Pamiątki JPana Seweryna Soplicy, cześnika parnawskiego/Klasztor surlański

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Rzewuski
Tytuł Klasztor surlański
Pochodzenie Pamiątki JPana Seweryna Soplicy, cześnika parnawskiego
Wydawca Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Data wyd. 1926
Druk Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Miejsce wyd. Złoczów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.
KLASZTOR SURLAŃSKI.

Niechaj mędrkowie jak chcą rozumują, zaprzeczeniu nie podpada, że wiara ze wszystkich uczuć jest najsilniejszem i najwięcej twórczem. Sława, potęga, duma, rozum, męstwo, wielkich rzeczy na świecie dokazały; ale co jest największego, co przetrwało czasy, to było dziełem wiary. Wiele starożytnych narodów upadło, że ledwo ich pamięć zachowuje się między ludźmi, a jeżeli coś się z nich zostało, coby dotykalnie świadczyło o ich niegdyś bycie, to tylko pomniki ich wiary: te trwają dotąd. Pomniki ich potęgi, lubo bardzo warownie wzniesione, w kurzawę już się obróciły, jak zwłoki tych co je wystawili. Jeżeli wiary, choć błędne, ale istotne, tyle były silnemi, czegóż nie dokaże nasza jedynie prawdziwa, której sam Bóg wcielony nauczył? Jakoż co tylko jest teraz na świecie trwałego, szlachetnego, godziwie potężnego, wszystko to natchnęła wiara ojców naszych. Nawet nie pojmuję, czem się człowiek bez wiary podniesie, jeżeli wielkich dopuściwszy się zbrodni, nie zupełnie jeszcze zagładził ostatki szlachetności duszy, jeżeli w fałszywej wierze, albo też, co gorzej, żadnej nie ma. Bo człowiek sam w sobie nie posiada oczyszczającej siły, musi ją koniecznie otrzymać od potężniejszej istoty. Tać to u pogan nawet były jakieś obrzędy oczyszczające sumienia. Być może, że Pan Bóg i tam patrząc na szczerze korzącego się zbrodniarza, użyczył mu jakichś środków powrotu do cnoty i błogosławił jego pokutę; bo nikt nad możność ofiary nie zrobił, a niewiadomość nie jest występkiem; a nakoniec co tylko jest dobrego, czy uczynek, czy myśl, bez natchnienia bożego nie będzie. Ale to jest rzecz głęboka, której nie tylko świecki, ale kapłan nawet jasno nie rozwiąże. Co się nas tyczy, to jest pewne i niezawodne, i tego pilnujemy; a co będzie z innymi, tego nigdy nie dojdziem. Tej zagadki słowa nasz Pan nam nie objawił. Tyle tylko wiemy, że o ile jest zarozumiale im dokuczać, o tyle okrutnie ich potępiać. Dziękujmy naszemu Zbawicielowi, że nas oświecił i że wprost dał nam środki, którymi możemy jego łaskę, że tak powiem, zniewolić. Prawodawstwo naszej chrześcijańskiej pokuty jest tak jasne, tak dokładne, tak skutkiem usprawiedliwiane, że niczem się nie wymówimy, jeżeli z niego korzystać nie będziem. W tem wielka wyższość dawnych czasów nad teraźniejszymi, że chociaż z jednej strony bywały zbrodnie większe niż te, na które teraz patrzym (bo żywotność naszych przodków była silniejsza niż zniewieściałych potomków, co nie będąc nawet zdolni podnieść się do namiętności gwałtownych, jedynie w podłych i nikczemnych gnuśnieją); z drugiej strony wielkie było wyobrażenie o cnocie i o pokutach, któremi się wykupywały przeciwne jej wykroczenia. Bywały czyny gwałtu, bywały czyny i podłości: oba te rodzaje występków czasem się łączyły, aby zaślepiwszy człowieka, zamienić go w potwór. W to się do zbytku wpatrują miłośnicy istniejącej pory, a nie chcą zastanowić się nad tem, co się obok działo: jakto w owych czasach wznaszały się przytułki dla nędzy i rozpaczy; jak się po gościńcach gęściły pielgrzymy; jak drapieżne bestye ustępywały swych jaskiń pokutnikom różnego rodzaju; jak się nimi puszcze napełniały. Więc były głęboko wyryte w sercach wyobrażenia obowiązków; a pokąd one się nie zatrą, niema nic rozpaczającego dla społeczeństwa. Bo ten tylko w niewinności wielkie rzeczy może działać, kto w występku umie znieść dobrowolnie wielkie pokuty. W owym ogólnym duchu czasu niepoślednie trzymała miejsce nasza ojczyzna. Między rozlicznymi dowodami jeden szczególnie utkwił mi w pamięci, lubo nim przeszło pięćdziesiąt lat temu dowiedziałem się z największą dokładnością, i to z przypadku.
