Panna do towarzystwa/Część pierwsza/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Powróćmy do doktora Gilberta de Vadans.
Ujrzawszy padającego pod ciosem swej szpady Maksymiliana i sądząc go śmiertelnie rannym, Gilbert stracił głowę, i w napadzie prawdziwego szaleństwa, uciekł nie wiedząc gdzie, prosto przed siebie powtarzając głośno i bezwiednie straszne zapytanie Boga Mściciela zadane pierwszemu mordercy:
— Kainie, coś uczynił z bratem twoim?
Przerażenie często wywołuje szaleństwo. W chwilach kiedy słabe światełko błyskało w mózgu Gilberta mówił:
— Czuję, że oszaleję!
Szedł, a raczej biegł tak po śniegu, przez dwie godziny. Nogi nareszcie nie były w stanie utrzymać ciężaru ciała. Zatrzymał się i padł bezwładnie na brzegu rowu. Zmęczenie i zimno przyprowadziły je go umysł do pewnego względnego spokoju. Wraz ze spokojem, powróciła pamięć, a z nią zastanowienie, gdyż od chwili ucieczki z szaletu, Gilbert nie był w stanie zebrać myśli.
— Zabiłem mego brata — wołał Gilbert z rozpaczą — zabiłem sprowadziwszy hańbę do jego domu... Jestem nikczemnikiem... Spoliczkował mnie, to prawda i czuję jeszcze na twarzy gwałtowne uderzenie jego ręki... ale zasłużyłem na tę zniewagę, i powinienbym był skłonić głowę! Czyż miałem prawo bronić się, ja złodziej honoru, przeciwko temu którego śmiertelnie skrzywdziłem? Nie, sto razy nie! nędzniku zabiłeś brata!!
Gilbert ścisnął głowę rękami, i przez chwilę zdawało się, że szał znowu go ogarnie. Później raz jeszcze jasno i wyraźnie przedstawiło się jego oczom położenie w jakiem się znajdował.
— Co się stanie z Joanną? Porzucić ją byłoby nikczemnie. Cokolwiek bądź nastąpi, powracam do szaletu...
I zapomniawszy o znużeniu, Gilbert puścił się szybko z powrotem do Compiègne.
W godzinę zaledwie doszedł do kraty parku. Tu zatrzymał się osłupiały, chwiejący się na nogach.
Znany głos uderzył go i przez kraty ujrzał a raczej domyślił się Maksymiliana rozmawiającego z Kacprem.
— Żyje — wyszeptał — Bogu dzięki! nie zabiłem więc brata, ale Joanna jest na jego łasce. A ja bronić jej nie mogę, nie mogę opiekować się niemi. Jedna tylko rzecz pozostaje do zrobienia... Opuścić Paryż... opuścić Francyę... zniknąć!..
I oddalając się od szaletu, Gilbert szybko udał się do stacyi kolei. Pierwszy pociąg idący do Paryża zabrał go.
Wysiadłszy z pociągu udał się natychmiast na ulicę Garancière, wziął trochę ubrania, papiery, wartości, i udał się do swego bankiera. Podniósł znaczną sumę, polecił zrealizować cały swój majątek i trzymać go do dyspozycyi.
Zażądano na to trzy dni czasu.
Zmuszony czekać, zamieszkał w skromnym hotelu w Okolicy miasta mało uczęszczanej.
Przez te trzy dni, trapiony wyrzutami sumienia, w ciągłej gorączce, żył pod wpływem pewnego rodzaju obłąkania.
Nareszcie majątek zlikwidowany, wręczony mu został w bonach na okaziciela na Bank francuzki. Suma przenosiła trzy miliony franków.
Postanowiwszy udać się do Ameryki, Gilbert wziął weksle na Nowy-York. W przeddzień wyjazdu wpadł mu w oczy jeden z dzienników paryzkich. Wziął go w rękę i przerzucał machinalnie.
Krótka wzmianka nekrologiczna zawiadomiła go o śmierci hrabiny de Vadans. Zimny pot wystąpił mu na skronie, podczas gdy straszna myśl ogarnęła jego umysł.
Maksymilian dla nasycenia zemsty, może przyspieszył śmierć Joanny. W takim razie cóż się stało z dzieckiem?
Jedna tylko kobieta mogła mu powiedzieć... Honoryna. Pojechał do Compiègne i poszedł prosto do mieszkania Honoryny. Dom był zamknięty. Stukał długo we drzwi, lecz bezskutecznie.
