Ostatni Mohikan/Tom II/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Ostatni Mohikan
Data wyd. 1830
Druk B. Neuman
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Feliks Wrotnowski
Tytuł orygin. The Last of the Mohicans
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VII.

„Nim wyjdziesz na plac bitwy, chciej ten list przeczytać!“
Szekspir (Król Lear).

Munro był w swoim pokoju z córkami tylko, kiedy wszedł major. Alina siedziała na kolanach u ojca i delikalnemi paluszkami swemi rozdzielała jego siwe włosy spadające w nieładzie. Na to dzieciństwo stary żołnierz brwi zmarszczył; ale ona wnet wypogodziła jego czoło przyciskając swoje usteczka różowe. Kora zawsze cicha i poważna siedząc przy nich, patrzyła na te pieszczoty niewinności, z tym wyrazem matczynego przywiązania, jaki zawsze piętnował jej miłość ku siostrze.
Wśrzód czystych i spokojnych uciech rodzinnego towarzystwa, obie siostry zapomniały niejakoś na moment nie tylko o przygodach doświadczonych w lasach, ale nawet o niebezpieczeństwach grożących jeszcze w twierdzy oblężonej przemożnie. Mógłby kto powiedzieć, że starając się korzystać z krótkiego zawieszenia broni, śpieszyły wylewać uczucia najtkliwsze. A kiedy tak córki wszelką bojaźń odkładały na stronę, stary wojownik też, chwilę pokoju i wypoczynku chciał wyłącznie poświęcić wzruszeniom miłości ojcowskiej.
Dunkan śpiesząc zdać sprawę ze swojego poselstwa, wszedł bez oznajmienia, ale postrzegłszy obraz tyle mający dla niego powabu zatrzymał się u drzwi, żeby go nie stracić. Nie długo jednak mógł bydź tajemnym świadkiem, bystre oko Aliny postrzegło go w zwierciedle, na przeciw niej wiszącém.
— Major Hejward! — zawołała zeskakując z kolan ojcowskich.
— I cóż? co miałaś powiedzieć o nim? — zapytał Munro, nie zmieniając swojej postawy. — On teraz szpaczkuje z markizem w obozie francuzkim, dokąd go posłałem. Ach! jużeś powrócił majorze, — mówił dalej, skoro się Dunkan zbliżył; — jesteś młody, a zatem prędki. No dzieci, idźcie sobie! Co tam jeszcze? Czy wam się zdaje, ze na odurzenie głowy żołnierza nie dość jest rzeczy, bez waszego paplania?
Kora już była odeszła, Alina pobiegła za nią z uśmiechem na ustach.
Munro zamiast tego coby miał pytać majora o skutku poselstwa, przechodził się długo z rękoma w tył założonemi i z głową spuszczoną na piersi, jak gdyby cóś rozmyślał głęboko, a po tém podnosząc na Dunkana oczy jaśniejące miłością ojcowską, zawołał:
— Wyborne córki, Hejwardzie! Któżby będąc ich ojcem, nie pysznił się z tego.
— Mnie się zdaje, że P. Półkownik wie już wszystko, co myślę o nich.
— Wiem, wiem i pamiętam ze w dzień waszego przybycia do twierdzy zacząłeś był otwierać się przede mną z, twojemi uczuciami w sposób bynajmniej nie przeciwny mej woli, ale przerwałem ci jedynie dla tego, iż uważałem za rzecz nieprzyzwoitą staremu żołnierzowi, myśleć o ślubowinach i uciechach, kiedy nieprzyjaciele jego króla nieproszeni mogliby zawitać na wesele. Z tém wszystkiem postąpiłem podobno niesłusznie, Dunkanie. Tak jest, niesłusznie, i za to gotów jestem teraz wysłuchać co masz powiedzieć.
— Jakkolwiek to miłe zapewnienie, wielką czyni mi przyjemność; uważam jednak sobie za powinność donieść wprzód panu co markiz....
