Neron (Dumas, 1926)/Tom I/Rozdział VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Neron
Podtytuł Romans historyczny
Wydawca E. Wende i spółka
Data wyd. 1926
Druk Zakłady graficzne Polska Zbrojna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Acté
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII

Okrywszy się zasłoną i płaszczem, Aktea udała się za Sporusem.
Po przejściu licznych części pałacu, których Greczynka jeszcze nie znała, przewodnik otworzył drzwi złotym kluczem i klucz ten oddał jej, aby mogła sama powrócić.
Znaleźli się w teraz w ogrodach Złotego Pałacu. Aktei wydało się, że jest gdzieś za miastem, tak rozległy i wspaniały widok roztoczył się przed jej oczyma. Przez gęstwę drzew ukazywała się wielka przestrzeń wody, podobna do jeziora, a za nią, w niebieskawej, usrebrzonej światłem księżyca dali, wystrzelały kolumnady pałacu. Powietrze było czyste — ani jeden obłok nie plamił niebieskiego przezrocza; jezioro zdawało się wielkiem zwierciadłem, a ostatnie głosy Rzymu, blizkiego uśpienia, gasły w przestrzeni. Sporus i młoda dziewica, oboje w białych szatach, zdawali się dwoma cieniami, błąkającemi się po Elizejskich polach.
Nad brzegami jeziora, na przestronnych smugach, opasujących lasy, jakby w afrykańskich samotniach, pasły się stada dzikich gazelek, gdy tymczasem na sztucznie wytworzonych ruinach, przypominających Aktei jej starożytną Ojczyznę, długie, białe ptaki, o skrzydłach ognistych, stały nieruchome i poważne, jakby na czatach, wydając w przerwach krzyk chrapliwy i jednotonny.
Zbliżywszy się do brzegu jeziora, Sporus wszedł do łódki i dał znak Aktei, by obok niego usiadła; rozwinąwszy potem mały żagiel purpurowy, zaczęli ślizgać się, jakby mocą czarów, po powierzchni, iskrzącej się tu i owdzie złotą łuską najrzadszych ryb morza Indyjskiego. Ta nocna żegluga przypominała Aktei jej podróż po morzu Jońskiem, gdy wpatrując się w niewolnicę, dziwiła się nadzwyczajnemu podobieństwu między bratem i siostrą, które już ją uderzyło w Sabinie, a teraz na nowo uderzało w Sporusie. Co do młodzieńca, ten z okiem bojaźliwie spuszczonem, zdawał się unikać jej spojrzeń i milcząc sterował łódką. Nakoniec milczenie przerwała Aktea, odzywając się głosem, na którego brzmienie wzdrygnął się młody niewolnik:
— Sabina powiedziała mi, żeś został w Koryncie, Sporusie — dlaczegóż skłamała?
— Sabina mówiła prawdę — odparł Sporus — ale nie mogłem długo być oddalony od Lucjusza. Na odpływającym do Kalabrji okręcie puściłem się w drogę; gdy zaś zamiast udać się przez cieśninę Messyńską, zawinął prosto do Brindes, podążyłem drogą Appijską i chociaż w dwa dni wyjechałem po cezarze, z nim razem stanąłem w Rzymie.
— Była to bezwątpienia wielka radość dla Sabiny, gdyż bardzo musicie się kochać?
— Nie mylisz się — potwierdził Sporus — nietylko bowiem jesteśmy rodzeństwem, ale nawet bliźniętami.
— Powiedz więc Sabinie, niech przyjdzie do mnie jutrzejszego poranku.
— Sabiny niema już w Rzymie.
— Dlaczegóż go opuściła?
— Taka była wola boskiego cezara.
— Dokądże się udała?
— Nie wiem.
W głosie niewolnika, jakkolwiek pełnym uszanowania, tyle było wahania i niepewności, że Aktea musiała zaniechać dalszych pytań; zresztą w tej chwili przybili do brzegu i jak tylko Aktea wysiadła, Sporus wyciągnął łódź na brzeg i oboje udali się w dalszą drogę.
