Przejdź do zawartości

O rymotworstwie i rymotworcach/Część VI/Ogrody, Pieśń I, i inne

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł O rymotworstwie i rymotworcach
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


Ogrody. Pieśń I.

Słodka wiosna powraca, i jej dzielna siła,
Ptastwo, kwiaty, Zefiry, głos mój odżywiła :
Do jakiegoż nócenia mam nawiązać strony?
Ah! gdy ziemia zbywa się żałoby sprzykrzonéj,
Gdy pola, lasy, góry, wokoło młodnieją,
Wszystko śmieje się szczęściem, miłością, nadzieją;
Niech kto pali kadzidło imionom wieczystym,
Niech przewozi zwycięztwo na wozie ognistym,

Maże się Atreusza krwawemi niezgody;
Flora się uśmiechnęła, ja śpiewam ogrody.
Powiem, jak sztuka wsparta miejsca położeniem,
Rządzi wodą, kwiatami, murawą i cieniem.
Ty więc, co godząc wdzięki i moc wyrażenia,
Umiesz pieśni uczącej ożywić nudzenia,
Muzo! coś Lukrecego poratować chciała;
Gdyś twardych jego nauk ostrość ugładzała;
Wszak nie krzywdząc języka bogów, z twej posługi,
Rywal jego opiewał pracowite pługi,
Przybądź, i chciej przystroić rzecz tę większej wagi,
Tę która warta była Wirgila przewagi.
Nam tu dalekich ozdób szukać nie należy :
Przybądź! me czoło tylko ma zdobić kwiat świeży,
I jak chmura swą barwę ma z promienia daru,
Język mój wdziękiem twego zaprawię zamiaru.

Niewinna ta zabawa, którą mój wiersz głosi,
Do pierwszych się dni świata zwraca i odnosi.
Gdy człowiek dziką ziemię w posłuszeństwo wprawił,
I małej się jej cząstki wykształceniem bawił,
Blizko pod swojem okiem, co praw jego strzegły,
Drzewa mu ulubione, i kwiaty się zbiegły.
Już prosty Alcynous dawał za przykłady,
Starożytnej Grecyi swe wieśniacze sady,
W tymże czasie nierównie większemi zachody,
Babilon na powietrzu zawieszał ogrody,
Gdy Rzym światu całemu rozdawał kajdany,
Zwyciężca szedł w swój ogród łupami przybrany :
Tam składał gniew wojenny, tam składał i chwały.
Dawniej ogrody mędrcom schronienie dawały,
Gdzie z twarzą śmiejącą się ludzi nauczają :
I gdy grunt Elizejski nieba cnocie dają,
Czyż tam były pałace? Gaj to był zielony,
Gaj kwiatem, strumykami, polem ukształcony.
Mieszkanie próżnowania i najsłodszej chwili,
Gdzie zmieszaną z pokojem trwałym rozkosz pili.

Niedawno wydał Delille drugie poema w rodzaju dydaktycznym pod tytułem : Człowiek wiejski, albo wieśniak, z którego kładziemy tutaj kilka ułomków.

Uważanie natury, wyjątek z tego poematu.
PRZEKŁADANIA F. DMOCHOWSKIEGO.


Jak mi ten człowiek miły! co w chęciach szlachetny,
Czyni swe pole żyżne, a swój dowcip świetny :
On używa wszystkiego : pospólstwo oślepłe
Na najpiękniejsze świata widoki jest skrzepłe :
Nie zna wielkiej Istności, i w ciemnym rozumie
Od dzieła do ich Twórcy wznosić się nie umie.
Nie dla niego obrazy tylą świat ozdobił
Wielki malarz, i sprzeczność harmonijną zrobił;
Nie zna, jak przez kanałów utajony związek,
Z korzenia w pień, stąd w gałąź, a z tej do gałązek,
Z gałązek aż do liścia sok żywny przechodzi :
Jak się kryształów massa przezroczysta rodzi,
I zgodności odbicie i zbiór farb bogaty.
Obojętny na lasy, nieczuły na kwiaty,
Nie zna ich imion, cnoty, rodów rozmaitych.
Grubą ręką zabiera wśród liścia ukrytych
Synaczków słowikowi, a śpiewaków wiośnie.
Mędrzec zna prawa świata : on jeden radośnie
Wszystkie zmysły prawdziwą rozkoszą, obdziela :
Bo natura jest tylko dla sztuk przyjaciela.

