Przejdź do zawartości

Nie rzucim ziemi zkąd nasz ród!/Część I/Rozdział piąty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Włodzimierz Bzowski
Tytuł „Nie rzucim ziemi zkąd nasz ród!“
Podtytuł Pogadanki o społecznych stowarzyszeniach gospodarczych
Wydawca Komisja Hodowlana Centralnego Towarzystwa Organizacji i Kółek Rolniczych
Data wyd. 1917
Druk Drukarnia Polska
Miejsce wyd. Moskwa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ PIĄTY.
Stowarzyszenia spożywcze.

Przed kilku laty w kraju naszym nie tak rzadko można było w miasteczku jakiem, albo i we wsi, najczęściej parafjalnej, w chwilę sposobną, naprzykład w niedzielę po nabożeństwie, zobaczyć obrazek taki: Zeszło się oto gospodarzy kilkudziesięciu, a bywało, że stu i więcej, w pomieszczeniu jakiem dogodniejszem, i dalej-że do rady. Jest i kto ze światlejszych ludzi do poradzenia się i pomocy,—tu proboszcz, tam znowu ze dworu kto, ówdzie nauczyciel, albo i zdalsza jakiś pan na to zebranie zaproszony—i narada idzie, aż się, bywało, przekrzykuje jeden z drugim, że to do porządku w obradowaniu u nas ludzie nie są dostatecznie przywykli.
O sklep chodzi.
Założyć sobie sklep własny we wsi umyślili. Wkrótce—i tu i tam i jeszcze gdzie — powstawał sklep spółkowy, a na szyldzie miał napisane: Stowarzyszenie spożywcze (naprzykład) „Wzajemna pomoc,” albo „Nadzieja,” albo „Społem,” i ktoby tam zliczył te nazwy, z których zresztą prawie każda miała w sobie rzeczywistą treść.
Takich stowarzyszeń u nas w Królestwie przed samą wojną było już więcej niż tysiąc. Zastanówmy się, jakie znaczenie dla ludności może mieć taki sklep. Czem on może być w całym ogromie naszego życia gospodarczego? Wiadomo, że w sklepie stowarzyszenia spożywczego sprzedaje się mniej więcej to samo, co w każdym innym sklepie spożywczym—mąkę, cukier, mydło, świece, pieprz—jednem słowem przedmioty codziennego spożycia naszego. Każdy człowiek jest spożywcą, już nietylko w ścisłem znaczeniu—ponieważ musi odżywiać się, ale i w szerszem, ponieważ musi odziewać się, używa rozmaitych przedmiotów, ułatwiających mu jego pracę i t. p. Wszystko to, co służy do zaspokojenia potrzeb ludzkich—musi być wytworzone. Żaden przedmiot użytku ludzkiego nie dostanie się do rąk człowieka bez pracy i zabiegów innych ludzi.
