[57]IV.
A z tych pstrych gromad, co razem w tej arce
Morzem pływały, przylgnęla do siebie
Garść ludu, chłopy, młodzaki i starce,
Jakby się wicią[1] zwołały w potrzebie:
[58]
Bo człowiek, z dolą choć wyjdzie na harce,
Nierad się chmielem bez tyki kolebie,
Lecz wnet się wiąże do kupy drużyną,
A osamiałe[2] ptaki prędko giną.
Więc albo jak tam szły ziemie pobliżem,
Albo jak biedą swoją kto graniczył,
Tak my się jednym pisali już krzyżem.
A zaś Horodziej nad nami ławniczył[3],
Najwięcej ludu przybużnym szło niżem,
Choć inszych teżby niemało naliczył.
Jeden borową żywicą, a drugi
Zalatał skibą, gdy ruszą ją pługi.
Więc Łuć Ostańczuk, więc Bandys chłop tęgi,
Dobry na zimno, dobry na gorąco,
Więc Pietr Zagajny, co nic prócz siermięgi
Nie wyniósł z chaty w tę drogę ciekącą,
Więc Ziąba Wawrzon, co garść miał, jak cęgi,
A skórę srodze do łupnia[4] świerzbiącą,
Więc Łuka, Bugaj, więc Kos, więc Sołoda...
Co liczyć?... Naród płynął, tak jak woda.
Jeden, to drugi, dym z fajki wydmucha,
Podeprze brody i patrzy przed siebie...
A wkoło ślepy szum i ciemność głucha,
Okręt się morzem, by piachem wóz grzebie.
Tom poczuł wtedy, jak światem Bóg rucha
I jak go w onych biegunach kolebie,
To w śmierć, to w żywot, a nigdy nie zmyli...
Insi milczeli takoż i knastr[5] ćmili.
[59]
Magier się tylko kręcił. widać dusza
Szlachecka tęższe ma, niż chłopska, szruby
I łacniej jakoś, językiem choć, rusza.
Aż buchnął: — «Cóż to? Zamokły wam czuby
Razem i z mózgiem? Co u paralusza?[6]
Czy my Kartuzy? Czy wiążą nas śluby?
Ledwo się puścił wrótni, tfu do licha!
Ledwo, że przez próg przelazł, a już wzdycha,
A cóżeć to tam zostawił za krocie
I za rozkosze takie w tej chałupie?
Czyliś tam w maśle pływał? Chodził w złocie?
Tfu!... że się baby puścił i na kupie,
Jak kur z kokoszą nie gdaka na płocie,
To już se mierzi świat? Chłopiska głupie...»
Wtem Wawrzon: «Co ta baby czyje mieszać!
Że ta chłop stęknie, nie będą go wieszać», —
— «Oj, prawda! — Bandys na to — Nie z rozpusty
Człowiek się wydał do tylego świata...
A co ma robić, jak garnek je pusty,
A gruntu niema i tyle, co szmata
Na owinięcie palca? Toć już szósty
Rok, jak komorne wyrabiam u brata,
Kątnikiem[7] siedzę...» — A Bugaj: «Ba! coby,
Jak nie głód, we świat gnało u choroby!»[8]
Wtem Magier puścił dymu: — «Różnie to ta
Bywa. Jak komu. Ja bo się od dziecka
Nie trzymowałem spódnicy ni płota.
Człek je od rodu szlachcic. A szlachecka
[60]
Rzecz świata przeznać. Nie tak, jak hołota:
Z pieca do miski i znów do zapiecka...
U nas tam wszystko szlachta!» — «A toć wie się,
— Bugaj mu na to — Je szlachta — Zalesie[9]
Od Żdżarów zaraz wbok!» — «Co mi tam Żdżary![9]
— Zakrzyknie Magier — ja ta ze Żdżarskiemi
Nie będę stawał w kumotry, ni w pary!
A żeby oni szczeźli! Takiej ziemi
Tyli sztuk poszedł! Na same pomiary
To my wydali, szlachta, z podrobnemi
Koszty, co więcej, niźli złotych dwieście,
A jeszcze trzech nas siedziało w hareście».
