Pani de Monsoreau (Dumas, 1893)/Tom V/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Pani de Monsoreau
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892-1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Dame de Monsoreau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XVI.
W czem pan Saint-Luc więcej był ucywilizo­wany od Bussego, nauki, jakie mu dał i jaki z nich zrobił użytek kochanek pięknej Dyany.

Saint-Luc powrócił dumny ze spełnienia zleceń.
Bussy czekał go i podziękował.
Saint-Luc znalazł go smutnym, co nie było zwyczajem Bussego.
— Czy ci co złego zrobiłem?... — zapytał Saint-Luc.
— Na honor, żałuję, że zamiast wyznaczenia terminu, nie powiedziałeś: natychmiast.
— Cierpliwości!... Andegaweńczycy jeszcze nie przybyli; pozwólże im przybyć. Prócz tego, cóź cię tak nagli ludzi na tamten świat wyprawiać?...
— Bo chciałbym umrzeć jak najprędzej.
Saint-Luc spojrzał na Bussego z zadziwieniem, którego ludzie silni zazwyczaj doznają, ilekroć przedstawia się jakie niebezpieczeństwo.
— Umrzeć!... W twoim wieku, mając taką kochankę a takie imię.
— Tak, jestem pewny, że ich wszystkich czterech ubiję, a sam odbiorę cios, który mnie uspokoi na wieki.
— Jakież czarne myśli!
— Chciałbym wiedzieć czy byłbyś inny... Mąż, który kona i powstaje; żona nie mogąca opuścić łoża konającego. A! chcialbym sam skonać jak najprędzej.
Saint-Luc na tę mowę odpowiedział głośnym śmiechem, który ptaki siedzące na drzewie zestraszył.
— A!... — zawołał — to niewiniątko. Mój drogi, nie ma nad ciebie szczęśliwszego kochanka.
— Dowiedź mi zatem...
— „Nihil facilius”, jak mówił jezuita Triquet; wszak jesteś dobrze z panem de Monsoreau?
— Na honor wstyd mi ludzi. Ten gbur nazywa mię swoim przyjacielem.
— Zatem bądź nim...
— Jest to nadużywać tego tytułu...
— „Prorsus absurdum“ — mówił zawsze Triquet; czy on naprawdę twoim przyjacielem?
— Tak mówi.
— Nie wierz temu; on czyni cię nieszczęśliwym, a celem przyjaźni jest wzajemne szczęście. Tak przynajmniej król określa przyjaźń.
Bussy roześmiał się.
— Jeśli czyni cię nieszczęśliwym — mówił Saint-Luc, nie jest twoim przyjacielem; zatem możesz z nim postępować, jak ci się podoba. Możesz być dla niego obojętnym, możesz wziąć mu żonę i zgubić go, jeżeli będzie co mówił.
— W rzeczy samej — rzekł Bussy, ja go nienawidzę...
— A on się ciebie boi.
— Sądzisz, że mnie lubi?
— Weź mu żonę, a zobaczysz.
— Czy to logika ojca Triqueta?
— Nie, to moja.
— Dziękuję za nią.
— Czy cię zadawala?
— Nie, wolę uczciwość.
— I wolisz zostawić panią de Monsoreau aby męża leczyła?... Rzecz bardzo prosta, że skoro zginiesz, przywiąże się do człowieka, który jej pozostanie.
Bussy brwi zmarszczył.
— Co więcej — dodał Saint-Luc, oto moja żona, wcale dobra do rady. Właśnie narwala sobie kwiatków w ogrodzie królowej maiki i musi być w wybornym humorze.
W rzeczy samej, Joanna przybyła, jaśniejąca zadowoleniem i złośliwością. Są szczęśliwe natury. które na wszystko obojętne a jak skowronek na polu, zawsze śpiewają.
Bussy powitał ją jak przyjaciel; ona podała mu rękę, co dowodzi, ze nie Dubois przywiózł ten zwyczaj z Anglii.
— Jakże wasze miłostki? — zapytała związując kwiaty w bukiet.
— Konają — odpowiedzią1 Bussy.
— Zranione i mdleją — dodał Sanint-Luc; sądzę, Joanno, ze ty je ocucisz.
— Proszę pokazać mi ranę.
