Obrazki z życia wiejskiego/Lirnik wiejski

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józefa Żdżarska
Tytuł Lirnik wiejski
Pochodzenie Obrazki z życia wiejskiego
Wydawca nakładem ks. Franciszka Rażyńskiego
Data wyd. 1871
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIRNIK WIEJSKI.

A wiécie wy, mili bracia, co to jest lirnik wiejski? To poeta ludu, co wyśpiewuje jego bóle i jego skromne wesele.
Ale kto to jest poeta, i co to jest poezya? spytacie znów, bracia kochani. Poeta, to dziécię Boże, co ma serce czyste, a duszę gorącą, co śpiéwa Bogu i ludziom jako skowronek na wiosnę. — A poezya? to moc śpiéwania, dana człekowi na pociechę dla siebie, i na osłodę braciom. —
Jeżeli poeta taki pieśni swoje pozostawi na piśmie, to pamięć jego przetrwa długie wieki.
Poetów kilku i wy także znacie, jako to: Dawida, króla Izraelitów, żyjącego na lat 1,000 przed Chrystusem, z którego pokolenia Jezus się narodził. Poeta Dawid napisał prześliczne, wspaniałe psalmy, które śpiewają w czasie nieszporów. Jego to ułożenia jest siedm psalmów pokutnych. Prawda, że idą prosto do serca, i największego grzésznika skruszyć mogą? — Matka Bozka wypowiedziała także wielką poezyą, przecudny hymn, zaczynający się od tych słów: „Wielbi duszo moja Pana: I rozradował się duch mój i t. d.“ Znacie także pieśń Kto się w opiekę; napisał ją Jan Kochanowski, wielki nasz poeta, żyjący lat temu 300. A nie pięknąż jest pieśń Kiedy ranne wstają zorze, i Wszystkie nasze dzienne sprawy, napisane przez Franciszka Karpińskiego, który umarł lat temu 100? Dużo on pisał o wsi, bo był to człowiek pełen prostoty i serca.
Ale bracia kochani, nietylko święci i uczeni pisali poezye, i poetami być mogą. Alboż to i wy nie macie waszych pieśni, waszéj poezyi i nie jesteście poetami? Chłopek w polu idący za pługiem, gdy z uwielbieniem złoży ręce, patrząc na świat Boży i powié: „O Boże! jakiś Ty wielki, a jaki dobry; słońce mnie twoje grzeje, twój wietrzyk czoło chłodzi, twój skowronek nad głową mi śpiéwa, i Ty z twojego nieba patrzysz na mnie, zsyłasz deszcz i rosę na moje zasiewy, i błogosławisz méj pracy. Ach! jakże ja Cię za to kocham, jak kocham mój Boże!“ Chłopek, który tak czuje, jest także poetą i ulubioném dziécięciem Bożem. A kiedy tenże chłopek bratu dłoń poda, gdy mu przebaczy jego winę, kiedy zapłacze nad jego niedolą, lub nad mogiłą, w któréj pochował żonę i dziatki, gdy zaśpiéwa pieśń pobożną, idąc za trumną biednéj sieroty, wtedy czyny te święte milsze będą Bogu, jak najśliczniejsze wiérsze, które uczeni poeci na cześć Boga składają. Chłopek równie ma poezyą w duszy, gdy śpiéwa proste piosnki w czasie żniwa, wesela, na okrężném; bo piosnki te sam on utworzył, kiedy mu Bóg na chwilę pozwolił być poetą.