— «Mniejszać o hareszt — przemówi Szaława.
Lecz grosza płakać!...» — «Ba! — Magier odrzecze —
Żeby nie Żdżary! Ba! żeby nie sprawa.
Tylebyś mnie tu i widział człowiecze!
Cóż tu za honor mam? Jaka tu strawa?
Jaka wygoda? Że na kark mi ciecze?
Ba! Żeby!... Tobym nie puszczał zaścianka[10],
Nie wlókł się z żoną, co też jest szlachcianka».
Na to Ostańczuk Łuć: — «My, Łahiszyńce[11],
Insze znów mieli prawo: to mieszczańskie.
Wzięlim, nie licząc, i guzy i sińce,
Ale swojego nie dalim. Co pańskie,
To pańskie. Ale te nasze dziedzińce[12],
Te pasze, grunty, te jeszcze pogańskie
[61]
Pouroczyszcza[13] Oziaty[14], do deski[15]
Oddał skarb! Papier my mieli królewski.[16]»
Tak Magier: — «Szelmy łyki!» — A Łuć: — «Kartę,
Taką, co na niej są złote litery
Z królewskich czasów. To więcej jest warte,
Niźli dzisiejsze stemple i numery.
Prawda, zetlałe tu już i wytarte,
Bo temu sto lat po razy coś cztery
Minęło; ale stoi wpisane
Co nam, co kniaziom Ogińskim[17] nadane».
Tu Magier nie gógł dosiedzieć na ławie,
I gęste dymy puszczał: — «Szelmy łyki!
To szczęście mieli! To stali na prawie!
Oj, żeby papier taki na Żdżarczyki!
[62]
Tożby, jak wjuny[18], kręciły się w stawie,
A my ich dalej w sak, i na patyki!
A to fortunne kanalje!» — A na to
Ostańczuk mową cichą, lodowatą:
— «Od przedawności ona królewszczyzna
O grunty z nami, mieszczany, się darła,
Tak, owak było, lecz przecie iścizna[19]
Szła w brogi nasze i biedę poparła...
Aż się skończyły kniazie, ogińszczyzna.
Nowe nam pany posięgły do garła.
Zjątrzył się naród, choć łby tam pochyłe,
My mieli dawność naszą, oni siłę.
To jak my papier do sądu nosili,
To obchodzilim nocą trząchawicę[20],
Lepiej nadając drogi, niż dwie mili...
To na Muchawiec[21] my szli, Tyśmienicę[22],
Po błotach my i wyż kolan brodzili,
Drugą i trzecią obeszli granicę,
Żeby nas aby nie potkła gdzie zdrada.
Tak kompaniją szła cała gromada». —
Tu mu, jak szydłem, Magier przebił[23] mowę:
— «A zmyślne szelmy! A dajże ich katu!» —
I dalej w palce trzaskać i chwiać głowę:
— «Oj, rozum taki naszemu mieć bratu!
A namże aktów zagrzebał z połowę
Adwokat»! — A ów: — «My tam hadwokatu
[63]
Nie dali w ręce grosza ni hramoty[24].
Sami stawali w sądach». — — «A niecnoty! —
Magier w śmiech na to — a setne hultaje!»
A Łuć: «Ta cudza gęba to jest letka,
A dobre prawo głos samo podaje.
Tak my starego obrali se Hwedka
Uhacza. Ano, niech przed nami staje,
Że to tam w sądzie nikt kupą się nie tka.
Dziad głuchy, ślepy; takowy nie zdradzi,
A wreszcie sama hromada poradzi.
To co się na nas przepierca[25] zaniesie,
Gębą, to my nic. Czujem, taj i stoim.
A ten tak rąba ozorem, by w lesie
Drwa, a pogląda, czy strogo[26] się boim...
Tak my nic, cicho. Tak on więcej prze się...
Aż schrupnie. Tedy my z papierem swoim.
