Pamiątki JPana Seweryna Soplicy, cześnika parnawskiego/Domówienie wydawcy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor anonimowy
Tytuł Domówienie wydawcy
Pochodzenie Pamiątki JPana Seweryna Soplicy, cześnika parnawskiego
Wydawca Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Data wyd. 1926
Druk Księgarnia Wilhelma Zukerkandla
Miejsce wyd. Złoczów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Domówienie wydawcy.
W roku 1835 przejeżdżając przez Nieśwież, zapadłem na febrę, tak, że musiałem kilka dni zatrzymać się. Gdym już powracał do zdrowia, a doktor nie pozwalał mi wychodzić z pomieszkania, księgarz zajechał do tego domostwa, i przyszedłszy do mnie, zapytał, czybym rad jakich książek nabyć. Nudzącemu się i jeszcze trochę cierpiącemu, pokazał on mi się jakoby jaki anioł, i poprosiłem go, ażeby znosił na moją stancyę swoje książki, ja zaś będę je przerzucać, i co wybiorę, to i nabędę. Jakoż kilka książek, z których potem byłem kontent, nabyłem. Między innemi: Pojatę, Pana starostę, Władysława Łokietka i kilka romansów Walter Szkota przekładu pana Dmóchowskiego, a nabywszy ich po niedługiem targowaniu się, spostrzegłem jakiś rękopism, dość czytelnym charakterem pisany, między książkami, z tytułem:
Pamiętniki pana Seweryna Soplicy,
cześnika parnawskiego.

Ciekawość mnie wzięła i zapytałem księgarza, czyby rad mi zbyć onego. Księgarz odpowiedział: — Oto pan tyle u mnie książek kupił, że jeżeli jakąś cenę do seksternu tego przywiązujesz, to niech panu służy. Temu kilka miesięcy jak z powodu miateży pod administracyę rządowę zajęto majątek o cztery mile stąd leżący: Sitorowicze pana Puciaty. Asesor tam posłany między innemi ruchomościami szafkę z książkami wziąwszy, mnie na ryczałt ją przedał, a między niemi zawieruszył się i ten sekstern, co panu się podobało go przyjąć. Tak więc zacząłem go czytać, i przyznam się, że jako rzeczy polskich tyczący się, czytałem go z upodobaniem, nimem się opatrzył, że takowe rzeczy nieociosane i niezgrabne, zdatniejsze pójść pod wielkanocne placki, niżby zająć miały ukształcony umysł. Ale w pierwszej przyjemności, jaką na mnie sprawiła rzecz zupełnie dla mnie nowa, tylem się zajął, że zacząłem wypytywać gospodarza mojego, czyby on nie znał kiedy jakiego pana Soplicy?
— O, dla Boga! — odpowiedział mnie żyd — pan cześnik zawsze tu do mnie zajeżdżał i zawsze u niego wódkę i brażne woły kupowałem. To był wielki gospodarz i sprawiedliwy pan; on tu miał Sitorowicze, gdzie siedział, a miał jeszcze dwie wioski za Nowogródkiem, co po jego śmierci wnuki się podzieliły. Pan Puciata to jego wnuk, co mu zabrali Sitorowicze. On był bardzo łaskaw na mnie: kiedy mnie dom się spalił, trzysta rubli pożyczył na wypłat. Choć dużo stary, to co tydzień tu przyjeżdża do kościoła i u mnie przenocuje. On czwarty rok jak pomarł.
Że pan Niemcewicz z różnych dzieł zebrał rzeczy dawnej Polski tyczące się i ogłosił je drukiem, pomyślałem sobie, że i to może się zda komu, a jeżeli ludzie światli go odrzucą, może to się podoba jakiemu staremu domatorowi, i rad będzie przypomnieć sobie dawne rzeczy, na które patrzał, albo o których mu ojciec powtarzał. Z tego powodu wydałem go tak, jak jest, żadnej poprawy nie robiąc i nie tając przed sobą wad tych pamiątek, jeśli je będziem jako dzieło uważać. Najprzód żadnego porządku chronologicznego nie zachował w nich autor: pisze o śmierci Sawy wprzódy, niż o rozstrzelaniu Wołodkowicza, chociaż ten ostatni wypadek dziesięciu laty poprzedził pierwszy, i inne takie nieporządki. Powtóre widzę wielkie sprzeczności w sposobie myślenia pana Soplicy: w całem dziele okazuje się gorliwym katolikiem, a przecie w jednej pamiątce pisze o wypadku przynoszącym nie wiele zaszczytu Jezuitom. Człowiek porządny musi koniecznie do jakiegoś stronnictwa należeć i pamięci swojej nie dawać przystępu żadnej rzeczy, któraby cień krzywdy rzucała na swe stronnictwo. Dalej autor okazuje wiele przesądów, które Bogu dzięki już powszechnie ustały, przy coraz więcej szerzącej się oświacie narodowej. Radby zmienić policyę: jakby prawo i ukształcenie mogły się bez niej obejść. I o prawach wyraźnie bredzi, przywiązując do nich jakieś natchnienia, a to w wieku, gdy prawnictwo tyle wygórowane, że niema powiatu, w którymby kilkunastu nie było ludzi zdolnych na prawodawców, gdy Prudhona i Filangierego prawie na pamięć umieją, i gdy pan Daniłowicz tak głęboko rozumuje o prawach naszych; gdy są tak wielcy profesorowie; gdy pan Gurowski tak dobitnie dowiódł, że Polska nigdy konstytucyi nie miała, a zatem nigdy nie była narodem, nim ją kongres wiedeński narodem utworzył. Pan Soplica jednak jako człowiek staroświecki może być wytłómaczonym, że tyle ma przesądów i że tyle chwali czasy barbarzyństwa, na które patrzał. Ale pomyślałem sobie, że w pokoleniu, które zboczyło od dawnych prawideł smaku, które wytwornemi dziełami Felińskiego, Koźmiana i Osińskiego nudzi się, a które się karmi Mickiewiczem i Bohdanem Zaleskim; które wreszcie zamiast prawideł tak mądrze wynalezionych przez Goleńskiego i księcia mówców polskich, Stanisława Potockiego, złożonych w doskonałem jego dziele o wymowie i stylu, chwyta się tylko barbarzyńskich wzorów — w takiem, mówię, pokoleniu, i te pamiątki, które wydaję, wzgardzonemi nie będą.

KONIEC.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.