— Niech go djabli tego francuza i z całém jego wojskiem! — zawołał weteran marszcząc brwi. Montkalm nie ma jeszcze w ręku William Henryka, i nigdy mieć nie będzie; jeżeli Web postąpi jak powinien. Nie, mój panie, nie; nie jesteśmy jeszcze przy wiedzeni do tak ciężkiej ostateczności, żeby Munro nie mógł chwili pomyślić o swoich interesach domowych, o swojej rodzinie. Twoja matka Hejwardzie, była córką największego przyjaciela mojego; muszę cię wysłuchać niezwłocznie, chociażby wszyscy kawalerowie orderu S. Ludwika i ze swoim świętym stali u furtki prosząc mię o minutę posłuchania. Śliczny to order, dalibóg, co można kupić za parę beczek cukru! A ichże markizostwo trzygroszowe? Sta takich możnaby narobić w Lotianie. Order ostu, jeżeli chcesz mówić o orderach, to mi to znak starożytny i dostojny; prawdziwy nemo me impune lacessit[1]. Ty miałeś przodków nim zaszczyconych, Dunkanie: byli oni ozdobą szlachty szkockiej.
Hejward widział że jego naczelnik szukał złośliwe] przyjemności w okazywania wzgardy dla Francuzów i dla ich naczelnika, a wiedząc, iż Munro wkrótce zmieni swój humor i sam wróci do napomknionego przedmiotu, nie odzywał się już więcej ze swojem poselstwem i zaczął mówić o tém, co go daleko bardziej obchodziło.
— Dałem już podobno poznać panu, ii chciałbym bydź zaszczycony imieniem jego syna.
— Tak jest; nie chciałem bydź tyle niewyrozumiałym, żebym tego nie poznał; ale czy równie jasno mówiłeś o tém mojej córce?
— Na honor, uważałbym to za nadużycie ufności, jaką pan we mnie położyć raczyłeś, gdybym w podobnym razie oświadczył jej moje życzenia.
— To z twojej strony bardzo uczciwie, Hejwardzie; i zapewne powinienem pochwalić tę delikatność: ale Kora tak roztropna, tak uważna dziewczyna, ma duszę tak wzniosłą, iż niepotrzebuje aby ojciec mieszał się do jej wyboru.
— Kora!
— Tak jest, Kora! O czém ze mówimy, majorze? Czyliż nie o tém, ze chciałbyś ją zaślubić?
— Ja... ja... zdaje się... nie wspomniałem jej imienia, — wybęknął zakłopotany młodzieniec.
— O czyjąż rękę więc mię prosisz, jeżeli nie o rękę mojej córki? — zapytał weteran prostując się z miną nieukontentowania i obrażonej godności.
— Wszakże pan masz drugą, niemniej przyjemną, niemniej godną kochania córkę, — odpowiedział Hejward.
— Alinę! — wykrzyknął Munro z równém zadziwieniem, jak wprzód Dunkan powtarzając imie Kory.
— Ona to właśnie, jest celem wszystkich mych życzeń.
Oświadczenie to widocznie niespodziewane, nadzwyczajny sprawiło skutek. Młodzieniec w milczeniu czekał odpowiedzi, a stary półkownik jakby wzruszony gwałtownie i w przykrych pogrążony myślach, wielkim krokiem przebiegał pokoj. Po kilku minutach nakoniec Munro zatrzymał się przed Hejwardem, spojrzał mu oko w oko, i zmuszając do mówienia drżące swe usta, odezwał się mocnym głosem:
— Dunkanie Hejwardzie, kochałem cię przez miłość ku temu, czyją krew masz w swych żyłach. Kochałem cię przez wzgląd na twoje własne przymioty. Kochałem cię z przekonania, że będziesz mógł moję córkę uszczęśliwić; ale przychylność ta zmieniłaby się w nienawiść, gdybym był pewny że tak jest w istocie, jak myślę!
