O deszczu, mgle i rosie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Kramsztyk
Tytuł O deszczu, mgle i rosie
Pochodzenie Światełko.
Książka dla dzieci
Wydawca Spółka Nakładowa Warszawska
Data wyd. 1885
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
O deszczu, mgle i rosie.
C

Co to jest deszcz, skąd bierze się woda, która z góry na nas spływa?

Pytanie to nieraz zapewne wam się nasuwało, bo każdy człowiek pragnie pojmować to wszystko, co wokoło niego się dzieje. Takiej ciekawości nikt wam nie zgani; ciekawość bowiem brzydką jest wadą, ale staje się prawdziwą zaletą, gdy ją zwracamy do rzeczy użytecznych, gdy jest podnietą do rozszerzenia naszej wiedzy.
Kto nie jest ciekawy, dla tego nauka nie ma żadnego powabu; książka go nie zajmuje i nigdy nic umieć nie będzie.
Wracamy więc do naszego pytania, skąd deszcz powstaje?
Powstaje z chmur, rzecz jasna, któż o tem nie wie.
Prawda, ale przecież chmury niezawsze nam niebo zasłaniają; skąd się więc biorą, skąd czerpią one swą wodę; gdzież są ukryte źródła, które im jej dostarczają?
Otóż źródła te wcale nie są ukryte, tajemnicze; znacie je dobrze. To są nasze jeziora i rzeki, morza i oceany. Z dołu, z powierzchni ziemi, woda się w górę podnosi.
Ale i to przecież każdemu wiadomo, że woda sama w górę się nie podniesie; woda, jak każda inna rzecz, jak każde inne ciało, jest wszakże ciężka i w skutek ciężaru swego spływa na dół, w górę się nie wznosi. Któż to więc dźwiga ją tam pod błękit niebieski, ponad szczyty gór najwyższych?
Widzicie, jak coraz nowe pytania pobudzają naszę ciekawość, jak z jednej zagadki wysuwają się coraz nowe. Ale i na tę zagadkę odpowiedzieć możemy, — wodę podnosi w górę słońce.
Jakto być może? jakżeż słońce wodę dźwigać może?
Zanim się nad pytaniem tem bliżej zastanowimy, zajmijmy się tymczasem rzeczą, którą lepiej znacie.
Uważaliście nieraz, jak woda gotuje się w garnku lub w innem naczyniu; co się tam dzieje?
Woda ogrzewa się przy ogniu; widzimy, jak wyrywają się z niej drobniutkie, a potem większe, połyskujące pęcherzyki; baniek tych tworzy się coraz więcej, coraz więcej wydobywa się ich z wody; woda szumi, syczy, zaczyna się burzyć i burzy coraz gwałtowniej, gotuje się, wre.
Gdy usuniemy naczynie od ognia, wrzenie to się przerywa. Ale my-byśmy chcieli się dowiedzieć, na czem się to wszystko skończy, — pozostawiamy więc wodę przy ogniu: ona wciąż się burzy, kotłuje, wre, a tymczasem w naczyniu ciągle jej ubywa, i jeśli nam cierpliwości nie zabraknie, doczekamy się chwili, gdy woda wszystka z naczynia ujdzie, wygotuje się zupełnie, naczynie będzie puste.
Jakto? — więc woda zginęła zupełnie, znikła? Nie — zamieniła się w parę. Para ta rozeszła się po pokoju i my jej nie widzimy, ale to nas dziwić nie będzie. Przecież i powietrza nie widzimy, choć wiemy, że ono nas wszędzie otacza, że ono pokój cały wypełnia; nie widzimy go, bo jest zupełnie bezbarwne, nie ma żadnego koloru. Ale i para, która z wody powstała, jest tak samo bezbarwna, tak samo, jak powietrze, nie ma żadnego smaku i zapachu; gdy się więc po powietrzu rozeszła, nie potrafimy jej od niego rozróżnić, jest zupełnie niewidzialną. Przez ogrzewanie zatem, pod wpływem ciepła, woda zamienia się w parę, przechodzi w stan lotny.