Gdyś więc zakończył prace i ważniejsze troski,
I niemi zajął szczęsne dni twoje wśród wioski :
Spuść się w wielkie badania ciekawością twoją,
Te upięknią twe chwile, rozkoszy podwoją.
Stawiają trzy królestwa swoje tajemnice,
Znać dobrze swych poddanych powinni dziedzice.
Wstrzymaj się nad bogatym natury obrazem.
Pośpiesz, chodźmy, zważajmy, używajmy razem.
W tych odmiennych widokach jaka dziwna płodność;
Tu wszystko harmonia, gładkość, piękność, zgodność :
Tu świeżej zieloności nieprzejrzane cienie,
Tu strumyków tysiąca wabiące mruczenie,
Zokrąglone pagórki, i lasy szanowne,
I w rozkosznych jaskiniach schronienia czarowne.
Tam okropne zwaliska, grożące zapady,
Zniszczenia ręki czasu niezatarte ślady :
Nieużytecznym piaskiem tu wiatr płochy ciska,
Tu niehamowny potok spada przez urwiska :
Ostre ciernie mech dziki i zielska ostatki,
Spustoszonego gruntu przeraźliwe świadki :
Dobrego, złego, darów, chłosty, znak wyryty.
Abyś skutków i przyczyn łańcuch objął skryty,
Nie będziesz dwoistego zasięgał początku,
Z których jeden chce zgody, drugi nieporządku.
My takim błędem naszych badań nie oznaczem :
Pójdź! gienjusz Buffona będzie nam tłumaczem.

Przemiany kawałka marmuru.

Lecz nie rzucając góry, ni miłej doliny,
Na marmuru starego spojrzyj odrobiny.
Jak szanowna pamiątka! jego długie lata
Ogłaszają świadectwo wielkich odmian świata.
Ukształcony z żywiołów, które miały czucie,
Ten marmur za swój pierwszy zaród miał zepsucie.
Nim te przegniłe szczątki ułożyły wody,
Jakie zgasły plemienia, kraje i narody!
Jak długo się toczyły nad nim morza tonie!
Jak długo wały w swojem rzucały go łonie!
Schodzący z gór w przepaści, gdzie dawniej miał bycie,
Ocean go zostawił na ich w zniosłym szczycie.
Jużci znowu nawałność w wodach go zanurza,
Już znowu go na brzegi niesie morska burza,
I bierze i oddaje. Tak wiekiem miotany,
Wytrzymał wiatry, flagi, wytrzymał bałwany :
Pokorny gór spółcześnik, ten głaz wprzód ozdobny
Był skałą, a ta skała dziś jest proszek drobny :
Lecz syn czasu, powietrza i ziemi i wody,
W przygodach swoich świata wystawia przygody.

Obraz Kapłana.

Patrz na ten domek skromny : tam mieszka mąż święty:
On cały posługami ludzkości zajęty,
Zanosi przed tron Boga swej trzody ofiary,
Ściąga na okolice wszystkie niebios dary,
Wspiera nieszczęście, ślubne poświęca ogniwa,
Owoce roczne, polne błogosławi żniwa.
Uczy cnoty, przyjmuje w kolebce człowieka,
Przewodniczy mu w życiu, u grobu nań czeka.
Nie posadzę ja nigdy na świętym urzędzie

Takiego, który własne zyski ma na względzie;
Pobłażający sobie, dla drugich surowy,
Koscioł ubogi rzucić, przez chciwość, gotowy,
Poniża ton pasterza, i w zdaniach odmienny,
Za prawidło nauki swój bierze duch dzienny.
Wierny trzodzie, kościoła swego sługa czysty,
Prawdziwy, zda się pasterz, jak wiąz rozłożysty :
Sto lat patrzał, gdy pod nim lud się rozweselał,
I sto lat mu swych cieni dziedzicznych udzielał :
Przetrwał wieki, już wtedy gałąź rozpościerał
Kiedy naddziad się rodził, a prawnuk umierał.
Jego roztropność, rada, jego umysł boski,
Drugą są opatrznością dla pracownej wioski.
Któreż nieszczęście ujdzie jego rąk cnotliwych?
Sam tylko Bóg zna, ile uczynił szczęśliwych.
Często w tych kątach smutnych gdzie nędza przesiada,
Gdzie boleść, gdzie potrzeba, gdzie śmierć mieszka blada,
Pokaże się, a wszystko w innej jest postaci,
Złe ból, potrzeba przykrość, śmierć okropność traci :
Kto uprzedzi potrzebę, od zbrodni wybawi.
Bogaty go szanuje, nędzny błogosławi :
Często ludzie zawzięci ku wzajemnej szkodzie,
Wstają od jego stołu w przyjaźni i zgodzie.

