Panna do towarzystwa/Część druga/LI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LI.

Dwaj ludzie doszli wkrótce do miejsca, przez które weszli do parku; przebyli mur i znaleźli się na zoranem polu.
Doktór wtedy zatrzymał się, i obracając się twarzą do willi, którą tylko co opuścili, rzekł głuchym głosem:
— Ah! nędznicy! — nie mieliście litości! ja również dla was będę bez litości!
Potem zwracając się do pana de Challins i biorąc go za ręce, dodał:
— I cóż, Raulu, czy wierzysz teraz, że Genowefa jest córką hrabiego de Vadans twego wuja?
— Wierzę stanowczo. — Odpowiedział młody człowiek.
— Wierzysz, że Genowefa jest podle zabijaną przez baronowę de Garennes i jej godnego syna?
— Niepodobna zaprzeczyć oczywistości.
— Czy wierzysz, że miałem słuszność, oskarżając twego kuzyna Filipa, kiedym ci mówił, że to on chciał cię zgubić?
— O tem również wątpić nie mogę, ale potworność tych zbrodni przeraża mnie! Czegóż oni chcieli, Filip i jego matka?
— Kiedy im się nie udało z tobą, widząc cię wolnym, pomimo zręcznie rzuconej potwarzy, Filip postanowił zaślubić Genowefę, aby zabrać całą fortunę hrabiego de Vadans; ponieważ zaś Genowefa odmówiła zostać jego żoną, zabija ją, ażeby przynajmniej część tego majątku z rąk mu się nie wymknęła. To on ukradł testament hrabiego, a ten testament wyjawiał istnienie Genowefy. Za sprawą szatana, wypadek połączył z nim Juliana Vendame, i lokaj stał się wspólnikiem, pana, wydając mu na śmierć anielskie stworzenie, które nazywał swoją siostrą.
— Trzeba pomścić Genowefę! zawołał Raul.
— Pomścimy ją, i ciebie jednocześnie.
— Czy nie obawiasz się już więcej o nią, doktorze.
— Nie... Zostawiłem jej potężny antydot, który unicestwi wszelki zamach... Wlewając czystą wodę zamiast mikstury z dygitaliną, zmniejszam tem samem skutek trucizny... Ta zaś którą nalewać będą Genowefie, przy energicznem oddziaływaniu, pozostanie bez skutku.
— Cóż będziemy teraz robić?
— Zobaczysz zaraz. — Chodź moje dziecię?
I Gilbert pociągnął za sobą Raula.
Woźnica który ich przywiózł z Paryża, oczekiwał w pobliżu dworca, siedział na koźle w głębokim śnie pogrążony.
Pan de Challins obudził go, wsiadł wraz z doktorem do fiakra, i koń zmęczony poszedł wolniejszym krokiem.
Cokolwiek przed wschodem słońca przybyli na plac Bastylli.
Gilbert wysiadł z Raulem, szukał okiem jakiegoś otwartego zakładu, wszedł do małej kawiarni lub raczej restauracyi, której okiennice garson właśnie otwierał.
— Dwa kieliszki chartreuse verte i podręcznik kolei żelaznych, rzekł Gilbert wchodząc do kawiarni.
Obie te rzeczy podano im natychmiast.
Gilbert otworzył podręcznik i w tablicy alfabetycznej szukał nazwiska Nanteuil.
Słowo to znajdowało się na stronie 70. litera B.
Na tej stronnicy i pod tą literą, szukał godzin pociągów odchodzących z Paryża w stronę Nanteuil-le-Haudoin.
— Niepodobna wyjechać przed siódmy i minut trzydzieści pięć, rzekł nakoniec, — przyjadę o ósmej pięćdziesiąt sześć minut... dość będzie czasu na dopełnienie tego co uczynić postanowiłem... nie będę więc mógł powrócić do Paryża jak dopiero po południu...
— Czy ja z panem nie pojadę? zapytał Raul.
— Nie.
— Dla czego?
— Dla tego, że tam na nic byś się nie przydał, a możesz mi tu być użytecznym. — Napiszę do Prokuratora Rzeczpospolitej i sam dziś jeszcze rano odniesiesz list ten do Sądu, nie staraj się oddać go koniecznie do własnych rąk, prokurator bowiem mógłby ci zadawać pytania, na które ja tylko jestem w stanie odpowiedzieć.
— A potem?
— Potem zajdziesz na ulicę Assas, do twego kuzyna Filipa de Garennes...
