Ostatnie dni Pompei/Rozdział XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Bulwer-Lytton
Tytuł Ostatnie dni Pompei
Wydawca Bibljoteka Groszowa
Data wyd. 1926
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leo Belmont
Tytuł orygin. The Last Days of Pompeii
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIV.
Na morzu Kampanji.

Łódź, wioząca Jonę, Glauka i Nidję, pruła fale zatoki. Używali porannego spaceru. Glaukus sprężystemu ramionami mocno odrzucał wiosła. Poglądał rozkochanym i wesołym wzrokiem na Jonę. Wszystkie chmury nieporozumień między nimi pierzchły bez śladu. Jona czule obejmowała Nidję. Zawdzięczała jej swoje ocalenie. Toć niewidoma w drodze do Arbacesa rozpoznała Glauka i wprowadziła go w porę wraz z Apaecidesem przez tajne drzwi. Jej pamięć zachowała przedziwnie kierunek zawiłych dróg, wiodących przez ogród do kaplicy Izydy, gdzie odbywały się bezecne biesiady.
— Jakże uniknęłaś sama niebezpieczeństwa, piękne dziecię? — spytała po cichu Jona.
Nidja zapłonęła rumieńcem.
— Jestem dzieckiem i niewolnicą. Wzgardzeni są bezpieczni. Grałam i śpiewałam u Arbacesa. Widziałam tam brata pani. Ale on nie pamiętał drogi. Był tam tylko raz... i oszołomiony.
Na wspomnienie brata Jona posmętniała. Wczoraj pożegnał ją tak raptownie. Czuła, że gryzie go tajna zgryzota.
— Patrz, jak spokojnie wiszą te obłoki na niebie — ozwał się Glauk, pragnąc rozpędzić chmurkę na czole Jony. Jaka pogoda panuje w naturze. Trudno uwierzyć, że ziemia trzęsła się nocy dzisiejszej pod naszemi nogami.
— Dziw! Ja tego nie czułam wcale. Byłam poprostu nie przytomna! — rzekła Jona.
— A jednak wstrząs był silniejszy, niż przed szesnastu laty. Tak mówią starzy rybacy, zamieszkujący w dolinie Wezuwjusza. Zdaje się, że w królestwie Plutona odbywają się jakieś przemiany. Srożą się ogniste duchy podziemne. A ty, Nidjo, czy odczułaś trzęsienie ziemi w tem miejscu, gdzieśmy cię znaleźli?
— Tak. Ziemia gwałtownie zafalowała. Sądziłam, że to Arbaces w złości na was czarami wstrząsnął całe miasto. Jest wielkim nekromantą — mógł dać rozkaz umarłym.
— Jesteś przesądna, Nidjo. Wierzysz w czary. Zadrżałaś nawet w tej chwili. Zaniepokoiłaś Jonę. Weź lirę i zaśpiewaj nam coś wesołego.
Nidja uderzyła w struny i zanuciła, lecz pieśń jej była melancholijna. Niewidoma odczuwała, że Glaukus śledzi najlżejszą chmurkę na twarzy ukochanej i serce jej mimowoli ściskało się zazdrością.
— Śpiew twój jest dziś smutny — rzekł Glaukus.
— Śpiewam to, czego mnie nauczono.
— Twój nauczyciel widać byt nieszczęśliwym w miłości. Daj lirę. Jono, weź wiosła. Ja wam zaśpiewam pleśń o radości Erosa.
Popłynęły z wiatrem morskim tony triumfalnej pieśni, potężnie wyrywając się z młodzieńczej piersi.
Jena była oczarowana. Nidja tłumiła łzy. Naraz pleśń się urwała.
— Jono! — rzekł Glaukus — spójrz no tam. Od kilku dni nad Wezuwjuszem stoi ten nieruchomy obłok. Czy nieprawda, że ma kształt olbrzyma Tytana, wyciągającego groźnie rękę ku miastu. Jakie złowrogie kolory przyjmuje ta ręka.
Jona drgnęła:
— Czyżby ta góra miała jaką styczność z trzęsieniem ziemi tej nocy? Powiadają przecie, że w epoce, o której ledwo pomną odległe padania, ta góra wyrzucała ogień, jak teraz Etna. Czyżby w łonie jej kryły się jeszcze niewygasłe płomienie?
— Może! — odrzekł Glauk w zamyśleniu.
— Nie wierzysz w czary, a ja słyszałam, że na tej górze mieszka czarownica — cicho wtrąciła Nidja. Może ten obłok, którego nie widzę, jest czartem, spiskującym z nią na naszą zgubę...
I wszyscy troje zamilkli, opanowani złem przeczuciem i lękiem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edward Bulwer-Lytton i tłumacza: Leopold Blumental.