O prawa obywatelskie dla kobiet/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Urban
Tytuł O prawa obywatelskie dla kobiet
Rozdział IV.
Wydawca „Przegląd Powszechny“
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia Eugeniusza i Dra Kazimierza Koziańskich
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.

Załatwiliśmy się z rzekomą niezdolnością kobiety do życia publicznego, a w szczególności do czynnej polityki, mającą pochodzić z osobliwych właściwości kobiecych sił i psychiki. Kolej na argument, brany ze stanowiska kobiety w rodzinie, które to stanowisko z natury swej ma być takiem, iż żąda wykluczenia kobiet od polityki. Argument ów mniej więcej tak się stawia. Kobieta z natury swej przeznaczoną jest na żonę, matkę i strażniczkę domowego ogniska. Jako żona, jest ona podległą mężowi, a taka podległość wyklucza pełnię samodzielności, jakiejby wymagał udział czynny w życiu politycznem. Jako matka i wychowawczyni młodego pokolenia, jest ona tak związana z domowem ogniskiem, że chyba tylko kosztem najistotniejszych swych obowiązków mogłaby się oddawać życiu publicznemu. Zresztą z natury swej płci i fizyologicznych jej funkcyi przez dłuższe okresy wprost nie mogłaby poświęcać się działalności po za domem. Dodają jeszcze autorzy tego argumentu, że bynajmniej nie myślą poniżać kobiety przez wykluczenie jej z życia politycznego; że poprostu stoją tylko na straży podziału pracy, jaką wprowadza sama natura między dwie płci. Mężczyzny areną jest świat zewnętrzny, kobiety — dom i dzieci.
Argument tak postawiony miałby niemałe znaczenie, gdyby się nie opierał na pewnych założeniach, które właśnie albo są nie dość silne, albo nawet wprost fałszywe. Najpierw, czy to prawda, że kobietę przeznacza natura (lepiej mówiąc Stwórca natury) tak bezwzględnie na żonę i matkę, iż jeśli nie pójdzie za tem powołaniem, to trzeba będzie uważać ją za istotę zwichniętą, wykolejoną, słowem taką, z którą, jako z wyjątkiem, nie może się liczyć prawodawstwo ogólne?
Cokolwiek bądź mogli ludzie o tem sądzić lub sądzą przed i po za chrześcijaństwem, jedno pewnem jest, że takie bezwzględne przeznaczanie kobiecie powołania żony i matki nie odpowiada duchowi naszej katolickiej religii. W religiach pogańskich, a nawet w religii Starego Testamentu zapatrywano się rzeczywiście na kobietę, jako na dodatek do mężczyzny, albo na rzecz — własność jego, i po za małżeństwem nie widziano dla niej żadnego powołania. Chrystyanizm odkrył w kobiecie osobę, wobec Boga równorzędną z mężczyzną, i jako najważniejsze zadanie życiowe wskazał dla niej, jak i dla mężczyzny, doskonalenie się moralne, jako przygotowanie do wieczności. Postawił zatem przed kobietą na pierwszem miejscu cel osobisty. Kobieta, w myśl chrystyanizmu, jest przedewszystkiem człowiekiem, osobą, to jest samą sobą, a dopiero na drugim planie istotą, zdolną do podjęcia roli żony i matki, tak samo zupełnie, jak człowiekiem przedewszystkiem, osobą jest mężczyzna, a dopiero na drugim planie kandydatem na męża i ojca. I dalej, chrześcijaństwo wyraźnie podkreśliło dowolność podjęcia się obowiązków rodzinnych, albo zrezygnowania z nich. Owszem, pielęgnując instytucyę celibatu i dziewictwa, jako stanu, w którym stosunkowo łatwiej osiągnąć pierwszorzędne przeznaczenie człowieka, chrześcijaństwo zachęca do życia pod względem płciowym wstrzemięźliwego, i jeżeli ten stan obierany jest z wyższych pobudek służenia Bogu i społeczeństwu, chrześcijaństwo przyznaje mu wyższą etyczną wartość, niż stanowi małżeńskiemu.
