Neron (Dumas, 1926)/Tom I/Rozdział IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Neron
Podtytuł Romans historyczny
Wydawca E. Wende i spółka
Data wyd. 1926
Druk Zakłady graficzne Polska Zbrojna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Acté
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX

Neron wstał i udał się za wyzwoleńcem.
Po przebyciu kilku zakrętów tajnemi korytarzami, znanemi tylko cezarowi i jego najzaufańszym niewolnikom, weszli do małej izby bez okien. Światło i powietrze przenikało do niej; z góry otworem, który jednak był głównie przeznaczony do usuwania wyziewów, unoszących się z pieców spiżowych, w tej chwili zimnych, ale napełnionych węglami, które rozpalano za pomocą iskry i mieszka. Przy ścianach stały jakieś narzędzia z gliny i szkła, których dziwaczne kształty przypominały ryby i ptaki. Rozmaitych rozmiarów naczynia, starannie zamknięte pokrywami, na których widniały napisy, kreślone nieznanemi charakterami, stały na umieszczonych dokoła izby podstawach, opasując tę czarnoksięską pracownię, nakształt pasów tajemniczych, któremi owijano mumie. Nad tem wszystkiem wisiały na złotych łańcuchach, przytwierdzonych do takichże haków, zioła suche i świeże, zbierane w porze zaleconej przez magów, to jest na początku kanikuły gdyż wtedy czarodzieje nie są dostępni dla blasku słońca i księżyca. Wisiały też przeróżne słoje i puzdra, z których jedne zawierały słynne maści, czyniące człowieka niezwyciążonym, sporządzane z wielkim nakładem i trudem z głowy i ogona skrzydlatego węża, z włosów wyrwanych ze łba tygrysa, ze lwiego szpiku i z piany konia zwycięzcy; w innych mieściły się potężne talizmany z krwi bazyliszka, zwanej także krwią Saturna, które zapewniają ziszczenie wszelkich życzeń; w innych nakoniec znajdowały się osobliwości, cenione na wagę djamentów, a pomiędzy niemi było kilka cząstek tej niezmiernie rzadkiej wonności, którą dotąd jeden ty?ko Juliusz Cezar posiadał, a którą otrzymywano ze złota, nigdy nie wystawionego na działanie ognia. Między ziołami widniały wieńce ze słoneczników, kwiatu zapewniającego szczęście i sławę, pęki wrzosu afrykańskiego, rwanego lewą ręką z korzeniemi suszone w cieniu, dawały wesołość i radość; gdy skropiono triclinium odwarem z kilku liści w ten sposób zerwanej rośliny, nie było tak ponurego biesiadnika, tak surowego filozofa, któryby nie został natychmiast przejętym rozkosznem uczuciem wesołości.
Kobieta w’ czarnej szacie, z podniesioną z jednej strony do kolan fałdą, za pomocą złotej zapony, przyczepionej do przepaski, trzymała w lewej ręce różdżkę czarodziejską, która wskazywała ukryte skarby i czekała na Nerona. Siedziała zamyślona tak głęboko, że nie zauważyła przybycia cezara. Neron zbliżał się do niej powoli, a na obliczu jego malowała się obawa, wstręt i wzgarda. Stanąwszy przed nią, skinął na Anicetusa, który dotknął ręką ramienia czarnoksiężnicy. Ta podniosła głowę powoli, wstrząsając nią dla odrzucenia włosów, które jakby zasłoną twarz jej okrywały, ile razy miała czoło spuszczone. Była to kobieta lat trzydziestu pięciu do trzydziestu siedmiu, piękna niegdyś, ale uwiędła przed czasem wskutek bezsenności, rozpusty, a może wyrzutów sumienia.
Nie podnosząc się z miejsca, zwróciła się do Nerona z zapytaniem:
— Czego chcesz jeszcze ode mnie?
— Przedewszystkiem powiedz mi, czy pamiętasz przeszłość?
— Spytaj Tezeusza, czy pamięta otchłań.
— Wiesz, że cię wydobyłem z podziemnego więzienia, gdzie powolnie konałaś wśród błota, które ci służyło za legowisko i gadów, które się roiły na twojem ciele.
— Było tak zimno, żem tego nie czuła.
— Wiesz, że cię umieściłem w domu, który umyślnie kazałem zbudować dla ciebie, a który ozdobiłem, jak dla kochanki. Przemysł twój nazywano zbrodnią: ja go nazwałem sztuką; prześladowano twoich wspólników: jam ci dał uczniów.
— A ja ci wzamian oddałam połowę potęgi Jowisza... nagięłam pod twe rozkazy — śmierć, tę ślepą i głuchą córę snu i nocy.
— To dobrze, widzę, że masz pamięć. Wezwałem cię...
— Kto ma umrzeć?