Obraz zabaw wiejskich.
PRZEKŁADANIA ALOIZEGO FELIŃSKIEGO.

Lecz i tego nie dosyć : niech twoi wieśniacy
Rozrywkami napełnią dni wolne od pracy.
Ah! któżby temu wierzył? jakaś dobroć dzika;
Chce tej nawet pieszczoty pozbawić rolnika!
Te dni, mówisz, próżniactwu prawem poświęcone,
Te dni są przez rozrywki, pracy ukradzione.
Tak twa litość znajdując wadę w świąt ustawie,
Od spoczynku ich nawet uwalnia łaskawie.
I jakże? pracy zbytek ma być jej nagrodą,
O nieba! tym co życie całe w znojach wiodą
Przy pługu lub warstacie, kto z nas pozazdrości
W dni świąteczne przynajmniej krótkiej wesołości?
Piszczałki, liry, tańców, piosnek i napojów,
Albo ich młodej córce jej niedzielnych strojów?
Pozwolmyż : niech te pracą znużone prostaki,
Mają przynajmniej w życiu szczęścia udział jaki.
Sam jeszcze im do zabaw dodawaj ochoty.
O jak miły jest obraz wesołej prostoty!
Lecz gdy go Muza moja wydać przedsiębierze,
Pożycz mi, pożycz swego pęzla Tenijerze!

Tam za stołem dwóch starców zasiadłszy w zaciszku,
O swoich dawnych dziejach prawią przy kieliszku.
Ten wspomina swe młode miłostki, a drugi
Opowiada z rozkoszą swe dawne zasługi :
Gdzie, pod kim, i na jakich bitwach się znajdował,
I jak raz sam z Maurycym naród uratował.
Dalej pod chłodnym cieniem wysokiego klona,
Na sznurach wśród powietrza Egle zawieszona,
Nie bez trwogi tajemnej, którą ukryć rada,
W znosi się lekko w górę i na dół opada.
Z pływającą jej suknią igrają wietrzyki,
A wstyd lękliwy ściąga rozpierzchłe fałdziki.
Gdzieindziej w zakreślonych szrankach kula chyża,
Wyścignąwszy rywalkę do mety się zbliża,
A z długim sznurkiem w ręku Euklidowie prości,
Przygięci na kolanach mierzą odległości,
I wyrokiem swym żadnej nie folgują stronie.
Tu na miejscu rakiety wyprężone dłonie,
Wzajem do siebie piłkę odbijają lotną.
Tam widać rzezką młodzież do biegu ochotną;
Każdy silniejsze serca czuje uderzenia,
Lecą; a głos daleki zwyciężcę wymienia.
Na innym placu drzewo krągło wytoczone,
Wypada burcząc, z silnej dłoni wypuszczone,
Podskakuje, toczy się, i wywraca w biegu.
Ostrosłupy, w porządnym stojące szeregu,
Które się zawsze waląc, zawsze wstają z ziemi :
Czasem też przebiegając zręcznie między niemi,
Waha się i namyśla nad zdobyczą swoją,
Wszystkim grozi upadkiem, wszystkie jednak stoją;
Wreszcie daje swój wyrok i sam król upada.
Tam zręcznych strzelców łuki naciąga gromada.
Gołąbek jest ich celem. Drży z strachu ptaszyna,
Tamten piórek jej skubnął, ten węzeł rozcina,
Podlatuje, a trzeci siedząc za nią okiem,
Dościga lotną strzałką pod samym obłokiem.
Ptaszek na rannem skrzydle w powietrzu się zwija,
I padając przynosi grot, co go zabija.
Lecz tamto, gdzie wiąz stary rzuca cień wokoło,
Schodzi się wsi kochanie i młodzieży czoło :
Tamto wesołych tańców pole się otwiera;
Brzmią wiejskie skrzypce, każdy swą piękność wybiera,
Splata się, podskakuje i z nią razem spada.
Nie jedna tam lubego wzrok spotyka rada,
Nie jedna podwojone czuje serca bicie,
Kiedy je ukochana dłoń przyciśnie skrycie.
Tak serca młode czuciem napełniając lubem,
Swawolna miłość igra przed poważnym ślubem,
Wszędzie radości szczęście dają widok miły;
Utrzymuje się zręczność, pomnażają siły,
Za niewinną rozrywką każdy się ugania,
I w odpoczynku nawet nie zna próżnowania.