Wytwórcą jest przedewszystkiem rolnik (nieprzestając być spożywcą, każdy człowiek jest nim bowiem). Płody jednak rolnictwa wyjątkowo tylko są odrazu gotowe do użytku, w większości wypadków uledz muszą przeróbce fabrycznej (młyny, gorzelnie, cukrownie, krochmalnie i t. p.)—i dostają się do rąk spożywców najczęściej dopiero przez szereg pośredników—kupców. Z niektórych płodów rolnictwa, z materjałów kopalnych (przemysł górniczy), przy pomocy kapitału i pracy ludzkiej, przemysłowiec wytwarza przedmioty spożycia. Widzimy więc, że działalność gospodarcza ludzi rozbija się przedewszystkiem na te dwa odłamy: czynność, mającą zaspokoić potrzeby, czyli wytwórczość (produkcję), i czynność samego już zaspokojenia potrzeb czyli spożycie (konsumpcję). Od wytwarzania idzie droga do spożycia — przez handel. Kupiec jest pośrednikiem między wytwórcą a spożywcą. Zobaczmy teraz, jak się rzeczy ułożyły w tem najogólniej zarysowanem gospodarowaniu ludzkiem. Można powiedzieć, że ułożyły się źle. Wielcy przemysłowcy naogół wcale nie mają na widoku dobra spożywców. Kupcy znowu na to handlują, żeby mieć zysk—i także naogół nie chodzi im o wygody spożywców. Nie mówi się tu o tem, aby pomiędzy tymi ludźmi nie było zacnych i społecznie usposobionych jednostek, które nieraz wiele dobrego robią w swem życiu. Ale naogół—wielki przemysł i wielki handel (a za nim i mały) nadto rozmiłowały się w pieniądzu—i w tem dążeniu do bogacenia się nie znają miary, nieraz i granicy uczciwości. Znane są przykłady, że przemysłowcy w pewnym dziale wytworów zmawiają się ze sobą, albo bogatsi starają się poprostu wykupić niemal w całości wytwórczość jakiego przedmiotu—i tacy naturalnie biorą, ile chcą, a jak jeszcze pójdzie towar od fabrykanta do hurtownika, od dużego hurtownika do małego, a od tego do zwyczajnego sklepu—to wreszcie przyjdzie do spożywcy z taką ceną, że kto to wytrzyma, zwłaszcza mniej zamożni, których jest przecież najwięcej. Czy to się daleko potrzebujemy oglądać, żeby takie przykłady przytoczyć?
Te sprawy nie są nowiną dla świata — zdawna już one były powodem przeciwieństw między niezamożną ludnością różnych krajów (której ten wyzysk najbardziej naturalnie dolega), a fabrykantami, hurtownikami i pośrednikami. Naogół trudno sobie z nimi poradzić — mają oni siłę w pieniądzu, w łatwiejszej możności zmowy, i robią wiele rzeczy nie tak, jak to spożywcom byłoby potrzebne, ale jak to im dogadza. Nie przymierzając — tak, jak gdyby nos był stworzony dla tabakiery czyli spożywca dla wytwórcy.
Jakiż ma związek z tem wszystkiem nasz sklepik społeczny wiejski?
Oto jest on, ni mniej, ni więcej, tylko zaczątkiem poprawienia tych niezdrowych i dla większości ludzi szkodliwych stosunków, jakie wytworzone zostały między wytwórczością a spożyciem. Sile zmówionych wytwórców trzeba przeciwstawić siłę zorganizowanych spożywców. Niełatwa to sprawa zmówić się niemal wszystkim — przeciw nielicznym, ale że tą drogą zrobić można wiele, bardzo nawet dużo, — świadczą o tem nie przypuszczenia, ale dotychczasowa działalność spożywców w niektórych zwłaszcza krajach.
Sklep społeczny usuwa drobnego detalicznego pośrednika, ma on już do czynienia z hurtownikiem. A możeby tak tego pominąć? Albo to fabrykant — ten czy ów — będzie chciał „gadać” z wiejskiem stowarzyszeniem, kiedy on miljonami obraca i tylko wielkie zamówienia przyjmuje!
Na to jest ta rada, że społeczne sklepy łączą się do wspólnych zakupów, zakładają własną hurtownię a wtedy nie pogardzi nimi największy przemysłowiec. Jest to więc jakby drugi stopień stowarzyszenia się: łączą się już nie ludzie pojedyńczy dla przeprowadzenia wspólnych wszystkim zadań, ale łączą się małe stowarzyszenia — w wielkie, z któremi już chcą „gadać”.
Hurtownia społeczna pomija wielkiego hurtownika prywatnego i udaje się po towary wprost do wytwórcy, — bierze je z pierwszej ręki.
Tu, zdawałoby się, koniec zabiegów. Fabrykant, zmówiony jeden z drugim, nie przestał być właścicielem wytworów, spożywcy, choć zjednoczeni w swych zapotrzebowaniach, nie przestali zgłaszać się po nie, więc tedy, przy największych społecznych hurtowniach, czy to wystarczające załatwienie sprawy?
I znowu nie przypuszczenia, nie marzenia, ale rzeczy już w niektórych krajach dokonane, świadczą, że zjednoczeni spożywcy mogą iść w swych zdobyczach jeszcze dalej.