Wiemy z historyi Kościoła, jak instytucya dziewictwa łącznie z kultem Najświętszej Dziewicy zaważyła na losach kobiety. Zachęta Chrystusa do dziewictwa u Mat. 19, 12, i zasada św. Pawła, że niema już więcej ani Greka, ani barbarzyńcy, ani niewolnika i wolnego, ani mężczyzny i niewiasty, gdyż wszyscy są jedno w Chrystusie Jezusie (Gal. 3, 28), to magna charta emancypacyi kobiecej[1]. Chrześcijaństwo rozkuło pęta upokarzającej niewoli, jakie dźwigała kobieta pogańskiego świata, nakazało mężczyźnie widzieć w kobiecie nie rzecz ani przedmiot użycia, ale osobę, mającą to samo, co i on, przeznaczenie wieczne, natchnęło później rycerza średniowiecznego pietyzmem względem „swej pani“ i wogóle względem kobiecości. Chrześcijaństwo także wyprowadziło kobietę na arenę publicznego życia. Pod opieką i kierownictwem biskupów starożytna chrześcijanka, dziewica, wdowa, zaprawiała się do pracy na polu miłosierdzia i nauczania, owszem, dopuszczaną bywa, jako dyakonisa, do pewnych funkcyi w samym kościele. W klasztorach średniowiecznych żeńskich tworzyły się ogniska kultury. Za czasów rycerstwa i feudalnych stosunków nauką i sztuką zajmowali się prawie wyłącznie albo duchowni, albo kobiety. Widziano je nawet na katedrach papieskich uniwersytetów. W życiu klasztornem cieszyły się daleko idącym samorządem i zasadą wybieralności przełożonych. A mało już kto wie dzisiaj, że w pewnych zgromadzeniach zakonnych, jak n. p. w Zakonie Zbawiciela, fundowanym przez św. Brygidę, kobiety nie tylko stały na czele żeńskich klasztorów, ale że bywały przełożonemi co do zewnętrznego życia i nad klasztorami męskimi. Kościół, który takie reguły zatwierdzał, chyba dość się wypowiedział w sprawie równouprawnienia kobiet.
Że chrystyanizm nie odrazu wypowiedział w kwestyi kobiecej ostatnie słowo, niechaj to nikogo nie gorszy. On nie wchodził w świat jak huragan, któryby łamał wszystko, co przed nim istniało, ale jako tchnienie wiosennej aury, ogrzewał serca, zapładniał nowemi ideałami umysły, by powoli przygotować ludzkość do społecznych reform. Cała historya Kościoła to powolny rozkwit i dojrzewanie w owoc tych pojęć, które w ludzkość pogańską rzucił chrystyanizm, jak pojęcia o godności człowieka, jako dziecka Bożego, pojęcia powszechnego braterstwa wszystkich bez różnicy płci w Jezusie Chrystusie. Nasienie Boskiego Siewcy wzeszło bujnie, i rozwijało się, i kwitło bogatem kwieciem. I kobieta może wcześniej osiągnęłaby zupełne z mężczyzną równouprawnienie, gdyby nie powiew niechrześcijańskich prądów. Pogańskie Odrodzenie, widzące w kobiecie przedewszystkiem ciało, pseudoreformacya Lutra, który zniósł klasztory i z kobiety uczynił jedynie żonę[2], owszem, jak widzieliśmy, nawet rewolucya francuska z wyrosłym z nią kodeksem Napoleona — to właśnie te prądy, które zmroziły dużo tego kwiecia i opóźniły dojrzewanie owocu. Kościół katolicki atoli idzie swoją tradycyjną drogą. I dotąd, zwłaszcza w ubiegłem stuleciu, zakłada coraz nowe kongregacye zakonne, prawie wyłącznie życiu czynnemu poświęcające się, i kobietę-dziewicę śle w świat z rozliczną pracą, poświęceniem, zaparciem się. I po tem wszystkiem mielibyśmy deklamować: „Naturalnem przeznaczeniem kobiety — macierzyństwo; jeśli mu się nie poświęca, jest istotą wykolejoną? Równouprawnienie kobiet zwiększyłoby liczbę takich wykolejonych istot?“