Tak sąd — do zgody — tak my stoim niemo:
Papier przed siebie — Nie! — Nie żełajemu![27]
Więc jak zaczęli karami nas prażyć,
To do siódmego prażyli nas potu.
Nie szło ni żyć już, ni dobra nam zażyć.
Co pojrzysz, wisi powiestka[28] u płotu.
Przestali sudzie spać i krupy warzyć,
Nie patrzył statku[29] nikt, ani omłotu,
Aż i kryminał przyszedł. To tam w Pińsku
Jedni siedzieli, a druszy zaś w Mińsku.
[64]
No, nie złamali narodu. Tak wzięli
Na pojedynkę we łbach robić szumy.
Ale my zdawna od ojców to mieli,
Że są na świece dwa dobre rozumy:
Szlachta od tego są, żeby coś chcieli,
O coś krzykali, a my zasię, tłumy
Szaraków[30], wtedy najpewniej obstoim,
Gdy cicho siedzim, a zgody się boim.
Aż i wygralim!» — Umilkł. Strząchnął[31] bary,
Przedmuchał fajkę, pojasa[32] poprawił,
Ziewnął, aż trzasło, i w kłębek się szary,
Jak jeż, do kupy zwinął i nastawił.
Lecz Magier wzdychał: — «Ba! gdyby nie Żdżary!...»
I głowę zwiesił i żółć w sobie trawił.
Insi drzemali. Tak biły godziny
Nieme nad światem, aż dzień obrzasł siny.
...................
Wtem, jak gdy chróstniak[33] nowizną skróś zboża
Wyrznie się czarny, tak z wody odwałem
Wręby[34] się jęły wyrzynać skróś morza
Wyspu onego, o którym słyszałem.
Choć lekkim ogniem paliła się zorza,
Małom co widzieć mógł w pomroczu białem,
Gdyż taka ziemia morska, falą bita,
Mgłą bywa gęstą i parem nakryta.
[65]
Gadali, że to świętego Wincenta[35]
Wyspa jest, że się mieni: Kanaryska.
Ale Prokurat, co jeszcze pamięta
Francuza, gniewno wdół szarpnął wąsiska,
Aż mu twarz stara, szramami pocięta
W żar buchnie: — «Fałsz jest! Zmienili nazwiska!
Święta Helena to! A za patrona
Nie Wincentego ma lecz Napoljona...
Napoljon tutaj siedział Bonaparte,
Przez chytrych wrogów zdradliwie zamknięty;
Ale mu gwardja przejęła tu wartę,
I wojsko świeże dowiozły okręty...
Choć dzień noc Anglik miał oczy otwarte,
Napoljon puścił w niego takie męty,
Że skoczył z wojskiem w czółna i w mgłach pływa...
tylko się bęben w wód huku obzywa.
Słysz? — Myślisz — morze? To trąby tak grają
Walącym pułkom na dobrą ochotę...
Patrz! Myślisz — słońce? To orły wiewają
W chorągwiach, całe srebrzyste i złote...
Czuj! Myślisz — piorun? To z harmat znak dają,
Że cesarz wdziewa swą szarą kapotę...
Vive Napoleon!... Na ramię broń, wiara!
— Gwardja!... Gdzie gwardja moja wierna, stara?...»
I chchnie w szeptach, zwiędłemi coś usty
Gwarząc sam z sobą, aż spadnie mu głowa
Na pierś, gdzie rękaw zatknięty ma —pusty,
I gdzie żelazny krzyż na strzępku chowa.
[66]
Więc tylko morza huk słychać i chlusty,
Tylko szum fali ucina w pół słowa,
Które tu owdzie padają przerwane
W powietrze ciche i złoto-rumiane.
Aż skoczym nagle: strzał gruchnął po wodzie.
Słuchamy — drugi! Nie bawiąc — wnet trzeci!
Już na pokładzie gwałt, spuszczają łodzie,
Już miczman w czółno wpadł, już jak ptak leci.