— Niech mię Bóg strzeże, żebym miał cokolwiek uczynić, powiedzieć, lub pomyślić, coby mogło tak okrótną zmianę sprawić! — zawołał Hejward śmiałem okiem wytrzymując wlepiony i przenikliwy wzrok naczelnika. Munro postrzegłszy na twarzy młodzieńca sam otwartość i szczerość, zmiękczył się bez względu, że ten nie mógł jeszcze znać uczuć skrytych w głębi jego serca, i przemówił łagodniej:
— Życzysz sobie bydź moim synem, Dunkanie, a nie wiesz jeszcze historyi tego, kogo chcesz ojcem nazywać. Siadaj; otworzę tobie, ile możności pokrótce, niezasklepione jeszcze rany mojego serca.
Poselstwo Montkalnia poszło teraz zupełnie na stronę, i równie ten, co je przyniósł, jak ten do kogo było przeznaczone, zapomnieli o niem. Obadwa wzięli krzesła i kiedy starzec w milczeniu zbierał myślą smutne, jak się zdawało, pamiątki; młody major tymczasem uśmierzywszy swą niecierpliwość, przybrał pełną uwagi i uszanowania postawę. Munro nakoniec zaczął opowiadać.
— Wiesz już, majorze Hejwardzie, — rzecze Szkot, — że pochodzę z dawnej i stojnej familii, chociaż hojność losu nieodpowiadała jej szlachetności. Byłem prawie lat twoich, kiedym przyrzekł wierność dozgonną Alinie Graham, córce sąsiadującego z nami lairda, właściciela dóbr znacznych; lecz rozmaite przyczyny, może tez i ubóstwo moje, były powodem, że ojciec jej nie chciał na nasz związek zezwolić. Uczyniłem tedy, coby każdy uczciwy człowiek uczynił: uwolniłem Alinę od danego mi słowa, i zaciągnąwszy się do wojska opuściłem Szkocyą. Wiele widziałem krain, w wielu miejscach lała się krew moja; nakoniec powinność przeniosła mię na wyspy Indyów zachodnich: tam przypadkiem poznałem jedne kobietę, a z czasem zostałem jej mężem i ojcem Kory. Była ona córką człowieka dobrego urodzenia, ale jej matka, nieszczęściem, jeżeli tak mam mówić przed WPanem; — dodał starzec z uczuciem dumy, nieszczęściem pochodziła, chociaż w dalekim stopniu od tej klassy, którą po barbarzyńsku starają się utrzymywać w upadlającém niewolnictwie, dla dogodzenia zbytkom narodów cywilizowanych. Tak jest, mój panie, i przeklęctwo za to spadło nawet na Szkocyą, z powodu przeciwnego naturze jej połączenia z obcą ziemią i z narodem handlarzy. Lecz gdyby między nimi znalazł się taki, coby śmiał mi wzgardliwie wspomnieć 0 urodzeniu mej córki, na honor, uczułby on cały ciężar ojcowskiego gniewu! Ale i ty majorze jesteś rodem z osad południowych, gdzie te istoty nieszczęśliwe i wszyscy ich potomkowie, uważają się za plemię ludzi niższe od was.
— Na nieszczęście to prawda, — rzecze Dunkan z takiem pomieszaniem, iż musiał spuścić oczy.
— I uwalasz to za słuszny zarzut przeciw mojej córce! — zawołał ojciec tonem, w którym obok boleści i gniewu przebijała się uszczypliwość i gorycz; — jakkolwiek ona jest powabna, jakkolwiek cnotliwa, czujesz wstręt połączyć krew Hejwardów z krwią tak nizką, tak pogardzoną?
— Niech mię Bóg broni od tak nierozsądnego, tak nikczemnego przesądu! — odpowiedział Hejward; chociaż głos wewnętrzny mówił mu tajemnie, że ten przesąd, owoc wychowania, tak głęboko tkwił w jego sercu, jak gdyby go tam samo przyrodzenie zaszczepiło: — łagodność, szczerość, wdzięki i wesołość młodszej córki pańskiej, mogą bez posądzenia mię o niesłuszność usprawiedliwić mój wybór.