Otóż to takim lirnikiem wiejskim był Janko młody. Śliczny téż był to chłopiec, gdyby malowany. Oczy miał niebieskie i pogodne jak niebo, włosy jak len, a długie i miękkie; czoło wysokie, otwarte, lica trochę blade. Uśmiéch miał na ustach, ale często łzy w oczach, bo Janko nie miał ni ojca ni matki, ni siostry ni brata, bo Janko był siérotą. W całéj wsi żaden pastuszek nie grał tak cudnie jak Janko na skrzypcach i fujarce, a na organach prędzéj mu palce biegały, jak samemu organiście, bo najstarszy panicz ze dworu tak go ślicznie grać na organach nauczył. — Wiedzieli wszyscy, kiedy Janek w niedzielę grał na organach, bo wtedy organy inaczéj odpowiadały, aż wszystkim łzy z oczu płynęły; a kiedy do tego jeszcze śpiéwał pobożne pieśni, to zdawało się wszystkim, że anioł przemawiał do nich, i każdy pobożniéj się modlił. — Wszak wy lubicie muzykę, poczciwi ludzie? lubicie słuchać, jak skowronek śpiéwa Bogu pod niebem, jak głos fujarki rozchodzi się daleko po ojczystych łanach, jak organ wspaniale brzmi w kościele na chwałę Bożą. Muzyka podnosi duszę, którą Bóg nieśmiertelną uczynił, do nieba, gdzie chóry Serafinów, Cherubów, czystych Aniołów, śpiewają Bogu hymny pochwalne. Więc śpiewajcie, mili kmiotkowie, śpiewajcie sobie o Bogu, o wodach co płyną, o drzéwkach co szumią, o siérotach co płaczą. Śpiewajcie sobie wszędzie; na polu, w chacie, w kościele. Śpiéw waszą duszę lepszą uczyni i zbliży ją do Boga, bo dwa razy ten się modli kto śpiéwa modlitwę. Janek śpiéwał téż nietylko w kościele, ale przy pracy i w chacie. Gdy jego fujarka zamilkła razem ze słowikiem, gdy śniég pokrył ziemię, Janko śpiéwał samotnie w stodole i w chacie, ale nie! nie był on samotnym, bo w chacie swojéj sierocéj dał przytułek dwom pastuszkom, jak on siérotom, którzy własnéj swojéj chaty nie mieli. Chata Janka była maleńką; z jednéj tylko składała się izby i alkierzyka. W izbie téj, czysto zawsze umiecionéj, wybielonéj, pełno było na ścianach świętych Pańskich, w środku Krzyż Chrystusa i obrazek Matki Bozkiéj, a w alkierzyku nad łóżkiem Janka wisiał obrazek przedstawiający króla Dawida grającego na arfie, świętego Franciszka z Asyżu, kiedy słucha w zachwyceniu muzyki anielskiéj, i śliczny obrazek świętéj Cecylii, grającéj na organach. Święta Cecylia ślicznie grała na organach, nie ucząc się nawet muzyki, bo tak ją Bóg dla jéj cnót ukochał. Nie było wesela we wsi, na którémby Janek nie grał na skrzypkach, a tak wesoło, że same nogi tańcowały. Chociaż często smutny, bo siérota, nigdy nie psuł wesela, i sam najpiérwszy zachęcał do zabawy, wyśpiewując wesołe piosnki, które najczęściéj sam układał, a nikt mi w tém wyrównać nie mógł. W czasie okrężnego on wiérsze układał, on darmo grywał, gorsząc się tém, że inni za ten dar Boży płacić sobie kazali. Kochali go téż wszyscy, a najwięcéj dziéwczęta. Janek najmiléj spoglądał tylko na jednę Marysię, siérotę biédną, będącą u bogatych gospodarzy na łasce. Marysia dziwną była dziewczyną; i ona lubiła śpiéwać, a tak mile, że ją słowikiem we wsi nazwano. Marysia nie lubiła tańców, Marysia lubiła się modlić; lubiła płakać, gdy na nią nikt nie patrzył, lubiła po całych godzinach wpatrywać się w niebo, w kwiaty; lubiła słuchać śpiéwu ptaszków, ale lubiła szczególniéj fujarkę Janka. Bo téż Janek prześlicznie grał na fujarce, jak nikt we wsi całéj.
