Pan Balcer w Brazylji/II/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Pan Balcer w Brazylji
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1925
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lublin — Łódź — Paryż — Poznań — Wilno — Zakopane
Źródło Skany na Commons
Inne Cała księga II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.


Droga nam w góry poszła. Wąska szyja
Pomiędzy skały kręciła się jarem.
Trudno tam nogą próbować bez kija,
Bo kamień luźny, obrosły wiszarem[1]:
Ledwo go chybniesz, z posady się zbija
I leci w przepaść, nakrytą oparem,
Z którego syczą źródliska, jak węże,
A żaden dna tam ni gruntu nie sięże.

Więc ten podolny lud wielkie miał dziwo,
Właśnie, jakoby świat poszedł na nice...
U nas chłop sterczy naokół nad niwą,
O czapę całą nad żyta, pszenice,
O staje widać sukmanę tam siwą
Skróś pól, skróś łęgów, po boru granice;
A tu się ziemia wybija nad człeka:
On wdół, a ona pod niebo ucieka.

Tubym rad piórkiem złoconem malował
One to farby i kształty dziwaczne...
Te pnie obrosłe, leżące napował,
Te piętra skalne, pod chmury aż znaczne.

Alem ja prostak, w miasteczkum się chował,
Gdzie świat sam gada o sobie, gdy zacznę
Od kuźni — aże do rynku i fary...
A na te cuda brak w głowie jest miary.

Rośnie gwar, tupot. Hej, inak się gada
Na wolnem polu, niżeli tam w szopie!
Rzeźwo się w duszy poczuła gromada,
Kiedy tak kupą chłop ruszył przy chłopie.
Rolnym narodom zamknięcie nie nada.
Tak było zaraz po świata potopie:
Chłopy budować, a Pan Bóg swą mocą
Gruch wieżę o ziem: — «A ona wam poco?» —

To słyszę, do dziś kamieni tam kupa
Leży i godny szmat ziemi nakrywa;
Ludzie nie biorą, bo z tego chałupa
Nic trzyma pionu i zawsze jest krzywa.
Gadają, jeden tam grunty wykupa
I role one z pod gruzu dobywa
Żydkom na wioski i szlachtę z nich nową
Myśli fundować. Lecz podrwił ów głową.

Szlachta dawnością stoi. Tak od śliny
Nikt nic wytrząśnie z rękawa szlachcica.
I złe i dobre wybiły godziny,
Różny szedł światem czas i nawałnica,
Zanim to zeszło z praojców na syny.
Scheda[2] je mocna, mocnego dziedzica
Potrzebująca; a piąty, dziesiąty
Nie strzymał, i dziś po nim puste kąty!

Szlachectwo idzie od gniazda do gniazda,
Jako płonąca wić[3] w górach Karpatach.

Jeden z nią padnie, to drugi z niej gazda
Ognia zachwyci i dalej po bratach!
Leci buława[4] wierchami, jak gwiazda...
A trafi w dziada, co w zeszłych jest latach,
To pod dach własny dziad ognia poddawa,
Ażeby na nim nie siadła buława.

My to ta wszystko, Podlasiaki, znamy!
Choć tam podrobna szlachta, co zagonem
We trzech się dzieli, a orne ich błamy[5]
I pies — rzekają — nakryje ogonem...
Przecie nieprawda!... Bo przestąp-no bramy:
Zara cię inszym obleci zakonem,
Zara duch inszy z szarzyzny wyświeci,
Zara wiesz, że to cości od waszeci!
................

Tymczasem raźno i z dobrą otuchą
Lud idzie. Dokąd? — nie pyta, nie bada,
Kontent, że z toni wypłynął na suchą;
Jeden drugiemu to, owo powiada.
Baby też sobie, ta w głos, ta na ucho,
Jak to w gromadzie... Tu rada, tam zwada,
A niemowlątek gruszenie[6] i śmiechy,
Nad wszystko sercu dodają pociechy.

Horodziej poprzód ruszył. Kijem puka,
Osłabłym oczom naddając i nodze.
Nikt przed nim kroku pierwszego nic szuka,
Bo każdej kupie potrzebne są wodze.
Podejdzie który, to stary wnet fuka:
— «A czego leziesz? A pilnuj się w drodze!
A za starszymi, za krzyżem idź pańskim,
Za ładem, nie za porządkiem cygańskim!»