Wróćmy raz jeszcze do naczynia z wrzącą wodą. Mówiliśmy, że para jest zupełnie niewidzialną, a tymczasem my ją widzimy, dostrzegamy białawy obłoczek wznoszący się z naczynia. Ale tak nam się zdaje tylko. To, co widzimy, to już nie istotna para, która w części znowu przeszła w wodę, w stan ciekły; jest to para częściowo skroplona. Jak przez ogrzewanie woda się w parę zamienia, tak znów przez oziębianie para w wodę przechodzi. Gdy para wznosi się ponad naczynie, znajduje się w przestrzeni zimniejszej, ochładza się i wraca do stanu ciekłego.
Ale w jakiż sposób kropelki wody w powietrzu utrzymywać się mogą, gdy woda jest od powietrza cięższa? Oto ów biały obłoczek nie jest rzeczywiście utworzony z kropelek, ale z pęcherzyków wodnych, o cienkich błonkach, a wewnątrz pustych, albo raczej wypełnionych parą. Są to niby bańki mydlane, ale niesłychanie zdrobniałe i unoszą się w powietrzu jakby lekkie baloniki.
Często pęcherzyki te nazywamy parą, ale to niesłusznie. Mówi się np., że para bucha z kotła, ale rozumiemy już teraz, że to, co widzimy, nie jest parą. Tak samo mówimy często, że w zimie ludziom para z ust idzie. Ale przy oddychaniu para z ust naszych wychodzi tak samo w lecie jak w zimie; dlaczegóż więc w lecie jej nie widzimy? Po tem, cośmy dotąd mówili, nie trudno będzie nam to objaśnić.
A teraz ponad ową parą z naczynia buchającą, czyli ponad owym białawym obłoczkiem, potrzymajmy zimny jakikolwiek przedmiot, talerz np., łyżkę, taflę szklaną, albo też poprostu pokrywkę garnka. Cóż dostrzegamy? Oto, stykając się z zimną powierzchnią, para skrapla się zupełnie i powierzchnia pokrywa się kroplami wody, które z początku do niej przylegają, następnie w skutek ciężaru swego odrywają się od niej i opadają.
Przyjrzyjcie się tym opadającym kroplom. Czyż nie przypomina nam to kropel zbiegających z chmur, czyż to nie deszcz istotny pada z tej pokrywki? Czyż nie tak?
Otóż i wyjaśniła się wam cała zagadka deszczu. Woda mórz i rzek zamienia się w parę, rozchodzi się, wznosi w górę; tam się oziębia, skrapla i spada deszcz. A znów ten białawy, mętny, słabo przejrzysty obłoczek — czyż to nie zupełny obraz mgły jesiennej?
Pojmujemy już tedy, jak powstaje deszcz i mgła, — tworzą się one z pary, która pochodzi z rzek i mórz, podobnie jak para wydobywająca się z naczynia wrzącej wody. Ale tu znów sęk nowy. Przecież w rzekach i morzach woda się nie gotuje, nigdy nie jest nawet gorąca, a często zimna zupełnie; jakżeż się z niej para tworzyć może? I z tym wszakże sękiem kłopotu mieć nie będziemy; para bowiem tworzy się nie tylko wtedy, gdy woda wre, gdy się gotuje. Oto rozlano wodę po podłodze, a podłoga szybko wyschła; woda znikła, co się z nią stało? Woda, chociaż zimna, wyparowała, zamieniła się w parę. Tak samo schnie bielizna, a wody znajdującej się na talerzu wciąż ubywa.
Pozostawiwszy wodę w szklance, na drugi dzień ledwie dostrzeżemy jej ubytek; przelejmy ją na talerz, a przez dzień już dużo jej ubędzie; rozlejmy ją po podłodze, a wyparuje szybko. Jakie zachodzą tu różnice? W szklance woda ma powierzchnię małą, na talerzu większą, na podłodze taż sama ilość wody zajmuje powierzchnię znaczną. Im większą powierzchnię ma woda, tem prędzej paruje. Przy gotowaniu widzieliśmy, że woda w całej swej masie zamienia się w parę, przy tem parowaniu powolnem ulatnia się tylko na powierzchni.
Pozostawmy na talerzu jednym wodę zimną, na drugim ciepłą; woda ciepła ulatniać się będzie prędzej. Woda, im jest cieplejsza, tem prędzej paruje.