— Ależ on jest w Bry-sur-Marne.
— Zapytasz się służącego, czy pan jego powraca dziś i o której godzinie... Przyjdziesz potem spotkać mnie na Dworcu Północnym. — Uzbrój się w cierpliwość... Koniecznem jest, abym cię znalazł w chwili mego przybycia... Postaraj się zaopatrzyć w w powóz dobrze zaprzężony... Idź dobrego do zakładu wynajmowania powozów i proś o silnego i wytrwałego konia. — Zrozumiałeś to wszystko nie prawdaż?
— Zrozumiałem, kochany doktorze i wszystko zostanie wykonane z całą ścisłością.
Gilbert kazał podać papieru, atramentu i kopertę.
Napisał długi list, i na kopercie nakreślił imię prokuratora Rzeczpospolitej.
Raul włożył list do portfelu, w oczekiwaniu godziny wręczenia go.
— Jedna jeszcze rzecz wielkiej wagi, mówił
— Cóż takiego?
— Wobec Juliana Vendame, bądź panem siebie. Niech żaden symptomat gniewu, żadne słowo, ani nawet intonacya, nie dozwoli mu odgadnąć, że wiesz co się dzieje, i że znasz ohydną rolę, jaką on odgrywał w tym wstrętnym dramacie.
— Będę spokojny, przyrzekam panu.
Godzina wyjazdu do Nanteuil-le-Haudoin zbliżała się.
Gilbert wsiadł do fiakra i kazał się zawieść na Dworzec, podczas gdy Raul udał się do pałacu Sprawiedliwości.
Młody człowiek miał gorączkę.
Nerwowa irytacya łatwa do zrozumienia wzburzała go.
Postanowił iść piechotą, i poszedł umyślnie przez wybrzeża, aby odetchnąć rannem powietrzem odświeżającem okolice Sekwany.
W chwili kiedy przechodził przez salę des Pas-Perdus, chcąc oddać list w gabinecie prokuratora Rzeczpospolitej, spotkał się nagle z szefem Bezpieczeństwa.
Ten ostatni zatrzymał się i rzekł kłaniając się.
— Pan wicehrabia de Challins, jeśli się nie mylę?
— Tak panie.
— Cóż za powód sprowadza pana do pałacu o tak wczesnej godzinie? Czy masz do doniesienia prokuratorowi Rzeczypospolitej, coś nowego dotyczącego pańskiej sprawy?
— Nie panie, poprostu mam mu oddać list od doktora Gilberta.
— Powierz mi pan ten list. — On jeszcze nie przyszedł, ale mam się z nim widzieć w jego gabinecie o godzinie wpół do dziesiątej... Wręczę mu ten list.
Raul wyjął list z portfelu i podał go szefowi Bezpieczeństwa, który rzekł:
— List ten zapewne donosi o szczęśliwym rezultacie waszych poszukiwań człowieka o rudych włosach?
— Nie wiem co ten list w sobie zawiera, ale zdaje się, że wkrótce znajdziemy owego człowieka.
— Sądzicie więc panowie, że jesteście na dobrym śladzie?
— Wszystko nam każe spodziewać się tego.
— Powinszuję panu całem sercem, jeżeli nadzieja ta ziści się, gdyż do tego czasu agenci nasi ciągle pudłują... Człowiek ten, raz w naszych rękach, będziesz pan usprawiedliwiony.
Raul pożegnał szefa Bezpieczeństwa, wyszedł z pałacu Sprawiedliwości i udał się na ulicę Assas.
Przyszedłszy do drzwi małego pawilonu, zamieszkałego przez kuzyna, zadzwonił.
Julian Vendame sprzątał w pokojach.
Wiedząc, że Filip ma pozostać w Bry-sur-Marne przez ciąg kilku dni, zadziwiło go to dzwonienie.
Któż to być może? zapytał się prawie niespokojny.
Odpowiedział sobie, rzuciwszy okiem na zegar.
— Pewno roznosiciel. — Może depesza. Czyżby tam było już wszystko skończone?
Podczas gdy Julian mówił tak do siebie, Raul na dole niecierpliwił się.
Drugie uderzenie dzwonka dało się słyszeć.
Vendame zdecydował się pójść otworzyć, ale nie bez pewnego drżenia nerwowego.
Ujrzawszy pana de Challins, uspokoił się.
— Niech pan wicehrabia raczy wejść, rzekł uniżonym tonem.
Raul próg przestąpił.
Julian mówił dalej:
— Pan wicehrabia zapewne chce widzieć pana barona?