— Ohi! — o! — Oho! — A wtem na zachodzie
Wielka nam jasność pół morza obświeci...
Okręt się palił tam! Snać od pioruna,
Bo sroga była i roznośna łuna.
Cudne to było ono widowisko,
Ale się w zgrozę mieniło dla człeka,
Gdy patrzał, jak się tam ludzkie mrowisko
Tłoczy, tratuje, przewraca, ucieka.
Ten w morze skacze, choć łódkę ma blisko,
Bo strach mu krzyczy, że jeszcze daleka.
Insi od wrzasku i dymu szaleni
Sami się naskróś rzucają płomieni.
Kupa tam ludu musiała zaginąć
Od głowni onych, od iskier kurzawy...
Bo się to śmierci nie łatwo uchynąć.
Gdzie woda z ogniem pilnują przeprawy.
Ja sam widziałem: chłop jeden chciał minąć
Maszcisko srodze płonące śród nawy,
Wtem się potyka... A nimbyś zakrzyknął:
«Jezus, Maryja, ratuj!» — w ogniach zniknął.
Więc choć z bezpiecznej patrzyłem ostoi,
Mróz mi przez koście szedł, aże do szpiku...
Bo jest w człowieku, co więcej się boi
Tej niemej śmierci, głośnego niż krzyku.
[67]
Więc tutaj cichość, a tu ci się roi,
Że słyszysz w jakimś okropnym języku
Ostatnie słowa... ostatnie wołanie...
Aż ci włos zjeży się i dęba stanie.
Tak dzwon, gdy bije w Horodle[36] na wieży
Za potopionych bez pory[37] na Bugu,
Raz tylko w cichość wieczorną uderzy,
A setny jęk się rozniesie po ługu...[38]
zmilknie, a dzwon znów — raz. I znów się szerzy,
Znów leci rozjęk, het, od Uściługu
Aż do Dubienki[39]. tak niesą się jęki
Wzdłuż Buga, co jest rzeką łez i męki,[40]
Zanim się w Jordan zamieni radości...
A już z pośpiechem wracały się łodzie,
Co osmalonych przyniosły nam gości.
Najgęściej Włochów było w tym narodzi.
Ci dalej żebrać, tej ludzkiej litości
Sięgając ręką po onej przygodzie,
Jak na jarmarku, po małp widowisku.
Tfu! Z piekła taki nie wyjdzie bez zysku.
Ale i nasi byli. Teraz w kraju
Flisa nie braknie! Wiatr jakiś podrywa
Ludzi i niesie, jak liście po gaju
Drogami błądzi, morzami to pływa,
Za ptactwem ciągnie na świat, do wyraju,
Czego nie rabiał nigdy od jak żywa.
[68]
Ot, jakby uciec chciał samy od siebie...
Musi[41], planeta[42] taka stoi w niebie.
Więc kiedy weszli na pokład, na susze,
Po tych śmiertelnych przestrachach i męce,
Tak zara[43] twarzą o ziem, i nuż w skrusze
Ponad głowami podnosić te ręce
Smolne od dymów. To dziś jeszcze prószę
Łzy na tę kartę, gdy owe jagnięce
Trzody przypomnę, jak całą gromadą
Ogniem znaczone runa Bogu kładą.
Sam jeden teraz, gdy insze już padły,
Gorzał koronny maszt, niby gromnica
Nad konającym statkiem, gdzie się kładły
Całuny dymów. Tu owdzie iskrzyca
Buchnie mietliskiem, lecz łuny już bladły,
Już dopalała się ta czarna świéca,
Już gasła, pełgła, aż z setnych dział grzmotem
Runęła, sypiąc w morze szczerem złotem.
...................
Wtem trąci mnie ktoś. Odwrócę ja głowę.
Magier! Czerwony w twarzy, pomieszany,
Śmieje się niby, a ognie mu płowe
Strzelają z oczu. Myślałem — pijany.
A on: — «Wiesz, Wasze? Wiesz, kogo tu nowe
Licho przyniosło czółnem? Ha, na rany
Chrystusa Pana! Tej brakło mi pary!