— Prawdę mówisz majorze, — rzecze starzec znowu łagodniejszym głosem, — jest ona żywym obrazem tego, czém była jej matka, póki niedoznała cierpień. Po śmierci mojej żony, zbogacony jej posagiem, wróciłem do Szkocyi, i czy dasz temu wiary, Dunkanie? znalazłem anielską istotę, przedmiot pierwszej mej miłości, jedynie z przywiązania ku niewdzięcznikowi, co mógł zapomnieć o niej, od lat dwudziestu więdniejacą w bezżenstwie; więcej jeszcze: przebaczyła mi wiarołomstwo, a będąc już panią swojej woli, oddała mi rękę...
— I została matką Aliny! — podchwycił Hejward z pośpiechem, który mógłby niebezpiecznym bydź, dla niego, gdyby stary półkownik w tej chwili mniej był oddany wspomnieniom bolesnymi.
— Tak jest, — odpowiedział Munro, — i ten drogi upominek dla mnie opłaciła życiem; ale pewno, jest ona świętą w niebie; nie przystoi człowiekowi stojącemu nad grobem szemrzeć na los tak pożądany. Rok tylko żyła ze mną... krótki przeciąg szczęścia dla kobiety, która całą młodość w udręczeniu przepędziła.
Munro zamilkł, a jego smutek niemy tak był poważny i uroczysty, że Hejward nieś śmiał jednego słowa wymówić. Starzec jakoby zapomniał że miał świadka: wzruszenia jego i twarzy malowały boleść głęboką, i bujne łzy skropiły mu policzki.
Nakoniec odzyskał władzę nad sobą, zerwał się z krzesła i przeszedłszy się po pokoju jakby dla uśmierzenia wzburzonych uczuć, zbliżył się do Hejwarda z miną pełną powagi i godności.
— Masz podobno majorze, — rzecze, — powiedzieć mi cóś od markiza Montkalma?
Dunkan zadrżał na to pytanie, bo poselstwo zupełnie mu wyleciało z głowy; lecz natychmiast zebrawszy myśli, chociaż z lekkiem pomięszaniem zaczął zdawać sprawę przed naczelnikiem. Nie widzimy potrzeby rozwodzić się nad tém, jak zręcznie, a razem grzecznie jenerał francuzki potrafił zbyć Hejwarda, i również grzecznie, lecz niewątpliwie dał mu do zrozumienia, że jeżeli komendant William Henryka, chce dowiedzieć się o powodach zagajonego poselstwa, niech albo sam wyjdzie na oznaczone miejsce, albo postanowi obejśdź się bez tego.
Kiedy major powtarzał swoję rozmowę z wodzem nieprzyjacielskim, wzruszenia przez miłość ojcowską obudzone w półkowniku, nieznacznie ustępowały miejsca uczuciom żołnierza, i nim Dunkan skończył mówić, już znikł ojciec, a tylko został przed nim oburzony i gniewny komendant twierdzy William Henryka.
— Z tego co mi nagadałeś majorze, możnaby zrobić cały foliał uwag nad grzecznością francuzka, — odezwał się starzec tonem pokazującym ile go dotknął postępek markiza. — Widzisz go jaki jegomość! wzywa mię dla pomówienia, a kiedy posyłam zastępcę, ze wszech miar zdolnego, bo mimo twą młodość takim jesteś Dunkanie, on nie chce się objaśnić i każe mi wszystko zgadywać!
— Może on o tym zastępcy nie ma tak dobrego rozumienia, jakie pan mieć raczysz, — rzecze major z uśmiechem. — Zresztą wezwanie to, które obowiązany jestem powtórzyć panu, ściąga się do głównego komendanta, nie zaś podwładnego oficera załogi.
