Pałuba (Irzykowski)/III. Intruz
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pałuba; Sny Maryi Dunin |
Wydawca | E. Wende i Ska |
Data wyd. | 1903 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Całość zbioru |
Indeks stron |
Po śmierci swego podwójnie pozornego ojca Piotr Strumieński zmuszony był dalej prowadzić jego taktykę wobec rodziny. Ogłoszono go za intruza, za łotra, który podstępnie wyzyskał niedołęstwo umysłu starego Strumieńskiego, i wszczęto proces spadkowy, powołując się na rzekomy ustny testament. Wygrzebano różne rzeczy z przeszłości rodziców Piotra, poruszono kwestyę jego „chamstwa“, a jeden ze Strumieńskich, znany pojedynkowicz, czyhał na sposobność zmuszenia go do walki na białą broń. Również sąsiedzi, obrobieni przez Maryuszów, przybrali wobec niego nieprzyjazną postawę, a gdy objąwszy spadek, pojechał złożyć wizyty ceremonialne, przyjęto go z impertynencką grzecznością wszędzie, gdzie w domu nie było córek na wydaniu. Ci, co byli łagodniejsi, mieli mu za złe jego grzeszne pochodzenie. Bękart, syn jakiegoś tam gajowego czy fornala — te dwie sprzeczności wypowiadano jednem tchem.
Tak złożyło się, że młody Strumieński, podobnie jak jego przybrany ojciec, stanął izolowany wśród ludzi nieprzychylnych mu i zawistnych, — a nie wiedział, że we wrogiem usposobieniu bez żadnych głębszych, osobistych przyczyn, nikt wytrwać nie ma potrzeby. Upokorzenia z czasów młodzieńczych, pamięć własnego niedostatku wśród wyższych potrzeb kulturalnych poznawanych wówczas, nauczyły go cenić potęgę pieniędzy jako wartości materyalnych, dających się łatwo zamienić na intellektualne i uczuciowe, i nakazały mu strzedz czujnie a z bezwzględnym egoizmem tych tak szczęśliwie nabytych skarbów. Zrazu próbował wprawdzie zbliżyć się do Maryuszów i wejść na drogę ugody, ale odepchnięty ich pierwszym gwałtownym atakiem, cofnął się natychmiast, kiedy zaś potem oni, przekonawszy się o chwiejności podstaw procesowych, okazywali zdaleka skłonność do nawiązania powtórnie pojednawczych nici, on udawał, że się na tem nie poznaje, i był zadowolony, że wina nieporozumienia nie spada na niego. Tak z roli biernej odosobnionego przeszedł do roli czynnej człowieka usuwającego ze swego horyzontu wszystko to, co mogło mu przeszkadzać w urządzeniu sobie życia po swojemu. To „po swojemu“ obejmowało zamiary, których sobie nie chciał całkiem uświadamiać, na razie bowiem samo znalezienie się raptem na pewnej wyżynie i patrzenie stamtąd na wolne dalekie drogi w różne strony życia, napawały go błogiem uczuciem radości. Miewał jeszcze krótki czas tę pełną przesady uroczystą trwożliwość o jakość dalszych swych kroków, ten respekt, jaki odczuwa chłop, gdy pierwszy raz w życiu ma stąpić na bogaty dywan, utkany sztucznymi kwiatami, które za prawdziwe uważa.
W tym punkcie mej rozprawy na tle życia Strumieńskiego powinienbym roztoczyć moje wyobrażenia o charakterze i umysłowości badanego osobnika, aby uzasadnić dalsze jego postępowanie, umysłowość zaś jego, tak w teraźniejszem stadyum, jak w dalszych, wyprowadzić genetycznie także z idei poruszających i nurtujących dobę współczesną, a nie tylko z jego własnych przejść życiowych. Z powodów jednak, które gdzieindziej wyłuszczam, nie czuję się zdolnym do takiej sumienności[1] i zapowiadam, że będę się z tem załatwiać dość powierzchownie, na razie zaś ograniczę się do kilku wskazówek.