Żdżarski jest... Żdżarski tu z synem jest stary!»
Cisnął mi ramię i syczał tak w ucho
Jak żmij[44], kiedy go nadeptasz nienackiem.
[69]
Patrzę, ogromny szlachcic z kością suchą
Podnosi głowę, bo leżał był plackiem,
I wali w piersi kułakiem, aż głucho.
Przy nim wyrostek z wejrzeniem junackiem;
Ten w taratatkę[45] odziany był siną,
Stary zaś w kaptur i w płaszcz z peleryną.
Zrozum nie widział z pod tego habita[46],
Jak nos krogulczy z wąsami siwemi.
Aż błysnął twarzą. Ta była poryta
W brózdy i łzami świecąca wielkiemi.
Wtem garść koścista synowski kark chwyta,
Zniża go, łamie i ciśnie do ziemi;
«Tu dziękuj Bogu, że cię wyratował.
Tu, smyku, krzyżem padaj!» — padł na pował.
Nuż Magier w wąsy dąć, a gębą puhać:[47]
— «A publikanin!...[48] A celnik!... Patrz, Wasze!»
Lecz nie czas było mi patrzeć, ni słuchać,
Bo nas ścisk naparł i zmieszał, jak kaszę.
A tu już nasi poczęli się zgruchać,
Obsiadać ławy, by wróble poddasze,
I radzić. Co? Jak? — Niewielem miarkował,
Ale że Opacz okrutnie rajcował.
Aż buchło, jako war z kotła: — »A co to?...
To po nas okręt dosłała królowa,[49]
A tu go obcą zapchali hołotą?...»
— «Nie strzyma! Musi do dna! tu połowa
[70]
Luda je zadość!» — «Jak jaje to zgniotą!
Głowę dać przyjdzie!» — A Opacz: — «Co głowa?
Tu wsio[50], ty brat moj, wsio k'czortu przepadnie!
Małom w Odessie statków widział na dnie?...»
— «Laboga! Rety!» — wrzasną baby — a ów:
«Ja tu wsio widzę i wiem, że już krucho
I wody dobrej mają i sucharów.
Eh, mam ja oko! Eh, brat moj, mam ucho!
Jak co, to tych tam co hrubszych bojarów[51]
Na łodzie wsadzą, przeprawią na sucho,
A reszta pójdzie fiut!» — Tak baby: «Reta!»
Wtem Roch: — «A cichaj! tu robota nie ta!
Tu nic po krzyku. Tutaj albo zara
Kupą się ruszyć i w kije zatrzaskać,
Albo...» — Tu przerwał Bugaj: — «A psia para!
Jak to umieli narodu przygłaskać!
Jak to gadali, co Papież się stara
Sam!... A tu — łaska...» — A Bandys: — «Oj, łaskać,
Że i wrogowi nie życzyć, pomucha!...[52]
Albo...» — Chciał kończyć Roch, lecz nikt nie słucha,
Wszyscy gadają naraz. Lecą szmery,
Gwary, wzdychania... Aż głośniej zagada
Roch: — «Albo sznura w pas, i do siekiery
I z deską w wodę!» — Zamilkła gromada.
— «Ha! Możeć-by to...» Wtem Opacz: «Frajery!
Dobre to z rzeką, lecz z morzem — nie nada»[53].
— «Przez cóż to?» — pyta Bugaj. A ten gęby
Odmie: — «Co będę pytlował otręby!
[71]
nie nada i już!» — Tak baby wzdychają...
— «Dalekoż jeszcze do tego tam brzegu?» —
A Opacz: — «Czort wie! Taż rudla[54] stawiają
Inaczej w morze po każdym noclegu!» —
— «Co? — Kręcą, brat moj, jak lis ten po śniegu
Chwostem, by drogi za niemi nie macać,
Żeby po tropie nikt nie mógł się wracać!» —
Więc nowa w kupie zdumiałość i troska:
biją na twarze odmienne kolory.
Nuż dalej baby w szloch: — «O Matko Boska!