— Najchętniej. Bussy nie lubi uśmiechu pana de Monsoreau i chce się oddalić.
— I porzucić Dyanę? — zawołała z oburzeniem Joanna.
Bussy zaniepokojony tym pierwszym objawem dodał:
— O! pani, nie mów, że chcę umierać.
Joanna spojrzała na niego z litością, ale nie ewangeliczną.
— Biedna Dyana — rzekła; mężczyźni zawsze są niewdzięczni!..
— Otóż morał mojej żony!..
— Niewdzięczni!.. — zawołał Bussy, dlatego, że nie chcą obłudą miłości odziewać?
— To tylko, panie, wymówka — odrzekła Joanna, gdybyś pan szczerze kochał, jednego tylko byś się lękał, aby cię kochać nie przestano.
— No, przyjacielu, przyznaj się.
— Ale pani — mówił Bussy, są ofiary, które...
— Ani jednego wyrazu więcej; lepiej pan przyznaj się, ze nie kochasz Dyany, to będzie godniejszem uczciwego człowieka.
Bussy zbladł na samą tę myśl.
— Kiedy sam nie śmiesz tego objawić, to ja jej powiem.
— Pani! pani!..
— Zabawni jesteście z waszemi ofiarami... a my dla was nic nie czynimy? Jakto! narażać się na męki przy tym tygrysie Monsoreau, zachowywać wszelkie prawa okazując większą siłę duszy niż Samson i Hannibal, dlatego, aby zwycięzcy tryumf zapewnić, nie jest że to heroizmem? O! Dyana jest godną podziwu, ja nie byłabym wstanie tego uczynić.
— Bardzo dziękuję — odpowiedział Saint-Luc, nisko się kłaniając, co rozśmieszyło Joannę.
Bussy wahał się.
— Namyśl się — mówiła Joanna; a jeszcześ nie upadł na kolana i nie uderzył się w piersi?
— Masz słuszność — odpowiedział Bessy, jestem człowiekiem ułomnym, niższym od pospolitej kobiety.
— Przynajmniej, że się przekonałeś.
— Co mi pani rozkażesz?
— Idź natychmiast oddać wizytę.
— Panu de Monsoreau?
— A o kimże mowa?... o Dyanie.
— Ale oni zawsze są razem.
— A kiedy pan bywałeś u pani Barbezieux, czy nie siedziała przy niej ta gruba masa, która cię co chwila kąsała.
Bussy zaczął się śmiać, Saint-Luc go naśladował, a Joanna poszła za ich przykładem; było to trio wesołości które ciekawych zwabiło.
— Pani — rzekł nakoniec Bussy, idę do pana de Monsoreau. Żegnam cię.
Rozeszli się.
Bussy prosił Saint-Luca, aby nie mówił o wyzwaniu.
Pana de Monsoreau zastał w łóżku.
Hrabia wydał okrzyk radości, spostrzegając go.
Remy przyrzekł, że jego rana zagoi się we trzy tygodnie.
Dyana palec położyła na ustach; był to jej zwyczaj witania.
Potrzeba było opowiedzieć hrabiemu całą historyę wyprawienia Bussego, wizytę na dworze i przyjęcie jakiego doznał.
Na to opowiadanie Dyana się uśmiechnęła.
Pan de Monsoreau myśląc nad tem, co słyszał, prosił, aby Bussy nachylił się do niego i mówił mu do ucha:
— To są jakieś plamy, nieprawdaż?...
— I ja tak sądzę — odparł Bussy.
— Wierzaj mi, ja znam tego człowieka, nie warto się dla niego narażać.
— Wiem o tem — odrzekł Bussy z uśmiechem, który przypomniał hrabiemu okoliczność, gdy książę go zdradzał.
— Wierzaj mi — mówił Monsoreau — jestem twoim przyjacielem, a ilekroć będziesz potrzebował rady, udaj się do mnie.
— Panie — rzekł Remy — po opatrzeniu ran, potrzeba ci spokoju i snu...
— Tak, kochany doktorze. Mój przyjacielu, przejdź się z panią de Monsoreau... mówią, że ogród pięknym jest w tej porze roku.
— Jestem ci posłuszny — odpowiedział Bussy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.