Opowieść Artura Gordona Pyma/Zakończenie
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Opowieść Artura Gordona Pyma |
Wydawca | Wyd. Polskie R. Wegnera |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Concordia Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Stanisław Sierosławski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Szeroki ogół zna już z doniesień prasy codziennej okoliczności, jakie towarzyszyły nagłej i niespodziewanej śmierci Mr. Pyma. Zachodzi obawa, że końcowe rozdziały jego opowieści, które właśnie miał przy sobie, chcąc przejrzeć je po raz ostatni przed oddaniem do druku, zaginęły podczas katastrofy, jakiej on sam padł ofiarą. Być może jednak, że papiery te odnajdą się jeszcze, a w takim razie nie omieszkamy ich ogłosić.
Bądź co bądź, nie zaniechano nic, by uzupełnić istniejące w książce braki. Gentleman, o którym wspomniano w przedmowie, mianowicie Mr. E. A. Poe, który jedynie mógłby się zająć dopełnieniem opowieści, jak to wynika z poczynionych na wstępie uwag, odmówił
podjęcia się tej pracy, tłumacząc się niedokładnością i brakiem potrzebnych materjałów, a także przyznając się otwarcie, że w ostatnie rozdziały powieści Mr. Pyme’a bezwzględnie uwierzyć nie może. Dirk Peters, który
niewątpliwie byłby cennym informatorem, żyje jeszcze i mieszka podobno gdzieś w stanie Illinois, jednakże do tej chwili nie udało się go odszukać. Nie należy
wątpić, że wcześniej czy później zjawi się on na widnokręgu i niewątpliwie dostarczy ważnego materjału do zakończenia opowieści Mr. Pyme’a.
Wprawdzie zaginęły tylko dwa czy trzy końcowe rozdziały (z pewnością nie było ich więcej), ale ta strata jest tem bardziej pożałowania godna, ponieważ zawierały one szczegóły, dotyczące samego bieguna lub też okolic bezpośrednio do niego przylegających. Wiarygodność zaś tych twierdzeń autora łatwo możnaby sprawdzić w niedalekiej przyszłości, dzięki temu że właśnie obecnie przygotowuje się wielka rządowa wyprawa na południowe morza.
I jeszcze jeden epizod opowieści należałoby szczegółowo wyjaśnić. Piszący te słowa zakończenia odczułby naprawdę wielkie zadowolenie i dumę, gdyby przypuszczenia, jakie poczynił w tej sprawie, stały się jednym więcej dowodem prawdy tej niezwykłej opowieści. Chodzi tu mianowicie o tajemnicze korytarze, odnalezione na wyspie Tsalal i o rysunki Nr. 1, Nr. 2, Nr. 3, Nr. 4 i Nr. 5, zamieszczone na poprzednich kartach
książki.
Mr. Pyme naszkicował poprostu zarysy grot, powstrzymując się od wszelkich komentarzy. Jedynie mówiąc o wycięciach zauważonych na krańcu wschodniego korytarza, oświadcza, że posiadały one zdumiewające podobieństwo do głosek alfabetu, ale nie były dziełem ludzkiej ręki, więc nie były głoskami. Aby uzasadnić to krótkie, kategoryczne twierdzenie przytacza, jako rzekomo przekonywujący dowód, że znalezione wśród pyłu na ziemi odłamki kamienia przystawały doskonale do odpowiednich wyżłobień, że zatem wydrążenia te stworzyła sama przyroda wskutek jakiegoś wstrząsu skały. Wypowiadając się w ten sposób o rzekomych napisach, Mr. Pyme działał zapewne w najlepszej wierze, nikt też z rozsądnych czytelników nie będzie w to powątpiewał. Ponieważ jednak faktyczne dane, odnoszące się do całokształtu tych rysunków, są naprawdę bardzo niezwykłe (zwłaszcza, gdy zestawimy je z niektóremi szczegółami samej opowieści), więc może nie od rzeczy będzie zaznaczyć w paru słowach ich związek pomiędzy sobą, tem więcej, że te zakwestjonowane szczegóły uszły niewątpliwie uwadze pana E. A. Poe’go.
Jeżeli zatem ustawimy kolejno obok siebie rysunek Nr. 1, rysunek Nr. 2, rysunek Nr. 3 i rysunek Nr. 5 w porządku, jak groty następowały po sobie, pomijając drobne odgałęzienia lub łuki, (które, o ile sobie przypominamy, łączyły tylko poszczególne korytarze) — to przekonamy się, że tworzą one wspólnie znak słowo etjopskie, a raczej źródłosłów, oznaczający: „być ciemnym“, skąd wywodzą się wszystkie słowa pochodne, mające związek z pojęciem cienia czy ciemności.
Lewe, wysunięte najbardziej ku północy wycięcie, przedstawione na skraju rysunku Nr. 4, jest prawdopodobnie, jak to słusznie mniemał Peters, ludzkiem dziełem i wyobraża człowieka z wyciągniętemi rękami. Spoglądając na rysunek, czytelnik dopatrzy się niewątpliwie sam tego podobieństwa. Dalsze hieroglificzne znaki, umieszczone na tymże rysunku, potwierdzają przypuszczenie Petersa. Górny znak jest bezwątpienia arabskim źródłosłowem oznaczającym: „być białym“. Ze źródłosłowu tego wyprowadzają się wszystkie słowa, wyrażające pojęcie blasku i białości. Niższy hieroglif na tymże rysunku trudniej już odczytać, ponieważ głoski są częściowo połamane i nie połączone z sobą. Wszelako trudno wątpić, że w swej pierwotnej postaci tworzyły egipskie słowo — „kraina południa“. Interpretacja tego rodzaju godzi się również z poglądem Petersa o figurze najbardziej wysuniętej ku północy. Albowiem ramiona tej postaci wskazują na południe.
Takie odcyfrowanie znaków otwiera szerokie pole domysłów i przypuszczeń, podniecających wyobraźnię. Spróbujmy zestawić ze znakami niektóre szczegóły, jakby mimochodem tylko zanotowane w opowieści i nie związane w ścisły łańcuch zależności wzajemnej. „Tekeli-li!“ brzmi okrzyk przerażonych tubylców z Tsalal, gdy spostrzegają nagle trupa białego zwierzęcia, upolowanego na morzu przez załogę. Tenże sam żałośliwy okrzyk wydaje jeniec z osady Tsalal, dostrzegając białą chustę w ręku Mr. Pyme’a. Tak brzmi głos olbrzymich białych ptaków, które wylatują z poza białej zasłony mgieł przy biegunie południowym. Na wyspie Tsalal nie istnieje nic białego, podróżnicy nie dostrzegają też nic białego w ciągu całej dalszej wędrówki ku biegunowi.
Nie jest też wykluczone, że słowo Tsalal, nazwa wyspy czarnych grot, wykazało by — po dokładnej, drobiazgowej analizie filologicznej — pewne powinowactwo z samemi grotami oraz związek z etjopskiemi głoskami, wyrytemi tajemniczo na ścianach dziwnych krużganków.
„Wyryłem to na wzgórzach, a moją zemstę zapisałem w pyle skał“.