— Tak, czy mój kuzyn jest w domu?
— Pan baron nie nocował w Paryżu.
— Ah! więc podróżuje?
— Pan baron jest u pani baronowej swojej matki, w Bry-sur-Marne.
— Odkąd?
— Od wczoraj.
— Czy prędko powróci?
— Nie, panie wicehrabio.
— Zamierza więc kilka dni na wsi przepędzić?
— Tak, panie wicehrabio. — Pan baron wiele pracował, bardzo się czuje zmęczonym, potrzebuje odpocząć cokolwiek, odświeżyć się zdala od Paryża i interesów.
— Bardzo dobrze. — Pojadę do mojej ciotki, aby zobaczyć kuzyna.
— Pan wicehrabia nie ma nic więcej do rozkazania?
— Nic więcej.
— Mam honor złożyć moje uszanowanie panu wicehrabiemu.
Słowa powyżej przytoczone, zamienione były w przedpokoju.
Vendame otworzył drzwi od ulicy.
Raul wyszedł.
Wspólnik Filipa patrzał za odchodzącym, poczem zamknął drzwi, śmiejąc się sarkatycznie.
— Umie grać komedyą ten nędznik! myślał pan de Challins. — Co za siły woli potrzebowałem, aby mu nie rzucić w twarz jego zbrodni! nie chwycić za gardło i nie zadusić jak psa wściekłego!
Tak myśląc Raul, spojrzał na zegarek.
Wskazywał wpół do jedenastej.
Doktór nie mógł jeszcze odjechać do Nanteuil-le-Haudoin.
Mając dość czasu przed sobą, wicehrabia poszedł na ulicę. Saint-Dominique, zmienił ubranie, ponieważ to co miał na sobie zniszczone było, wdrapywaniem się raz poraź na mur parku do willi baronowej.
Skończywszy tualetę zjadł śniadanie w pobliskiej restauracyi, udał się do zakładu najmu powozów, i kazał sobie dać powóz zaprzęgnięty w tęgiego konia.
O wpół do pierwszej był już na dworcu ze strony wysiadających, paląc cygaro dla zabicia czasu i oczekując doktora Gilberta.


Genowefa po odejściu Gilberta i Raula przechodziła w myśli, najdrobniejsze szczegóły rozmowy, jaka miała miejsce, i tego wszystkiego, co się jej wydarzyło.
Dziewczę w prostocie anielskiej swej duszy, nie mogło podejrzywać, że było ofiarą otrucia, dziwiło ją to co doktór Gilbert robił, i dziwiły ją szczególne pytania, na które zmuszoną była odpowiadać.
Lecz absolutne zaufanie jakie wzbudzał w niej Raul, nie pozwalało niedowierzać doktorowi Gilbertowi.
Ostatecznie nie zajmowała się zbytecznie temi dziwnemi rzeczami, które zauważyła.
Dwie jednak uderzyły ją w sposób szczególniejszy: było to wzruszenie, albo raczej widoczne rozczulenie starca, kiedy do niej mówił, i pocałunek jaki złożył na jej czole, który zdawało się, że czuje dotychczas.
— Kocham go już tego dziwnego przyjaciela Raula, myślała, i pewna jestem, że przywiązanie moje do niego będzie trwałe... Przyrzekł, że mnie wyleczy, i dotrzyma słowa... A zatem zawdzięczać mu będę wszystko, życie, przyszłość, szczęście, będzie jakby ojcem dla mnie! Od chwili kiedy przestąpił próg mego pokoju, czuję się już szczęśliwszą... Odkąd wypiłam to lekarstwo przez niego przyniesione, odżyłam Serce bije mi prawie regularnie. — Ogień, który palił mi piersi, zagasł... Głowa wolna... Nic nie zaciemnia moich myśli... Oh! tak, kochać go będę bardzo tego starca, opiekuna Raula i mego wybawcę!
Kołysana tak słodkiemi myślami Genowefa, wkrótce zamknęła oczy i zasnęła snem spokojnym, uzdrawiającym i nie przebudziła się aż rano.
Otworzywszy oczy czuła się silniejszą niż wczoraj, lecz bladość zawsze taż sama okrywała jej lica, słodkie jej oblicze, ciągle nosiło ślady przeniesionych cierpień.
Baronowa de Garennes nie zapomniała poleceń swego syna.
Zaraz z samego rana wysłała służącego do doktora Loubet z prośbą, aby przyszedł bez zwłoki do willi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.