Panna do towarzystwa/Część druga/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

— Nie przyjmujesz pan kaucyi, gdy chodzi o zarzut morderstwa, rozumiem to dobrze — odrzekł Gilbert. — Lecz nic panu nie zabrania, w samym nawet interesie sprawiedliwości, tymczasowo wypuścić na wolność pana de Challins, oddając go pod nieustający nadzór, strzegąc wszelkich jego czynności, i śledzie starannie za wszystkiem co robi... Jest to możliwe i praktykuje się... Nie żądam zupełnego uwolnienia z powodu braku czynu karygodnego... Żądam przeciwnie aby śledztwo nie zostało przerwane, i aby proces szedł zwykłą koleją... Sądowi przysięgłych przedstawię dowody. Chcę ażeby człowiek którego zbrodnicza ręka sprofanowała trumnę hrabiego de Vadans, człowiek który ukradł testament mego brata, chciał zgubić Raula de Challins, został ukarany... Zarówno jak pan pragnę ukarania zbrodniarza i obiecuję panu, że kara będzie straszną! Ale do tego potrzebuję pana de Challins... Odpowiadam za niego wszystkiem: ciałem, duszą i honorem! Powróć mu pan wolność. Jeżeli się mylę, jeżeli odkryję żem zbłądził, przysięgam panu, że mu powiem: Zbrodniarz to on! — Należy do pana, zabierz go sobie!
Gilbert mówił jeżeli nie wymownie, to przynajmniej z porywającym ogniem. Czuć było w tych słowach ożywiające go przekonanie.
Prokurator Rzeczypospolitej nadzwyczaj wzruszony, nie wiedzący jak sobie postąpić, chodził wielkiemi krokami tam i na powrót po pokoju.
Nagle zatrzymał się przed bratem Maksymiliana i zatapiając swój wzrok w jego oczach, powiedział:
— Dla czego ukrywasz pan przedemną prawdę? Masz, albo przynajmniej sądzisz mieć pewność. Niech ją podzielam... Imię zbrodniarza jest na twoich ustach... wymów to imię...
— To niepodobna... — odrzekł Gilbert.
— Dla czego?
— Podejrzy wam kogoś to prawda... lecz jeżeli się mylę... jeżlibym wydał nazwisko niewinnego, stałbym się również potwarczym denuncyantem...
Prokurator uczynił ruch gwałtowny. Chciał mówić. Gilbert nie dozwolił mu:
— Błagam pana nie żądaj odemnie wyjaśnień których dać nie mogę i uczyń to czego żądam. Widzę, że moja wstrzemięźliwość uderza pana... Tajemnica która zdaję się otaczać moje kroki, wydaje się panu nie zgadzającą z uszanowaniem prawa, które pan reprezentujesz, lecz tajemnica ta jest konieczna ażeby sprawę całą na jaw wyprowadzić! Miej pan nadzieję... Zostaw mi zupełną swobodę działania... Prowadź pan jak najściślejsze śledztwo... Zbieraj przeciwko Raulowi de Challins wszelkie zarzuty i dowody potępiające... Im one będą liczniejsze, tem rehabilitacja będzie miała więcej rozgłosu...
Prokurator Rzeczypospolitej zadzwonił.
Wszedł odźwierny.
— Nikogo już dzisiaj nie przyjmuję — rzekł do niego. — Odpraw osoby czekające... Uprzedź sędziego śledczego pana Galtier i pana szefa Bezpieczeństwa, że ich proszę aby przyszli do mego gabinetu... Niech zawiadomią jednocześnie lekarza służbowego... Będę go potrzebował.
Odźwierny wyszedł.
— Szósta godzina — mówił prokurator spojrzawszy na zegar. — W pół godziny mniej więcej, trzy osoby, po które posłałem przybędą na moje rozkazy. Jakim sposobem moglibyśmy udać się do Morfontaine, nie tracąc czasu?
— Pociąg wychodzi z Paryża o godzinie kwadrans na dziesiątą... Wysiądziemy na dworcu w Survilliers o dziesiątej minut siedemnaście.. Powóz od stacyi zawiezie nas do Morfontaine, gdzie staniemy o wpół do dwunastej — odrzekł Gilbert.
— Pojedziemy razem... Potrzebuję zobaczyć ciało hrabiego de Vadans. — Sędzia śledczy prowadzący śledztwo, szef Bezpieczeństwa i lekarz sądowy pojadą z nami.
— Jestem na pańskie rozkazy, panie prokuratorze... Lecz zechciej pan przypomnieć sobie, że nie odpowiedziałeś mi dotychczas...
— Na co?
— Na moje żądanie wypuszczenia na wolność pana de Challins...
— Odpowiedź moja zależeć będzie od rezultatu naszej podróży do Morfontaine... Na teraz daj pan jakie szczegóły o dziecku którego akt urodzenia przysłałeś pan mnie.
— Mogą tylko powtórzyć panu to co mówiłem na początku naszej rozmowy... Nie wiem nawet, czy to dziecko żyje jeszcze.. Jedyna osoba mogąca dać co do tego objaśnienia, w Nowym Yorku... zagrożona śmiercią.