Tak obfitość i radość rozlewając wszędzie,
Szczęście twojego ludu twojem szczęściem będzie.
W twej wiosce, co się stanie wszystkich wiosek wzorem,
Złączysz nędznego z możnym, i lepiankę z dworem.
Nowe stworzysz rozkoszy, cierpienia ukoisz,
Związku towarzyskiego łańcuch silniej spoisz;
A gdyś wieś uszczęśliwił, użyźnił, ozdobił,
Tak, jak Bóg powiesz : wszystko dobrze jest com zrobił.

Cztery pory roku.
PRZEKŁADANIA JÓZEFA KOSSAKOWSKIEGO.
WIOSNA.

Jak dzień swoję jutrzenkę, tak i rok ma swoją.
O! niebaczny! kto traci tak przyjemną porę :
Świeżo wyrwany z grobu z skrzydły co go stroją,
Gdy na pierwszy kwiat pada, pierwszą żądzą gore,
Nie tyle młody motyl w nowym czuje sianie,
Ile mędrzec, gdy z wiosną, piękny czas nastanie.
Zbiory xiąg, wy kopije ustąpcie przed wzorem!
Oto wielka natury xięga jest otworem.

JESIEŃ.

Jeśli przyjemne z wiosną pięknych dni zawiązki,
Nie mniej i ich ostatki swą przyjemność mają :

To słońce bledniejące, te zżółkłe gałązki
Smucą oko, lecz duszę przyjemnie wzruszają.
Tamte malują młodość w jej niewinnym stanie,
Te słodkie dojrzałego wieku zadumanie.
Zwrotu dni pięknych z tem się czuciem zwykle czeka,
Co przyjaciela, który już był opłakany.
Lecz jest co i przy schyłku w pięknych dniach urzeka.
Jestto przyjaciel w czułem rozstaniu żegnany.
Każda, której użycza, droga nader chwila,
Zda się, że strata sama więcej go przymila.

LATO.

Wspaniałe lato! daruj przemilczenie moje,
Wielbię świetność, lecz twej się gwałtowności boję,
I radbym te jedynie chwile z tobą zostać,
W których przybierasz wiosny lub jesieni postać.
Lecz jeśli za dni twoich natura omdlewa,
Jakąż noc twa przyjemność, jaką świeżość miewa?
Znużone oko blaskiem, co dzień twój zaszczyca,
Lubi spocząć na skromnem światełku xiężyca,
Którego blady promyk wychodząc z pod chmury,
Wkrada się do gaiku, wdziera między góry :
Drży w wodzie, igra w liściu, a snując cień słaby,
Milszemi w nim wystawia natury powaby.

ZIMA.

Zimą, wyznaję, miasta jestem przyjacielem :
Tam wyrwana naturze za sztuki fortelem,
Wsi przyjemność swoim mnie pociesza urokiem,
Dźwięk ją w uszach, a pęzel wystawia przed okiem.
I miło porównywać, gdy się pora zdarza,
Naśladowcę z modelem, z naturą malarza.
Gdyby mnie jednak w polach zaskoczyła zima,
Jest i tam piękność, której w innej porze niéma.
Lubię tę świetną białość, te lodów kryształy,
Które wiszą po drzewach i urwiskach skały.
Cóż dopiero gdy znagła przedrze się czasami,
I błyśnie promyk słońca pomiędzy lodami,
A jak ów słodki uśmiech, co się wśród łez rodzi,
Naturę w jej żałobie pocieszyć przychodzi.
Jakże chciwie w tym niebios smakuje się darze!
Która z drogą tą chwilą może stanąć w parze!
Toż kiedy los szczęśliwy w spustoszonej roli,
Dożyć zielonej jakiej roślinie pozwoli,
Jakże ją miło postrzedz, jak się w niej koleją,
Snują miłe wspomnienia z przyjemną nadzieją!
Mimo złej pory, razem słodycz się tam czuje
Dni, które przypomina, i które rokuje.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.