W sąsiednim domku wieśniak ukajał się na progu.
— Długo możesz pukać, mój panie, nikt się nie pokaże — rzekł.
— Dla czego?
— Ponieważ mieszkanie jest puste... Pani Honoryna wyjechała.
— Kiedy?
— Wczoraj rano.
— Gdzie?
— Niewiadomo.
— A czy prędko powróci?
— Nic o tem nie mówiła.
— Co robić? pytać dalej. Po co? Brat jeden mógłby odpowiedzieć, a odwagi, a raczej cyniczne zuchwałości zabrakło, aby iść do brata zapytać co uczynił z dzieckiem?
Opościł Compiégne z sercem rozdartem, udał się do Havru i wsiadł na pierwszy parowiec udający się do Ameryki.
W Nowym-Yorku poczuł nudę, nudę ciężką niezwalczoną, ową nudę, którą Anglicy nazywają spleenem, zdwojoną śmiertelnym smutkiem.
Po dwóch latach, sądząc się dotkniętym nieuleczalną chorobą tęsknoty, i pragnąc ujrzeć Francyę odetchnąć ojczystem powietrzem, porzucił Nowy-Świat. Straszna chudość, zmiana rysów, broda i włosy siwejące, czyniły go nie do poznania.
Postanowiwszy nie mieszkać w Paryżu i nie nosić nazwiska wicehrabiego de Vadans, kupił ów dom kwadratowy w Morfontaine, gdzie zamknął się w samotności i pracy.
Zdrowie, które uważał za stracone, polepszyło się prędko i w Morfontaine pod nazwiskiem doktora Gilberta spotkaliśmy go w osiemnaście lat po dramacie tylko co opowiedzianym.
Myślał on ciągle o dziecku Joanny, a nie mogąc żadnych przedsięwziąć kroków dla wyszukania jej, ponieważ Maksymilian żył ciągle, — nie zajmując się więc niczem na świecie, nie kochając nikogo, zdziczały mizantrop, znajdował życie tak utrudzającem, że przyzywał śmierci, lecz ta go nie chciała.
Ze swej strony hr. de Vadans, mieszkał w Paryżu w smutku i samotności, nie widując nikogo prócz jakeśmy wspomnieli, wicehrabiny de Challins i jej syna.
W dwa lata po śmierci Joanny, pani de Challins umarła, osierocając Raula.
Hrabia kochał bardzo swego siostrzeńca.
Probował przywiązać się do życia w osobie tego dziecka i sprowadził go do pałacu na ulicę Garancière.
Mianowany przez radę familijną opiekunem Raula, mającego wówczas lat jedenaście, umieścił go w kolegium.
Baronowa de Garennes znowu próbowała wtedy zbliżyć się do brata, lecz ten żadnej do niej nieuczuwał sympatyi, i nie starał się tego ukrywać.
Widziała, że się starzeje.
Zrujnowana prawie w zupełności szalonemi zbytkami i grą na giełdzie, marzyła przynajmniej o połowie spadku po Maksymilianie dla swego syna; przypuszczała, że jeżeli zbliżenie się nie powiedzie, Raul de Challins, niewątpliwie będzie wyróżniony w testamencie swego wuja, a może nawet zostanie ogólnym spadkobiercą.
Hrabiego, starania siostry nie wzruszały, nienawidził baronowej, a lodowatą obojętność okazywał Filipowi.
Filip ze swej strony nienawidził Raula. Nienawiść ta pochodziła z dwóch przyczyn: przedewszystkiem Raul był osobiście bogatym, posiadał bowiem nienaruszony spadek po matce, macierzyńska zaś sukcesya Filipa redukowała się do bardzo małej rzeczy. Powtóre i przedewszystkiem Fiip był pewny, że Raul jego kosztem odziedziczy większą część milionów hrabiego. Tego mu nie mógł przebaczyć.
Dwaj chłopcy podrastali mało się widując.
Ich upodobania i przyzwyczajenia różniły się o tyle, o ile ich charaktery.
Filip, bardzo zresztą inteligentny, obdarzony nadzwyczajną łatwością pojęcia, ulegał przyjemnościom, rozrzutności, gotów dać się porwać wszelkim najgorszym nawet namiętnościom.