— Dobrze, mój panie, — odpowiedział Munro, — ale czyliż zastępca nie ma władzy i dostojności tego, czyim jest reprezentantem? Chce mu się koniecznie mówić ze mną samym. Dalibóg bierze mię ochota, zadość mu uczynić, chociażby dla tego tylko żeby mimo liczbę jego wojska i usilność namowy, pokazać niestrwożoną postawę nasze. Byłby to krok polityki niezgorszy podobno, majorze?
Dunkan uważając za rzecz największej wagi dowiedzieć się czém prędzej, co zawierał list niesiony przez strzelca, chwycił się tej myśli.
— Nic pewniejszego — rzecze, — obojętność i spokojność nasza, wcale nie dodałaby mu zaufania.
— Nigdy większej prawdy powiedzieć nie mogłeś. Chciałbym żeby on wśrzód dnia, i to szturmując przyszedł obejrzeć naszę twierdzę, co lepiej daje poznać, czy nieprzyjaciel umie stawić czoło, i co wolałbym niż jego teraźniejszy sposób bombardowania. Ten wasz Pan Woban przez swoję praktykę nowomodną, zniszczył zupełnie piękność sztuki wojennej. Przodkowie nasi gardzili tym scientyficznem tchórzostwem.
— Może to bydź prawda; ale jesteśmy teraz zmuszeni opierać się tą samą bronią, jakiej przeciw nam używają. Co pan myślisz względem wezwania Montkalma?
— Obaczę się z panem Francuzem, obaczę się z nim bez bojaźni i zwłóki, jak przystało na wiernego sługę Jego Królewskiej Mości mojego Pana. Idź majorze Hejwąrdzie, każ muzyce dać hasło i poszlij trębacza z oznajmieniem, że wyjdę spotkać markiza na oznaczonem miejscu. Ja zaraz udam się tam z orszakiem, bo cześć należy się temu, kto piastuje cześć swojego króla. Ale słuchaj Dunkanie, — dodał cichszym głosem, chociaż prócz nich nie było wiecej nikogo, — nieszkodziłoby na przypadek jakiej zdrady mieć pomoc blizko.
Hejward rad z rozkazu, wyszedł natychmiast i pośpieszył czynić potrzebne urządzenia, ponieważ wieczór już się zbliżał. W kilka minut wyprawiwszy do obozu Francuzów trębacza z chorągwią białą dla oznajmienia, ze komendant twierdzy wkrótce przybędzie, wziął mały oddział żołnierzy zbrojnych i udał się z nimi do furtki, gdzie już Munro czekał na niego. Po zwyczajnych obrządkach wojskowych, stary półkownik i młody jego towarzysz opatrzeni w konwoj wyszli za wały.
Zaledwo na pięćdziesiąt kroków oddalili się od wież swoich, z doliny, albo raczej wąwozu ciągnącego się wzdłuż płaszczyzny między twierdzą a bateryami wojsk nieprzyjacielskich, ukazał się niewielki orszak jenerała francuzkicgo. Munro idąc na spotkanie przeciwnika, przybrał zimną postawę i mierzony krok żołnierza, lecz skoro postrzegł białe pióra pływające nad kapeluszem Montkalma, zaiskrzyły się mu oczy i odrodził się w nim ogień lat młodych.
— Powiedz naszym, majorze, — rzecze z cicha do Dunkana, — niech się mają na baczności i będą gotowi za pierwszym znakiem użyć broni, bo co można wierzyć tym Francuzom? Tymczasem nie pokazujmy przed nimi najmniejszej trwogi. Rozumiesz mię, Hejwardzie?