Alem ja pilno przymykał się bokiem
Ku tłumaczowi, co swego miał muła,
I poświstując, to stępią, to krokiem
Jechał, jak sotni naszej asawuła...[7]
Miałem ci świat ten odkryty przed okiem,
Ale ciekawość po żebrach mnie pruła,
Żeby się zwiedzieć wnętrznego zwyczaju
I przyrodzenia, co duszą jest kraju.

Więc my tam z sobą w rozmowy się dali,
Iż polityczny był człek, i bywały.
Ściągnie ów uzdy i cygar zapali,
I puści w kółka dym gęsty i biały...
Nuż ja fajeczkę z zanadrza i dalej
Pykać! A tytoń miałem doskonały,
Kupiony w szopie (choć niema co chwalić)
Od urzędnika, co strzegł, by nie palić.

Jakby mi miodem po sercu kapało,
Gdym cmoknął krótki cybuszek wiszniowy,
Który na drogę matczysko mi dało
Z kapciuchem. Kapciuch był żółty, irchowy.
Tuż przy mnie chłopię Żdżarskiego dreptało
Z głową zadartą, słuchając rozmowy.
Tak lekkim krokiem szliśmy, a cień mały
I krótszy coraz upadał ze skały.

— «Brazylja — mówił tłumacz — od zórz słońca
Kraj morski[8], a zaś rzeczny jest z zachodu.
Tam Amazona, do morza ciekąca,
Granicą broni suchego przechodu,

Z gór, co samego sięgają miesiąca,
Pędząc na oślep, bez mostu i brodu,
Jak w działa, huczy w wielkie wodospady...
Trzem takim Wisłom, jak nasza, da rady.

Tą górą kraju ciecze. A w pomorze
Dolne, iż ziemia tu środkiem garbata,
Druga kraj woda na wiele mil porze
I srebro pławi, a zwie się Laplata.
Pług tutaj nizin zbyt mokrych nie orze,
A tylko pastwa dla trzód jest bogata.
Zaś bliżej w ocan chwost kręci, jak liszka,
Ogromna rzeka świętego Franciszka.

Gór znacznych w kraju dość. Te «sery«[9] zową,
Różne ku temu przydając przezwiska.
Co zda się słusznem. Bo ziemię surową
Najpierw tam ciepłe ogrzeją bagniska,
Potem się wody z niej scedzą, a ową
Miazgę, jak twaróg, tak słońce wyciska,
Aż stęgnie, stwardnie, i czuby, jak szydła,
Postawi. Właśnie, jakby ser z tworzydła[10].

Te, gdzie nam droga idzie, blisko morza,
Zwą «Sery do Mar», niby: Morskie sery.
Głuche tam puszcze i ciężkie bezdroża,
W których zwierz różny ma swoje kwatery.
Ale to ledwo, że pierwsze podnoża...
Za niemi trzykroć, a nawet i cztery,
Większe są góry; a Pan Bóg tam półki
Pod niebem stawia na one gomółki.

Lud czarny ziemi tej jest przyrodzony.
Ten luzem żyje od rodu do śmierci,

Różnym kolorem od siebie znaczony,
Jak konie maścią, lub nieme te sierci...[11]
Są w nim mulaty, terc, i kwarterony[12],
Czarne, półczarne, aż się i na ćwierci
One mieszańce liczą. Właśnie prawie,
Jak dworskie owce, gdy myją je w stawie.

Brazylja z różnych mianuje się części,
Które tu «stany» zowią. Tych jest siła.
W jednych się Niemcom od dawnych lat szczęści,
W drugie rząd teraz lud polski dosyła.
Prawo jest, ale że głównie na pięści,
Bo sąd daleko, a droga zawiła,
Który porządek niezgorszy się zdaje
Na te niepewne tak i świeże kraje.

Więc świat tu górny i leśny i wodny,
Wszelkiego dobra zadosyć ma w sobie,
Że z lada ziarna już plon będzie godny,
Choć ziemię ledwo patykiem poskrobie...
Tyle, że pracy i rąk ludzkich głodny,
W pustce swej leży, by w ciężkiej chorobie,
Z której by powstać mógł, trzeba mu bicia
Młotów, kos szczęku, huku siekier, życia!»
..................

