Panna do towarzystwa/Część druga/XXXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVI.

Pani de Garennes, wzięła lornetkę, zbliżyła ją do oczu, i poznała również syna i siostrzeńca.
— Ależ moja droga, zawołała, masz bystry wzrok! Zresztą w twoim wieku, nic dziwnego.
Wstała.
Genowefa uczyniła toż samo, ale nie bez trudu.
Czekały stojąc nieruchomo.
Im więcej zbliżali się goście, tem bardziej młode dziewczę czuło się omdlewającem.
— Zdradzę się, jeżeli nie potrafię ukryć wzruszenia — myślała.
I z tą siłą woli, jaką umiała znaleść w sobie niekiedy, biedna dziewczyna potrafiła przybrać pozorny spokój.
Wicehrabia i baron zbliżali się ciągle.
Nie spostrzegli jeszcze dwóch kobiet.
Wtem baronowa postąpiła kilka kroków naprzód, zaczęła powiewać chustką i wołać:
— Filipie! Filipie!
Dwaj kuzynowie nagle odwrócili głowy w stronę skąd głos przychodził.
Jednocześnie obadwaj poznali baronowę i jej pannę do towarzystwa, lecz odległość była zbyt wielką, aby dostrzedz zmianę w powierzchowności młodej dziewczyny.
Powiewali chustką, tak jak to uczyniła baronowa, i przyśpieszyli kroku.
Raul patrzał się tylko na Genowefę.
Skoro dostatecznie się przybliżył, aby rozróżnić jej rysy, ogromnie się zadziwił i zadrżał.
— Mój Boże! zapytał Filipa z przerażeniem, cóż się to stało pannie Genowefie?
Baron uczynił toż samo co i jego kuzyn spostrzeżenie.
— Nie wiem, rzekł — zapewne jest cierpiącą.
Pan de Challins poczuł dreszcz przebiegający go po ciele.
Przebył szybko odległość dzielącą go od ciotki, i od tej którą uważał za swoją narzeczoną, ta ostatnia powitała go z uśmiechem, w którym malowała się nieograniczona miłość.
— Witam cię moje drogie dziecko! rzekła baronowa. — Twoja wizyta podwójnie robi mi przyjemność, ponieważ rozweseli być może tę biedną rekonwalescentkę.
Zwróciła się do młodej dziewczyny, która zdawała się z trudnością stać na nogach.
— Rzeczywiście, zawołał Raul niezdolny ukryć wzruszenia i niepokoju. — Panna Genowefa wydaje się chorą, tak jest zmieniona.
— Ah, to nic, panie de Challins, — odpowiedziało dziewczę z nowym uśmiechem, którem u usiłowało nadać wyraz uspokajający, — byłam cierpiącą, to prawda, ale teraz czuję się lepiej... o wiele lepiej... Za kilka dni będę zupełnie zdrowa.
— I cóż pani jest, panno Genowefo? zapytał Filip z wyrazem czułego zainteresowania. — Wszak starałaś się poradzić na to moja matko?
Po zamienieniu z synem szybkiego spojrzenia, baronowa odrzekła:
— Naturalnie moje dziecko, że starałam się, i to ze wszystkich sił. — Po pierwszych zaraz symptomatach niedyspozycyi, zawezwałam doktora Loubet.
— Cóż on powiedział?
— Że moja droga Genowefa, dotkniętą jest chorobą serca.
— Ależ to niebezpieczne! rzekł Raul, głosem złamanym ze wzruszenia.
— Byłoby niebezpieczne, gdyby złemu na czas nie zaradzono, odrzekła pani de Garennes. Na szczęście tak nie jest... Doktór Loubet, zapisał receptę i ma nadzieję że za kilka dni anormalne te palpitacye ustaną zupełnie.
Pan de Challins na chwilę nie spuszczał z oczu Genowefy, która zauważyła jego bladość.
— Doktór ma słuszność, pani, wyszeptała aby uspokoić Raula... Czuję się dziś o wiele zdrowszą, jedynie tylko idąc cierpię cokolwiek, jest to reszta osłabienia.
Wicehrabia zbliżył spiesznie, aby podać ramię Genowefie i podtrzymywać ją.
Filip będący bliżej, uprzedził go.
Odmówić, było niemożliwem.
Genowefa przyjęła więc ramię Filipa, rzucając spojrzenie pełne żalu na tego, którego kochała.
