Nieszczęścia najszczęśliwszego męża/Miasto

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Nieszczęścia najszczęśliwszego męża
Podtytuł Miasto
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom XII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom XII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
MIASTO.

Aj, aj, nos Danielu!... Czy nie możesz golić nie ciągnąć nos w górę?... Daj tu lusterko... A ty żydzie czego chcesz? — Przynosiłem krzeseł i kanapę. — Drzwi zamykaj!... Wiész Telembecki, tu djable wieje po nogach.
Wiało w saméj rzeczy, i to nie pomału, bo drzwi nie zamknęły się prawie. Dni sprawunków! dni kłopotu, któż was nie zna! — Płacił Astolf rano, płacił wieczór, a czasem płacił i w nocy. Czwartego dnia nareszcie, zawołał biorąc kluczyk z kołka: nie spodziewałem się, na honor nie spodziewałem się, aby to wszystko miało tyle kosztować.
Cóż dopiéro gdy przyszło do postawienia garderoby Amalji na przyzwoicie wykwintnym stopniu; działo się to pod przewodnictwem Anatazyi, kuzynki Amalii. Nikt nad ładną, wesołą, a może nawet trochę roztrzepaną Anatazję nie był zdolniejszy, z księgi mód niemylne rozdawać wyroki; a Telembecki nie raz zasłyszał swego pana, mówiącego siebie: „To djable drogo!“
Przyszedł dzień wizyt; ubrał się Astolf, lecz ledwie wszedł do pokoju i stanął przed Atanazją, ta parsknęła śmiechem:. „Zmiłuj się Astolfie, zawołała, jakżeś ty ubrany!“ — Cóż złego? zapytał trochę zmieszany Astolf, patrząc po sobie. — „Nie, mówiła daléj ładna kuzynka, tak pokazać się nie możesz, przyślę ci Emila, ten potrzebnych rad udzieli, ja tylko tyle miarkować mogę, że całość twego ubioru, nie taka jaką wszędzie i co dzień w mieście zobaczyć można.“
W saméj rzeczy: frak był nowy, Marceli go robił; lecz domowe pranie bielizny, która przy tém niedowodziła zręczności Daniela w pakowaniu, przedstawiało różne cienie białego koloru; kamizelka skrochmalona, z pożółkłemi przymaglowanemi guziczkami, jak pancerz twarda, w górze uszów sięgała, kiedy w dole za sobą zostawiała kieszonkę zegarkową, z któréj łańcuszek w całéj swéj długości utrzymywał w ruchu piękne paryzkie pieczątki. Fontaź u chustki nie odrazu był związany, to łatwo poznać; a kołnierzyk schodzący się nadto blisko, szczypał nieszczęśliwą brodę, jeszcze z mrozu opierzchniętą. Inne części ubioru równie dalekie były od doskonałości i w tém trzeba przyznać, los jest szydersko okrutny, zdaje się, iż inaczéj wiedzie krawieckie nożyce dla żonatych, inaczéj dla wiecznych wrogów spokojności małżeńskiéj.
Po głębokiem zastanowieniu przed zwierciadłem, przyznał sobie Astolf, iż dawniéj lepiéj bywał ubrany; odłożył wizyty na czas późniejszy, przez co i uniknął częstego spotykania się z żoną, która tegoż wieczora puściła się w świat pod przewodnictwem Atanazji.
Wielki jest świat — na tym wielkim świecie, łamcie sobie głowę moi państwo jak chcecie, nie znajdziecie nic głupszego nad wizyty ceremonjalne. Co to jest, te dziesięciominutowe odwiedziny, gdzie się cieszą nieprzyjęci, smucą ci, co przyjąć muszą? Co to są, te rozmowy sklejone z frazesów, wyjętych prawdziwie jak z kalendarza, i to stóletniego kalendarza? Co? — rozum, dowcip, czy hołd uszanowania? nie wiem; kto wie niech mi powie z łaski swojéj. Nie podobały się wizyty Amalji, Astolf dawno ich nie lubił, ale wlazłszy między wrony, krakaj jak i one, dobre stare przysłowie, szkoda tylko, że rym trochę za śmiały.
Ale jeżeli Astolf wystawił sobie nad wszelką miarę wrażenie które Amalja sprawi, trzeba wyznać, że skutek przeszedł jeszcze nadzieje. Młodość, piękność, rozum Amalji, skromne ułożenie a bez téj ciągle na straży będącéj rozwagi, którą u wielu młodych mężatek porównać można, z laską ekwilibryczną tanecznika na linie; rozwagi lękliwéj, odsuwającéj od naturalności, téj najpiękniejszéj ozdoby płci pięknej — wznieciły za pierwszém jéj okazaniem się w salonach pani N*** powszechne zachwycenie. Wiedziała Amalja, że jest piękną — bo któraż piękna tego nie wie? ale przy zwierciedle uśmiech ukontentowania był zawsze dla Astolfa. Nie myślała długo Amalja, co można, czego nie można powiedzieć, jaki czas siedzieć wypada, gdy który z młodych ludzi usiadł przy niéj — czy wolno spojrzeć w tę lub owę stroną, bo kochając szczerze męża, była obcą tym troskliwym wyrachowaniom, które może więcéj doświadczenie niż czystość duszy dowodzą. Ale czy Astolf teraz, tyle cieszył się z rzeczywistości, ile z marzenia wprzódy, to nie jest dowiedzionem. Świat cały i to świat pełen powabów, pełen przedmiotów roztargnienia, wciskał się między nich. Jak na szale byli rzuceni, im wyżéj ona szła w górę, tém on niżéj zdawał się opadać; co raz więcéj odsuwał się z linji, na któréj dawniéj razem stał z żoną, i zaczął już drugie po niéj miejsce zajmować: Amalja będzie na wieczorze... Amalja na objedzie... Amalja będzie na teatrze.,. ze swoim mężem rozumie się, tak jak ze swoim wachlarzem albo szalem. W małych zgromadzeniach gdzie rozmowa przy okrągłym stoliku najprzyjemniejszą bywa, niema miejsca dla męża, to rzecz dowiedziona; tam wszystkie zwroty mowy, jakby promienie przez szkło palące w jeden punkt biją, a tym punktem jest: chęć podobania się pięknéj osobie; cóż tam jéj mąż swego przyłożyć może, który już dostąpił, lub mniema że dostąpił tego celu? — Chęć podobania się, ten bodziec najpotężniejszy, co iskrzy dowcip, wzbudza wesołe pomysły, lekki, coraz odmienny daje ruch rozmowie, usunięty na stronę, zostawia męża jakby rozsądnie a ciężko uzbrojonego kirasjera, wśród uganiających się, i z samą śmiercią nawet, igrających ułanów. Cóż się dzieje? — Rozmawia na stronie z jakim starym kawalerem, albo drzymiąc bawi się własnemi palcami. „Inaczéj być nie może, — mawiał Astolf, którego monologi, coraz dłuższemi zaczęły bywać. — Niema sposobu, trzeba iść utartym torem, trzeba grać w karty.“ — Grał więc w karty, i co dzień przegrywał; a kiedy znalazł się sam na sam z żoną, i ta, opowiadała z ukontentowaniem przyjemności dnia całego, albo niewidząc podziału swoich uczuć starała się dociec przyczyny, musiał silić swój rozum, aby ją przekonał, że jest najszczęśliwszy i że wszystko tak się dzieje, jak się dziać powinno.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.