął wsparłszy się o strzelbę. Ani John, ani Natty nie okazali żadnego poruszenia, jakkolwiek nagłe przybycie Elżbiety i Ryszarda było niespodzianem.
— Dowiaduję się — rzekła — iż starożytny zwyczaj strzelania do indyka w dzień Bożego Narodzenia, zachowuje się jeszcze między wami. Chciałabym spróbować swojego w tej grze szczęścia! Kto z was weźmie te pieniądze i podejmie się strzelać dla mnie?
— Czyliż to zabawka dla kobiety — nagle zawołał Edward tonem dowodzącym, iż to mówi co myśli, lecz nie zastanowiwszy się wprzód, czy to wypada powiedzieć.
— A dla czegóż nie, panie? — odpowiedziała — jeśli gra ta jest nieludzką, wasza ją płeć nie zaś moja wynalazła. Nadto nie twej pomocy ja szukam, lecz oto stary weteran lasów — dodała obracając się ku Nattemu i dając mu szyling — który zapewne nie odmówi raz jeden dla mnie wystrzelić do ptaka.
— Zapewne nie, miss Templ — odpowiedział Natty kładąc szyling do kieszeni i podsypując proch na panewkę — i jeśli Billy Kirby nie zbił już ptaka i jeśli proch kupca francuzkiego nie zmókł tego ranka, wnet ujrzysz zabitego tak pięknego indyka, jakiego nigdy jeszcze nie dawano na stół sędziego. Niesłusznie panie Olivier mówiłeś, sam widziałem nad brzegami Mohawku i Skohari, wiele holenderskich niewiast dzielących podobne zabawy, a nikt im tego nie miał za złe. Idźmy żywo, inaczej zapóźno może przybędziemy.
— Lecz ja mam prawo pierwszego strzału przed tobą Natty i chcę pierwszy spróbować, czy będę miał szczęśliwą rękę. Przepraszam, miss Templ, nie zbyt się grzecznym przed wami wydaję, lecz mam szczególne prawa do tego ptaka i nie mogę odstąpić mojego przywileju.
— Nie wymagam abyś się go zrzekał mój panie, oboje próbować będziemy szczęścia i do tego mamy jednakie prawa. Jam wybrała mojego rycerza i powierzam się pewności jego oka i ręki. Ruszaj naprzód Natty, my za tobą pójdziemy.
Natty co zdawał się być uniesiony otwartością i śmiałością postanowienia, z jakiem młoda i piękna dziewica dała mu to szczególne polecenie, natychmiast zmierzać począł do miejsca, zkąd słyszeć się dawały odgłosy wrzaskliwej radości, sadząc krokiem prawdziwie strzeleckim. Towarzysze jego szli za nim w milczeniu, młodzieniec od czasu do czasu obracał się do Elżbiety, patrząc na nią z pewnem pomięszaniem.
Ryszard w pewnej odległości zatrzymał swą piękną kuzynę.
— Zdaje mi się Elżusiu, iż mogłaś zwrócić oko na innego szermierza niż na starego Strzelca. Nadto, zkąd ci ta przyszła fantazya chcieć koniecznie dostać tego indyka, kiedy u twego ojca jest ich pięćdziesiąt porządnie wykarmionych i z których mogłabyś sobie wybrać? Między niemi mam sześcioro, na których robiłem doświadczenie karmiąc ich cegłą tłuczoną zmieszaną z...
— Dosyć tego, dosyć, wujaszku, chcę mieć ptaka i dla tego zobowiązałam Nattego do strzelania.
— Nie słyszałaś-że więc nigdy o pięknym wystrzale, jaki dałem do wilka unoszącego jednego z baranów twego ojca? Porwał go na siebie i jeśliby miał głowę obróconą w drugą, stronę, zabiłbym go na miejscu, lecz ponieważ w innem był położeniu...
— Zabiłeś barana. Wiem o tem wszystkiem mój drogi wujaszku, lecz czyż wypada wielkiemu szeryfowi brać udział w podobnych zabawach?
— Wszakżem się nie nastręczał sam do strzelania. Lecz podwójmy kroki, aby widzieć jak oni strzelać będą, Bądź spokojną, córka której ojcem jest Templ nie może się niczego obawiać, gdy jest ze mną.
— Córka Templa nie lęka się niczego, wujaszku, zwłaszcza gdy jej towarzyszy ten, w którego rękach złożona władza wykonawcza w całym powiecie.
Przebywszy w kilku chwilach ścieżkę laskiem idącą, przyszli do miejsca, na którem się zebrała młodzież miasteczkowa, gdzie Natty i dwaj jego towarzysze, wcześniej od nich stanęli.





  1. W Anglii i Stanach Zjednoczonych, gdzie się zachowują po większej części zwyczaje macierzystej ziemi, w dzień Bożego Narodzenia składają się życzenia, powinszowania i podarki, jak we Francyi to się czyni na Nowy Rok.
  2. Szeryfowie są obowiązani wykonywać wyroki sądów kryminalnych, a jeśliby w dzień sądu nie było oprawcy, obowiązani sami wypełnić jego powinność.
  3. Najmniejsza miedziana moneta.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.