Zresztą aksyomat, że najważniejszem przeznaczeniem kobiety jest małżeństwo, przychodzi pono na pamięć wielu tylko wtedy, kiedy potrzebują argumentu do zwalczania emancypacyjnych dążeń. Kiedyindziej obojętnie się patrzy na zastęp kobiet niezamężnych. A ten zastęp ustawicznie się powiększa. Obok zakonnic i innych kobiet, zrzekających się rodzinnego życia dla łatwiejszego służenia Bogu, spotykamy się z całemi kategoryami kobiet, skazanych na panieństwo z innych względów. Pominąwszy trudności zamążpójścia, jakie sprowadziła wojna, co można uważać za stan przejściowy, ileż dziewcząt pracujących i służących pozostaje celibataryuszkami dla trudnych warunków ekonomicznych, a po części i dlatego, że wielu mężczyzn żenić się nie chce? Ba, istnieją całe zawody, któreśmy otwarli dla kobiet, a które bez wątpienia doskonalej mogą być spełniane przez kobiety niezamężne, niż przez mężatki. Dla przykładu weźmy zawód nauczycielski i niektóre rodzaje pracy biurowej, n. p. urzędniczki pocztowe, od których zwykle żąda się celibatu. Czy słusznie żąda się od nich tego, na razie nie rozstrzygamy. Stwierdzamy tylko fakt istnienia całych zawodów pożytecznych pracownic, które że pozostają niezamężnemi, uważamy za objaw zupełnie naturalny, a poniekąd i pożądany. A jeśli tak, to czy społeczeństwo lub państwo, z ich pracy korzystające, może im powiedzieć: „Politycznych praw wam nie damy, boście kobiety, a kobiety przeznaczeniem najpierwszem rodzina; wy rodziny nie założyłyście, ale też dlatego uważamy was za istoty wykolejone i jako z takiemi liczyć się nie możemy?“
Doszliśmy zatem do tego wniosku, że w razie, jeśliby rzeczywiście obowiązki żony i matki wykluczały udział w życiu politycznem, to i tak nielogiczną rzeczą byłoby odmawiać praw politycznych kobietom niezamężnym. Po pierwsze bowiem, kobiet takich jest wiele, po drugie, zrzekając się związków małżeńskich, skorzystały one ze swojego prawa rozporządzania własną osobistością i jeśli to uczyniły z powodów natury etycznej czy religijnej, zasługują tem bardziej na uznanie. Czynić wreszcie z kobiety koniecznie tylko pośrednie ogniwo w biologicznym rozwoju ludzkiego gatunku, możeby było logicznem ze stanowiska materyalistycznego ewolucyonizmu, nie odpowiada to jednak duchowi nauki chrześcijańskiej o samoistności ludzkiej jednostki i jej przeznaczeń osobistych.
Przejdźmy do kobiet zamężnych. Mimo wzrastającej ciągle liczby kobiet niezamężnych, można zdaje się być pewnym, że przeznaczeniem większości kobiet jest zamążpójście i macierzyństwo. Czy przynajmniej słuszną jest rzeczą, przy nadaniu pełni praw obywatelskich kobiecie-celibataryuszce, nie dać ich kobiecie zamężnej? W niektórych krajach, n. p. w Kanadzie, rzeczywiście obywatelskie prawa nadano najpierw kobietom niezamężnym; mężatki musiały osobno je zdobywać.