Raul pracowity, spokojny nie rozumiał innej nad prostą drogi i młodość jego miała tylko szlachetne popędy.
Filip świetnie ukończywszy szkołę praw a wszedł w poczet adwokatów.
Raul czuł pociąg do studyów naukowych i oddał się im całkowicie. W dwudziestym szóstym roku stał się człowiekiem poważnym, rzadko tylko ukazywał się w świecie, i nie opuszczając domu, pielęgnował z synowską pieczołowitością wuja, który coraz bardziej upadał na siłach.
Młody człowiek mało mając blizkich przyjaciół a wcale znajomych, odwiedzał tylko od czasu do czasu hrabinę de Brennes, dawną i najbliższą przyaciołkę matki. Pani de Brennes miała dwudziestoetnią córkę — bardzo ładną. Panie te posiadały w pobliżu Nanteuil-le-Haudouin małą własność, gdzie Rtaul czasami przepędzał dni kilka, podczas pory letniej.
Maksymilian, powtarzamy, czuł się coraz słabszym. Od sześciu miesięcy stał się tylko swym cieniem. Stwierdzając upadek swych sił, i widząc zbliżający się koniec, charakter jego i tak pochmurny, stawał się bardziej jeszcze ponurym.
Wspomnienia przeszłości opanowywały umysł i prześladowały go bez przerwy. Straszna scena w szalecie nie wygładziła mu się z pamięci; stawała mu przed oczami, z najdrobniejszemi szczegółami, jak gdyby się to wczoraj zdarzyło.
Maksymilian myślał o swym bracie, o Joannie... o dziecku...
Mówił do siebie z przerażeniem:
— Czyż miałem prawo być tak nieubłaganym? Wielką była ich zbrodnia, lecz czyliż ja sam nie byłem ich wspólnikiem? Zaślubiłem bez miłości Joannę piękną, czarującą, godną uwielbienia... Nie człuem dla niej ani szacunku, ani przywiązania jakie mąż powinien mieć dla żony... Opuszczałem ją, pogardzałem nią, znieważałem obojętnością... Z innym mężem Joanna byłaby najwierniejszą żoną... Jestem powodem jej upadku, pozwoliłem jej umrzeć... chciałem zabić brata, winnego bezwątpienia, którego wina. Jednak z uwagi na położenie była może do wytłomaczenia! A dziecko! Czyż nie przekroczyłem granic mego prawa?
I hrabia de Vadans płakał gorzko, lecz łzy te nic przynosiły ulgi w cierpieniach i te, zamiast łagogodnieć, coraz się zwiększały.
Wielekroć razy bliskim był wyspowiadania się przed Raulem; chciał mu powiedzieć:
— Mam córkę... Nim umrę chcę ją ujrzeć... Przyprowadź mi ją... Naszym obowiązkiem jest kochać ją i uczynić szczęśliwą...
Lecz kiedy myśl ta opanowywała jego umysł; duma niezwalczona, będąca jego naturą, brała górę.
— Nie — mówił sobie. — To niepodobna! Póki żyję nikt nie dowie się o mojej hańbie!
I w tej strasznej walce zostawał zawsze zwycięzcą.
Nakoniec w ostatnim peryodzie wyczerpania, gdy prawie niepodobna mu było podnieść się na łóżku, Raul błagał o pozwolenie sprowadzenia lekarza, pan de Vadans odpowiedział:
— Lekarza... po cóż?
— Aby ci siły powrócił, drogi wuju, całą twoją chorobą jest osłabienie.
Maksymilian potrząsnął głową:
— Na chorobę tę nie ma lekarstwa — rzekł — najlepsi lekarze w świecie nie zdołaliby przedłużyć mi życia. Ciało jest zniszczone... Śmierć się zbliża!
— Ależ... — zaczął Raul.
— I przysięgam ci, że będzie dobrze przyjętą! — przerwał hrabia.
Baronowa de Garennes i Filip, czuwający ciągle, dowiedzieli się o zrozpaczonym stanie hrabiego. Stawili się w pałacu przy ulicy Garancière.
Raul błagał wuja żeby ich przyjął:
— Nikogo! — odrzekł hrabia z niecierpliwością — nie chcę widzieć nikogo, rozumiesz! Nikogo prócz ciebie.
Wobec tak stanowczo wyrażonego postanowienia, matka wraz z synem odeszli z niczem od drzwi hrabiego, bardzo zmięszani i niespokojni.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.