Janek kochał fujarkę jak siostrę rodzoną, a gdy wieczorem stojąc przed chatą do ust ją przyłożył, to wszystko co miał w duszy fujarką wyśpiewał, tak smętnie, tak łzawo, tak uroczysto, że nietylko dziewczęta, ale i starce i kobiéty i dzieci stawały w pobliżu chaty Janka, a słuchali ze łzami i radością niewypowiedzianą jego cudownego grania. A Marysi, stojącéj przed cudzą chatą, łzy płynęły z oczu. Ale Janek łzy te osuszyć miał wkrótce. Jeszcze maj nie minął, a Janek wysłał swatów do Marysi. Dziewczyna rozpłakała się głośno, ale swatów przyjęła. Wszyscy dziwili się we wsi, zkąd taka smutna i blada dziewczyna podobać się mogła Jankowi, któremu najbogatsze ze wsi sprzyjały dziewczęta. Ale Janek wiedział, że Marysia bogatą była w cnoty, że szczęśliwym z nią będzie. Już sobie wystawił swoję miłą w rucianym wianku, w bielusieńkiéj sukience w kościele, przy ołtarzu. I ujrzał ją we dwa tygodnie w białéj sukience, w ślicznym zielonym wianku, ze złożonemi rączkami, w tym samym kościele, gdzie dotąd grał na organach i śpiéwał, gdzie widywał Marysię klęczącą pobożnie, tylko że nie na stopniach ołtarza, ale w trumience. Janek stał przy téj trumience. Niezadługo kościółek napełnił się ludem, ksiądz pleban odprawił Mszą świętą. Odprowadzono zwłoki dziéweczki na cmentarz wiejski, złożono je do mogiły; popłakali opiekunowie, popłakali przyjaciele i powoli odeszli, tylko sam Janek został się przy mogile swéj miłéj. Klęczał długo, nie mogąc łzy uronić, tak wielką boleść miał w duszy; nakoniec załamał ręce i wołał! „Już mi nie zaśpiéwasz, moja miła, jako słowiczek na wiosnę; ziemia przysypała ci usta różowe. Już nie pomodlisz się ze mną w kościele, nie zaśpiéwamy razem Panu Bogu. I znów ja biédny sierota sam, sam na świecie. O! rzucę fujarkę, o porzucę ja piosnki, bo stroskane serce moje. — I zapłakał, zapłakał głośno; a pod niebem nad mogiłą śpiéwał skowronek Boży. „A! mój miły ptaszku, mówił znów żałośnie Janek, możeś i ty stracił swoją miłą, a jednak śpiéwasz ludziom i Bogu, to i ja fujarki nie rzucę, ni piosnek moich. Marysia w jasności wiekuistéj śpiéwa z aniołkami Panu Bogu, a więc i ja będę śpiéwał ludziom na ziemi." I znów zapłakał, ucałował mogiłę swéj miłéj, i wrócił do pustéj chaty. W niedzielę grał na organach, ale ciągle patrzył w górę, jakby tam szukał swéj miłéj, a wróciwszy do chaty przyciskał skrzypki do piersi i wygrywał te wszystkie piosnki, które Marysia lubiła. Najciężéj grać mu było w czasie okrężnego, lub na weselu do tańca, ale nigdy się nie wymówił, gdy go sąsiedzi prosili o granie, bo Janek był prawdziwym lirnikiem, śpiéwakiem Bożym. On wiedział o tém, że choć człekowi serce boli, to braci rozweselać trzeba, smutek chować dla siebie, by radość oddać braciom. On to czuł, że Bóg na to daje nam cierpienia, byśmy serca nasze odwrócili od ziemi, a skierowali do nieba, by smutek uczynił nas lepszemi, tkliwszemi jeszcze na nędzę braci. Janek téż zamiast wyrzékać na wyrok Boży, na swoje siéroctwo, stał się jeszcze lepszym, jeszcze tkliwszym dla ludzi. W kilka lat potém swatano mu piękną, hożą dziewczynę, — nie wiém o tém, czy się Janek z nią ożenił; ale jestem pewna, że zawsze gotów był spełnić życzenie braci, że jak dawniéj grywa i śpiéwa w Kościele, na chwałę Bożą, śpieszy z fujarką, lub ze skrzypkami, by rozweselić braci i zagrać im do tańca, choć często łzy w czasie grania zabiegają mu oczy; tylko piosnek jeszcze nie może wydostać z duszy, znać że trumienka miłéj przyciska mu serce, a śpiéwak Boży tylko na rozkaz serca śpiéwać umié.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józefa Żdżarska.