Panna do towarzystwa/Część druga/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Aż do godziny objadu, Filip i Raul pozostawali zamknięci w buduarze, pracując bez odpoczynku nad ułożeniem materyału, mającego służyć za podstawę obrony młodego adwokata.
Raul dawał Filipowi broń w rękę, którą ten nędznik obiecywał sobie użyć na swoją korzyść w razie potrzeby.
Połączenie się obu kuzynów, baronowej i Genowefy, miało miejsce dopiero na parę minut przed obiadem.
Pani de Garennes, chciała pomówić przez chwilę ze swym synem na cztery oczy.
Genowefa zaś gorąco pragnęła być w możności opowiedzenia Raulowi tego, co zaszło pomiędzy nią a baronową.
Jedna i druga rzecz była nie możliwą.
Pod wpływem tego zamyślenia obu kobiet, objadowi brakło wesołości.
Raula uderzył smutek Genowefy i bardzo go zaniepokoił, lecz nie miał sposobności zapytać o przyczynę. Około dziesiątej opuścił dom przy ulicy Madame, opanowany tysiącznemi przypuszczeniami.
Przyszedłszy do siebie na ulicę Saint-Dominique, znalazł kartę doktora Gilberta. Wiadomość że przeniósł się do Paryża ucieszyła go, ponieważ zwolniła go do odbywania podróży do Morfontaine.
Nazajutrz wcześnie udał się do hotelu du Louvre i zapytał o doktora Gilberta. Wskazano mu jego mieszkanie.
Brat Maksymiliana przyjął go serdecznie.
— No cóż, młody mój przyjacielu zapytał go, jakże idą twoje interesa? Wiem, że przez dwa dni nie wiele mogliście zrobić, a jednak chciałbym z tobą pomówić jak można najprędzej, potrzebuję bowiem wiedzieć, jak zostałeś przyjęty przez swoją ciotkę.
— Zostałem przyjęty w sposób, który rozchwiał wszelkie podejrzenia jakieś pan zrodził w moim umyśle, i które będziesz pan sam musiał uznać za niesprawiedliwe?
— Doprawdy? rzekł doktór ironicznym cokolwiek tonem.
— Niewątpliwie.
— I na czemże opierasz twoje przekonanie?
— Na tem co zaszło pomiędzy ciotką moją i mną.
— Opowiedz mi szczegółowo, osądzę...
Raul opowiedział pobieżnie to, co już wiemy.
Doktór Gilbert, słuchał uważnie, bardzo był zadziwiony tem, co Raul opowiadał.
— A więc rzekł po wysłuchaniu do końca opowiadania, kiedy prosiłeś twego kuzyna Filipa aby się podjął twojej obrony przed sądem przysięgłych, nie okazał się zadziwionym, ani zmięszanym?
— Ani jedno, ani drugie... Oświadczył mnie, że obronę mej sprawy, uważa nietylko za akt przywiązania i sympatyi, ale jako obowiązek... dodał nawet słowa mniej więcej następujące: Zarzuty jakie na tobie ciążą, daleko więcej są pozorne, aniżeli rzeczywiste... Jestem pewny uczynić cię tak białym jak śnieg, gdyż nakoniec twoja niewinność jest widoczną! Dla czegóż ciebie oskarżają, a nie mnie, ponieważ jeżeli jesteś niewinnym, a jesteś nim, musi być inny winowajca, któremu zbrodnia korzyść przynosiła, a na zbrodni ja korzystałem zarówno jak i ty, ponieważ obaj jesteśmy spadkobiercami naszego wuja. A zatem kuzynie, tak dla mnie jak i dla ciebie koniecznem jest wszystko na jaw wyprowadzić!..
— On to powiedział! zawołał Gilbert.
— Prawie temi słowami, powtarzam panu, które w każdym razie ściśle myśl jego tłómaczą.
— Koniec końcem, cóż zakonkludował?
— Toż samo co i pan, że urządzono szatańską machinacyą aby mnie zgubić.
— I cóż według niego, powodowało tymi, którzy pragnęli twej zguby.
— Chęć zemsty... nienawiść.
— Twierdziłeś, że nie masz wcale nieprzyjaciół.
— Tak sądziłem. — Na nieszczęście widocznem jest, że mi się tylko tak zdawało.
— Czyżbym się miał tak całkiem, pomylić, mówił Gilbert ze zwątpieniem.
— Jestem najmocniej o tem przekonany — odrzekł Raul. — Zresztą będziesz pan miał tego dowód.
— Jakim sposobem?
— Osądzisz pan wkrótce własnemi oczami mego kuzyna Filipa.
— Czyżby chciał się ze mną widzieć?
— Tak.
— Czegóż chce odemnie?
— Pragnie, żebyś go pan oświecił.
— W jakim przedmiocie?
— Wiedząc że byłem podle spotwarzony, chce wraz z panem zbadać źródło tych denuncyacyi...
— To dobrze, zobaczę go.
— Kiedy?
— Zaczekaj proszę, aż ja sam oznaczę właściwą chwilę.
— Będę czekać doktorze.
— Czy twój kuzyn Filip mieszka razem z matką?
— Nie. Ma własne mieszkanie na ulicy Assas.
— Czy bywałeś u niego?
— Byłem dwa albo trzy razy.
— Trzyma służącego?
— Naturalnie.
— Jakże się on nazywa?
— Julian.
— Czy ma rude włosy?
— Ależ bynajmniej, ciemne czy też czarne, nie pamiętam już dobrze, ale w każdym razie nie rude.
— Łatwo zmienić kolor włosów, poszepnął doktór Gilbert, później rzekł głośno: Ten Julian czy jest wysokiego wzrostu?
— Prędzej wysoki aniżeli nizki.
— Mina wieśniaka?
— O co do tego to nie, — nic chłopskiego, ani w twarzy ani w postawie... Ma fizyonomię Frontina. — Po cóż, u licha, wypytujesz mnie pan o to?
— Potrzebowałem pewnych wyjaśnień...
— Wątpisz pan jeszcze?
— Nie, — odrzekł Gilbert bez najmniejszego przekonania. — Zarówno jak ty i jak twój kuzyn, wierzę, że jakiś nieznany nieprzyjaciel chciał ciebie zgubić; zajmuj się więc bez przerwy ułożeniem silnych podstaw obrony... ja z mojej strony pracować będę również, i kiedy nadejdzie stosowna chwila, zakomunikuję twemu obrońcy rezultat mej pracy... Idź więc moje dziecko, a do widzenia niedługo.
Raul wyszedł z hotelu Louvre i udał się do swej ciotki.
Doktór pozostawszy sam, zapytał siebie:
— Czyżby to istotnie było możliwem, abym się do tego stopnia omylił, i żeby moje podejrzenia miały być nie słuszne? Raul miałby naprawdę być ofiarą zemsty? To jest nieprzypuszczalnem... A jednak gdyby tak było? — Potrzebuję mieć więc pewność i zbadać rzecz do gruntu... Człowiek o czerwonych włosach musiał zostawić jakiś ślad po sobie gdzieindziej oprócz w warsztacie stolarskim rzedsiębiorstwa pogrzebowego, — ślad ten odszukać muszę.
Gilbert wyszedł z hotelu, wsiadł do fiakra na place Royale i kazał się zawieść na dworzec Północny i tam zażądał biletu do stacyi Survilliers.
Przybywszy do stacyi, wsiadł do powozu idące go do Morfontaine, lecz przejeżdżając przez wioskę a Chapelle-en-Serval, wysiadł i piechotą udał się do Pontarmé.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.