Wtem, gdy tak prawim, krzyk! Patrzę ja, co to,
I ręką oczy zastawiam od słońca...
A tu przeciw nam tą ciężką żarotą[13]
Kupa bab z dziećmi wędruje płacząca.
Tobołki niosą, a idą piechotą,
Omdlewające z pożaru gorąca,

Nawpół oślepłe, z stopami krwawemi,
Za ręce wlokąc dzieciątka po ziemi.

Zaraz mnie tknęło: «Nasi!» W końcu świata
Poznałbym takie odzieże i lica...
Odzież, co prawda, nie była bogata,
Ledwo się grzbietów ta biała tkanica
Trzyma i wisi — tu łata, tam szmata,
Jak gdy z szaraka lenieje turzyca...[14]
Aż wtem i cała owa kompanija
Zakrzyknie: «Stójcie! Stój!... Jezus Maryja!

Toć nasi! — Ludzie! A czy was pioruny
Niebieskie biły?... Czy siła nieczysta
Pędzi was tutaj po deski do truny?...
Toć piekło żywe jest!... Kraj antychrysta...
Jeśli wam żywot miły i fortuny,
Wracajcie do dom! Do dom się, jak glista
Choć ziemią, kopcie! To nic dla człowieka
Kraj jest! Kto nie trup jeszcze, niech ucieka!»

Mówią i płaczą razem. Szloch i słowa
Lecą, jak grad ów, który z deszczem leci,
Gdy kaszą sypnie zadymka marcowa.
Do płaczu matek przydają wrzask dzieci.
Chciał murzyn minąć, lecz kupa go owa
Ścisła. Tak krzyczym: — «Stać! Stać!» — Drugi, trzeci
Przed tabor rzuci się, do osłów skoczy:
Osły w ryk, a ów — pięścią między oczy!

Stanęlim. Minąć nie było i rady,
Bo droga wąska i w górę się pnąca.
Tłumacz się jakoś nie śpieszył na zwiady
Muł wierzgał pod nim z srogiego gorąca

I z much; więc dalej ja do tej gromady!
A iż rzecz każdą naczynać trza z końca[15],
Rzekę: — «Pochwalon! A skądże wy teraz?»...
— «Na wieki! — krzykną baby. — Z Minasgeras!»[16]

— «Co za czort taki?» — pytam. Na to baby:
— «Ziemia je, powiat, kopają tam rudy!» —
— «Któż was tam wprawił?» — «A kto, jak nie Szwaby!
Kręcił się jeden, jak Judasz ten rudy,
Aż wyprowadził het precz całe Graby». —
— «To wyście z Grabów?» — «Z Grabińskiej my Budy.
Jedność to zdawna była, ale że[17] się
Pożarli teraz o zbierkę[18] po lesie». —

— «Więc cóż?» — «A cóżby?... Zaguba, i tyle!» —
Tu baby ciężkim zaniosą się płaczem.
— «Dołów za nami rachować na milę:
Tak mogiłkami, bez krzyżów, ślad znaczem...
Chcieli my z skargą... Nie w naszej to sile!
Gdzie, kogo patrzeć o krzywdę i na czem?...
Ot, spłynąć łzami do morza, jak Wisłą»...
— «A chłopy?» — »Chłopów w rudniku[19] przycisło!»

— «Dlaboga!» — krzykniem i nagłym się ruchem
Głowy zachwieją w przeciwne dwie strony.
Aż za tym głosu wielkiego wybuchem
Szmer lekszy idzie i barzej[20] tłumiony,
Wzdychań i szeptów niesiony podmuchem...
Tak dzwonnik szarpnie naraz wszystkie dzwony:

Hukną — zaś sznurów targając lekuchno,
Trąca je ciszej coraz, aż zagłuchną.

Dopieroż pytać: Jak było? Gdzie? Kiedy?
Tfu! Prędzej dostałby u gęsi wody,
Niźli porządku u babiej czeredy!
Wszystkie gadają naraz, na wyprzody,
Każda z inszego końca do swej biedy
Rzecz ciągnie w stronę i do swojej szkody;
Wtem krzyk nad insze... Dreszcz każdego włoska
Uczułem w krzyku tym: — «O Matko Boska!»...