Wody na powierzchni ziemi jest bardzo dużo, więcej niż lądu; wie o tem każdy, kto choć raz przyjrzał się globusowi, wyobrażającemu kulę ziemską. Skoro tedy woda ta wciąż się ulatnia, to łatwo domyślić się możemy, że w powietrzu zawsze para wodna znajdować się musi; podczas długotrwałej nawet suszy, powietrze nigdy zupełnie nie jest suche. I o tem łatwo przekonać się możemy.
Co się dzieje, gdy karafkę z zimną wodą wnosimy do ciepłego pokoju? Skąd bierze się wilgoć osiadająca na szkle? Przecież woda z karafki przez szkło nie przecieka. Ale powietrze w pokoju zawsze przejęte jest parą wodną, gdy więc ta para styka się z zimną karafką, oziębia się i skrapla. Tak samo szyby naszych okien podczas chłodnych poranków pokrywają się wilgocią, wodą; a nawet gdy w zimie szyby są zmrożone, woda na szkle marznie i szyby pokrywają się lodem. Szyba wilgoci się również, gdy na nią chuchniemy; najlepszy to dowód, że z płuc naszych i w zimie i w lecie wydobywa się para wodna.
Krople wody spadające z pokrywki dawały nam obraz deszczu, białawy obłoczek nad wrzącą wodą przypominał nam mgłę; cóż nasuwa nam na myśl warstwa wilgoci osiadająca na zimnej karafce lub na oziębionych szybach okien? Czyż to nie wyborny obraz rosy, która zbiera się na trawie po zachodzie słońca? W czasie pogodnej nocy letniej ziemia szybko stygnie, prędzej daleko, aniżeli powietrze, — na powierzchni zatem ziemi zachodzi toż samo, co na karafce. Rozumiemy już tedy, jak się rosa tworzy.
Pojmujemy też teraz, że rosa powstawać może tylko w nocy, a nie w dzień, gdy ziemia jest przez słońce ogrzewana. Przekonano się także, że nie wszystkie ciała stygną jednakowo szybko; wogóle ciała chropowate i ciemne stygną prędzej, aniżeli gładkie i jasne; liście więc i trawa po zachodzie słońca chłodną daleko prędzej, aniżeli kamienie i piasek, dla tego też rosa osiada tylko na roślinach. W czasie nocy pogodnych ziemia stygnie daleko silniej, — aniżeli podczas nocy pochmurnych; chmury bowiem stanowią jakby osłonę nad ziemią, niedopuszczającą utraty ciepła; kiedyż więc rosa obficiej się tworzy, — w czasie nocy pochmurnych czy też pogodnych? A właśnie podczas suszy jest ona najpotrzebniejsza, bo zastępuje roślinom deszcz.
Gdy na noc pozostawimy na trawie stolik, pod nim rosa się nie rozwinie, choć wokoło ziemia będzie zwilgoconą. Dlaczego?
Jeżeli noc jest bardzo zimna, tak, że szyby silnie zziębną, to osiadająca na nich woda lodowacieje, mówimy, że szyby marzną. Toż samo dzieje się, jeżeli ziemia w nocy tak silnie się oziębi; wtedy rośliny pokrywają się już nie rosą, ale szronem. Szron składa się z drobnych igiełek lodowych, występuje najczęściej w późnej jesieni, gdy dni są jeszcze dosyć ciepłe i w powietrzu nagromadza się dużo pary, a noce są już dosyć mroźne; drzewa pokrywają się w tym czasie tak obficie szronem, że wydają się, jakby grubo ocukrzone; — jest to widok piękny, ale zgubny dla drzew, które łamią się pod uciskającym je ciężarem. Jeszcze zgubniejszym jest szron wiosenny, gdy po ciepłym dniu następuje noc bardzo chłodna; młode rośliny mają tkanki bardzo jeszcze cienkie, gdy więc soki ich marzną, lodowacieją, tkanki te rozrywają się i rośliny giną; należy bowiem wiedzieć, że gdy woda marznie, to rozszerza się, to jest, lód zajmuje większą objętość, aniżeli woda, z której powstaje. (Przecież lód pływa po wodzie, a tem samem jest od niej lżejszy, jakby luźniejszy, a z tego właśnie łatwo wnosimy, że woda przy marznięciu rozszerza się, zajmuje więcej miejsca). Rolnicy i ogrodnicy bardzo się obawiają przymrozków wiosennych.