Ten handel społeczny ma jedną wielką dogodność w porównaniu z prywatnym. Oto — ma z góry zapewniony zbyt — i to w wiadomych rozmiarach. Otóż, gdy hurtownia społeczna jest już dostatecznie wielka, zasobna, a oczywiście znająca rozmiary zapotrzebowania stowarzyszeń, może ona przystąpić do własnej wytwórczości, można powiedzieć, prawie bez ryzyka.
I oto tą drogą powstają wielkie społeczne młyny parowe, rozmaite fabryki społeczne, naprzykład świec, zapałek, mydła, zakłady wyrabiające ubrania, a więc krawieckie, szewskie i t. p., a nawet własne, do zjednoczonych spożywców należące, plantacje w południowych krajach — kawy, herbaty, a także innych surowców, niezbędnych do fabrycznego przygotowania przedmiotów spożycia.
Spożywca — w gromadzie — w wielkiej bardzo gromadzie, zjednoczony przez setki stowarzyszeń spożywczych, potężny już jako kupiec przez swoją hurtownię, która ma do obrotu pieniądze od wszystkich należących do niej stowarzyszeń, dochodzi wreszcie przez wytrwałe i umiejętne wysiłki do tego, że staje się wytwórcą dla siebie. Omija rzeszę pośredników, przy najwyższym rozwoju stowarzyszeń omija prywatnego przemysłowca, który mu dotychczas prawie dyktował ceny, i dostarcza sobie niemal wszystko po cenach „własnego” kosztu. Jest to więc trzeci, najwyższy stopień, w tej działalności zjednoczonego spożywcy.
Daleka to droga i żmudna, ale że przejść ją można — przykładem nam dziś najbardziej oświecone kraje, naprzykład — Anglja.
Ciekawem jest, że zasady, któremi się rządzić powinny stowarzyszenia spożywcze wymyślone zostały i znakomicie przeprowadzone przez kilku ludzi, jak to się mówi, zupełnie prostych, nie uczonych. A jednak ci ludzie będą znani w dziejach — po wieczne czasy.
Siedemdziesiąt trzy lata temu, w 1844 roku, kilku robotników angielskich, pracujących w warsztatach tkackich, w małem miasteczku, jak to się mówi „zapadłej dziurze”, pod nazwą Rochdale (czyta się Roczdel), skłoniwszy do wspólnego dzieła na razie dwudziestu kilku towarzyszów, przystąpiło do założenia własnego sklepiku. Dokuczyła im bieda, trapiąca bardzo w tych czasach robotników, dokuczył im wyzysk sklepikarzy, więc postanowili z drobnych oszczędności, stopniowo ciułanych, zaczątek własnego społecznego sklepiku utworzyć.
I przed nimi podobne sklepy bywały w niektórych miejscowościach Anglji zakładane—i po nich—w przeciąg tych kilkudziesięciu lat, a zwłaszcza w ostatnich kilkunastu, setki takich stowarzyszeń spożywczych powstało we wszystkich prawie krajach — i żadne z nich nie jest tak pamiętne, jak to właśnie Roczdelskie. Toć niemal książki całe są o niem w różnych językach popisane. Albo kiedy przed kilkunastu laty w jednem z dużych miast angielskich odbywała się międzynarodowa narada (kongres) najuczeńszych i najdzielniejszych pracowników, działaczy społecznych, ze wszystkich krańców świata, bo i z Ameryki, a wielu z nich, a bodaj wszyscy, znali i najpiękniejsze okolice rozmaitych krajów i wspaniałe budowle wielkich miast, i co tylko jest w świecie godnem podziwu — nie było im obcem, — to jednak ci wszyscy ludzie, wraz z towarzyszami swymi Anglikami, znaleźli przyjemność w odbyciu zbiorowej wycieczki do owej „dziury” Rochdale, i w zwiedzeniu tamtejszego stowarzyszenia spożywczego. Musiało być coś osobliwego w tem stowarzyszeniu, jeżeli dziś ludzie taką taką uwagą je darzą.