Jako więc z gniazda, gdzie drobiazg bezpióry
Próżno się broni przed szponem sokoła,
Piskliwa wrzawa bije — a wtem zgóry,
Szerokie przez wiatr skrzydłem pisząc koła,
Macierz zakrzyknie, a krzyk pójdzie w chmury,
I strach śmiertelny naokół obwoła:
Tak się z tej wrzawy głos jeden niewieści
Wybił okrzykiem matczynej boleści.

Spojrzę, i nagle z przed oczu mi kupa
Cała zniknęła, a w oczach ta jedna...
Szeroko, nakształt krzyżowego słupa
Otwarła ręce w niebieskie bezedna,
Blada, że oczy zawrzeć, i za trupa...
Z głowy chuścina opadła jej biedna,
Ubiory na niej ni chłopskie, ni pańskie,
Szlacheckie niby, a niby mieszczańskie.

Stoi, a cała tak zdaje się drżącą,
Jak ta osina, co w ciszę liść rucha...
Wzrok wbity w oną słoneczność jarzącą,
Jakby to była noc czarna i głucha.
Włos siwy powstał, znać myśli się mącą.
— «Stasiek!» — zakrzyknie... I urwie — i słucha...

I znowu: — «Stasiek!»... — A głos był wnętrzności
Rodzących i szedł mrozem między kości.

Jak w podniesienie, tak cichość powiała,
A ona, sercem bijąca w tej ciszy
Zaklaśnie w ręce, ku ziemi się cała
Przychyli... — «Słyszy!... — zaszepta — On słyszy!
Skróś ziemi słyszy matkę! Bogu chwała!
Oddycha jeszcze... żyw jest... jeszcze dyszy»
Wtem się zaniesie: — «Na Chrystusa rany,
Ratujcie!... Syn mój!... Żywcem pogrzebany!»...

Padła. Jak kiedy wiatr zmiesza obłoki,
Bystremi pióry lecący po niebie,
Tak mi się w oczach świat zmienił szeroki,
I takem nic mógł odnaleźć sam siebie.
W błyskach i w kirach ciężkiemi tam kroki
Odszedłem, matko nieszczęsna, od ciebie,
A serce moje sczerniało w tej chmurze,
I miałem w gardle krzyk przeciw naturze.






  1. Wiszar — zielska czepne, zarośl, wikle.
  2. Scheda (ł.) — spadek, dziedzictwo.
  3. ... płonąca wić — wiecha zapalona, którą sobie podawano
    na znak zbliżającego się niebezpieczeństwa.
  4. Buława (tat.) — pałka, którą od chaty do chaty obnoszono na znak, że gospodarze mają się zbierać na wiec.
  5. Błam — sztuka futra, przen. kawałeczek, szmat.
  6. Gruszenie, gruchanie (przen.) - gaworzenie.
  7. Asawuła (ros.) — oficer kozacki; przen. przewodnik.
  8. t. j. jeżeli się do Brazylji przyjedzie od wschodu («od zórz słońca»), to ta strona Brazylii jest morska ma porty, a o większych rzek niema (przyczem przez Brazylję rozumie się cała południowa Ameryka); jeżeli zaś ktoś przyjedzie z zachodu, to napotyka kraj «rzeczny», bo przerznięty przez trzy wielkie rzeki: Amazonkę, San Francisco i La Plata.
  9. Sierra (port.) — góra.
  10. Tworzydło — forma albo worek do wyciskania sera.
  11. Niema sierć (na podobieństwo: niema twarz, por. str. 77, 1) — zwierzę domowe.
  12. Mulat — mieszaniec z ojca białego i matki murzynki; terceron — syn białego i mulatki; kwarteron — dziecko białego i terceronki lub odwrotnie.
  13. Żarota (gw.) — żałość, boleść.
  14. Turzyca — sierść na niektórych zwierzętach, np. na zającu.
  15. ...z końca (gw.) — z początku, bo każda rzecz ma «dwa końce».
  16. Minas-Geraes — jeden ze stanów brazylijskich, gdzie są kopalnie złota, ołowiu, miedzi, platyny i żelaza.
  17. Ale że... (gw.) — Tylko że...
  18. Zbierka albo zbiórka (gw.) — prawo zbierania suchych gałęzi.
  19. Rudnik — kopalnia rudy.
  20. Barzej (gw.) — bardziej.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.