Pan Balcer w Brazylji/II/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Pan Balcer w Brazylji
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1925
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lublin — Łódź — Paryż — Poznań — Wilno — Zakopane
Źródło Skany na Commons
Inne Cała księga II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Już góry, jakby nocy czyniąc przyjście,
Odstały od nas w przeciwne dwie strony,
Grunt upuszczając za sobą faliście,
W głębokie jary i w górne wygony;
Już zaszumiały ogromnych drzew liście,
Któremi świat tu z naczęcia sadzony,
I świeżość nagłym obdała nas chłodem.
— «Pinheiro!»[1] — krzyknął tłumacz, skoczył przodem,

I trzykroć na wiatr wypalił z krócicy...
Psy się oszczekły gdzieś raz, drugi, trzeci.
Lecz nic nie widać było w tej ciemnicy,
Bo noc za słońcem bez zmierzchu tam leci.
Huk tylko grzmotnął i po okolicy
Biegł, podrzucany, jak piłka przez dzieci...
Zmieszał się tabor. Zgiełk, wrzawa, wołanie.
Tak bocian w loty[2] bije, nim ustanie.

Ale najgłośniej krzyczał Opacz: — «Djabli
Z takim artielem![3] Z takim rządem w drodze!
O głodzie pędzą... Gorzałkę zagrabli...
Jak gąsior w kojcu siedzę, cierp mam w nodze.
Stójcie, co zlezę... Hej, Pablo, czy Pabli!...
Pastoj, psi synu, co nogę rozchodzę...
Czort was!... Ratujcie!... Na żyłę mi suchą
Cierp trafił!... Stój, psie, zakuty na głucho!» —

Lecz darmo wołał. Głos ginął w tupocie
Nóg, kopyt, w wrzasku ryczącej kapeli,
Gdy wtem skry buchną w tej gęstej ciemnocie,
I ogień słupem przed nami wystrzeli.
Zajarzy łuna, a w łuny tej złocie
Wyręb się znaczny przed nami rozbieli,
Z którego bije czerwoność ogniska,
A dym wybucha w iskrzate mietliska.

Tuż na piekielnym onym transparencie
Gmach dość potężny pokazał swe mury,
Jakby z pod ziemi wyrósł na zaklęcie...
Ten mi się wydał wątpliwej natury,
Więc tylko patrzę, czy wszystko w momencie
Nie zniknie, ognie te i te struktury,
Kiedy wtem z piskiem rój się nietoperzy
Porwie i ślepym lotem w nas uderzy.

Pojrzę... Tfu! Czyli pokusa mnie mami,
Czy urok? Skaczą u ognia szatany
I bodą kocieł długiemi widłami...
(Piekła tak obraz bywa malowany).
Baby w krzyk: — «Jezu! Zmiłuj się nad nami!»
Ścisną się chłopy w kupę, jak barany,
Zmilkł nagle Opacz i między toboły
Wkopał się z głową, już martwy na poły.

Tak w zastraszonym i zbitym my tłumie
Podeszli pod te brony, pod te mury,
Co stały nieme, jak gdyby po dżumie;
Echo dał tylko okólnik ponury,
Na znak, że ludzi, choć cudzych, rozumie.
Skoczą brytany, zaostrzą pazury,
Warkną przeciągle, wtem mały kaganek
Błysnął, od skrzydła niesiony przez ganek.

Razem zgrzytnęły zamki, a przed nami
Stanęła postać dziwaczna i nowa:
Kapelusz na łbie z wielkiemi kresami
W górę, z pod niego wychyla się głowa
Związana chustą z długiemi końcami;
Twarz w błyskach ognia sierdzista, surowa,
Kożuch nawywrót chwycony z prędkości,
Nos sępi, reszta ginęła w ciemności.