— Co za powód mógł skłonić hrabiego de Vadans, do wychowywania zdala od siebie swej legalnej córki, o której urodzeniu nikt nie wiedział.
— Pytasz mnie pan o tajemnicę która nie do mnie należy, i której nie mam prawa wyjawić... Wiedz pan tylko, że odtąd jedynym celem mego życia jest odszukanie tego dziecka żywego lub umarłego, i rozświecenia wtedy ciemności jakiem i jego egzystencya umyślnie otoczoną została...
Zaledwie Gilbert skończył te słowa kiedy zapukano do drzwi.
— Proszę wejść! — rzekł prokurator.
Szef Bezpieczeństwa wszedł, a zaraz po nim sędzia śledczy.
— Wezwałem was panowie dla ważnej bardzo sprawy — rzekł prokurator. — Jak stoi szanowny kolego sprawa zbrodni na ulicy Garancière?
Pan Galtier spojrzał na doktora Gilberta.
— Możesz pan mówić — rzekł prokurator zrozumiawszy to nieme zapytanie. — Pan doktór Gilbert... On to przesłał nam akt urodzenia córki hrabiego Maksymiliana de Vadans.
Sędzia i szef Bezpieczeństwa ciekawie spojrzeli na starca, poczem pan Galtier odpowiedział:
— Śledztwo prawie ukończone.
— Wydobyłeś pan przyznanie od pana Raula de Challins?
— Bynajmniej... Zaprzecza wszystkim zarzucanym mu faktom i walczy z oczywistością z energią nie do uwierzenia... Utrzymuje, że padł ofiarą jakiejś fatalności... Albo ten młodzieniec jest łotrem nad wiek zatwardziałym, albo też pomimo oskarżających go pozorów jest niewinnym. Tego ostatniego jednak nie podobna przypuścić...
— Być może... — odrzekł prokurator Rzeczypospolitej. Potem podczas gdy sędzia i szef Bezpieczeństwa zamieniali spojrzenia zdziwienia, mówił dalej:
— Pan doktór Gilbert, dziwne mi opowiedział rzeczy, takiej natury, że dozwalają wierzyć w niewinność oskarżonego... Raul de Challins mógł paść ofiarą nikczemnych machinacyi, jakiegoś łotra zamierzającego zgubić go.
— Ależ to nie możliwe — chyba, że Raul de Challins zdoła wyjaśnić jakim sposobem i przez kogo zostało dokonane podstawienie trumny napełnionej ziemią w miejsce zawierającej zwłoki... Dopóki tego wyjaśnienia mieć nie będę popartego niezbitemi dowodami, uważać będę zawsze Raula de Challins za tego, który otruł swego wuja i usunął ciało dla usunięcia zarazem śladów trucizny...
— Zwłoki są znalezione... — rzekł prokurator Rzeczypospolitej.
Słowa te, wypowiedziane spokojnie, sprawiły efekt gwałtownego uderzenia elektryczności.
— Znalezione! — powtórzył zdumiony sędzia śledczy.
— Tak.
— Przez kogo?
— Przez pana doktora Gilberta.
I prokurator Rzeczypospolitej, powtórzył to co mu Gilbert opowiedział.
— Istotnie — odrzekł szef Bezpieczeństwa po wysłuchaniu opowiadania — jest to jakaś tajemnica którą zgłębić należy i która może wyjść na korzyść pana de Challins.
— Cóż więc robić mamy? — zapytał sędzia.
— Zaraz panu powiem...
Prokurator Rzeczypospolitej miał zacząć mówić, gdy zaanonsowano doktora Yvos.
Lekarz sądowy był człowiekiem pięćdziesięciu lat wieku, cokolwiek siwiejącym, fizyonomii do najwyższego stopnia inteligentnej; — wszedł do gabinetu, ukłonił się zebranym osobom i wzrok swój utkwił w Gilbercie.
Ten nie był wstanie ukryć wrażenia.
— Kochany doktorze — rzekł prokurator Rzeczypospolitej — kazałem pana prosić dla bardzo ważnej rzeczy.. Zawiozę pana do Morfontaine, gdzie, dopełnisz pan sądowego sprawdzenia, w mieszkaniu pańskiego kolegi pana doktora Gilberta, którego mam honor panu przedstawić.
Znowu lekarz sądowy wlepił przenikliwe swe oczy w twarz człowieka, którego mu przedstawiono i zadrżał z kolei.
— Ależ nie mylę się! — zawołał nagle.
— Włosy zbielały, twarz schudła, lecz rysy zawsze też same! znam pana i to oddawna! Razem słuchaliśmy kursów w Ecole de Medecine... Razem zostaliśmy doktorami... Czyżbym się mylił?
— Nie mylisz się wcale mój, przyjacielu — odrzekł brat Maksymiliana, wyciągając rękę — jestem doktorem Gilbertem.
— Gilbertem de Vadans do licha!! Dawnym moim towarzyszem! Najlepszym przyjacielem młodych lat.
Słysząc nazwisko wymówione przez doktora Ivos, sędzia śledczy i szef Bezpieczeństwa zakrzyknęli.