Turkot bębnów francuzkich, nie pozwolił mu mówić dłużej; kazał na to hasło odpowiedzieć podobnież; obie strony wysłały po jednym oficerze z chorągwią białą, i ostróżny Szkot zatrzymał się na miejscu. Montkalm w postawie pełnej wdzięku zbliżył się do grona nieprzyjaciół i starego ich wodza powitał, zdjęty kapelusz spuszczając tak nizko, że aż kita dotknęła się ziemi. Powierzchowność Munra mogła bydź bardziej męzka i wspaniała; ale brakowało mu ukształcenia i ujmującej grzeczności jenenerała francuzkiego. Obadwa przez niejakiś czas w milczeniu z ciekawością przypatrywali się jeden drugiemu, nakoniec Montkalm odezwał się pierwszy, jak tego wymagał wyższy jego stopień i przedmiot zobopólnego ich przybycia.
Zrobiwszy grzeczność Munrowi, a do Hejwarda uśmiechnąwszy się mile, jak do znajomego, przemówił do niego po francuzku:
— Cieszę się niezmiernie, ze widzę tu pana; obecność pańska uwolni nas od pośrzednictwa zwyczajnego tłumacza, bo jeśli raczysz zastąpić jego, tak będę pewnym, jak gdybym sam wprost mówił.
Dunkan na tę grzeczność odpowiedział tylko skłonieniem głowy, a Montkalm, obróciwszy się do swoich żołnierzy, którzy na wzór angielskich uszykowali się za swoim wodzem, rzekł dając znak ręką:
— Odstąpcie, dzieci; bardzo duszno, odstąpcie trochę.
Hejward nim wzajemnie dał ten dowód ufności, rzucił okiem w koło równiny i nie bez strwożenia się postrzegł pod lasem liczne gromady dzikich, ciekawie przypatrujących się rozmowie naczelników.
— Pan Montkalm łatwo uzna różnicę naszego położenia, — rzecze z niejakiemś pomieszaniem Wskazując mu hordy sprzymierzeńców jego. — Oddalając nasz konwoj zdalibyśmy się na łaskę najniebezpieczniejszych nieprzyjaciół.
— Mój panie, — rzecze Montkalm dobitnie, i kładąc rękę na sercu; — zaręczam pana słowem honoru szlachcica francuzkiego, zdaje się że tego dosyć.
— Aż nadto dosyć, — odpowiedział Dunkan, a potém odwróciwszy się do oficera dowodzącego konwojem, dodał: — Proszę cofnąć się, żebyśmy mogli rozmawiać niesłyszani, i czekać dalszych rozkazów.
Ponieważ cała ta rozmowa odbywała się po francuzku, Munro nie rozumiał ani słowa, i z widoczną niechęcią patrząc na oddalanie się swoich żołnierzy, natychmiast zapytał o przyczynę.
— Czyliż nie jest naszym interesem, nieokazywać najmniejszej nieufności? — odpowiedział Hejward. — Pan Montkalm honorem swoim zaręcza nam bezpieczeństwo, i dla okazania że polegamy na jego słowie, kazałem im oddalić się trochę.
— Możesz mieć słuszność, majorze; ale ja nie bardzo ufam tym wszystkim panom markizom, jak oni tytułują siebie. Dyplomata szlachectwa tak są spospolitowane w ich kraju, iż niekoniecznie wyobrażenie honoru łączyć z niemi można.
— Zapominasz pan, że mamy rzecz z oficerem, który równie w Europie jak w Ameryce tyle się odznaczył. Niepowinniśmy, zdaje się, lękać się człowieka, ze słusznie nabytej sławy znanego powszechnie.
Stary wódz dał znak iż przestaje na tém, lecz surowy wyraz jego twarzy nie zapowiadał najmniejszego ustąpienia nieufności, pochodzącej raczej z narodowej nienawiści ku Francuzom, niżeli z jakiejkolwiek zewnętrznej przyczyny. Montkalm cierpliwie czekał końca tej rozprawki, odbywającej się po angielsku, i z cicha, a potem zbliżywszy się do obu oficerów angielskich, zagaił rzecz w następny sposób.