Wspomniałem już o wpływie nauk starego Strumieńskiego o wyższości ducha nad ciałem. Że w owym czasie ludzie przeciętnej intelligencyi tkwili w grubym dualizmie, o tembym wspominać nie potrzebował, bo i teraz nie jest o wiele lepiej. Idealizm i realizm, względnie materyalizm — tymi terminami szastano nie w ich naukowem, ale w popularnem znaczeniu. — Swego czasu, studyując razem z kolegami dzieła naszych najwybitniejszych poetów, wdawał się też Piotr Strumieński w kombinacye historyozoficzne i narodowe, i inne tym podobne płytkie głębokości[2]. Dalej wymienię zakres idei szlacheckich: dumę z tego, że się posiada ziemię, jest się obywatelem, ma się dwór, psy, konie, polowania i porządne tradycye, swoje zaintabulowane w księgach krajobrazy i swój lud. Ale Strumieński oddalał od siebie te upodobania, których zarodki zasiały się w nim jeszcze za czasów obcowania z Robertem, — czynił to z pewnym kryjomym żalem, gdyż właśnie one przypadały mu do temperamentu, dawały mu poczucie prostoty, porządku, pewności siebie. Skoro go jednak uważano za intruza, to był za cierpkim, by przywiązywać wagę i do nieurzędowych przywilejów swego nowego stanu. Podniesiony z jednej sfery, wypchnięty własną i cudzą wolą z drugiej, zawisł niejako w powietrzu między jedną a drugą, a wskutek tego przyciągnęły go sposoby życia, przy których niema mowy o „sferach“, czyli mówiąc krótko a źle[3]: „wykoleił się“.
Bardzo wiele takich i innych zawiązków myślenia przejął Piotr od Roberta — Robert wogóle rzucił pewien osobliwy cień na urobienie się jego charakteru. Możnaby w tem widzieć naśladownictwo, upodobnienie się, możnaby jednak przypisać to raczej długoletniemu przystosowywaniu się do siebie obu przyjaciół, które się nie obeszło bez tych cichych walk, które nie mają swego Homera. W nich to Strumieński przyswoił lub wykształcił sobie pewne bronie: podejrzliwość, baczność na urażenia psychiczne, skrytą brutalność, a w ślad za niemi nauczył się hipochondryi i pesymizmu, które u Roberta były naturalnym wynikiem jego fizycznego upośledzenia.
Równocześnie z upodobaniami szlacheckiemi, a raczej hreczkosiejskiemi, wsiąknęły weń pojęcia i nastroje romantyczne. I to słowo trzeba brać w znaczeniu popularnem, a więc przedewszystkiem mieć na myśli miłość.
O kobietach miał Strumieński bardzo pochlebne mniemanie, być może wskutek tego, że pierwsza część jego młodości upłynęła przeważnie w Wilczy, we dworze zdziczałego starca, gdzie pięknych i mądrych niewiast wcale nie widywał, znał je więc tylko z książek i wyobrażał sobie o nich cudowne rzeczy. To wytworzyło stały osad romantyzmu w jego duszy, który pozostał nawet wtedy, gdy Strumieński zetknął się z życiem miasta i przy pomocy przyjaciół rozszerzył zakres swych płciowych doświadczeń, otrzymując w ten sposób w dodatku pewien pokost cynizmu, który się łatwo zeskrobywał. Skromność i nieśmiałość usposobienia, którą może i mylnie przypisywał tylko stosunkom, w jakich się chował, nie pozwalały mu na zbytnią natarczywość w platonicznych miłostkach z porządnemi kobietami, więc kochał się w nich mniej więcej według recepty Mickiewicza:
Ach ja ją tak na martwym ubóstwiam obrazku,
Że nie śmiem licem skazić jej bezbronnych ustek,
I gdy dobranoc daję przy księżyca blasku,
Albo jeśli w pokoju lampa jeszcze płonie,
Nie śmiem rozkryć mych piersi, z szyi odpiąć chustek,
Nim jej listkiem cyprysu oczu nie zasłonię[4].
