Pamiętniki nieznajomego/Tom drugi/Epilog

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pamiętniki nieznajomego

Tom drugi

Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom drugi
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
EPILOG.

Wielce się zawiódł kto siadał do tej książki w myśli, że w niej znajdzie powieść wydarzeń pełną, niepokojącą rozwiązaniem, wzbudzającą ciekawość, poruszającą serce do bicia. Dość zdaje mi się, nowych wyrobów podobnych, i mogliśmy się przesycić niemi. Pamiętniki te są prostem zdaniem sprawy z uczuć i myśli człowieka pospolitego, którego imie nawet nas nie doszło, którego dwie części życia są nam zakryte. Ale ci, których rozwijanie się człowieka zajmować może, co w uczuciu głębokiem dramat cały widzą, dostrzegą i tu dramatu, czynu wewnętrznego i nie jednej peripetji.
Dość innych malowało się namiętności i upokarzający stan człowieka, co jej ulega. Pamiętniki nasze zdają się dowodzić, że panem siebie być można i daleko jest wznioślej, szczytniej, duchowniej, że tak powiem.
Kto szuka w książce karmi dla wyobraźni, wzruszenia sztucznego, niech tę porzuci. Komu myśl nie zdaje się być zawadą w powieści, wziąć ją może.
Nie będziemy oceniali pamiętników tych, bo to do nas tem bardziej nie należy, że pozornie musim się uważać za ich autora, choć może tak w istocie nie jest; postaramy się raczej kilką jeszcze słowy nieco je dopełnić. Wielka przerwa w Pamiętnikach zajęta jest pamiętną epoką, która odmalowana tu być nie mogła. W niej Juljusz służył obywatelsko krajowi, dopóki usługi jego cel i znaczenie miały. Wypadki tego czasu pozostają okryte tajemnicą. Więcej wiemy o późniejszem życiu naszego bohatera; życie to było konsekwentnym ciągiem poprzedzającego.
Po oddaleniu się Izy, której listy z Włoch pisane mamy w ręku, Juljusz uczuł potrzebę silnego zajęcia, pracy, coby się sercu samolubnemu z piersi wyrywać nie dała. Gdybyśmy pracować chcieli! Ileż do tego pomocy, ile więcej niż gdzieindziej mamy zręczności. Wszystko, rzec można, leży odłogiem i na użyźniającą myśl czeka.
Mieszkamy na ziemi, której materjalna uprawa zaniedbana; stoim obok ludzi, względem których najświętsze mamy obowiązki nauczycielstwa, opieki; żyjem w społeczeństwie, na które skutecznie wpływać możemy; ostatecznie mamy przed sobą pole nie obejrzane okiem, umiejętności, sztukę, rozmyślanie.
Biada temu kto u nas pracować nie chce, mówiąc, że praca niepodobieństwem. Nigdzie ona szerszego pola nie ma, większych nie obiecuje korzyści. Juljusz pojął jak wielostronnie użytecznym być mógł i wziął się do roboty. Jedno zajęcie było mu wytchnieniem po drugiem; życie biegło jak strzała do celu, i czas, co drugim tak cięży, że go zabijać muszą, wydał mu się niepochwyconym. Nie jeden raz jeszcze ozwała się w sercu tęsknota, nie jeden raz łza potoczyła się po twarzy niewidziana, sen mu odnowił wrażenia młodości i nadzieje tamtego wieku; nie jeden ranek pochmurny zszedł na rozmyślaniu i wspomnieniach. Ale życie tymczasem upływało, schodziło i zbliżało się do końca niepostrzeżenie. Coraz lżej było barkom, które je dźwigały.
Tak skwarny dzień chłodzi się wiatrem wieczornym i nadzieją ożywiającej nocy. Noc ta nadeszła bez burzy, bez wstrząśnień, ozłocona zachodem spokojnym.
Poczuł w sobie brak sił i powiedział, że praca się skończyła. Przejrzał myślą życie swoje i nic nie mając do wyrzucenia sobie, ufał w przyszłość. Wiara i sam rozum mówiły mu, że rozwinienie człowieka, który z siebie doskonalszą czyni istotę, niżeli był w początku; że życie postępu nie może się kończyć nicością, zgonem. U wrót śmierci każdy jest tem czem się uczynił przez życie; a kto nie powie w sercu swem, że zdobył stanowisko wyższe, kto nie może ani myślą, ani czynem usprawiedliwić swych praw do innego żywota, ten zapewne nie posiędzie go. Śmierć człowieka, co spełnił lata swe w staraniu o doskonałość, o cnotę, jest uśnieniem spokojnem.
Jest to anioł ów Jana Pawła, co na białych ręku niesie duszę-niemowlę kołysząc ją, w inne światy. A na czarnej ziemi przechadzając się, wiele dusz ciemnych jak ona, nie podniesie, bo ich nie widzi; błyszczące tylko jasno jak owe majowe robaczki w trawach, dusze promienne niebieskiemi myślami zdejmuje z pobojowiska.
Śmierć Juljusza była wesołem prawie rozstaniem z utrapioną pielgrzymką, prawdziwem do lądu przybiciem, zrzuceniem zapylonych szat na progu gospody.
Pożegnał żonę, dziękując jej za wszystkie chwile jasne, które z nią przeżył; pożegnał dziecię, życząc nowemu zapaśnikowi odwagi i szczęścia.
— Adziu mój — rzekł — nie spodziewaj się szczęśliwości na ziemi, w rozumieniu takiem, jak ją pospolicie biorą. Gdybyśmy tu mogli być szczęśliwi, nie bylibyśmy gdzieindziej; szczęście tutejsze, to spokój sumienia, to zaparcie się siebie, to udoskonalenie duchowne. Innego wyglądać mogą tylko biedni ślepi, co omackiem idą. Nie patrz na przyszłość jako na wesołą przechadzkę, po której bokach rosną wonne kwiatki i szemrzą strumienie; ale jak na ciężką pielgrzymkę wiodącą do celu wielkiego.
Nic poważniejszego, surowszego nad życie, a kto je chce zbyć żartami, ten go nie pojął. Bądźcie zdrowi!... pochowajcie mnie nie daleko jodeł, co rosną na grobie matki.
Tak skończył.
Wiemy z góry, że wielu a wielu wyrzucać nam mogą jako grzech, monotonję tej powieści (jeśli ją tak nazwać można) i ze stanowiska sztuki nie znajdą w niej, co im się zdaje, że być tu powinno. Podpisujem się na wszelki sąd jakikolwiek bądź, bodaj najsurowszy, mając nadzieję, że się znajdzie także ktoś, jeden może przynajmniej, co powie po cichu składając książkę: jest to historja nie jednego życia i nie jednego Juljusza!

KONIEC TOMU DRUGIEGO I OSTATNIEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.