— Życzyłem sobie widzieć się z naczelnikiem pańskim, — rzecze do Hejwarda, — w nadziei iż da się przekonać, że wszystko uczynił co honor królewski mógł wymagać po nim, a teraz zechce pojśdź za radą ludzkości. Nigdy nie przestanę oddawać mu świadectwa, że trzymał się najdzielniej i póty bronił twierdzy, póki tylko miał nadzieję pomyślnego końca obrony.
Skoro te słowa wytłumaczone zostały, Munro odpowiedział z godnością i dosyć grzecznie:
— Jakąkolwiek cenę przywiązuję do tego świadectwa pana Montkalma; zawsze będzie mi zaszczytniej kiedy wiece} zasłużę na nię.
Montkalm z uśmiechem wysłuchał tłumaczenia tej odpowiedzi i zaraz dodał:
— Co się ofiaruje słusznie cenionemu męztwu, to próżnej uporczywości odmówione bydź, może. Czy nie zechce pan półkownik sam obejrzeć mojego obozu, policzyć wojska, i przekonać się o niepodobieństwie dłuższego odporu?
— Ja wiem że królowi francuzkiemu nie zbywa na żołnierzach, — odpowiedział Szkot nieugięty, skoro tylko Dunkan skończył mu tłumaczyć; — ale i mój monarcha ma niemniej waleczne, wierne i liczne wojska.
— Które na nieszczęście nie znajdują się tutaj; — zawołał uniesiony zapałem Montkalm, wprzód nim Dunkan odegrał rolę tłumacza. — Są w wojnie zrządzenia losu, którym człowiek mężny, powinien umieć poddawać się tak odważnie, jak stawi czoło nieprzyjaciołóm.
— Gdybym wiedział, ze pan Montkalm tak dobrze umie po angielsku, nie zadawałbym sobie pracy ladajako tłumaczyć mojemu naczelnikowi słowa jego, — odezwał się Dunkan tonem wymówki, gdyż wnet przyszła mu na myśl rozmowa, jaką przed chwilą prowadził z Munro.
— Przepraszam pana, — odpowiedział jenerał francuzki, — wcale co innego jest rozumieć słów kilka, a co innego mówić językiem jakim. Dla tego też będę prosił, żebyś pan był łaskaw dalej służyć mi za tłumacza. Te góry, — dodał po chwili milczenia, — dają nam zupełną sposobność przypatrzenia się warowni, i śmiem powiedzieć, że znam jej słabość tak dobrze jak państwo sami.
— Proszę pytać jenerała, — rzecze Munro dumnie; — — czy teleskopy jego sięgają aż za Hudson i czy nie widział wybierających się w pochód wojsk Weba.
— Niechaj jenerał Web sam na to pytanie odpowie, — odparł markiz podając Munrowi list otworzony. — Pismo to przekona pana, ze dla obrotów wojsk tych mogę bydź spokojny.
Stary wojownik nie czekając póki Hejward wytłumaczy mu co powiedziano, chwycił list z pośpiechem, pokazującym ile przywiązywał wagi do zawartej w nim treści; lecz zaledwo przebiegł go oczyma, zmieniła się cała twarz jego, usta drzeć zaczęły, upuścił z rąk papier i skłonił głowę na piersi.
Dunkan podjął list z ziemi i przejrzał go nie prosząc o pozwolenie, a pierwszy rzut oka odkrył mu wiadomość okrutną. Wspólny ich naczelnik, jenerał Web, daleki od zagrzewania do wytrwałego oporu, w jasnych i najwyraźniejszych słowach, radził poddać się natychmiast, kładąc przyczynę iż ani jednego żołnierza w pomoc przysłać nie może.
— Nie masz tu ani pomyłki ani podstęp pu — rzecze Hejward przeglądając list z nową uwagą: — pieczęć i podpis Weba; jest to list przejęty.
— Jestem więc opuszczony, zdradzony! — zawołał Munro z żalem. — Web chce okryć hańbą włos ten osiwiały w dniach sławy; chce zlać wstyd na głowę, która nigdy splamiona nie była.