Otóż przeciwko takiej połowiczności w rozwiązywaniu kwestyi kobiecej można wiele powiedzieć. Najpierw, skoro pełnoletnia dziewczyna została uznaną za obywatelkę w całem znaczeniu tego słowa, na równi z mężczyzną, za cóż ją pozbawiać przyznanych jej praw z chwilą, kiedy wychodząc za mąż, ma zostać matką i wychowawczynią przyszłych obywateli? Wyniknie przytem coś zabawnego: z czasem poważna matrona pod względem obywatelskim będzie stała niżej od własnej córki, którą do pełnoletności dochowała.
Zbadajmy jednak powody, które wyżej były podane przeciw udziałowi kobiety zamężnej w życiu politycznem. „Pełnia praw obywatelskich — powiadają przeciwnicy równouprawnienia kobiet — to udział dalszy czy bliższy w rządzeniu. Jakże taką prerogatywą obdarzać istotę, która z natury swego stanu jest zależną, będąc podległą władzy mężowskiej? Berło spoczywać może tylko w wolnych rękach!“ Ten argument atoli mieści w sobie dużo sofisteryi, a przytem jest tem niesympatyczny, że się podszywa pod naukę katolickiego Kościoła o konstytucyi rodziny. Że żona jest podległą mężowi i że mąż jest głową żony, pisał już św. Paweł (Efez. 5, 21 i nast.), i Kościół w rotę przysięgi ślubnej panny młodej wkłada obietnicę posłuszeństwa. Nie wolno atoli wyprowadzać stąd zbyt daleko idących wniosków w rodzaju tego, że rządy w rodzinie należą wyłącznie do mężów, a żonom przystoi tylko posłuszeństwo i to we wszystkiem.
Konstytucya małżeńskiego związku, według nauki katolickiej, jest bardziej zbliżoną do ideału równości między obiema stronami i kobiecie przysługuje w nim dużo większa autonomia, niż się pospolicie sądzi. Co się tyczy powiedzeń św. Pawła, dotyczących stosunku męża do żony, to niektóre z nich mogą być tylko odbiciem tego stanu rzeczy, jakie św. Paweł faktycznie znajdował w ówczesnej rodzinie, a zatem nie mogą służyć za wyraz ideału i za nieodwołalne prawo, jak nie mogą służyć za wyraz ideału analogiczne powiedzenia, dotyczące niewolników, mających ulegać panom swoim. (Por. do Efez. 6, 5 i nast.)[3]. Nikt już tekstami Apostoła narodów, nakazującymi niewolnikom posłuszeństwo panom swoim, nie będzie udowadniał, że niewolnictwo odpowiada duchowi Kościoła. Św. Paweł i rodzinę znalazł w pewnych gotowych formach, publicznie uznanych, i z temi formami liczył się. Wyżej powiedzieliśmy, że chrześcijaństwo nie łamało gwałtem stosunków społecznych, ale nowemi ideami miało wychować ludzkość do ich powolnej przemiany. Mając na uwadze tę ekonomię Bożą, nie będziemy przeceniali tego czy innego oderwanego tekstu Nowego Testamentu i, zamiast na literę, zwrócimy więcej uwagi na ożywiającego ducha.
Zapewne, że pewna supremacya mężczyzny w rodzinie zawsze pozostanie, — do czego ona ma się rozciągać, w to tutaj wchodzić nie będziemy, jako w rzecz, dla naszego tematu podrzędną. Z przyznania jednak mężczyźnie jakiejś supremacyi nie wynika wcale, że kobieta ma być pozbawioną praw obywatelskich, albo że traci zdolność do udziału w rządach, jeśli takową przed zamążpójściem posiadała. Wiktorya angielska czy Wilhelmina holenderska podobno również przysięgały swym małżonkom „małżeńskie posłuszeństwo“, a jak wiemy, wcale to nie stanowiło jakiejś metafizycznej trudności do sprawowania rządów całych królestw. Czyż nie spotykamy się na każdym kroku z tem, że ci, co są zależni od innych i pod pewnym względem, sami rządzą innymi, a nawet i swymi zwierzchnikami, tylko pod względem innym? I ilużby mężczyzn trzeba było pozbawić praw politycznych, gdyby, jako warunku do nich, wymagało się zupełnej wolności i niezależności? Cóż więc za sprzeczność będzie w tem, że kobieta, zależna od męża w sferze spraw małżeńskich, odda niezależnie od niego swój głos przy wyborach na posła do parlamentu?
