Ledwo, jak pielgrzym, znużone me ciało Złożę na biały przydrożny grobowiec
I pocznę duszę kołysać zbolałą, Wiecznie goniący zapały wędrowiec —
Już mię Konieczność pcha i dalej pędzi 5
Do zaświatowych bezmiarów krawędzi...
Wiecznie mi w duszy gra, dzwoni i tętni Muzyka jakaś z zaświatów płynąca...
Ja idę za nią, jak ci obojętni, O których serca śmiech ludzki nie trąca — 10
Jakbym miał cząstek własnej duszy szukać
Lub w melodyjach ziemskość mą opłukać...
Idę, jak cienie przeklętych aniołów, Z rajem za sobą, a piekłem na czole;
Ulatujący jak iskra z popiołów 15 I wiecznie w ziemskim tonący popiole...
Na bruzdy ziemskie kierujący kroki,
A sercem w boskie wpatrzony obłoki...
Idę, jak wielbłąd, po piaskach pustyni: Nogi mi grzęzną, a promienie pieką; 20
W dali... przede mną pędzą Beduini I wzrok stęskniony ślą za świętą Mekką...
Ja tylko jeden w tych piaskach bez końca —
Bez boga, Mekki, w słońcu — a bez słońca...