Raul zmuszony był podać rękę swej ciotce, i obie pary weszły do parku. Pan de Garennes szedł naprzód prowadząc chorą.
Widząc ją posuwającą nogami po ziemi z wysileniem, Raul czuł łzy spływające mu po policzkach.
Otarł je nieznacznie.
— A więc mój kochany siostrzeńcze, zapytała go baronowa, jakże stoją twoje interesa?
Musiał oddalić smutne myśli, aby odpowiedzieć.
— Jesteśmy na dobrej drodze. Filip dokonał cudów, cudów zręczności prawdziwie. — Mam silne przekonanie, że wkrótce, dzięki jemu, odkryjemy prawdziwych sprawców zbrodni, tych co chcieli mnie zgubić.
— Po śniadaniu opowiesz mi to ze wszelkiemi szczegółami. — Muszę dowiedzieć się o najdrobniejszych szczegółach waszych poszukiwań... Nic na świecie, tyle mnie nie obchodzi, co twoja sprawa, drogi Raulu; ale powiedz mi, ten tajemniczy doktór Gilbert, czy dobrze was przyjął.
— Bardzo dobrze, obaj z Filipem możemy go tylko chwalić.
Zbliżano się do willi...
Genowefa ledwo dyszała...
Wszedłszy do przedsionka, na wpół zaduszona zmuszoną była upaść na krzesło.
Baronowa, jej syn i siostrzeniec otoczyli ją.
— Jesteś pani z pewnością więcej chora, aniżeli to chcesz okazać! zawołał Raul.
— Nie panie, zapewniam pana — wyjąknęła Genowefa.
— Zdajesz się pani być bliską zemdlenia.
— Zwykła palpitacya, zabrakło mi oddechu... To nic...
— Trzeba zjeść cokolwiek, moje dziecię, rzekła baronowa... Od rana nic w ustach nie miałaś... Śniadanie powróci ci siły... Już późno. Chodźmy do stołu
Młoda dziewczyna w stała i Filip podawszy jej znowu rękę, zaprowadził do sali jadalnej.
Raulowi serce się ściskało.
Stan jego ukochanej Genowefy, wzbudzał w nim straszną obawę.
Zwolna palpitacye uspokoiły się, i lekki różowy koloryt pokrył wybladłe policzki chorej.
Śniadanie trwało długo.
Po skończeniu, pani de Garennes rzekła do swej panny do towarzystwa:
— Teraz moje dziecię idź odpocząć i staraj się zasnąć... Jak przejdzie wielki upał, pójdziemy przejechać się po Marnie.
— Dobrze pani.
Genowefa wyszła.
— Jakto, mówił sobie, czyż nie będę mógł porozmawiać z nią na osobności choćby przez chwilę! ani nawet uścinąć ją za rękę i pokryjomu wsunąć mój list! Muszę znaleść jak i sposób.
— Otóż jesteśmy sami, — rzekła baronowa — mów więc mój kochany siostrzeńcze, — słucham...
Podczas opowiadania Raula, drżała.
Myśl o niebezpieczeństwach, na które Filip narażał się z takiem zuchwalstwem, mroziła krew w jej żyłach.
— Wiesz więc wszystko moja ciotko. — Cóż myślisz o sytuacyi? — zapytał pan de Challins skończywszy.
— Myślę tak jak i ty, że jest ona wyborną. — Trochę cierpliwości, a cel swój osiągniesz... Czy będą przeprowadzać dodatkowe śledztwo?
— Koniecznie! odrzekł Filip, jest to nieuniknione...
— Ale — odrzekła pani de Garennes, jeżeli pomimo to wszystko, nie uda się odkryć potwarców?
— To niemożliwe!!
— Przypuśćmy jednakże, że tak... Cóż się wtedy stanie?
— Decyzya uwalniająca z powodu braku czynu kary godnego, wydaną zostanie na korzyść mego kuzyna, o tem wątpić nie można.
— Ale ja chcę być sądzonym! zawołał Raul. — Oskarżenie i aresztowanie wiadome było całemu światu, chcę ażeby usprawiedliwienie podobny miało rozgłos...
— Pragnę tego zarówno jak i ty, ale sędziowie działają według siebie, i jeżeli izba oskarżająca pewną będzie twej niewinności, nie odda cię pod sąd przysięgłych, — rzekł adwokat.
— Uznanie brak u czynu karygodnego, nie dorównywa rehabilitacyi.