Młoda Greczynka szła milcząc, krokiem przyspieszonym, bo przechodzili właśnie las sosen i sykomorów tak gęsty i ciemny, że chciała być blizko niego, chociaż wiedziała, że na pomoc z jego strony nie mogła w żadnej rachować przygodzie. Było tu istotnie ponuro i strasznie, a w dodatku jakieś glosy żałosne, jakby wydzierające się z wnętrza ziemi, obijały się o jej uszy; wkrótce, rozległy się już wyraźnie bolesne jęki ludzkie.
Młoda dziewica zadrżała i opierając rękę na ramieniu Sporusa, z przestrachem zawołała:
— Co to znaczy?
— To nic — odparł lekceważąco Sporus.
— Zdaje mi się jednak, żem słyszała...
— Jęki. Nieinaczej, przechodziemy bowiem blizko więzień.
— Któż są ci więźniowie?
— Chrześcijanie, przeznaczeni do cyrku.
Aktea szybkim krokiem zaczęła uchodzić, bo mijając kratę podziemnych więzień, usłyszała znów tak żałosne i przejmujące jęki, że uczuła się wstrząśnięta do głębi. Zawsze wprawdzie przedstawiano jej chrześcijan, jako sektę występną i bezbożną, kalającą się w wyuzdanej rozpuście i najohydniejszych zbrodniach, w tej chwili jednak obudziło się w jej sercu współczucie, jakie nawet najwięksi przestępcy, skazani na okropną śmierć, w litościwych sercach zwykli obudzać. Pospieszała więc, aby jak najprędzej opuścić po*nury las, a stanąwszy u jego kresu, ujrzała pałac oświetlony wspaniale i usłyszała słodkie dźwięki muzyki. Światło i harmonijne brzmienia orzeźwiły ją, pewniejszym przeto krokiem, weszła do przysionka.
Tu stanęła na chwilę olśniona niemal oślepiającym przepychem. Nigdy nie marzyła o podobnych wspaniałościach. Przysionek, jaśniejący bronzami, kością słoniową i złotem, był tak rozległy, że go otaczał potrójny rząd kolumn, tworząc portyki o tysiącach kroków długości i tak zarazem wysoki, że pośrodku stał posąg, mierzący sto dwadzieścia stóp, dzieło Zenodosa, przedstawiającego cezara jako boga. Aktea ze drżeniem przeszła około tego posągu. Jakże potężna i straszna musiała być władza tego człowieka, który kazał rzeźbić swe wizerunki trzykroć wynioślejsze niż Jowisza Olimpijskiego; który dla swych przechadzek miał ogrody podobne do lasów, a dla rozrywki tysiące więźniów, rzucanych na łup lwów i tygrysów?
Z uczuciem głębokiej trwogi a nawet przerażenia, Aktea weszła na schody, wiodące do komnat Lucjusza; obawa jej, w miarę zbliżania się do celu, tak wzrosła, że gdy spostrzegła, iż Sporus wydobywa klucz, aby drzwi ostatnie otworzyć, musiała przystanąć, jedną ręką wsparła się na jego ramieniu, a drugą usiłowała przytłumić gwałtowne uderzenia serca. Dopiero po chwili zdołała się uspokoić i dała znak Sporusowi, aby drzwi otworzył. Niewolnik spełnił rozkaz. Aktea weszła do komnaty i spostrzegła Lucjusza w prostej białej tunice, uwieńczonego gałęzią oliwną, wpół leżącego na łożu. Na widok ukochanego, lica jej rozpogodziły się, dręczące obawy znikły. Cezar, pan świata, przejmował ją trwogą i grozą; ale w tej chwili miała przed sobą Lucjusza, pięknego złotobrodego młodzieńca, którego wiodła do domu swojego ojca; odzyskała swego zwycięzcę olimpijskiego: nie było cezara. Chciała biedź ku niemu, lecz w połowie drogi siły ją opuściły: przyklękła na jedno kolano, wyciągając ręce ku kochankowi i zdołała zaledwie wyszemrać:
— Lucjusz... zawsze Lucjusz... nieprawdaż?...
— Tak, tak, moja piękna Koryntjanko, bądź spokojna! — rzekł cezar głosem łagodnym, dając znak, aby się do niego zbliżyła. — Zawsze Lucjusz! Nieprawdaż, żeś mnie pod tem ukochała imieniem, ukochała dla mnie, a nie dla mojej wielkości, jak wszystkie te, co mnie tu otaczają?... Zbliż się, moja Akteo! powstań! Świat u nóg moich, ale ty w moich objęciach!