Co się zaś tyczy kandydowania kobiety do ciał reprezentacyjnych lub do publicznych urzędów, to nie potrzeba i tu powoływać się na zasadniczą zależność mężatki w rodzinie. Wystarczy postawić tę sprawę na równi z możnością kobiety pracowania na innych polach po za domem, w fabryce, w biurach, w zawodach wyzwolonych. Posłowanie do parlamentu, czy jakichś innych ciał zapewne nie w większej stoi kolizyi z obowiązkami rodzinnymi, niż wiele innych zawodów, od których jednak zasadniczo kobiet nie wykluczamy. Sądzę, że moglibyśmy pozostawić całą sprawę kolizyi pewnych aspiracyi politycznych kobiet z zaciągniętymi przez nie obowiązkami własnemu sumieniu zainteresowanych i prywatnemu porozumieniu się ich z własnymi mężami, bez wkraczania w tę dziedzinę z prawnemi ograniczeniami. W każdym razie są one tutaj mniej potrzebne, niż ograniczenia kobiet zamężnych co do pewnych rodzajów zarobkowej pracy, n. p. w fabrykach. Zresztą można zaufać samej naturze i jej instynktom. Matka, posiadająca drobne dzieci, zapewne nie będzie wyrywała się na stanowiska, któreby ją stale od domu odciągały, chyba zmuszona trudnymi warunkami życia. A już nie można żadnej dopatrzeć się kolizyi z obowiązkami rodzinnymi w czynnem prawie wyborczem. Raz na parę lat pospieszyć na godzinę do urny wyborczej, wziąść nawet udział w paru przedwyborczych zgromadzeniach, przyniesie to chyba nie więcej szkody domowym obowiązkom kobiety, niż przynosi tyle innych zajęć kobiety po za domem, z któremi się jednak godzimy i do których kobietę, jak n. p. do udziału w pracach oświatowych, filantropijnych etc., nawet zachęcamy.
Co się powiedziało o możliwych kolizyach udziału kobiet w życiu politycznem z obowiązkami w rodzinie, to się da rozciągnąć i do innego zagadnienia: jak pogodzić czynny udział w życiu publicznem kobiety zamężnej z tymi przymusowymi okresami pozostawania w domu, jakie są związane z fizyologicznemi funkcyami macierzyństwa? Połogi, karmienie dziecka i t. d. czy dadzą się pogodzić z występowaniem kobiety w politycznem życiu? Odpowiadamy: co najmniej dadzą się tak pogodzić, jak godzą się dzisiaj z pracą zarobkową kobiet po za domem. Zostawmy znowu tę kwestyę do rozwiązania samym kobietom; do urzędów i parlamentów kobiety w okresach macierzyństwa zapewne tłoczyć się nie będą. Jeżeli zaś dopuściliśmy kobiety do urzędów na niższych szczeblach, nie troszcząc się o względy macierzyństwa, można będzie i wyższe urzędy otworzyć dla nich. Częściowo trudnościom można zaradzić przez urlopy, jak to czynimy względem chorych mężczyzn. W ogólności zaufać można głosowi natury, która tę sprawę nieodpartym nakazem najlepiej rozstrzygnie. A co się tyczy praw wyborczych, to nie zajdzie z rozpatrywanego tytułu żadna poważniejsza trudność.