Zajmijmy się teraz mgłą; przyczynę jej już znamy; powstaje ona, jeżeli powietrze przejęte jest parą wodną, a w krótkim czasie znacznie się oziębi; para wtedy w części się skropli i wytworzą się owe drobne pęcherzyki, o których mówiliśmy, a one właśnie stanowią mgłę. Podobnież powstać może mgła, jeżeli para dostaje się do powietrza zimniejszego. Mgła głównie tworzy się w jesieni, nad wodą lub gruntem wilgotnym. W krajach położonych nad morzami, a zwłaszcza też na wyspach, gdzie pary wodnej jest dużo, mgła ukazuje się częściej niż u nas.
Najgęstsze mgły bywają w Anglii, która, jak wiecie niezawodnie, jest wielką wyspą; a zwłaszcza dają się one często we znaki mieszkańcom Londynu. Wiecie i to bowiem zapewne, że jest tam mnóstwo fabryk, których kominy ciągle buchają dymem. Skoro więc nad miastem rozpościera się mgła, cząsteczki sadzy tego dymu przylegają do pęcherzyków mgły, która staje się prawie czarną, nieprzezroczystą, a stąd zalega taka ciemność, że po całych dniach palą się na ulicach latarnie i lampy w mieszkaniach.
Mgła unosi się tuż nad ziemią; niekiedy jednak nad samą ziemią powietrze jest zupełnie przezroczyste, a mgła zakrywa nam dopiero szczyty wież lub wierzchołki gór. Czyż widok ten nie przedstawia zupełnie chmury? Rzeczywiście, można powiedzieć, że mgła taka jest to chmura bardzo nizko się unosząca. Stojąc u stóp góry, widzimy jej szczyty osłonięte chmurą, a gdy się na wierzchołek wedrzemy, gdy znajdziemy się w chmurze, poznajemy, że jesteśmy otoczeni mgłą; aeronauci czyli żeglarze powietrzni, wznoszący się balonem w górę, nieraz przebijali się przez chmury i przekonali się, że chmury są po prostu mgłą. Można powiedzieć, że chmura — to mgła na wysokości, a mgła — to chmura na dole. Chmury więc są to kłęby na pół skroplonej pary, mające często postać dziwaczną, czasami obejmujące cały widnokrąg.
Chmury bujają niekiedy bardzo nizko nad nami, niekiedy znów unoszą się daleko po nad szczytami najwyższych gór, w wysokości, do której i balonem dostać się już nie możemy. Tu znowu nasuwa się nam pytanie, jaka to przyczyna, jaka to siła wzniosła tam w górę wodę z mórz i rzek, z powierzchni kuli ziemskiej? Ale teraz potrafimy już bez trudu z pytaniem tem sobie poradzić. Do gotowania wody potrzeba ognia, ciepła; gdy ulatnia się ona zwolna, na swej powierzchni tylko, nie trzeba żaru tak wielkiego, ale bez ciepła się nie obejdzie; widzieliśmy przecież, że im woda cieplejsza, tem paruje prędzej. Któż to dostarcza tego ciepła, czyjeż promienie ogrzewają ziemię?
Ciepło otrzymujemy tylko od słońca, słońce ogrzewa lądy i morza, słońce zamienia wodę w parę i dźwiga ją w górę. Nie lada to zapewne praca tak wysoko dźwigać tak olbrzymie ilości wody, a choć to nam się dziwacznem wyda, możemy śmiało powiedzieć, że promienie słoneczne pracują i pracują bezustannie. O tej pracy słońca możnaby dużo i długo mówić, ale zapomnielibyśmy tymczasem o chmurach, które nas teraz zajmują. Przyjrzyjmy się im jeszcze.
