Przejdź do zawartości

Pamiętniki nieznajomego/Tom drugi/Kiedy myślą przebiegam ubiegłe życie...

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pamiętniki nieznajomego

Tom drugi

Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom drugi
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Kiedy myślą przebiegam ubiegłe życie z miejsca na którem stoję, gdy się zastanowię nad tem co przebolałem, pytam nieraz siebie: jakie korzyści i zdobycze moralne wyciągnąłem z tego co przetrwałem? Nic w życiu bezużytecznem być nie ma; przyjemność, cierpienia, myśli, wypadki, uwagi, powinien człowiek na korzyść duszną obrócić; a ten po którym spływa wszystko, jak potok po kamieniu, niezdolny jest do udoskonalenia i jakby umarły. Iść wyżej a wyżej coraz, to cel pojedynczego człowieka; iść wyżej a wyżej, to przeznaczenie ludzkości. Postęp! czarodziejskie słowo, jest ruchem ku doskonałości. Każdy wiek i każdy człowiek postępuje, ale w sensie jaki nadaje doskonałości ku której dąży.
Stary mój przyjaciel pożegnał nas na wieki. Braknie mi go; zdaje się że ostatniego opiekuna i opatrzne nad sobą oko straciłem. Pobłogosławić miał czas zaledwie mojego Adasia i poszedł na świat lepszy, w który wierzył. Ostatek jego myśli był jeszcze dla nas, dla ludzi. Z przytomnością rozporządził tem co miał; rozdając część ubogim krewnym, część ubogim obcym, resztę nam których kochał, jak familję serca.
Nigdy nie lękał się śmierci i widząc zbliżającą się, przyjął jak miłego dawno oczekiwanego gościa. Ostatek dni zajęły przygotowania do tej podróży ku wieczności; z łoża z którego wstać nie mógł, rozporządzał tem co miał. Uspokoiwszy duszę, rozdał majętność.
Książki pozostawił mi jako pamiątkę, ale napróżno prosiłem go o notatki i papiery. Kazał je przynieść, rozniecił ogień i powolnie palił bez litości.
— Nauka obejdzie się bez moich odkryć, — mówił. — Kto zresztą wie, czy nie odkrywałem nowych światów jak Ameryk Wespucjusz, w ślad za Kolumbem o którym nie wiedziałem, a który mnie poprzedził. Nauka była mi zabawą, zajęciem, pracą, co życie słodziła; owoce jej dla mnie tylko znaczenie mieć mogą, dla świata ich chować, pożal się Boże! dumą by było.
Szły więc zwitki na ogień, jeden po drugim, a stary patrząc jak gorzały, uśmiechał się.
— Nie jeden z tych paczków kosztował mnie rok życia! — mówił wesoło. — Już do was nic nie dodam, bądźcie mi zdrowe. Idźcie w popiół, chwile mojego życia!
Sparty na chudym ręku nie położył się, aż wszystko dogorzało; potem usnął spokojnie. Przebudziwszy się zwrócił oczy na komin i odezwał się do mnie.
— Patrz waćpan, panie Juljuszu, przeżyłem kilka dziesiątków lat, dobiłem się starości, ażebyś waćpan wiedział jak mi to migiem przeszło! Teraz kiedy spojrzę w tył, to sekunda! A moje radości i płacze, wesela i boleści, wszystko to mizerota! dzieciństwo! Spomnij na to, jeśli ci Pan Bóg da cierpieć. Nic tak nie podnosi człowieka, jak myśl znikomości własnej. Od dzieciństwa, które mi staje na myśli, jakby wczoraj słońce jego zaszło dopiero, do dnia dzisiejszego co będzie może ostatnim, chwila! I dla takiej chwili części tysiącznej, dla roskoszy co kropelką jest w kropelki oceanie, miałby człowiek poświęcić sumienie? Głupi ludzie, co za szczęściem i użyciem biegną. Nie widzą jutra.
Potem zaczął żartować, zwołał psy swoje na łóżko, pieścił się ze starą Harną, polecił mi ją; kazał okno otworzyć, aby powietrza wciągnął świeżego; usnął znowu, ale już się nie obudził. Dla niego błysk ten zwany długim żywotem, skończył się.
Nie odstępowałem ciała razem z wiernemi psami, które się od zimnych zwłok oderwać nie dały. Sam obiłem przygotowaną wcześnie przez niego trunę, wysypałem ją kwiatami i dałem mu krzyż w ręce, ów kij pielgrzymi na drogę.
Bądź mi zdrów, stary przyjacielu młodości!
A! zobaczymże się kiedy?
Wszystko tak powoli opada jak liść w jesieni; tracim tych co nas otaczali i zostajem coraz bardziej, coraz ciężej osamotnieni. Ci z którymi łączyły nas węzły najściślejsze latami związane, odchodzą i rzucają samych. Oglądamy się i widzim, że nic ich nie zastąpi. Smutna pielgrzymka nasza!
Wrzosek był jednym z najdziwniejszych ludzi, jakich porodził wiek ostatni; przerósł on głową swój czas, przerósł go sercem, a przecież znać było, że do niego należał. Wstydził się swoich uczuć, wstydził myśli, które nie kwadrowały z będącemi w obiegu za jego czasów. Na ostatku spalił, nad czem długie lata pracował, bo się jeszcze wstydził może, i chciał zakryć głębię tajemniczą swej duszy.
Jedno wspomnienie krótkie jak moje życie, i wszelki ślad po człowieku zatarty. Tak rozstępują się na moment fale pod wiosłem, zaszumią, opadną i śladu nie dopatrzysz, którędy łódź przepłynęła.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.