— Musisz to sama odgadnąć, ja ci tego powiedzieć nie mogę. Jest to wróg zbyt niebezpieczny, abym mógł nawet posągowi milczenia imię jego powierzyć. Bądź jednak ostrożną: nie chcę bowiem, aby trucizna była tak powolną jak dla Klaudjusza, albo, żeby zawiodła w pierwszej próbie, jak na Brytanniku. Musi zabić w mgnieniu oka, nie dając czasu na wyrzeczenie słowa lub danie znaku. Rozumiesz? Potrzeba mi takiej trucizny, jaką w tem samem miejscu ongi przygotowaliśmy, doświadczając jej siły na dziku.
— O! rzekła Lokusta głucho — gdyby tylko szło o taką truciznę, a nawet o jeszcze straszniejszą, nic nad to łatwiejszego; lecz gdym ci przyrządzała tę, o jakiej mówisz, wiedziałam dla kogo jest przeznaczoną; wiedziałam, że ma być zadana dziecku. Ale są ludzie, jak Mitridat, na których najsilniejsza trucizna żadnego nie wywiera wpływu, gdyż stopniowo przyzwyczaili swój żołądek do znoszenia soków najjadowitszych i najśmiertelniejszych potraw. Gdyby sztuka moja miała się spotkać z jedną z tych żelaznych natur, trucizna okazałaby się bezskuteczną a ty powiedziałbyś, żem cię oszukała.
— I wtrąciłbym cię napowrót — dodał Neron — do więzienia, w którem ongi pozostawałaś, powierzyłbym cię znowu straży Polliona Juliusza. Uczyniłbym to z pewnością. Zastanów się więc.
— Wymień mi ofiarę, a otrzymasz odpowiedź.
— Powtarzam, że nie mogę, nie chcę ci jej wymienić. Czy nie posiadasz sztuki odgadywania? czarów, za pomocą których stawia się przed twemi oczami mary w zasłonach, od których możesz się wszystkiego dowiedzieć. Próbuj. Sam nie chcę wskazać ci ofiary, ale nic wzbraniam ci odgadnąć.
— Nic tu nie mogę uczynić.
— Nie jesteś przecież uwięziona.
— Powrócę za dwie godziny.
— Będę ci towarzyszył.
— Nawet na górę Eskwilińską?
— Wszędzie.
— I pójdziesz sam jeden?
— Sam, jeżeli tego potrzeba.
— Pójdź więc.
Neron dał znak Anicetusowi, aby się oddalił i sam udał się za Lokustą, nie mając innej broni prócz swego miecza. Niektórzy jednak utrzymywali, że dniem i nocą nosił na ciele pancerz w karpią łuskę, tak zręcznie wyrobiony, że się naginał do wszystkich poruszeń ciała, miał hart nieprzepuszczający najostrzejszego pocisku, wyrzuconego z najsilniejszej dłoni.
Szli ciemnemi ulicami Rzymu, bez niewolnika i światła, aż do Velobrium, gdzie był dom Locusty. Czarodziejka zapukała we drzwi trzy razy: otworzyła stara niewiasta, dopomagająca jej w czarodziejskich czynnościach i usunęła się na bok z uśmiechem, widząc pięknego młodziana, który przybywał pewnie, jak sędzia, aby dostać napoju miłosnego. Lokusta otworzyła drzwi swej pracowni i skinęła na cezara, aby wszedł za nią.
Zbiór dziwnych i strasznych przedmiotów uderzył oczy Nerona: mumje egipskie i kościotrupy etruskie stały przy ścianach: krokodyle i ryby kształtów osobliwych wisiały pod sufitem na niewidzialnych niciach żelaznych; postacie z wosku rozmaitej wielkości stały na podstawach, z igłami lub sztyletami w sercu. Wśród tego zgrozą i lękiem przejmującego zbiorowiska, latała bez szelestu spłoszona sowa i przysiadała co chwlia tu i owdzie, złowrogo klekocząc dziobem i błyskając ślepiami, podobnemi do rozżarzonych węgli, w kącie izby, czarna owca beczała smutnie, jakby przeczuwając!os ją oczekujący. Ponad temi ponuremi głsami wzbijały się dziwnie przejmujące jęki, które zwróciły uwagę Nerona. Zaczął się starannie rozglądać i spostrzegł pośrodku izby jakby wyrastający z ziemi jakiś przedmiot, którego kształtów nie mógł zrazu rozróżnić. Była to głowa ludzka. Oczy jej zdradzały życie, szyję zaś opasywał wąż, którego język ruchliwy, czarny, zwracał się co chwila ku Neronowi, potem zatapiał w misie mleka, stojącej w pobliżu. Około tej głowy były ustawione, jak około Tantala, napoje, potrawy i owoce, widocznie w celu zadania straszliwych męczarni, nie mogących ich dosięgnąć ustom. Ta właśnie głowa wydawała owe przejmujące skargi.