Oto osobliwem było to, że ci prości robotnicy potrafili wymyślić i przeprowadzić u siebie takie zasady zakładania i prowadzenia spożywczych sklepów społecznych, które okazały się nietylko najlepszemi, ale wprost koniecznemi do powodzenia i rozwoju takich sklepów. Wcześniejsze próby nie bardzo udawały się—i później w ciągu wielu lat stwierdzono we wszystkich krajach, że wszędzie tam, gdzie przestrzegano zasad ustanowionych przez roczdelskich pionierów (jak ich nazwano)—stowarzyszenia rozwijały się doskonale i uzdrawiały stosunki handlowe między ludźmi, wszędzie zaś tam, gdzie nie chciano lub nie umiano trzymać się tych zasad—założone stowarzyszenia wkrótce upadały, a ludzie przypominali sobie stare, a niedorzeczne, niby przysłowie: „powiadały jaskółki, że nie dobre spółki”.
Istotnie więc — potrzeba życiowa, konieczność związania wśród bardzo trudnych warunków końca z końcem, natchnęła roczdelskich tkaczy do zrobienia nielada wynalazku społecznego. Dziś najbardziej uczone w zakresie społecznego życia głowy powiadają, że lepszych zasad prowadzenia sklepów społecznych nie wymyśliłyby. Zasady te są prawdziwie życiowe, wytrzymały one w ciągu kilkudziesięciu lat próbę życia. I u nas w Polsce niejedno stowarzyszenie upadło z tego powodu, że założyciele jego i kierownicy nie znali dostatecznie tych prostych sposobów roczdelskich, lub lekceważyli niektóre zasady, dla niejednego narazie trochę dziwne. Poznajmy je, gdyż życie nas z temi sprawami w kraju niewątpliwie zetknie.
Celem głównym stowarzyszeń spożywczych jest zmniejszanie, a nawet usunięcie, przez łączenie spożywców i wspólną pracę, zależności spożywcy od rozmaitych pośredników i wielkich fabrykantów, którzy we własnym interesie potrafią bardzo podrażać przedmioty codziennego spożycia. Im więcej zjednoczy się spożywców do wspólnych zakupów, tem większą będą oni przedstawiać siłę w stosunkach z wytwórcami i pośrednikami i tem łatwiej osiągną swoje cele. Przed paru laty w Anglji zmówili się fabrykanci mydła, by podnieść ceny na ten przedmiot codziennego użytku. Tamtejszy wielki związek stowarzyszeń spożywczych powiedział: tak! dobrze, przestaję u was kupować. Rozpoczęła się nieustanna, dzień i noc na zmianę trwająca praca we własnych związkowych fabrykach mydła, by choć częściowo zapotrzebowania stowarzyszonych zaspokoić — i w przeciągu miesiąca zmowa (kartel) fabrykantów ustałą, bo to nie były żarty. Tak mogły stowarzyszenia angielskie zrobić przedewszystkiem dlatego, że liczą kilkadziesiąt tysięcy członków. To klijent nielada — nie warto z nim zadzierać. A gdyby spożywcy nie byli zjednoczeni — niechby który poszedł do zmówionych fabrykantów i, obraziwszy się o cenę, powiedział — nie kupuję u was! Rezultat byłby ten, że spożywca chodziłby brudny, albo musiałby powrócić do przepłacania mydła.
Z przedstawionego przykładu wypływa pierwsza zasada stowarzyszenia spożywczego: ma być ono przedewszystkiem zjednoczeniem ludzi, utworzonem dla lepszego zaspokojenia wspólnych potrzeb; im więcej członków znajduje się w stowarzyszeniu, tem łacniej cele jego będą osiągnięte; tedy wstęp do stowarzyszenia powinien być wolnym, bez żadnego ograniczenia, z wyjątkiem chyba jakich wyrzutków społecznych splamionych na czci.