Uciekając z więzienia smoleńskiego, ciężko na zdrowiu zapadłem w Surlach, miasteczku w powiecie orszańskim leżącem. Na gospodzie żydowskiej niezawodniebym umarł, gdyby Opatrzność do niej nie była zaprowadziła dwóch OO. Karmelitów bosych, powracających z kapituły do klasztoru swego, wznoszącego się nad surlańską puszczą, pod opieką ś. Erazma. Miłosierni zakonnicy zawieźli mnie z sobą ledwo przytomnego i w ich klasztorze odzyskałem zdrowie po kilkoniedzielnej niemocy. Kiedym ich pożegnał, tak mnie opatrzyli, iż wyznać mogę, że ich groszem dostałem się aż w Krakowskie, gdzie się złączyłem znowu z konfederatami, z którymi do końca walczyć zaprzysiągłem uroczyście w dniu tym, w którym zaciągnąłem się był pod ich znaki. To była tylko przyczyna, iż nie zostałem zakonnikiem, bo dziwnie mi się było podobało całe to zgromadzenie, złożone z ludzi świątobliwych, pracowitych, a między którymi było nawet kilku uczonych. W czasie mojego tam pobytu dowiedziałem się o wszystkich szczegółach ich fundacyi i to teraz z przypomnienia zapisuję sobie.
Za panowania Jana Kazimierza żył w województwie Witebskiem możny obywatel, mający jedynaka syna. Nazwisko jego Ciechanowiecki, głośne na Litwie. Lubo posiadał znaczne dobra, że znał wielkie obowiązki dla księcia Jeremiasza Wiśniowieckiego, wywdzięczając się, zupełnie na majątku podupadłemu jego naślednikowi, księciu Michałowi, oddał mu tego syna na usługi, który ze swego utrzymując się, ledwo że nie cały dwór tego księcia składał. Ale jak tylko wdzięczność narodu i pamięć zasług ojcowskich wyniosły na tron polski księcia Michała Wiśniowieckiego, jedną z pierwszych czynności nowego króla było, wywiązać się panu Ciechanowieckiemu za dobrowolne z nim podzielanie nędznego losu. Zrobił go krajczym litewskim i dał mu kilka królewszczyzn, między temi starostwo grodowe orszańskie. Tak w młodym wieku pierwsze dostojeństwa piastował. Wkrótce potem odumarł go ojciec, co go zmusiło opuścić stolicę, raz aby ostatnie posługi oddać zwłokom rodzica, powtóre, aby objąć po nim szerokie dziedzictwa. W województwie zamieszkawszy, zaprzyjaźnił się z w. Łopacińskim, stolnikiem witebskim, i oświadczył mu się o rękę jego córki. Już go był sobie zobowiązał poprzednio, odstępując mu za konsensem królewskim starostwo orszańskie; a zresztą będąc odpowiednim pannie zacnością rodu i do wysokiego urzędu łącząc najznaczniejszy majątek w całym powiecie, otrzymał obietnicę, i w przytomności ledwo nie całego województwa odbyły się okazałe zaręczyny. Ale cóż jest trwałego w pomyślnościach ludzkich! Wszelkie zdaje się posiadał rękojmie statecznego losu, a największe nieszczęście nad nim się gotowało. Jego mamka staje przed grodem (w asystencyi już nie pamiętam jakiego obywatela, co u nieboszczyka jeszcze Ciechanowieckiego nabył wieś, w której mieszkała) i zeznaje, że pan krajczy jest jej synem, którego zamieniła, będąc mamką prawdziwego panicza; że ten w dzieciństwie u niej umarł; że sumienie takowy postępek ciągle jej wyrzucało; nakoniec, że kapłan, któremu się spowiadała, poradził jej zrobić to wyznanie, jako jedyny środek, aby powstać z ciężkiego grzechu. Zagrożony taką sromotą (bo już inni Ciechanowieccy, którym o majątek chodziło, brali się gorliwie do dzieła), pan krajczy broni się jak może, chwyta się wszelkich środków ratunku, pozywa mamkę jako kalumniatorkę, wedle prawa fołdrując na jej gardło. Pan Łopaciński, w którego jurysdykcyi toczyła się sprawa, sam do żywego dotknięty, pomaga mu potajemnie, o ile było w jego możności. Nakoniec nieszczęśliwy człowiek pozorną mamkę, a w samej rzeczy matkę swoją, bądź namową duchownych, których na nią nasadził, by jej tłómaczyli, że wyznanie burzące spokojność publiczną nie może pochodzić z dobrego ducha, bądź wzruszywszy w jej sercu afekt macierzyński przekładaniem, że syna pozbawia majątku, czci, a nawet życia, gdyż on tego nieszczęścia nie przeżyje, skłania, aby przed grodem oświadczyła: że pierwsze zeznanie zrobiła jedynie ze złości za to, iż domagając się o jakieś znaczne nagrody za staranie około jego niemowlęctwa, zbytą została z ofuknieniem jako natrętna, co jej serce goryczą i zemstą napełniło. A z panem starostą orszańskim się umawia, że z porządku rzeczy potwarzy podobnej dochodząc, będzie się domagał w jego sądzie o karę gardłową, której on nie odmówi, zapatrując się na własne wyznanie zapozwanej; ale że natychmiast jedzie do Warszawy wyrobić u króla list żelazny, którym w momencie egzekucyi ją uwolni, a potem zapewniwszy jej byt wygodny, przeniesie w oddalone województwo.
