Ostatnie dni Pompei/Rozdział XXXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Bulwer-Lytton
Tytuł Ostatnie dni Pompei
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1926
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leo Belmont
Tytuł orygin. The Last Days of Pompeii
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXXVI.
Jakby w przededniu końca świata.
.

Ten świat konający — jak mówią notatki obserwatora z okrętu Plinjusza, który zginął, podsunąwszy się zbyt blisko do trujących wyziewów wulkanu — sprawiał wrażenie czarnej, zewsząd zamkniętej izby. Ale kolumny dymu przerzynały świetlne gzygzaki błyskawic i opasywały chwilami najwidniejsze tęcze. Szły od ognistej góry przez okręgi nieba, niby węże o łuskach jasno-zielonych, lub jaskrawo-purpurowych, a kiedy chwilami gasły, powlekała widnokrąg śmiertelna bladość i było miasto jakoby widmem własnego istnienia. Z rykiem wzruszonych wnętrz, z hukiem rozkołysanych fai oceanu mieszał się świst gazu przedzierającego się z rozpadlin okrutnej góry, niby szyderstwo demonów. Wrący deszcz żużli i kamieni zasypywał powozy i pieszych. Uginała się ziemia pod stopami uciekających. Ginęli ukryci pod gruzami walących się gmachów. Spotykające się w rzucie odłamy skał krzesały iskry. Wichura gasiła pochodnie, zatykane przez pobożnych u bram świątyń. Tylko pożary winnic i domów oświetlały zbiegom drogę.
Znikły elementarne uczucia i obyczaje kultury. Ludzie rozbiegli się, pędząc naoślep, w dzikim strachu, z jedyną myślą ocalenia siebie, a nie znajdując nigdzie ratunku. Mężowie rozłączali z żonami, rodzice z dziećmi, a pogubieni przestawali się szukać.
— Nie możesz iść, starcze. Muszę cię opuścić. Inaczej zginiemy obaj — wołał głos młody.
— Idź, ratuj się synu — odpowiedział głos drżący.
— Ale oddaj mi ten wór ze złotem.
— Nędzniku! chcesz ograbić ojca?
— Umieraj, stary skąpcze.
A kędyś przy kolumnie leżał bezradny olbrzym Niger z głową, strzaskaną kamieniem, i bezmyślnie wpatrywał się w lwa, który wystraszony legł u jego stóp i łasił się, liżąc mu ręce.
Przez mroki przedzierała się gromada Nazarejczyków, osłaniając rękoma gasnące łuczywa smolne i miotając ostrzeżenia i groźby pobożne:
— Biada! biada! Part przyszedł sądzić możnych świata, okrytych purpurą, napawających się widokiem skonu sług Bożych! Biada bałwochwalcom i bogaczom złym i nielitościwym! Pan spuścił z wysokości ogień niebieski! Nadszedł kres splugawionej ziemi!

A w bramach miejskich stało w szyszakach pancerzach kilku żołnierzy, którzy nie śmieli opuścić warty, trwali pod gradem kamieni i zginęli na posterunku. O ich wierności obowiązkowi zaświadczyły odnalezione po wiekach w tem miejscu kościotrupy — w zbroi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edward Bulwer-Lytton i tłumacza: Leopold Blumental.