Gdy chmura przez całe godziny utrzymuje się nad nami, gdy przez kilka dni z rzędu zakrywa nam niebo, wydaje się nam napozór, że pozostaje ona niezmienną; rzeczywiście jednak zachodzą w niej ciągłe przeobrażenia; pęcherzyki łączą się z sobą, stają się cięższe i opadają niżej, gdzie otoczone powietrzem cieplejszem znów się ulatniają i zamieniają w parę. Od dołu więc chmura bezustannie się rozwiewa i ginie, a natomiast od góry ciągle narasta.
W warstwach przeto powietrza tuż poniżej chmury się znajdujących nagromadza się coraz więcej wilgoci, powietrze to coraz silniej nasyca się parą. Opadające tedy pęcherzyki chmur parują coraz trudniej, zbiegają niżej, łączą się jedne z drugiemi i tworzą kropelki, które z powodu ciężaru swego w górze utrzymać się już nie mogą i spadają na ziemię, — mamy więc deszcz. Bywa i tak, że krople deszczu w drodze ku ziemi znów się ulatniają, — dlatego na górach pada więcej deszczu niż w dolinach.
Para wodna powstaje zarówno z rzek i jezior, jak z mórz i oceanów, ale ilość wody w rzekach i jeziorach jest zupełnie nieznaczną w porównaniu z morzami, dla tego też głównem źródłem deszczu są olbrzymie morza, jak Ocean Atlantycki i Ocean Wielki.
Spójrzmy na kartę ziemi: do Oceanu Atlantyckiego od nas niedaleko, od Oceanu Wielkiego oddziela nas cała Azya i Rosya, stąd odgadnąć łatwo, że deszcze przybywają do nas głównie z wód Oceanu Atlantyckiego.
Ocean Atlantycki względem nas położony jest na zachód; jeżeli więc wieje wiatr od strony zachodniej, od zachodu, to zwykle sprowadza wilgoć i chmury, a bardzo często i deszcz. Wiatr wschodni, to jest wiejący od wschodu, mógłby nam przynieść wodę tylko z Oceanu Wielkiego, ale zanim do nas się dostaje, przebiedz musi długą drogę ponad rozległym lądem, i do nas przybywa suchy. Dla tego to wiatry wschodnie sprowadzają nam pogodę, wiatry zachodnie deszcze i ulewy.
Są na ziemi okolice słynne z ulewnych deszczów; z jednodniowego deszczu zbiera się tam niekiedy więcej wody, aniżeli u nas przez cały rok, — deszcz nie pada tam kroplami, ale spływa prawdziwemi potokami. W naszym kraju i w Europie całej o takich ulewach nie mamy nawet pojęcia.
Są znów inne okolice, oddzielone od mórz wysokiemi górami, po-za które wiatry wilgotne przedostać się nie mogą, deszcze też tam prawie są nieznane. Nie potrzebuję wam dodawać, że okolice takie są to zupełnie jałowe pustynie, bez deszczu bowiem roślinom żyć nie podobna, a dla braku wody ani rośliny ani zwierzęta tam przebywać, ani ludzie osiedlić się nie mogą.
Wielkie ulewy sprowadzają niekiedy straszne spustoszenia; ludzie z przerażeniem mówią wtedy, że to się chmura oberwała. Wiemy wszakże, że chmura to tylko zbiorowisko mgły, pary częściowo skroplonej i oberwać się nie może. Gdy więc usłyszycie kiedy ludzi opowiadających o oberwaniu się chmury, będziecie wiedzieli, że to mowa tylko o gwałtownej bardzo ulewie.
Zdarzają się, chociaż rzadko, deszcze bardzo osobliwe, siarczyste, krwawe, to jest: żółte lub czerwone. Pochodzą one stąd, że w czasie kwitnienia roślin unosi się w powietrzu pyłek żółty i czerwony; pyłek ten przyczepia się do spadających kropel deszczu i barwi je na żółto i na czerwono. — Siarki i krwi wcale tam nie ma. W czasach jednak dawnych, gdy zjawisk przyrody dokładnie badać nie umiano, sądzono, że kolor czerwony jest już dostatecznym dowodem deszczu krwawego, że to naprawdę krew z nieba na ziemię spływa. Objawy te wywoływały niegdyś niesłychane przerażenie i uważano je za zapowiedź strasznych klęsk. Nauka wytępia zabobony.
