Przejdź do zawartości

Niewolnicy słońca/Zamiast przedmowy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Niewolnicy słońca
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



ZAMIAST PRZEDMOWY.


Czcigodna, nieodżałowana Lady Stanley!

Piszę do Ciebie, Pani, ten ostatni list, boś odeszła na zawsze...
Dziwnie się złożyła i melancholijnie zakończyła nasza przyjaźń... Byłaś, Pani, oddaną przyjaciółką i małżonką wielkiego Stanleya, znałaś i rozumiałaś jego myśli, troski, radości i wysiłki podróżnika.
Wyczułaś więc i w moich książkach włóczęgi po kuli ziemskiej, utajone myśli, gorącą miłość do ludzi i głębokie współczucie dla miotających się dusz i serc, niezależnie od tego, czy kryją się one w białem, żółtem, czerwonem czy czarnem ciele.
Obdarzyłaś mię, Pani, swoją przyjaźnią aż do końca ziemskiego okresu naszego istnienia, gdyż w trzy tygodnie przed odejściem w zaświaty posłałaś mi pełen pogodnej rezygnacji wiersz Musseta...
W jednym ze swoich listów do mnie pisałaś, Pani, że uczony doktryner jest zawsze przeciwnikiem podróżnika i pod tym względem w dziwny sposób łączy się i idzie ramię w ramię z najciemniejszym analfabetą — wrogiem człowieka, mówiącego o czemś nowem i dotąd nieznanem.
Pisałaś, Pani, że śmierci Kolumba żądali podobno z jednakową gorliwością uczeni uniwersytetu w Salamance i tłum ulicznych przekupniów w Madrycie...
Radziłaś mi wtedy, Pani, starać się zawsze o uspokojenie uczonych.
Idę za temi wskazówkami i piszę tę przedmowę.
Po każdej mojej książce śród uczonych mojej ojczyzny zaczyna panować niepokój. Słyszę trwożne pytania: Skąd autor czerpie materjał dla swoich spostrzeżeń i wniosków? Czy opisuje fakty rzeczywiste, czy posługuje się fantazją pisarza?
Tym wstępem chcę wnieść ukojenie do wzburzonych umysłów uczonych różnych specjalności, — przynajmniej w stosunku do tej mojej książki.
Oto najwięcej autentycznych dokumentów, wskazówek, nie podlegających krytyce i oryginalnych materjałów dostarczyły mi przeróżne żywe istoty.
Na pierwszym planie mój boy — czerwonoskóry murzyn szczepu Fulah, mądry i zawsze tajemniczy Umaru Bari; czarny jak heban Malinké, podchorąży, dowodzący moją eskortą; tropiciel bawołów i słoni — Baulé Konan; milutka, filigranowa blondyneczka — pani Davesne; mały, biały, o przeźroczystej twarzyczce chłopaczek trzyletni, imieniem Jacquot i inny — czarny łobuz, griot, baśniarz Delimané; czarownik Namara Diadiri; król Moro Naba; urzędnicy kolonjalni, plantatorzy, kupcy, gubernatorowie, lekarze, oficerowie, którzy napisali zadziwiające książki, wreszcie pewien sędziwy, mądry marabut; dziwaczny i zamyślony ptak — „kalao“ oraz moja szympansica „Kaśka“, której przodkowie przywędrowali do Afryki z wyklętej, spalonej i zatopionej przez bogów Lemurji i przechowali ukryte w milczeniu legendy i obyczaje dawnej ojczyzny.
Oni wszyscy byli moimi informatorami, oni wynaleźli w wielkiej księdze Natury rozdziały o Afryce prawdziwej, wcale niepodobnej do papierowej, chociaż opisywanej nieraz nader mądrze; oni z pobłażliwym uśmiechem oceniali dzieła uczonych — każde na swój sposób.
Źródła te wskazują, że moja książka nie jest pisana dla tych uczonych, którzy, siedząc w ciemnym gabinecie na północy, piszą mądre rzeczy o płomiennem słońcu równika, lub, brzydzą się, rozwodząc się nad równością wszystkich ras ludzkich, dotknięcia ręki swego służącego.
Jedynem źródłem dla moich wniosków jest życie, czyli porywający obraz ruchu, uczuć i myśli, obraz, podziwiany przeze mnie na wszelkich lądach i morzach, a budzący odwagę wypowiadania własnych przekonań bez oglądania się na to, czy one podobają się uczonym, możnym i niemożnym, czy przysporzą oklasków, orderów, majątku, honorów...
Czcigodna Pani! Idąc za Twoją radą, kreślę te kojące i pokojowe słowa, pełne pokory i skromności, gdyż zdzierają one ze mnie szaty zarozumiałego doktrynerstwa, „imperjalizmu“ nauki, hinduskiej kastowości i nieomylnej wszechwiedzy.
Żegnam Cię, nieodżałowana Pani i Przyjaciółko!

F. A. OSSENDOWSKI.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.