— Jestem tego samego zdania, a jednak, jeżeli decyzya taka zapadnie, trzeba będzie na niej poprzestać, w brak u czegoś lepszego...
Filip pragnął jak najprędzej zakończyć rozmowę w tym przedmiocie.
Wstał z krzesła i rzekł:
— Czy nie pokażesz matko, twej własności Raulowi. — Przyjechał tu, jak się zdaje, poraź pierwszy.
— Istotnie; odrzekła pani de Garennes, będę mu służyć za cicerone.
Obejrzenie to zaproponowane przez Filipa, bardzo było na rękę Raulowi.
Aby umożebnić wykonanie powziętego planu, potrzebował poznać rozkład domu i wszystkiego co do niego należy.
— Zacznijmy od wnętrza domu... rzekła baronowa.
I przeprowadziła Raula przez rozmaite pokoje stanowiące główny korpus mieszkania.
Wszedłszy na pierwsze piętro do pewnego rodzaju przedpokoju, w którym znajdowały się drzwi prowadzące do oszklonego korytarza, otworzyła te drzwi i rzekła:
— Oto jest pasaż łączący willę z pawilonem w którym mieszka Genowefa.
— A więc, zauważył Raul, Genowefa chcąc wyjść ze swego pokoju, musi przechodzić przez twój apartament ciotko?
— Nie, bynajmniej. Pawilon ma drzwi na dole wychodzące do parku. Pokażę ci je zaraz od zewnątrz, gdyż Genowefa, śpi zapewne, nie możemy więc wchodzić do jej pokoju.
Poczem baronowa zamknęła drzwi oszklonego korytarza.
Po obejrzeniu głównego korpusu domu, zeszli do ogrodu.
Raul zwrócił oczy na dodatkowy budynek.
— Więc to jest pawilon zajmowany przez pannę do towarzystwa? zapytał.
— Tak, jest bardzo wygodny, pozwalający osobie w nim mieszkającej być całkiem niezależną... Może wchodzić i wychodzić ile razy jej się podoba. Na teraz biedne dziecię nie może wcale korzystać z tej dogodności.
Czoło młodego człowieka zmarszczyło się, i rzekł:
— Czy wiesz moja ciotko, że panna Genowefa zmieniła się w sposób przerażający, od czasu waszego wyjazdu z Paryża!
— Rzeczywiście! — dodał Filip. — Myślę moja matko, że twoja panna do towarzystwa ma bardzo wątły organizm.
— Takiem jest zdanie doktora, odrzekła pani de Garennes. — Choroba ta objawiła się w sposób dziw nie nagły i gwałtowny... Byłam bardzo niespokojna, przyznaję... pomimo zapewnień doktora Loubet, i dodać muszę, że niepokoju tego nie pozbyłam się dotychczas.
Raul doświadczył bolesnego uczucia, jak gdyby stalowe ostrze przeszyło mu piersi.
Jednakże zapanował nad wzruszeniem i zapytał prawie pewnym głosem:
— Myślisz więc, moja ciotko, że niebezpieczeństwo istnieje.
Spojrzenie Filipa podyktowało baronowej odpowiedź.
— Chciałabym nie myśleć tak... ale obawiam się.
— Jakiegoż lekarza wezwaliście?
— Doktora Loubet, człowieka pełnego nauki i doświadczenia... Lekarz to wielkiego talentu, a przytem z sercem.
— Ostatecznie czy macie do niego zaufanie.
— Najzupełniejsze... Tak jak wszyscy w Bry-sur-Marne i całej okolicy.
— Nie trzeba się niepokoić bez przyczyny i widzieć wszystkiego w czarnych kolorach, rzekł Filip. Czy doktór Loubet obiecuje wyleczyć pannę Genowefę?
— Obiecuje to stanowczo.
— W takim razie jestem całkowicie uspokojony. Doktór nie może zobowiązywać tak lekkomyślnie...
Podczas gdy zamieniano te słowa, zwolna oddalono się od domu.
Weszli do parku, pani de Garennes chciała pokazać odwieczne drzewa swemu siostrzeńcowi. Lecz Raul nie był w stanie okazać zachwytu.
Myślał tylko o Genowefie, i mimo twierdzenia doktora, które Filip uważał lub też zdawał się uważać za tak uspokajające, nie mógł się pozbyć strasznego niepokoju, jaki duszę jego ogarnął.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.