[311]
OJCÓW.
Żegnam cię, żegnam ziemio garbata,
W cichej pogodzie babiego lata!
W pajęczych nici srebrnem upięciu!
Tak dłoń przyjazna nieraz dziecięciu,
Gdy płacze matki, oczy obetrze —
Jak mnie wieczoru szare powietrze
Osnuło góry, owiało skały, —
By ich me oczy mniej żałowały.
Żal tem dotkliwszy, gdy go kto wzbrania!
Otrzesz łzy dziecku, lecz nie tęsknotę.
Pieszcząc, przypomnisz matki pieszczotę. —
Daremnie rzeka pierś swą odsłania,
Tęskno do zdrojów w skale szemrzących!
Daremnie słucham sosen szemrania,
Tęskno do jodeł, buków szumiących!
Chaty i dwory tak tutaj nizko!
Inaczej gołąb, ranny od strzały,
Z czerwonym dachem kościółek biały[1]
Białem tam pierzem padł na urwisko.
Kiedy z wieczora dzwonkiem pogrucha,
To jego prośby skała wysłucha,
Poniesie oddźwięk do drugich szczytu,
Lecz kiedy z rana zabrzęknie dzwonek,
To już nie gołąb, chyba skowronek
Leci ku niebu z modlitwą świtu.
Czy tu te dźwięki, co w górnym wietrze,
Czy w światła falach drga tak powietrze
Przezrocza barwą, skrzydlatą wonią?
[312]
Gdzie tu tajemne żalu pieczary?
Kędy sklepienia, ściany filary
Łzy kryształowe od wieków ronią,
Ciche i czyste — jak łzy ofiary.
Wieńcem się wiją po czole świata
Matki-przyrody cudne zjawiska.
Jam ich nie widział, ziemio garbata!
Tylko twój pokarm szczerze i zblizka
Dusza z synowską wzięła podzięką. —
I tyś mnie tylko matczyną ręką
Wpuściła pierwsza w tajne zadumy,
Gdzie tak pokrewnie brzmią jodeł szumy,
Gdzie trawa, strumień, kwiatek i skała
Niemem, wymownem słowem szeptała,
Że jak ów mały król z duszą wielką[2],
Co się ukrywał w twoich pieczarach,
Skromnaś, potulna, o karmicielko!
A taka hojna w zachwytu darach!
Niedość, że własnym karmisz urokiem,
Jeszcze w twej piersi stroju ozdobnym,
Wdowim, prastarym, stajesz przed okiem.
Z wyniosłych świątyń omszonym łukiem,
Szczątkami zamków z bluszczem żałobnym.
Jeszcze tam smęcą przed kornym wnukiem
Cienie naddziadów w żelaznej szacie,
Jeszcze piastowe, jare postacie
Po starych murach snują się mrokiem.