A toć nas tutaj pogubią beż pory!»
Wtem Roch Zatrata, co ćmił papieroska,
Wstał: — «Co będziewa mądrzyć, jak doktory!
Pójdźwa! Niech Starszy — jak i co, powiada!»
Obcisnął pasa, ruszył, za nim rada.
.................
A już wiatr pędził nas na tę zgorzałość
Bliskiego ognia i swędy te trupie.
Więc coraz nowa wzmagała się żałość
W onych przybłędach, co stali tam w kupie.
A ja, patrzący na matek omdlałość,
Na ojców ciężkie łzy, na dzieci głupie,
Tak trzepoczące się, jak marne muchy,
Dzwon miałem w piersiach rozbity i głuchy.
I dzwonił mi on te swoje nieszpory
Wielkopiątkowe nie dzień i nie drugi...
byłbym się chętnie przyzostał do pory
Na wyspie onym; lecz tylko nam ługi
Migły zielenią utkaną w kolory
Kwiecia, tylko nam zawrzasły papugi,
I dalej! Łodzie nie brały nikogo.
Kapitan przykaz dał, strzeżono srogo.
[72]
Szeptali, że jest jakowaś choroba,
Że się starszyzna boi komisyi:
Lecz ciszkiem szło to, bo była nie doba
Gadać i zdrowej nastawiać tam szyi.
I Roch i Bugaj spłukali się oba
na owej to tam swojej rebelii...
Trzy dni siedzieli w kunie[55], o czczym duchu[56],
A Opacz śmiał się i gładził po brzuchu.
Ale że[57] równo[58] uczynek tam jaki
Być musiał, bo wiatr ciągle się przeciwił,
I krwawe były zachody i znaki
Na niebie, jakby moża kto zakrzywił...
Sternik łbem kręcił, brał gęsto tabaki,
I jednem okiem do nieba się dziwił,
Zmrużywszy drugie, a głowę wbok chylił,
Że do własnego nosa drogę mylił.
Gdyby nie ludzi ścisk i nie ta trwoga,
Co jako z widzeń anielskich, tak biła
Z onych teatrów na chmurach przez Boga
Wymalowanych, to mógłby tam siła
Cudów obaczyć. Bo bitwa się sroga
Co zachód prawie na niebie paliła,
Żeś widział pułki lecące i działa,
Przysiągłbyś, ziemia tętentem ich drżała.
Tak nasi zaraz różne wiedli rady,
Że skąd się takie na niebie pokaże
Wojsko, tam uszy posyłaj na zwiady.
Bo to są pierwsze pikiety i straże
[73]
Czasów, co wojnę prowadzą w swe ślady,
Aż spadnie prędce na ziemię, w stugwarze
Trąb, kotłów, bębnów i harmat, i mieczy...
Ale Horodziej stary temu przeczy.
Ten siwą głową, jako bocian, kiwa,
Aż rzecze: — «Jeszcze... jeszczeć to daleko!
A z temże wojskiem, to znowu tak bywa:
Gdy Bóg ma litość na krwie te, co cieką
Z narodów, to sam batalje odgrywa,
Z archanielskie pułki się tam sieką,
Żeby spokoić tę ziemię, co krzyczy
O krzywdy swoje, nim zegar doliczy.
Więc nie na przestrach to i nie na wojnę,
Lecz na znak, iże czekać jeszcze trzeba,
Takie się bitwy czynią, takie zbrojne
Rycerstwo wali precz pośrokiem nieba,
Iżby się lasy rozwiły spokojne,
A pola ciche iżby dały chleba,
A ten skrzywdzony iżby się posilił,
I pewną rękę miał i zaś nie zmylił.
A jak czas przyjdzie, to Pan Bóg tam zwoła
Te duchy: — «Chcesz iść ty, albo ten drugi?»
To ów: «Chcę, Panie!» — To Bóg zjaśni czoła:
— « Tak dawał oba skrzydła, a idź w sługi!»