Tylko ostatnich wierszy nie mógłby zastosować w praktyce, gdyż i o listek cyprysu było dość trudno, a zamiast chustek mogła być mowa o częściach ubrania bliższych ciała, np. kalesonach[5].
Nieśmiałość młodzieńców jest znanym celem szyderstwa rówieśników. Gdy to spotkało Strumieńskiego, uczuł się ukłutym, i wiedziony instynktem charakteru, wynalazł sposób, zapomocą którego temu brakowi nadał piętno cnoty. Oto w czasie, w którym się rzucił „w brudne uciech rzeki“ (Mickiewicz)[6], gdy „Venus Vulgivaga otwierała mu swoje skalane łono“ (Kasprowicz)[7], po pewnych rozczarowaniach ułożył sobie teoryę, że nie można tego robić bez pewnego rodzaju całkowitego oddania się swemu medium, co w chwili paroksyzmu zwłaszcza stanowi tajemnicę skalania się. Spółkowanie jest święte — powiedział sobie. Taką miał teoryę, chociaż w gruncie rzeczy nie był właściwie ani tak cnotliwym ani tak wybrednym i przy nadarzającej się sposobności lubił podkładać iskierkę pod beczkę zanadto nagromadzonego prochu. Nie nauczył się jednak jeszcze kłopotać takiemi sprzecznościami. Teoryę jego wzmacniało i to, że wiedział, iż jest pięknym, piękność te w sobie adorował, uważał ją za coś helleńskiego, bo zresztą była to jedyna cenna rzecz, stanowiąca jego niezaprzeczoną własność. Wprawdzie Robert krytykował jego twarz z malarskiego punktu widzenia jako twarz bez wyrazu, ale była to oczywista zazdrość. Aby zaś całe ciało utrzymać w harmonii (helleńskiej), chodził Strumieński do swej kuźni, kuł żelazo, próbował podnosić ciężkie młoty, a u siebie rąbał drzewo, — naśladując w tem historyczne przykłady osób z domów panujących. Zwłaszcza póki Robert żył, zarozumiałości te były rodzajem wewnętrznego odwetu za brak dóbr materyalnych. Więc np. w myślach przynajmniej zachowywał się Piotr Strumieński tak, jakby rezerwował swoją osobę dla jakiejś specyalnej, nadzwyczajnej miłości. Ale bo też w istocie ideał takiej miłości, wyszedłszy ku niemu z książek, zastąpił mu drogę życia, jako rzecz zbędna wprawdzie, jednak mająca być urzeczywistnioną w imię pewnej wyższej konsekwencyi — jako postulat, który na wzór kategorycznego imperatywu zawiera sam w sobie racyę swego bytu i rozkazu. Wyciągnął go zaś Strumieński w tej formie z książek nie dlatego, żeby był głową niedojrzałą i romantyczną, lecz dlatego, że znalazł on słowo „miłość“ używane we wszystkich książkach w pewnem absolutnem znaczeniu, które jeszcze bliżej objaśnię w rozdziale XIX, gdy będę już mógł powołać się na materyał dowodowy, zawarty w faktach. Tu dodam tylko, że ten sam błąd (teoretyczny) w pojmowaniu miłości popełniają nawet ludzie 70-letni, pomimo że w praktyce całe życie postępowali tak, jakby znali jedynie właściwe, względne znaczenie tego wyrazu; Strumieński zaś różni się od nich tem, że pewne okoliczności i podniety wyzwały go do brania miłości bardzo na seryo.
A z tych okoliczności najważniejszą była ta, że przez całe lata osierocenia, życia wśród stosunków towarzyskich wciąż tak zdradliwych i niepewnych, a wśród ludzi bądźto niższych wykształceniem, bądź też zdziczałych, dziwacznych i monstrualnych — kroplami uzbierało się w nim morze tęsknoty, powstawała żądza wynagrodzenia za te wszystkie chwile przykrości, poniżeń i osamotnień, ta zaś żądza, wyciągnąwszy wreszcie skrępowane dotychczas ramiona, przerodziła się w gwałtowną potrzebę miłości i szukała nadzwyczajnego zaspokojenia.