— Nie mów pan tak! — odezwał się Dunkan z zapałem; — mamy jeszcze w swoim ręku naszę twierdzę i nasz honor. Brońmy się do śmierci i tak drogo przedajmy życie, żeby nieprzyjaciel musiał wyznać, iż ten tryumf ciężko opłacił.
— Dziękuję ci młodzieńcze, — rzecze starzec wychodząc z niejakiegoś stanu osłupienia; — ty przypomniałeś teraz Munrowi jego powinność. Wracajmy do twierdzy i wykopmy sobie mogiły za wałami naszymi!
— Panowie, — rzecze Montkalm przystępując do nich z widocznem wzruszeniem i wspaniałością uprzejmą; — mało znacie Ludwika de Sę Weran, jeżeli sądzicie że tego listu zechce użyć na poniżenie walecznych żołnierzy i zhańbienie samego siebie. Chciejcie przynajmniej przed odejściem wysłuchać, jakie wam podaję warunki kapitulacyi.
— Co tam gada ten Francuz? — zapytał weteran z pogardliwą wyniosłością. — Czy się chlubi z tego, że wziął w niewolą posłańca niosącego list z głównej kwatery? Powiedz mu majorze, że jeżeli chce swemi pogróżkami nieprzyjaciół przestraszyć, niech odstąpi od William Henryka, a idzie obledz twierdzę Edwarda.
Dunkan wytłumaczył mu co mówił markiz.
— Gotowi jesteśmy słuchać co pan Montkalm nam powie, — rzecze Munro łagodniej.
— W żaden sposób państwo nie możecie utrzymać twierdzy, — odpowiedział jenerał francuzki; — a interes mojego króla wymaga, żeby ona była zniesiona. Lecz co do was samych, i walecznych towarzyszów waszych, wszystko co kołnierzowi może bydź drogie, zostawione wam będzie.
— Chorągwie? — zapytał Hejward.
— Odniesiecie je do Anglii jako dowod żeście walecznie ich bronili.
— Oręż?
— Zostanie przy was. Nikt lepiej nim władać nie potrafi.
— A co do oddania twierdzy i naszego wyjścia?
— Wszystko uskuteczni się w sposób najzaszczytniejszy dla was i jak sami zechcecie.
Dunkan wytłumaczył te obietnice swojemu naczelnikowi. Munro słuchał go z zadziwieniem widoczném, a potém żywo wzruszony tak nadspodziewanym postępkiem wspaniałomyślności, zawołał:
— Idź z nim Dunkanie, idź i ułoż warunki poddania się twierdzy. Ten twój markiz prawdziwie godzien bydź markizem. Otoż dożyłem widzieć w starości dwie trudne do uwierzenia rzeczy. Anglik odmawia pomocy towarzyszowi broni; Francuz tak jest honorowy, że nie chce nadużywać odniesionych korzyści.
To rzekłszy, stary wojownik schylił znowu głowę na piersi, ukłonił się markizowi i że swoim orszakiem wrócił do twierdzy, gdzie sam widok smutnej i strapionej jego postawy uwiadomił załogę z niepomyślnym wypadku rozmowy z nieprzyjacielskim wodzem.
Dunkan został dla opisania warunków i aż dopiero w północ powrócił do warowni, a po krótkiej naradzie z półkownikiem, znowu udał się do obozu Francuzów. Ogłoszono na ten czas publicznie, ze wszystkie kroki nieprzyjazne ustają, ponieważ Munro podpisał kapitulacyą, na mocy której, twierdza dnia następnego rano, ma bydź oddana nieprzyjaciołom, a załoga wyjśdź z chorągwiami, bronią i bagażami, a zatem podług wyobrażenia wojskowego, z całym swoim honorem.





  1. Szkocki order ostu ma napis nikt mię bezkarnie nie dotknie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: Feliks Wrotnowski.