Potrzeba harmonii i zgody w rodzinach — oto nowy wzgląd, który skierowywa się przeciw nadaniu kobietom zamężnym czynnego prawa wyborczego. Politykowanie roznamiętnia, i kobieta, rzucając się w wir polityki, łatwo może rozminąć się z polityką męża, wnosząc tym sposobem do domu rozdwojenie.
Więc chcemy, żeby kobieta we wszystkiem była tylko echem swego męża? Prawda, że taki n. p. Rousseau żądał, by kobieta nie posiadała nawet swojej religii, w panieństwie idąc w niej za ojcem, a jako mężatka — za mężem. Zapewne, że zgodność przekonań w rodzinie jest wielkiem dobrem, trzeba jednak powiedzieć, że nie jest dobrem bezwzględnem. Wyższem dobrem, na przykład, jest prawda. Jeśli kobieta posiada swoją duszę i swoje wieczne przeznaczenie, to wolno jej mieć przekonania, które uważa za prawdziwe. Niekiedy zatrzymanie przekonań własnych jest dla kobiety takim obowiązkiem, że trzeba dlań uczynić ofiarę nawet z domowego spokoju. Tu właśnie ma zastosowanie pewne zdanie Tego, którego nazywamy „Książęciem pokoju“, a który wyrzekł pewnego razu: „Nie pokój przyniosłem na ziemię, ale miecz“.
Tę wewnętrzną autonomię kobiety wolno rozciągnąć i po za religię, nawet do kwestyi politycznych. Pytać, czy kobiecie wolno posiadać w politycznych rzeczach własne zdanie, to znaczy pytać, czy ona jest istotą rozumną, człowiekiem. I faktycznie kobieta, zwłaszcza inteligentna, zdanie swoje posiada i w politycznych kwestyach. Jeśli ono jest identycznem ze zdaniem męża, temci lepiej dla domowej zgody. Jeśli nie, to niekiedy lepiej dla prawdy i dla dobra publicznego. Czyż ośmielimy się żądać od wierzącej katoliczki, by podzielała zasady polityczne męża ateusza czy socyalisty, — tylko w imię domowej zgody? Kobieta inteligentna zdanie jakieś w rzeczach publicznych nawet mieć musi, choćby dlatego, by sprostać swym obowiązkom matki i doradczyni dorastających synów, by nie stracić wobec nich całej powagi i zaufania. A jeśli wolno kobiecie zamężnej mieć zdanie w rzeczach publicznych, to dlaczegóżby nie wolno było jej tego zdania wypowiedzieć w formie n. p. głosu przy jakichś wyborach? I jeżeli jej „polityka“ wywoła pewien rozdźwięk w rodzinie, to lekarstwem nań jest to samo, jak i na wszystkie inne dyssonanse małżeńskiego współżycia: wzajemne szanowanie się i tolerancya w duchu chrześcijańskiej miłości.
Przeciw prawu wyborczemu kobiet czerpie się jeszcze argument z pojęcia rodziny, jako społecznej jednostki. Prawo wyborcze jest pewną formą wywierania wpływu na życie społecznego organizmu przez składowe jego komórki. Lecz — powiadają przeciwnicy równouprawnienia kobiet — w organiźmie społecznym zasadniczą komórką, jednostką o prawdziwie społecznej wartości jest rodzina, nie zaś osobnik. Czyż nie w tem tkwił jeden z największych błędów, jakie popełniła rewolucya francuska, że rozbiła organizm na atomy, społeczeństwo na indywidua, lekceważąc starszą formacyę społeczną, rodzinę? Jednostka w rodzinie i przez rodzinę staje się członkiem społeczeństwa. Dlatego taki nawet trzeźwy umysł, jak Augusta Comte’a, za prawdziwą społeczną jednostkę uważał rodzinę. Jeśli zaś tak się rzecz ma, to w życiu publicznem rodzinę przedstawia dostatecznie mężczyzna, jako głowa rodziny; w nim i kobieta-żona: jak i dzieci dostatecznie są reprezentowane. Czyli wynika z tego poglądu, że żona dostateczny ma udział w życiu publicznem już przez to samo, że jej mąż zajmuje się polityką, rządzi, głosuje, jest wybieranym.
