Przejdź do zawartości

Pamiętnik Wacławy/Świat mojej matki/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Pamiętnik Wacławy
Podtytuł Ze wspomnień młodéj panny ułożony
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1884
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst „Świat mojej matki”
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Obudził mię turkot kół na dziedzińcu. Pociągnęłam taśmę od dzwonka, a gdy służąca weszła, spytałam, czyby to kto przyjechał.
— Nie — odpowiedziała — to owszem pan Franciszek odjechał.
Poczułam w sercu jakby nagłe ukłucie szpilką. Taki mię żal ogarnął, że schowałam się do alkowy, z bojaźni, aby sługa nie dojrzała łez, które mi się zakręciły w oczach. Wczoraj przecie nie mówił mi, że odjeżdża, myślałam; żeby się był choć pożegnał! a może go czém obraziłam? Mój Boże! musiał odjeżdżać bardzo smutny. Nie wiedziałam dobrze, dla czego-by koniecznie miał być smutnym, odjeżdżając; przeczuwałam tylko, że żal mu było mię opuszczać. Gdy tak rozmyślałam, siedząc na łóżku, weszła do alkowy Binia.
— Czy nie wiész, Biniu — spytałam — dla czego kuzynek Franuś tak niespodzianie dziś odjechał?
— I owszem — odpowiedziała — nad rankiem otrzymał list od swych ciotek, rozkazujący natychmiast do nich wracać. — Na wyrazie rozkazujący, Binia położyła szczególny nacisk.
— O mój Boże! — zawołałam — czyż-by téż nie mógł o kilka godzin opóźnić wyjazdu, aby się pożegnać z mamą i ze mną!
Binia pokiwała głową znacząco.
— Jak się jest u kogo na łasce — wyrzekła zwolna — to się traci prawo rozporządzania choćby jedną godziną swego życia!
Znowu brzydki wyraz: na łasce, wpadł mi w ucho i zaćmił sobą miły obraz kuzynka. Straciłam zupełnie humor. Ubierałam się tak niedbale, że aż mi to przyganiała służąca, a gdy wyszłam z mego pokoju i znalazłam matkę przy rannéj herbacie, o mało się nie rozpłakałam, spojrzawszy na niezajęte miejsce przy stole, na którém zwykle z powitalnym bukietem siadywał Franuś. Powściągnęłam jednak, jak mogłam, przykre wzruszenie, bo zobaczyłam oczy mojéj matki utkwione we mnie z baczną uwagą. Gdy usiadłam przy niéj, wzięła mię za rękę i rzekła z łagodnością, ale zarazem bardzo poważnie:
— Czy pamiętasz, Waciu, że piérwszego dnia twego tu pobytu, gdyś to zaplątała swoję frendzlę z bulionem portyery, mówiłam ci, że panna, która nie jest już pensyonarką i nosi długie suknie, powinna być na każdym kroku bardzo ostrożną i uważną?
Odpowiedziałam, że pamiętam to bardzo dobrze, ale nie dorozumiewałam się jeszcze wcale, do czego stosują się te słowa.
— Chcę ci więc teraz powiedziéć — ciągnęła matka — że w życiu daleko gorsza może się stać plątanina, niż zaczepienie frendzli, jeśli młoda osoba nieuważnie postępuje z młodym mężczyzną.
Zaczynałam domyślać się, o co idzie, ale jeszcze nie pojmowałam w zupełności słów matki.
— Chcę tu mówić o twojém postępowaniu z kuzynem Franusiem — mówiła daléj; — zanadto się z nim spoufaliłaś. Widziałam wczoraj przez okno, jak w ogrodzie dałaś mu narcyza. To nie dobrze. Młoda panna nie powinna nigdy postępować w ten sposób z młodym człowiekiem, który dla niéj partyi do maryażu stanowić nie może. Franuś dobry jest chłopak, to prawda, i sama go bardzo lubię, ale nie ma żadnego funduszu, a zatém odpowiedniéj pozycyi w świecie; nie może więc ani pomyśléć o ożenieniu się z panną posażną i tak, jak ty, starannie wychowaną. Ludzie, widząc między wami zbyt poufne stosunki, mogli-by jeszcze przypuścić, żeś się nim zajęła, a przez to odstręczyła-byś od siebie dobre partye, które ci się zdarzyć mogą.