— O wiedziałam o tem! — zawołała Aktea, rzucając się na szyję kochanka — byłam pewną, iż oszczerstwa rozsiewają ci, którzy głoszą, iż mój Lucjusz jest okrutnikiem!
— Okrutnikiem — powtórzył Lucjusz. — I któż to ci powiedział?...
— Przebacz — podchwyciła Aktea — oni tak nie mówią. Lew, pan zwierząt, równie szlachetny i nieustraszony, jak ty, pan ludzi, jest okrutny, ponieważ nie znając swej siły zabija, gdy chce tylko pogłaskać. O mój lwie! bądź ostrożnym z twoją gazelą!...
Nie lękaj, Akteo — rzekł cezar z uśmiechem — lew ma szpony i zęby na tych tylko, którzy ośmielają się stawać przeciw niemu... Patrz, u nóg twoich kładzie się kornie jak baranek!
— Ja się też nie Lucjusza obawiam. O! dla mnie Lucjusz to mój gość, mój kochanek, to ten, co mnie zabrał Ojczyźnie i ojcu, i ma odpłacić miłością za miłość... Ale obawiam się...
Tu przerwała, widocznie strwożona tem, co miała na myśli, lecz gdy Lucjusz ośmielił ją gesstem dobrotliwym, zakończyła:
— Obawiam się cezara, który wygnał Oktawję... Nerona, przyszłego męża Poppei!...
— Tyś widziała moją matkę! — zawołał Luscjusz, zrywając się gwałtownie i wpatrując się w twarz Aktei. — Widziałaś moją matkę?!
— Tak Jest — wyszeptała młoda dziewica, drżąc.
— Tak odezwał się po chwili Neron z goryczą widziałaś ją i ona powiedziała ci, żem okrutny, nieprawdaż? żem dusił w uciśnieniu? żem tylko piorunami podobny do Jowisza? Ona to odurzyła cię bajką o Oktawji, którą sama proteguje, a której ja nienawidzę, którą mi narzuciła, a którą zaledwie zdołałem odepchnąć!... Zaiste, mylą się ci, co mniemają, że cośkolwiek wymóc można na mnie przymusem lub groźbą. Chciałem zapomnieć o tej kobiecie, ostatniej z przeklętego plemienia! Niechże mi jej więc nie przywodzą na pamięć!...
Lucjusz spostrzegł, że słowa jego przeraziły Koryntjankę. Pobladła, oczy jej zaszły łzami, drżenie ją przejęło pod wrażeniem gniewu koschanka, którego pierwszy raz w takiem roznamiętnieniu widziała.
W samej rzeczy, głos jego tak dotąd słodki, poruszający najskrytsze tajniki jej serca, w jednej chwili przybrał wyraz złowieszczy i straszny, a oczy, w których dotąd miłość tylko widziała, miotały owemi groźnemi błyskawicami, przed któremi Rzym truchlał i martwiał.
— O mój ojcze! mój ojcze! — zawołała, wybuchając łkaniem — o mój ojcze przebacz mi!...
— Rozumiem! — podchwycił Neron — tak mówisz, bo powiedziała ci Agrypina, że za twą miłość dosyć ukarana zostałaś moją miłością; bo ci dała uczuć, że srogie i dzikie ukochałaś zwierzę; bo ci opowiedziała śmierć Brytannika! śmierć Juliusza Montana! i nie wiem co więcej jeszcze. Ale nie powiedziała ci przecież tego, że jeden z nich chciał pozbawić mnie władzy, a drugi mnie kijem po twarzy uderzył. Pojmuję to łacno: życie mojej matki jest tak czyste! tak szlachetne! tak cnotliwe!...
— Lucjuszu! Lucjuszu! — przerwała z krzykiem Aktea — zamilcz! W imię bogów, zamilcz!