Nie zyski pieniężne są celem tego stowarzyszenia, nie kapitały łączą się dla osiągnięcia zysku, ale ludzie stowarzyszają się dla poprawy wspólnemi siłami swego życia. Tę różnicę między łączeniem pieniędzy dla osiągnięcia zysku, a zjednoczeniem się ludzi dla wspólnych celów życiowych trzeba należycie zrozumieć, gdyż powoduje ona i ogromną różnicę w stosunku członków do samego stowarzyszenia.
Niejeden słyszał o tak zwanych towarzystwach akcyjnych. Ludzie jednoczą tu pieniądze dla wspólnego przedsiębiorstwa, mającego zapewnić zysk pieniężny. Wielkość kapitału zakładowego, podzielonego na akcje czyli udziały, już z góry przez ustawę jest ustanowiona, kto kupi więcej akcyj—ten ma więcej głosu w zarządzie stowarzyszenia, a z chwilą rozprzedaży wszystkich akcyj nikt więcej do towarzystwa nie jest dopuszczany. W tym wypadku pieniądz, który jest i środkiem i celem, łączy gromadę ludzi dla wspólnego przedsiębiorstwa.
I w stowarzyszeniu spożywczem potrzebny jest oczywiście kapitał, bez niego handlowe stowarzyszenie nie obejdzie się. Kapitał ten gromadzi się drogą udziałów, które są nizkie, aby umożliwić każdemu dostęp do stowarzyszenia. Pieniądz jest tu tylko pomocniczym środkiem niezbędnym do przeprowadzenia głównego zadania — poprawy życia możliwie wielkiej ilości ludzi. Każdy człowiek ma w stowarzyszeniu głos jednakowy, czy ma więcej, czy mniej pieniędzy na udziałach, a zysk w końcu roku rozdziela nie w stosunku do udziałów, od których wypłaca się jedynie umiarkowany procent, lecz w stosunku do tego, w jakim stopniu który z członków przyczynił się do powiększenia obrotów stowarzyszenia, czyli w stosunku do sumy rocznego zakupu.
To jest druga zasada ściśle związana z pierwszą — obydwie łącznie przyczyniają się do spełnienia właściwego celu stowarzyszenia: im więcej członków należy, im więcej zakupują oni we własnem stowarzyszeniu, tem więcej z ich zjednoczeniem liczyć się muszą wytwórcy, tem prędzej zjednoczone stowarzyszenia dojdą do potężnej własnej hurtowni. Każdego z członków obchodzi tu nietyle zysk od udziału, wiadomo, że od udziału będzie wyznaczony umiarkowany procent, obchodzi go każda chwila bytu stowarzyszenia, ponieważ każda ważniejsza czynność sklepu odbija się w jego codziennem życiu. Ztąd płynąć musi zainteresowanie nietylko wynikiem roku obrotowego, ale chwalebna chęć ciągłego wglądania w bieg spraw sklepowych, chęć wpływania, by wszystko szło jak się należy.
Zakupywanie więc przez członków wszystkich przedmiotów spożycia we własnym sklepie spółkowym jest koniecznym warunkiem rozwoju stowarzyszenia. Zapewnia to i samym członkom większe korzyści ponieważ zysk dzielony jest w stosunku do sumy rocznego zakupu.
A skądże się bierze ten zysk pieniężny w stowarzyszeniu?
Stowarzyszenie zakupuje po cenach hurtowych, a sprzedaje po cenach detalicznych, rynkowych, takich mniej więcej jak po innych sklepach. Ztąd pewien zysk. Jest to zupełnie celowem—i właśnie dalszą zasadą pionierów roczdelskich jest sprzedaż po cenach rynkowych, z zapewnieniem pewnego zysku.
W ten sposób powstaje ciekawe i pożyteczne, a jakby nieświadome stałe robienie oszczędności: przez każdy zakup w sklepie stowarzyszenia człowiek robi małą oszczędność, a jest nią zwyżka między ceną zakupu towaru przez stowarzyszenie, a ceną sprzedażną. Gdyby stowarzyszenia sprzedawały po cenach własnego zakupu, to każdorazowa ta drobna pozostałość „rozlazła” by się każdemu niewiadomo gdzie i kiedy, niktby oszczędności nie poczuł, a przy zasadzie sprzedaży po cenach rynkowych w końcu roku powstaje nieraz wcale nawet pokaźna kwota, która dla niezamożnych ludzi może mieć prawdziwą wartość.