— Gilbert de Vadans, brat hrabiego Maksymiliana? — rzekł sędzia.
— On sam.
— Byliśmy przekonani żeś umarł w Ameryce — mówił doktór Ivos.
— Długi czas przebywałem w Nowym Yorku to prawda — ale żyję jak panowie widzicie, i bardzo się zestarzałem nieprawdaż? — dodał głuchym głosem.
— Panie prokuratorze — rzekł lekarz sądowy — mój kolega i przyjaciel, pomimo młodości, przed swojem zniknięciem należał do świeczników nauki. Wszyscy jego towarzysze uznawali jego wyższość, a profesorowie pokładali w nim wielkie nadzieje. Jakże szczęśliwym mnie czyni odnalezienie, tego drogiego Gilberta. A więc to do ciebie jedziemy do Morfontaine?
— Tak jest, do mnie mój przyjacielu.
— Jedźmy panowie... — rzekł prokurator Rzeczypospolitej. — Zjemy obiad w okolicy dworca Północnego, zkąd pojedziemy pociągiem odchodzącym o kwadrans na dziesiątą... W drodze wytłomaczę doktorowi o co chodzi.
Nie będziemy towarzyszyć sądownikom i dwóm lekarzom przez czas podróży, lecz połączymy się z nimi o wpół do dwunastej w nocy, w chwili przybycia do Morfontaine.
Wystarczy powiedzieć, że podczas drogi, Gilbert umiał zyskać sobie nie tylko szacunek, lecz najżywszą sympatyę wszystkich swych towarzyszów podróży.
Dzwonek willi dźwięczący pośród milczenia cichej nocy, obudził nagle dwoje służących nieoczekujących swego pana o tak późnej godzinie.
Psy radośnie szczekać poczęły, nie ażeby dawać alarm, lecz aby uczcić powrót drogiego pana.
Wilhelm na wpół ubrany, przybiegł zdumiony widząc doktora w tak licznem towarzystwie.
Gilbert zaprowadził swego kolegę i sądowników do Kwadratowego domu.
— Światła! — zawołał na Wilhelma. — Potem powiesz Zuzannie żeby przygotowała pokoje i przyrządziła jak umie najlepiej wieczerzę...
Wilhelm przyniósł zapalone świece.
Doktór wziął jedną i wprowadził swych gości do pracowni, którą poprzednio opisywaliśmy. Dziwny jej pozór uderzył ich.
Na środku pokoju, na dwóch kozłach, przykry te czarną krepą z krucyfiksem hebanowym, rysowały się wydłużone kształty trumny.
— Panowie — rzekł Gilbert — oto trumna znaleziona przez moje psy około wioski Pontarmé. Z pomocą służącego, którego tylko co widzieliście, następnej nocy potajemnie przywiozłem ją tutaj... Na miedzianej tablicy wyczytałem nazwisko mego brata. Przypuszczałem zbrodnię i postanowiłem przekonać się o tem. — W każdym razie znalazłem się wobec niewytłomaczonej tajemnicy, którą chciałem koniecznie wyjaśnić... Przystąpiłem zatem do autopsyi, która mi dowiodła, że podejrzenia moje co do otrucia nie miały żadnej podstawy. Za chwilę okażę panom protokół zawierający najdrobniejsze szczegóły całej operacyi...
— Ale — zapytał prokurator Rzeczypospolitej — jakim sposobem możesz pan trzymać ciało w tym pokoju?
— Dokonałem zabalsamowania za pomocą nowej metody przywiezionej przezemnie z Ameryki, dzięki której ciało pozostało nienaruszone, jak gdyby zamienione w mumję, na czas nieokreślony. Będziecie panowie mogli osądzić doskonałość tej metody.
Mówiąc te słowa Gilbert, zdjął krucyfiks; potem krepę, którą trumna była okrytą.
Przycisnął sprężynę przytwierdzoną przez niego do wieka aby utrzymać trumnę w hermetycznem zamknięciu.
Wieko podniosło się i ciało owinięte całunem ukazało się.
Twarz jedynie była odkryta, znajdowała się ona w stanie konserwacyi tak doskonałej, z takim wyrazem spokoju, że zdawało się obecnym, że znajdują się raczej w obecności snu, aniżeli śmierci.
Doktór Ivos pochylił się i długo przypatrywał się tej twarzy nieruchomej na zawsze.
— Dość spojrzeć na rezultat zabalsamowania — rzekł nakoniec, aby mieć pewność, że hrabia de Vadans nie był otruty. Najlżejsza doza trucizny zmięszana z krwią, niedopuściłaby podobnej mumifikacyi.
— Tak jest istotnie, — odrzekł Gilbert — i mój protokół potwierdza to.
— Masz pan tu zapewne laboratoryum chemiczne? — zapytał sędzia śledczy.
— Tak jest, zaraz tam panów zaprowadzę. W laboratoryum tem właśnie dopełniłem zabalsamowania i poddałem trzewia analizie chemicznej, która musiałaby wykazać każdą truciznę... Doświadczenia te powtórzę wobec panów, są one stanowcze.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.