— W połowie tylko wprowadziła cię do tajemnic naszej rodziny, posłuchaj więc i reszty mówił cezar, nie zważając na jęki Koryntjanki. Ta kobieta, co mi wyrzuca śmierć dziecka i nędznika, wygnana została za wyuzdaną rozpustę przez Kaligulę, jej brata, który przecież surowością obyczajów wcale się nie odznaczał. Przywołana z wygnania, gdy Klaudjusz objął władzę, zaślubiła Kryspina Passiena, patrycjusza znakomitego rodu, który był tak niebaczny, że zapisał jej niezliczone skarby, a ona kazała go zamordować, ponieważ osądziła, iż żył zadługo dla jej chciwości. Wówczas rozpoczęła się walka pomiędzy nią a Messaliną. Messalina upadła. Klaudjusz był nagrodą zwycięstwa i Agrypina została jego kochanką. Teraz powzięła myśl panowania pod mojem imieniem. Oktawja, córka cezara, była zaręczona z Sylanusem. Agrypina porywa go, od stóp ołtarzy i znajduje fałszywych świadków, którzy go oskarżają o zbrodnię. Sylanus zabija się. Oktawja jest wdową. Rzucają ją wtedy w moje objęcia i pojąć ją musiałem, chociaż serce moje inną przejęte było miłością! Wkrótce potem pewna kobieta usiłuje wydrzeć jej niedołężnego kochanka. Świadkowie, którzy oskarżyli Sylanusa o zbrodnię, oskarżają Lollję Paulinę o czary i Lollja Paulina, która uchodziła za najpiękniejszą kobietę, którą uroczyście zaślubił Kaligula, którą ukazywał Rzymianom gdy miała na sobie za czterdzieści miljonów sestercyj szmaragdów i pereł, — umiera powoli na torturach. Wówczas Agrypiny nic już nie dzieli od tronu. Synowicą zaślubia stryja. Zostałem przysposobiony przez Klaudjusza i Senat mianował Agrypinę Augustą.
— To nie wszystko — mówił dalej Neron, chwytając za ręce Akteę, która usiłowała zasłonić sobie uszy, aby nie słyszeć, jak syn oskarżał swą matkę. Dnia pewnego Klaudjusz skazał na śmierć cudzołożnicę. Wyrok ten przejął trwogą Agrypinę i Pallasa. Nazajutrz cezar obiadował w Kapitolium z kapłanami. Jego niewolnik, Halotus, zastawił mu półmisek grzybów, zaprawionych przez Lokustę; lecz gdy doza trucizny nie była dość silna i Klaudjusz, powalony na łoże, pasował się ze śmiercią, lekarz jego, Ksenofon, pod pozorem sprawienia mu ulgi, wprowadził do gardła jego zatrute pióro i po raz trzeci Agrypina owdowiała. Wszak zamilczała o tej pierwszej części swoich dzieł, swoich szlachetnych czynów, nieprawdaż? Zamilczała i zaczęła odtąd, jak mnie wyniosła do władzy, sądząc, że sama panować będzie pod mojem imieniem, że będzie ciałem a ja cieniem, rzeczywistością, a ja marą. Jakoż odtąd miała straż pretorjańską, przewodniczyła w Senacie, wydawała wyroki, skazała na śmierć wyzwoleńca Narcyssa, na otrucie prokonsula Juljusza Sylana. Gdy dnia pewnego uskarżałem się, że mię zupełnie od władzy usuwa, oświadczyła, że za wiele mam władzy jak na przybłędę, na dziecko przysposobione i że, szczęściem, ona i bogowie zachowali życie Brytannika!... Przysięgam ci, że gdy mi to mówiła, nie myślałem wtedy wcale o tem dziecku, tak jak dziś daleką była ode mnie myśl o Oktawji. Właśnie ta pogróżka, a nie trucizna, stała się dlań ciosem zabójczym.
— O! zamilcz! — powtórzyła przerażona Aktea.
— Nieprawdaż, że dziwny jest nasz ród? — ciągnął szyderczo Neron, jakby naigrawając się z jej trwogi. — Dziwny ród... To też czynią nas bogami, nie uznając za właściwe, byśmy za ludzi byli uważani. Mój wuj udusił swego opiekuna w poduszce, a swego teścia w kąpieli. Mój ojciec, na Forum, wysadził laską oko patrycjuszowi; na drodze Appijskiej zgruchotał pod kołami wozu młodego Rzymianina, który niedosyć szybko ustąpił mu z drogi; a raz, u stołu, przy młodym cezarze, któremu towarzyszył na Wschód, zamordował nożem do krajania potraw swego wyzwoleńca, który pić nie chciał. Jużem ci powiedział, co uczyniła moja matka: zabiła Passiena, zabiła Sylanusa, zabiła Lollję Paulina, zabiła Klaudjusza, ja zaś, ja ostatni, na którym gaśnie imię rodu mojego, gdybym był tylko cezarem, a nie synem miłującym zarazem, zabiłbym moją matkę!...