W ten sposób łatwy i nie uciążliwy nabierają ludzie „smaku” do robienia drobnych oszczędności, co jest bardzo pożytecznem i dla życia rodzinnego i dla życia gospodarczego całych społeczeństw, a przytem czują się tem więcej zobowiązani do popierania swego wspólnego stowarzyszenia.
Zasada sprzedaży po cenach rynkowych jest i z tego powodu ważną, że stowarzyszenie może tą drogą powiększać swój kapitał obrotowy, co mu z kolei ułatwia robienie zakupów hurtowych za gotówkę, a więc na lepszych warunkach.
Wreszcie zasadą stowarzyszenia spożywczego — jest sprzedaż za gotówkę, a nie na kredyt. Ta zasada może najtrudniej przyjmuje się w stowarzyszeniach, naruszenie jej najłatwiej rujnuje je i do upadku przyprowadza. I u nas w kraju mieliśmy wiele przykładów zniweczenia społecznych usiłowań, ponieważ członkowie, przyzwyczajeni do zadłużania się (jakże często kosztownego!) po sklepikach, nie chcieli zrozumieć, że odjąć sklepowi kapitał obrotowy, wpływający z zakupów — to to samo, co roślinie podciąć korzeń. Sklepikarz prywatny robi to, bo mu to przyciąga klijentelę, a może robić, ponieważ bierze najczęściej lichwiarski procent, czy to w jakości produktu ukryty, czy w niedoważeniu, czy w inny jaki sposób. Stowarzyszenie, chcąc taniej i porządnie kupić, musi płacić gotówką, a więc i kredytować nie może. A przytem i ta zasada ma prawdziwe dobro członków na widoku. Rodzina powinna wydatki przystosować do możności swojej, a nie do łatwości uzyskania kredytu. Łatwy kredyt na spożycie rujnuje nieraz byt rodziny. co innego tanio pożyczyć na warsztat pracy, który pozwoli na zwrot pożyczki i procentów — i da możność utrzymania, a co innego pożyczyć i zjeść, a z czegóż potem spłacić? A przy takim kredycie sklepikowym można żyć nad stan miesiące, lecz potem przyjść musi prawdziwa bieda.
Więc i dla stowarzyszenia i dla rodziny — kredyt taki jest zabójczy.
Prawdziwą jest zasługą biednych tkaczy, że tę zasadę wprowadzili i swoim następcom przekazali.
Bez przestrzegania jej stowarzyszenia nie mogą stać się wielką siłą — i rodziny nie mogą nawet zachować przykładnego współżycia — przy ciągłych zmartwieniach o długi.
Oto najważniejsze zasady prowadzenia stowarzyszenia spożywczego.
Anglja, dając przykład wielu innym narodom, przytrzymywała się tych zasad i doszła do wyników, które się mogą wydać aż nieprawdopodobne.
Przed wojną w Królestwie Kongresowem mieliśmy już powyżej tysiąca stowarzyszeń spożywczych, z pośród których przeszło trzysta zjednoczyło się w Związku stowarzyszeń, utrzymującym własną Hurtownię. Całkowite zjednoczenie się stowarzyszeń spożywczych było w naszym kraju prawie niemożliwe, choćby z powodu małej ilości kolei i braku dobrych dróg, co niezmiernie utrudniało małym stowarzyszeniom wiejskim, odległym od kolei, zaopatrywanie się w towary w Hurtowni Związku. Gdy Polska będzie wolną  — i w tej dziedzinie pracy podążymy szybkimi krokami za najbardziej oświeconymi narodami, tembardziej, że wojna obecna przekonała wszystkich, jak niesłychanie dokuczliwą i krzywdzącą ogół może stać się spekulacja. Biczem na nią skutecznym — jest zjednoczenie spożywców.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Włodzimierz Bzowski.