Po takiej umowie ze starostą a przyszłym swoim teściem, niemniej z matką, której gdy całą rzecz wytłumaczył, ona się na wszystko zgodziła i do końca wytrwać w powtórnem wyznaniu przyrzekła, jedzie spiesznie do Warszawy i powraca z listem żelaznym. Tymczasem sprawa toczy się zwykłym porządkiem; gród wyrok śmierci feruje, a pan starosta, mając już sobie ów list od zięcia pokazany, potwierdza dekret w pewności, że syn stracenia matki nie dopuści. Ale pan krajczy chcąc się zabezpieczyć, aby następnie nic się na jego szkodę nie odnowiło, nie użył listu, i rodzona matka jego straconą została.
Pan starosta, co jeden o wszystkiem wiedział (bo inni sędziowie w dobrej wierze wyrokowali), gdy mu wiceregent doniósł o spełnieniu wyroku, padł bez duszy jakby piorunem przeszyty. Pan krajczy w rok potem ożenił się ze starościanką, szcześliwe miał z nią pożycie i spłodził sześciu synów, których w wielkiej pobożności wychował. Wszystko mu się powodziło, wszystko miał: i znaczny majątek, i wysokie urzędy, i szacunek publiczny. Każdy mógł mu szczęścia zazdrościć, bo nie wiedział co się w jego sercu działo. Nakoniec po leciech niemało odumarła go żona, kiedy najmłodszy z jego synów już był dorosłym. Dopiero w pasowaniu się z samym sobą spędziwszy rok żałoby, zwołał wszystkich sześciu synów, wyznał przed nimi dręczącą tajemnicę i oświadczył, że na puszczy surlańskiej chce klasztor wystawić i w nim życie na pokucie zakończyć. Na to synowie rozmówiwszy się z sobą: »Ojcze, odpowiedzieli, kiedy tak jest, żaden z nas nie ma prawa do tego majątku, coś go posiadał. Wystaw klasztor, a prawnym właścicielom oddaj twoje dostatki, któreś znacznie pomnożył; my zaś wszyscy opuścim świat i z tobą razem będziemy Panu Bogu służyć.«
I tak pan krajczy klasztor pustelniczy wystawił pod imieniem ś. Erazma, swego patrona, i Karmelitów w nim osadził; a zwoławszy Ciechanowieckich, już podupadłych, wedle Boga istotnych dziedziców jego włości, wyspowiadał im swoją zbrodnię, przeprosił za krzywdę im uczynioną i cały majątek im oddał, przekonawszy ich, że ten fundusz nawet, który poświęcił na chwałę boską, nie z ich majątku, ale z darów królewskich zebrany. Potem z sześciu synami wstąpił do nowicyatu, we dwa lata z nimi razem uczynił profesyę i umarł braciszkiem w wieku bardzo podeszłym, a w tak wielkiej świętobliwości, że jego ciało słynie dotąd cudami. Wszyscy synowie jego wyświęceni zostali na kapłanów i zakon miał z nich wielką pociechę, bo i wielce byli pobożni i ozdobieni wysokiem światłem, i nawet urzędy pierwsze w zgromadzeniu piastowali.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Rzewuski.