Aktea wydała okrzyk okropny i padła na kolana, wyciągając ręce ku cezarowi.
— Co czynisz? — rzekł Neron, uśmiechając się z dziwnym wyrazem — bierzesz żart za prawdę. Tak, żart, kilka wierszy, co mi zostały w pamięci z „Oresta“, którego niedawno opiewałem, a które zmieszały się z moją prozą. Uspokój się, przestań być dzieckiem. Czy przyszłaś tu modlić się? Czym cię sprowadził na to abyś ścierała sobie kolana i wykręcała ręce w tej błagalnej postawie? Dalej, podnieś się! Alboż to ja cezar, Neron? Alboż Agrypina moją matką? Wszystko to śniło ci się moja piękna Koryntjanko: jam Lucjusz, atleta, woźnica, śpiewak o tkliwym głosie i nic więcej.
— Ach! westchnęła Aktea, opierając głowę na ramieniu Lucjusza — sądziłabym istotnie, że mi się śni to wszystko i że się zaraz przebudzę w domu mojego ojca, gdybym w głębi serca nie czuła prawdy mojej miłości. O Lucjuszu, Lucjuszu, nie czyń sobie ze mnie igraszki!... Czy nie widzisz, żem tylko na wątłej nici zawieszona nad przepaścią piekieł? Ulituj się nad nią słabością, ratuj mieszający się rozum...
— Skądże ta bojaźń, ten niepokój? Czy moja Helena nie jest ze swego Parysa zadowolona? Czy pałac, w którym mieszka, nie zdaje się jej dosyć wspaniały? Każemy postawić jej inny, o srebrnych kolumnach i złotych kapitelach. Czy jej uchybili niewolnicy? Ma ona nad nimi prawo życia i śmierci. Czego chce? czego pragnie? Wszystko, czem człowiek, cezar, czem bóg może obdarzyć, na jedno swoje skinienie otrzyma.
— Wiem, żeś potężny; wierzę, że mnie kochasz; wierzę też, że uczynisz wszystko, o co cię tylko poproszę, wszystko, — ale nie napełnisz ukojnym spokojem mej duszy, me zdołasz uszczęśliwić mnie przekonaniem, że należysz tak wyłącznie do mnie, jak ja do ciebie należę. Wiem teraz, czuję, widzę, że potężna część twojej miłości ulatuje ode mnie, powleka się cieniem i ginie w mrokach. Rzym, państwo, świat, woła ciebie! Jesteś moim tylko na chwilę... Masz tajemnice, które nie mogą być mojemi tajemnicami, nienawiści, których nie mogę podzielać, miłostki, których znać nie powinnam. Wśród naszych najczulszych wynurzeń, najsłodszych rozmów, drzwi się otworzą, jak się właśnie otwierają w tej chwili i wyzwoleniec z obliczem oniemiałem da ci znak tajemniczy, którego nie będę mogła, nie będę powinna zrozumieć... Patrz, przeczucia moje zaczynają się spełniać.
Wskazała drzwi, w których stanął wyzwoleniec.
— Czego chcesz Anicetusie — zapytał Neron, zwracając się do niego.
— Ta, którą boski cezar zawezwał, czeka na jego rozkazy.
— Powiedz, że wnet tam idę.
Wyzwoleniec wyszedł.
— Widzisz — szepnęła Aktea, wpatrując się ze smutkiem w kochanka.
— Nie rozumiem cię — rzekł Neron.
— Kobieta czeka na ciebie.
— Nie przeczę.
— Uczułam, że wzdrygnąłeś się, gdy ci ją oznajmiono.
— I podejrzewasz w tem może oznakę miłości?
— Ta kobieta, Lucjuszu...
— Mów... czekam.
— Ta kobieta...
— Cóż więc, ta kobieta?
— Ta kobieta nazywa się Poppea?
— Mylisz się — odpowiedział lodowatym głosem Neron — ta kobieta nazywa się Lokusta...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.