Słuchałam mowy mojéj matki z wielkiém zdziwieniem i nieokreślonym jakimś bólem w sercu. Dziwiło mię twierdzenie, że Franuś ani pomyśléć nie może o ożenieniu się z panną posażną i dobrze wychowaną dlatego tylko, że jest ubogim. Wewnętrzny głos mówił mi, że było to niesprawiedliwém. Cóż on winien temu, że mu los nie dał bogactwa? A gdyby pokochał taką pannę, o jakiéj mówiła moja matka, czyżby się miał rozstać z nią i cierpiéć dlatego tylko, że nie posiadał funduszu? Przecież tyle razy czytałam w powieściach, że ubodzy młodzi ludzie pracą zdobywali bogactwa i żenili się potém z temi, dla których uderzyły ich serca! Obok téj myśli przypomniałam sobie słowa Bini, że Franuś był próżniakiem i żył na łasce bogatych krewnych, a przypomnienie to właśnie zabolało mię. Zabolały mię jeszcze słowa matki o dobrych partyach, które-bym mogła odstręczyć od siebie zbyt poufałém obejściem się z kuzynkiem. Więc miałam zadawać kłam moim chęciom i poczuciom, zapierać się przyjaźni, jaką czułam dla dobrego kuzyna, dlatego tylko, aby nie zrazić kogoś tam do ożenienia się ze mną? Głęboko mię ta myśl upokorzyła. Czyliż mi tak koniecznie potrzebne te dobre partye? Dla czegoż kuzynek nie może się nazywać dobrą partyą? Czyliż tylko bogaty człowiek dobrą partyą nazwać się może?
Obudziłam się z zamyślenia i zwróciłam się do matki z pytaniem:
— Moja mamo, co właściwie nazywa się w świecie dobrą partyą?
Zdawała się zdziwioną tém zapytaniem, które nagle inny zwrot nadawało rozmowie.
— Dobrą partyą — odpowiedziała — nazywa się maryaż, który daje młodéj osobie stosowne do jéj urodzenia i wychowania stanowisko w świecie.
— A cóż to jest stanowisko w świecie? — ponowiłam pytanie.
— Jest to położenie społeczne, oparte na urodzeniu, i majątkowe, płynące z posiadanego funduszu.
— Więc, ażeby mężczyzna mógł stanowić dobrą partyą, musi posiadać piękne nazwisko i znaczny majątek?
— Niezawodnie — odrzekła moja matka.
— A jeśli przy nazwisku i majątku — rozumowałam daléj — ma on zyzowate oczy, albo nie ma wcale nosa, albo jest garbaty czy kulawy, albo ma złe serce, albo nic nie umié, czy pomimo to zawsze stanowi on dobrą partyą?
Matka moja wyraźnie zmieszała się i długo nie odpowiadała, nakoniec rzekła:
— Niéma tu mowy ani o zyzowatych oczach, ani o braku nosa, ani o garbie, ani o złém sercu; są to wszystko rzeczy bardzo wyjątkowe. To tylko pewna, że brak odpowiedniego stanowiska w świecie jest największą, stanowczą przeszkodą, jaka stoi między ubogim mężczyzną a panną posażną i dobrze urodzoną. Dla tego téż nie chciała-bym, aby ludzie widzieli zbytnią twą przyjaźń dla Franusia, bo samo nawet przypuszczenie, że się nim zajmujesz, rzuciło-by na ciebie śmieszność i mogło-by cię skompromitować.
To rzekłszy, moja matka pocałowała mię w czoło i, zamieniwszy jeszcze kilka słów o potocznych rzeczach, wyszła z pokoju.
I znowu wystąpił mi przed oczy wyraz: ludzie! Była to więc ta sama historya niestosowności dla kobiety zbytniego rozumowania, która mię tak zajmowała w piérwszym dniu po przybyciu. Szło tu jednak o rzecz bardziéj dla mnie na dobie dotkliwą. Przyjaźń moja dla Franusia, którą mu tak seryo przyrzekłam, przy oddawaniu narcyza, miała paść ofiarą ze względu na ludzi! Czułam, że jeśli w tym razie pójdę za wskazówkami, jakie podawała mi moja matka, i okażę się obojętną dla biednego kuzyna, popełnię niesprawiedliwość. Przypomniałam sobie smutek, jaki w nim parę razy spostrzegłam, a to przypomnienie wzmogło moję eteryczną i bezwiedną sympatyą dla niego. Wyszłam do ogrodu i całą godzinę, chodząc po aleach, myślałam o Franusiu. Stopniowo coraz więcéj zaczynałam znajdować podobieństwa między nim, a moim ulubionym bohaterem z powieści.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.