To taki składa skrzydła archanioła,
Kapotę bierze, krakuskę, miecz długi —
I — « Na koń, wiara!... Jezus Marja! Ze mną!»
T wtedy czas jest! A pierwej — daremno».
Zamachnął ręką na roczne powietrze
I odszedł. A nam w piersiach war się ostał,
Jak kiedy człowiek na pięście się zetrze
Z taki, co krwi mu serdecznej zachłostał[59].
[74]
Więc ognie po nas szły, więc cichsze, letsze,
Boby człek w mierze bez bójki nie sprostał.
Aż westchnął jeden, a drugi, dziesiąty
Zaklął, i tak my rozeszli się w kąty.
.................
Aż ci ledwo świt, o szarym dnia brzasku,
Wpadł szyper: — «Wszyscy na pokład, i hura!
Rewizja!» Dziewki narobiły wrzasku,
Dzieci w płacz, baby, co tam miała która,
To na się. Stanął tłum. W latarni blasku
Migają twarze. Chłopów się ponura
Kupa zebrała, patrzą, jako wilki.
A tam świecą, żeby dojrzał szpilki.
Tak nam to spadło, jak ta z dachu cegła
Na łby. Więc stoim, by te owce głupie.
Kobietę jedną, która w nocy zległa,
Zamrok ogarnął, oczy trzyma w słupie,
A ta szarańcza, jak tylko tam wbiegła,
Tak w krzyk: — «Trup tu jest! Powietrze jest trupie!
Niepochowany trup jest!» — Bom zdaleka
Rozumiał nieco, jak psiarnia ta szczeka.
Ale Szczęśniaka żona dni już parę
Chorzała jakoś i w swoim się kątku
Taiła, Chciały jej tam baby stare
Urok odczyniać węglami na wrzątku;
Nie dała. Jeno się w te chusty szare
Odziawszy, sama przy swojem dzieciątku
Legła, bledziuchna, że tylko w jej twarzy
Ogień na ustach i w oczach się żarzy.
Więc gdy tak trzęsą te nasze tapczany,
Ta rzęsów tylko zmruży i odwróci
Głowę z tym ciężkim warkoczem do ściany,
I niemowlątku swojemu zanuci.
[75]
...«Uśnij mi uśnij, Jasieńku kochany!...»
Śpiewa. Wtem nagle siędzie, głową rzuci,
Wyprostowana, plecami o ścianę
Oparta, oczy miała, jak pijane.
Śmiertelna w twarzy, usta, by upiora
Czerwone; wzrokiem tych szukaczy śledzi.
Aż gdy ta do niej przybliży się sfora,
Tak krzyknie: — «Ludzie, ja chcę do spowiedzi,
Do sakramentów chcę! Księdza! Ja chora!»
Wtem strażnik: «Co za kobieta tam siedzi?»
Tak Szczęśniak w łeb skrobie: «Mojać baba»,
— «Co? Pomieszana?» — «I, nie. Tak ot słaba».
Więc że ów ludzkość w sercu miał, tak rzecze:
— «Szkoda, bo ładna!» — Wtem szypra odbije,
Co sięgał ku niej. — «Ty sam ją, człowiecze,
Podnieś i sprowadź. Co ręce tam czyje
Szaprać ją będą? Sam o nią miej pieczę...»
Ruszył się Szczęśniak, a ta w krzyk: — «Zabiję,
Jeno mnie dotkniesz!» — Tak on: — «Hanuś, co ty?...»
A ona: — «Józef, puszczaj!... Józef złoty!...»
I ręce obie podniesie i składa
Jak przed ołtarzem, jak przed monstrancyją.
A łza jej po łzie z rzęsów by grad pada,
Aż srebrne łuny na twarz całą biją.
W lnianej koszuli, roniąca się, blada,
Z wzniesioną piersią i odkrytą szyją,
W głosie modlitwa, i rozpacz, i trwoga —
Tak mi została w oczach ta nieboga.
