Pamiętnik Wacławy/Świat mojej matki/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Pamiętnik Wacławy
Podtytuł Ze wspomnień młodéj panny ułożony
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1884
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst „Świat mojej matki”
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VII.

Znowu minęło parę tygodni, przepędziłam je w ciągłych marzeniach. Nic nie robiłam. Budziłam się późno, przepędzałam przy toalecie długich parę godzin, bo panna służąca moja, chcąc się popisać z korzyścią, jaką odniosła z lekcyi, wziętych od najlepszego w Warszawie fryzyera, codzień inną a bardziéj skomplikowaną urządzała mi koafiurę. Raz splatała włosy moje w warkocze i okręcała mi je wkoło głowy, tworząc w ten sposób nad czołem wysoki dyadem; innym razem nielitościwie zakręcała je w papiloty, a potém przypiekała rozpaloném żelazkiem, z czego tworzyły się długie i gęste jak las angielskie loki; to znowu urządzała z tyłu głowy tak misterne pukle, iż wydawały się wielką kokardą, z szerokiéj ułożoną wstęgi. Zajmowały mię te zmiany niezmiernie, z niezmąconą cierpliwością siadywałam całemi godzinami przed lustrem, ze sztywnie wyprostowaną głową, aby najlżejszém poruszeniem nie zepsuć lub nie utrudnić dzieła, które się nade mną dokonywało. Czasem nudziło mię to nieruchome siedzenie i natenczas patrzyłam w lustro, poddając dla rozrywki twarz moję najściślejszemu rozbiorowi. Niekiedy uśmiechałam się do mego obrazu w zwierciedle, bo za nim spostrzegałam błękitne oczy Franusia, które wyraźnie mówiły mi, że jestem ładna.
Późno po południu wychodziłam po skończonéj toalecie do salonów i przepędzałam parę godzin z moją matką na pogadankach, które toczyły się zawsze prawie około stroju, sąsiedztwa, którego jeszcze nie znałam, i różnych zwyczajów światowych. Następnie cały prawie dzień przepędzałam w ogrodzie, gdzie zaczynało być z wiosną bardzo pięknie.
Był to ogród starożytny i obszerny: dzielił się na dwie części, z których jednę przerzynały cieniste sklepione aleje; druga, w angielskim rodzaju, pełna była gajów, trawników, altanek, ścieżek krętych i sztucznych grot z mchu i kamieni. Zapoznałam się z ogrodnikiem Niemcem, który uszczęśliwiony był, że mógł rozmówić się ze mną swoim rodzinnym językiem i, wziąwszy na to pozwolenie od matki, kazałam mu pod moją dyrekcyą urządzić parę altan i mnóztwo klombów o fantastycznych kształtach, do których wzory czerpałam z własnéj wyobraźni. Bawiły mię bardzo te roboty, a szczególniéj możność rozkazywania komuś, któréj używałam po raz piérwszy w życiu, ale nierównie więcéj jeszcze zajęta byłam własnemi marzeniami, które roiły się w méj głowie z mnogością młodych pszczółek, unoszących się nad kwiecistą łąką.
Pomiędzy temi marzeniami najwyraźniejsze majaczyły trzy postacie: kuzynka Franusia, owego ulubionego bohatera z powieści i młodego sąsiada z Gotyckiego pałacyku, którego obraz najrozmaiciéj przedstawiał się méj wyobraźni. Kuzynek jednak otrzymał najczęściéj zwycięztwo nad owymi dwoma rywalami. Zaraz po owéj rozmowie, jaką miałam o nim z moją matką, poczułam dla niego żywszą niż wprzódy sympatyą. Zdradzała się ona spółczuciem dla biednego chłopca, względem którego nie wolno mi nawet było okazywać przyjaźni bez narażenia się na śmieszność i obmowy. Nazajutrz myślałam o nim więcéj, na trzeci dzień jeszcze więcéj, a czwartego dnia zatęskniłam za nim bardzo. Piątego dnia chodziłam nad wieczór po lipowéj alei; zmrok zapadł i gwiazdy występowały na niebo jedna po drugiéj. Powietrze ciepłe napełniała woń wiosennych kwiatów, które obficie kwitły na klombach: w gajach brzozowych parę razy ozwał się słowik i wietrzyk łagodny cicho zaszeleścił w gałęziach lip. Pomyślałam o kuzynku i serce zaczęło mi uderzać w piersi mocno; zapragnęłam, aby był przy mnie; wymarzone postacie bohatera powieściowego i możnego sąsiada rozwiały się jak mgła, a wysoko między gwiazdami zaświeciły nade mną błękitne oczy Franusia i patrzyły na mnie smutnie a z uwielbieniem.
Kiedy wróciłam do salonu, matka moja spojrzała na mnie przy świetle lampy i rzekła:
— Nie dobrze jest, że tak późno przechadzasz się po ogrodzie; chłód wieczorny może ci szkodzić. Uważam, że oczy masz trochę zaczerwienione... od zimna zapewne.
Matka moja, która była trochę cierpiącą i cały dzień nie wychodziła z pokoju, nie wiedziała o tém, że w ogrodzie było bardzo ciepło, a oczy moje zaczerwieniły się nie od zimna, ale od dwóch łez, które mi spadły na jedwabną sukienkę, gdy, wchodząc na ganek domu, pozostawiłam za sobą cienistą aleę z zamkniętą w jéj cieniach postacią kuzynka i świecącemi nad nią jego wymownemi oczyma.
Nazajutrz od samego już ranka, gdzie się tylko obróciłam, wkoło mnie błąkała się twarz Franusia; głos jego słyszałam w szumie gajów brzozowych, oczy jego spuszczały się ku mnie na promieniach słońca. Gdy usypiałam, wydawało mi się, jak piérwszego wieczora, że firanki, przysłaniające alkowę, szeptały niewyraźnie jego imię. Usnęłam i w śnie widziałam zwieszone nad sobą niebo wieczorne, a na niém między złotemi gwiazdami dwie gwiazdy błękitnych oczu... Obudziłam się, położyłam rękę na sercu i nieśmiało, bardzo nieśmiało, zapytałam: czyliż-bym go kochała?
Biała lampka paliła się na kominku, a przyćmione jéj światło tak drżąco i niepewnie migotało po ścianach pokoju, jak drżąco i niepewnie migotały w méj głowie myśli, gdy siliłam się dać odpowiedź na własne pytanie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.