- ↑ Bo nie kreślę ani reprezentanta jakiejś epoki, ani znamiennego typu, tylko człowieka, a każdy człowiek jest wyjątkiem. A więc wpływu idei współczesnych nie trzeba sobie wyobrażać tak, jakoby one całą swą masą działały na człowieka; przeciwnie, wpływ ich jest przypadkowy, pośredni. Nie każdy chce i może mieć ewidencyę tych idei, jedne przychodzą do niego za późno, inne wcale nie przychodzą, a kto sam nie siedzi w obserwatoryum, ten dowiaduje się o ideach z drugich i trzecich ust, poznaje je w formie sfałszowanej i uproszczonej. Cóżto jest zresztą „idea współczesna“? Często jakiś odświeżony stary komunał. Oprócz „idei“ ogromny jeszcze wpływ na umysły ludzkie wywierają typowe sytuacye rozrzucone w utworach literackich — te zaś wpływy i im podobne są zbyt skomplikowane, żeby je wyliczyć w życiu własnem, a cóż dopiero w życiu człowieka powieściowego.
Dzięki szkole poznaje się zazwyczaj w młodości idee i walki idei takie, jakie interesowały starszą generacyę, dopiero potem się to wyrównuje; niektórzy zaś nigdy nie doganiają teraźniejszości. Stąd taki zlepek anachronizmów ze współczesnościami jak Strumieński. Trzeba też wiedzieć, że gdziekolwiek zejdzie się z sobą dwóch myślących ludzi, tam powstaje nowe źródło kwestyi, nowe oryginalne zróżniczkowanie jakichś ogólnie przyjętych oryentacyi; np. w stosunku Strumieńskiego z Angeliką. - ↑ Tu muszę popełnić herezyę i przyznać się, że mam na myśli takie „idee“, jakie są w „Irydionie“ lub „Królu Duchu“, — szerokie historyozoficzne lub kosmiczne kombinacye. Zwłaszcza idzie mi o ideę palingenezy.
Idea ta imponuje ludziom jedynie dlatego, że połączone są z nią dalekonośne, monstrualne obrazy: jak dusze wędrują z ciał w ciała, i to się dzieje przez miliony wieków — strach! Uwielbiacze tego rodzaju idei, działających bardziej fantastyczną atmosferą niż sensem, wydają mi się podobnymi do tego chłopa galicyjskiego,który otrzymawszy telegram z Ameryki zwaryował na myśl, że ten telegram przeszedł tak prędko tyle setek mil. - ↑ To mówię po części pro domo mea. Jeżeli się chce coś rzetelnie określić, trzeba wprzód usunąć cały szereg niewłaściwych określeń i pojmowań, — czyli mówiąc obrazowo: im głębiej się kopie, tem większy powstaje nasyp.
- ↑ Ach ja ją tak... – słowa Pustelnika z czwartej części Dziadów Adama Mickiewicza.
- ↑ To nie bluźnierstwo, ani swawola — bo owszem wiersz ten uważam za dobry i szczery, — ale jaskrawe podkreślenie pierwiastku pałubicznego, pierwszy zgrzytliwy akord pałubiczny. Idzie mi o to, żeby co prędzej rozedrzeć urok, jaki czytelnik wyniósł z lektury poezyi, i przybliżyć mu atmosferę rzeczywistego życia, które jest piękne ale tylko po swojemu. Pewny jestem zresztą obrony tych wszystkich młodzieńców, którzy, posiadając fotografie swych ubóstwianych, oglądają je przed pójściem do łóżka.
- ↑ brudne uciech rzeki – słowa Pustelnika z czwartej części Dziadów Mickiewicza.
- ↑ Venus vulgivaga... – nawiązanie do wiersza Venus vulgivaga Jana Kasprowicza.