Woda deszczowa niedługo na powierzchni ziemi pozostaje; część jej spływa do rzek, a stąd do mórz — wraca więc tam, skąd ulotniła się w postaci pary; część przesiąka w ziemię i zasila źródła, część nakoniec ulatnia się i rozchodzi po powietrzu. Ale możeście słyszeli wyrażenie, że z deszczu spadło ćwierć cala lub cal wody — co to znaczy? Trzeba to rozumieć tak, że gdyby po deszczu woda nie spływała, nie ulatniała się i nie przenikała w głąb’ ziemi, toby pokryła ziemię tak a tak wysoko, na ćwierć cala lub na cal. Aby oznaczyć tę wysokość, używa się narzędzi zwanych deszczomierzami czyli pluwiometrami; są to po prostu naczynia w rodzaju słojów, u góry otwarte; woda deszczowa zbiera się w nich tak wysoko, jakby stała wokoło naczynia, gdyby tam nie uchodziła. Z deszczomierza woda nie spływa i nie przesiąka w ziemię, może się jednak ulatniać; dla uchronienia jej od tej straty, pokrywa się naczynie daszkiem pochylonym, posiadającym we środku otwór, którym woda deszczowa wewnątrz spływa. U nas przez cały rok spływa mniej więcej łokieć deszczu. — Kto objaśni to wyrażenie?



W zimie, gdy chmury silnie się oziębiają, para wodna zamienia się już nie w krople wody, ale marznie i tworzy śnieg. Chmury wtedy składają się nie z pęcherzyków, ale z drobnych igiełek lodowych, które, łącząc się z sobą, tworzą płatki śnieżne. Nie wiem, czyście przyglądali się kiedy dokładnie tym płatkom, a szkoda, bo mają one bardzo piękną i misterną budowę; bywają zresztą bardzo rozmaitej postaci, a kilka z nich mamy odrysowanych na załączonej rycinie. Nie myślcie, że to fantazya albo przesada; ktoby je chciał rzeczywiście zobaczyć, niech uchwyci śnieg na zimny jaki przedmiot, na szkło, tabliczkę łupkową, na papier ciemny, lub na rękaw swej odzieży: najlepiej obserwować je, gdy mróz nie jest zbyt słaby i zbyt silny, — można się im wtedy doskonale przyjrzeć; zwłaszcza te rozpoznać je można dobrze, spoglądając na nie przez szkło powiększające.
Jakkolwiek formy tych płatków są różne, to we wszystkich jednak dostrzedz można gwiazdkę sześciokątną. Dziwić nas może tak prawidłowa ich postać, ale podziw nasz się zmniejszy, gdy przypomnimy sobie, że różne minerały znajdują się w ziemi w postaciach regularnych, zwanych kryształami. Zresztą, spójrzcie na cukier lodowaty, — kształtne jego bryłki stanowią właśnie kryształy. I drobne igiełki, z których się gwiazdy śnieżne składają, są to kryształki lodu, a przez szkła silnie powiększające widzieć można, że są to słupki sześciokątne, a słupki te łączą się znów w gwiazdki sześciokątne.
Foremne takie, krystaliczne gwiazdki śnieżne wtedy tylko padają, jeżeli para wodna zwolna marznie; gdy zaś powietrze ciepłe dosyć nagle się oziębi, wtedy igiełki zbijają się w kłaczki, w których prawidłowości odszukaćbyśmy nie mogli.
Grad pada w lecie; składa się z ziarnek lodowych, zwykle wielkości grochu, ale niekiedy dochodzących wielkości orzechów i jaj gołębich. Powstaje on wtedy, gdy górne warstwy atmosfery doznają bardzo nagłego i znacznego oziębienia; ale w jaki to sposób następuje tak nagłe oziębienie, że w krótkim czasie rozwijają się tak wielkie bryłki lodowe, opowiedzieć wam nie mogę, bo jeszczebyście tego nie pojęli. Dużo bowiem uczyć się musi, kto chce dobrze zrozumieć zjawiska przyrody, jakie wokoło nas zachodzą, a kto ich wcale nie rozumie, jest jakby człowiek obcy w kraju, którego języka nie zna.

Stanisław Kramsztyk.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Kramsztyk.