Gdyby nawet ten pogląd był całkowicie słuszny, to odnosiłby się tylko do kobiet zamężnych. Lecz co począć z kobietami, które nie uwiły wcale własnego gniazdka rodzinnego, noszą panieńskie nazwiska, dom wszakże rodzicielski opuściwszy, stanęły na samodzielnych stanowiskach pracy? Jakich rodzin są one członkami i kto je reprezentuje na zewnątrz? Zapewne fałszywą będzie każda teorya, która będzie rozbijała spoistość rodziny lub zapoznawała jej społeczną wartość, ale z tego nie wynika, żeby wpadać w ostateczność drugą. Może w czasach patryarchalnych nie pojmowano inaczej społeczeństwa, klanu jakiegoś, inaczej, jak jako zbiór rodzin, biorąc rodzinę w znaczeniu szerszem łącznie z czeladzią. Była to rzeczywiście ostatnia społeczna i ekonomiczna jednostka. W naszych czasach dużo się pod tym względem zmieniło. Społeczeństwo składa się wprawdzie z rodzin, jako komórek głównych, ale posiada również dużo luźnych jednostek, które ekonomicznie od rodzin nie zależą. Te są członkami społeczeństwa bezpośrednio, nie zaś przez rodzinę. I jeżeli prawo wyborcze pojmować będziemy jako prawo głosu jednostek społecznych, to bez wątpienia będzie ono słusznie należało się przynajmniej kobietom niezamężnym i samodzielnie pracującym. Albo też, jeśli toż prawo mamy przyznawać tylko głowom rodzin, to winniśmy go pozbawić wszystkich mężczyzn, którzy rodzin nie posiadają, wszystkich zatem celibataryuszów.
Co się tyczy kobiet zamężnych, to obok tego, że są one członkami rodzin, — przypuśćmy podległymi swym mężom, — trzeba pod pewnym względem przyznać im i godność bezpośrednich członków społeczeństwa. Wyjście za mąż nie jest abdykacyą żadną z praw obywatelskich, tylko zobowiązaniem się do współudziału — przypuśćmy, że w charakterze pomocnicy męża — w pewnem społecznem powołaniu. Uznanie w kobiecie obywatelki bynajmniej nie jest równoznaczne z zaprzeczeniem rodziny. Prawa tej ostatniej dość będą zabezpieczone, gdy jako instytucyi naturalnej i od państwa starszej przyzna się pewien zakres działalności, któregoby nawet powaga państwa nie ośmieliła się uszczuplać. Żeby zaś któryś z członków rodziny nie mógł od społeczeństwa czy państwa ani nic otrzymać, ani mu nawzajem nic dać inaczej, jak tylko przez rodzinę, do której należy, tego naturalne prawo, wynikające z istoty rodziny, wcale nie wymaga. A przynajmniej nie jest to takim pewnikiem, by mógł służyć za punkt wyjścia do odmawiania kobiecie pełni praw obywatelskich.





  1. Znaczenie dziewictwa, jako czynnika, który wpłynął na podniesienie w kobiecie poczucia większej samodzielności i niezależności własnych przeznaczeń, uznają nawet protestanci, n. p. Höfding: „Ethik“, tłóm. niem. 1901, str. 308.
  2. Zasługi klasztorów dla kobiet i to, że reformacya cofnęła sprawę kobiecą, przyznaje protestantka i socyalistka, Lily Braun, w swojej książce: „Die Frauenfrage“. Leipzig, 1901, str. 32 i nast.
  3. Trafne na ten temat uwagi wypowiada Sertillanges w „Féminisme et christianisme“, str. 253 i nast.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Weyssenhoff.