— «Ki djabeł?» — myślę. A ów głosem: — «Na tu!
Na tu, sobacza duszo!... A do nogi!»...
Tak krzyknę: — «Hej, hej! Po jakim to światu
Wiatr ludzi nosi i przez jakie drogi!»...
Więc ów: — «A wiatr ci, wiater!... Daj go katu!»...
I splunie ślinę i wąs zjeży srogi,
I głową trzęsie, patrząc w nas. Aż doda:
— «Oj, kołowata[4]!... Oj, głupia wy trzoda!»... —


Wtem skoczy tłumacz: — «Gdzie partja?» — «Wysłana»
— «Jak, gdzie wysłana?» — «A w puszczę». — «I kiedy?»
— «A dziś ich ze stu wywlekło się z rana». —
— «Stu?... Pięćset było!» — «Nie będzie tym biedy...
Już im tu ziemia na amen[5] nadana!» —
Podniósł brwi tłumacz, wzrok spuścił. — «No, tedy —
Rzekł, skubiąc bródkę — dać ludziom wieczerzę,
I czekać, aż ich komisja zabierze». —

Zawrócił, pięty mułowi wbił w boki,
Dłonią go klasnął rozgłośnie przez kłęby,
Krzyknął nam: — «Z Bogiem!» — I z miejsca wpadł w mroki,
Bo już noc szczera nakryła wyręby.
Wtem strażnik: — «Dalej! Odpinać tam troki!
Czego stoicie, otwarłszy te gęby,
Jak wrota? Tutaj nie pora na dziwy.
Pilnuj się każdy sam, pókiś jest żywy!»

Nie wyszedł pacierz, a z kotła już jadło
Dymi, klekoce, kłębuje, wypryska,
Duch[6] się rozchodzi, bo czujne[7] w niem sadło.
Skaczą murzyny, poddając ogniska,
Babie się koło po ziemi rozsiadło,
Gwarzą, i tylko ubogie dzieciska
Posnęły we łzach po długiem płakaniu;
Matki je na mchów składają posłaniu.

Mogliśmy w izby, lecz wszystkim się zdało
Pod niebem raźniej, niżeli pod dachem.
Z kotła też mile po sercu głaskało
Wyczczony naród wieczerzy zapachem.
Luda się wokół, jak wody, rozlało;
Hukają młodzi i prędko ze strachem

Obywszy duszę, wpadają do lasu,
Krzyczą, pisk dziewek przydaje hałasu.

A wtem mnie strażnik trąci i tak rzecze:
— «A czy was tutaj choroba przywlekła?
Widzę, żeś mędrszy w tej, kupie, człowiecze;
Więc ci powiadam: Grzęźniecie do piekła!
Cud boski, kto się z tej dziury wywlecze,
Bo febra[8] tu jest zjadliwa i wściekła,
Co więcej naszych, niż tysiąc, wygniotła...
Mówię ci, gniewu Bożego jest miotła!» —

Tak chwycę ja się pytać, ale stary
Już ruszył. Tabor obchodzi dokoła,
Po którym ognisk płonęły pożary,
By zwierza straszyć i wszelki gad zgoła.
Za nim brytany dwa ogromnej miary
Węszą... Ów głosem raz poraz obwoła:
— «Dokładać chróstu, a zlecać się Bogu,
Bo na śmiertelnym stoicie tu progu!» —

Zaczem się czynić zaczęła noc głucha,
Nakryło ziemię zniżone sklepienie;
Zatrwożonego w głębinach swych ducha
Tu, to tam, słychać strzeliste westchnienie,
Zatrzeszczą ognie, snop iskier wybucha,
I znowu wielkie, szerokie milczenie.
Tylko po drzewach wiatr górny gdzieś chodzi,
Zarusza borem i jęk w nim rozwodzi.
............







  1. Pinheiro — dawniej pałac letni cesarza Dom Pedra II, wtedy stacja emigracyjna, leży w górach nad rzeką Parahybą
  2. Loty — skrzydła.
  3. Artiel (ros.) — spółka robotnicza albo spożywcza.
  4. Kołowaty — cierpiący na kołowaciznę, przen. chorobę
    umysłową.
  5. ... na amen — na trwałe, na wieki.
  6. Duch (gw.) — woń, zapach.
  7. Czujny (gw.) — cuchnący.
  8. T. j. żółta febra.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.