Stropił się Szcześniak: był miętkiej natury,
Ale że ścisk się czynił, jak w kościele,
Więc krew mu buchła kipiątkiem do góry:
— «Wstawaj! — zakrzyknął — Patrzta! Ceregiele
[76]
Będzie robiła! Bierz się na pazury[60]
I wstawaj, bo ci tym kijem zaścielę!»
Szarpnął szmat; wrzasła... Za nią cała kupa
W krzyk: Jaśka dobył... Dziecko, dobył — trupa.
Nie wiedział! Do dziś nie wiedział! Do ranka!
Zaczął dygotać cały, twarz mu zbladła,
I niemym głosem szeptał: — «Hanka!... Hanka!...» —
Lecz nie słyszała. Jak martwa wznak padła,
A tu już trupka chwyciła naganka
Z wrzaskiem i klątwą: — «Ha! Morze okradła!
Złodziejka! Morze okradła, niegodna!
Brać ją! Niech patrzy, jak psiak pójdzie do dna!»
W jednej spódnicy, w chuściątku i boso
Powlekli. Prawie ponieśli na ręku,
Ale jak tylko obwiało ją rosą,
Zaraz się wzmogła z onego zalęku.
Stanęła, strząchła rozplecioną kosą,
Bez krzyku, płaczu, bez jednego jęku.
— «Ustoję» — rzecze. A ci: — «Niech chłop trzyma!
Niech będzie kara! Niech ma przed oczyma!»
Złożyli trupka, ciągną sznur, sztuk belki,
Tuż przednią. Hanka i nie spojrzy na nie,
tylko w ten obzór[61] zapatrzy się wielki,
W te niezmierzone huczące otchłanie.
Aż rzeknie słodkim głosem rodzicielki,
Co dla pieszczocha szykuje posłanie:
— «Puść, Juzef! Chuścinę jaśkowi podłożę...» —
Puścił chłop, a ta za dziecko i w morze!
[77]
A tak to nagle, tak błyskiem się stało,
Że nikt nie zdążył krzyknąć, ruszyć krokiem,
Tylko wiatr powiał tą szatką jej białą,
Tylko, jak światłość, mignęła się mrokiem.
Rzuci się Szczęśniak, lecz dwóch go trzymało...
To teraz jeszcze tak mam ją przed okiem,
Cała rzuconą w śmiertelne te loty...
I ognia czuję żar i zimne poty.
I patrz! Wnet wichry przeciwne ustały!
Okręt się gładko, by po szkle, pomyka,
A owe glorje[62], co krwawo gorzały,
Bóg zwijać każe i w niebie zamyka.
to się czarami te rzeczy być zdały!
Szkoda, żem nie miał ze sobą «Sennika
Jozephowego», co został spisany
W Egipcie, a zaś w Łukowie wydany.
Tam stoją świata planety i dziwy,
Co człeku pomóc mogą, albo szkodzić.
Niejeden znak się pokazał prawdziwy,
Kto go tłumaczyć umiał i dochodzić.
Dwa są Senniki; lecz drugi fałszywy,
Choć takoż chce się z Egiptu wywodzić.
Tego «Pharao» piszą, albo «Nowy»,
A zaś od spodu przydają dwie krowy.
Ale nieprawda jest, bo z Drohiczyna[63]
Żydek go jeden zmyślił i ułożył.
A kiedy przyszła sprawa przed rabina,
To boso stanął i Thorą[64] się bożył,
[78]
Jako niesłuszna jest o fałsz przyczyna,
Bo on swe własne imię tu położył,
Które w kahalnych księgach «Nowy» stoi,
a to są krowy, co pachtem je doi.
ta jedna tłusta, jako dawniej były,
Kiedy miał szlachcie dość paszy w folwarku.
Ta druga chuda — ot, gnaty a żyły,
Jak dziś jest, gdy ma serwitut[65] na karku.
Faraonowi te krowy się śniły,
Gdy podchmielony raz wracał z jarmarku.
Sen ten się sprawdził aż tu w Drohiczynie.
— Tak wygrał sprawę przy mądrym rabinie.
|