Tymczasem Lokusta rozpoczęła swe czarodziejskie czynności. Skropiwszy cały dom wodą z jeziora Awerneńskiego, rozpaliła ogień z gałęzi cyprysów i sykomorów, ułamanych z drzew rosnących na grobach, rzuciła nań pierze sowy skropione juchą ropuchy i dodała ziół, uzbieranych w Jolkos i w Hiberji. Nachyliwszy się nad tym ogniem, mruczała wyrazy niezrozumiałe: potem, gdy zaczął gasnąć, rozejrzała się dokoła, jak gdyby czegoś szukając i świsnęła przenikliwie. Na ten znak, wąż podniósł głowę, wyprężył się do połowy ciała; usłyszawszy drugie świśnięcie, rozwinął się zwolna; gdy wreszcie czarownica świsnęła po raz trzeci gniewnie i nagląco, gad przyczołgał się ku niej zwolna i bojaźliwie. Czarównica ujęła go tuż przy łbie i zbliżyła się ku płomieniom ogniska. Gad całem swem ciałem owinął się dokoła jej ręki i zaczął wydawać boleśne sykania; ona jednak ciągle trzymała go przy ogniu, dopóki jadowita paszcza nie okryła się pianą, której kilka kropel stoczyło się w płomienie. Tego tylko chciała Lokusta; niezwłocznie też puściła węża, który uciekł szybko, opasał piszczel kościotrupa, wpełzł po nim do wnętrza klatki piersiowej, gdzie drżał z boleści, zadanej przez ogień.
Wówczas Lokusta zebrała popioły i dogasające węgle ogniska do amiantowej tkaniny, ujęła powróz, do którego była przywiązana czarna owca i zwracając się ku Neronowi, przypatrującemu się tajemniczym praktykom z nieczułością posągu, zapytała go — czy wciąż trwa w postanowieniu towarzyszenia jej na górę Eskwilińską. Neron odpowiedział skinieniem głowy, poczem wyszli.
Gdy zamykali drzwi, dał się słyszeć głos błagający o litość z taką boleścią, że Neron nawet uczuł się wzruszony i chciał zatrzymać Lokustę; ale czarownica odpowiedziała, że najmniejsze opóźnienie uniemożliwi zamierzone dzieło, lub co najmniej znacznie je odwlecze, to więc zniewoliło cezara do pospieszenia za nią. Neron, któremu praktyki czarodziejskie nie były obce, domyślał się zresztą co znaczyła owa jęcząca głowa. Była to głowa zagrzebanego w ziemię dziecka, które czarownica dręczyła głodem i pragnieniem, zwiększając męczarnie widokiem jadła i napoju, zastawionego tuż przy ustach nieszczęsnej ofiary, aby po jej śmierci ze szpiku kości i z serca, wyschłego z rozpaczy, przygotować ów słynny napój miłosny, który bogaci rozpustnicy rzymscy, lub kochanki cezarów opłacali tak drogo, iż za cenę można było kupić całą prowincję.
Neron i Lokusta, podobni do dwóch cieniów, szli czas jakiś w milczeniu krętemi ulicami Volobrium; przeszli potem około muru wielkiego cyrku i stanęli u podnóża Eskwilinu. W tej chwili księżyc, w pierwszej kwadrze, wychylił się z poza szczytu wzgórza; zaraz też odbiły się na usrebrzonym błękicie nieba liczne krzyże, na których wisiały, przybite ćwiekami, ciała złodziei, morderców i chrześcjan, jednaką karą dotkniętych. Neron sądził zrazu, że czarownica któregoś z tych trupów do swych praktyk użyje; ale przeszła koło nich nie zatrzymując się i uklęknąwszy na małej wyniosłości, zaczęła, jak hjena, grzebać dół rękami; potem w wykopaną jamę wsypała resztki ogniska, przyniesionego w amiantowej tkaninie, przegryzła arterje szyi czarnej owcy i krwią, która popłynęła obficie, przygasiła tlejące jeszcze węgle.
W tej chwili księżyc spowinął się chmurą, jakby nie chcąc być świadkiem ohydnej sceny. Chociaż jednak ciemność okryła górę, Neron widział, jak przed wieszczbiarką zjawił się wyrosły z jamy cień, z którym przez kilka chwil szeptała pocichu; przypomniał sobie wówczas, że właśnie w tem miejscu została pogrzebana zaduszona za liczne morderstwa czarownica Kanidja, o której mówią Horacjusz i Owidjusz i nie wątpił, że to z jej cieniem przeklętym rozmawiała Lokusta. Po chwili mara znikła pod ziemią, księżyc znów zajaśniał na niebie i Neron spostrzegł zbliżającą się do niego wybladłą i drżącą Lokustę.
— Cóż więc? — zapytał.
— Cała moja sztuka jest tu bezsilna — odparła czarownica ponuro.
— Jakto... więc nie posiadasz trucizn niezuwodnie śmiertelnych?
— Na moje trucizny ona posiada broń niezwalczoną.
— Znasz więc tę, której śmierć przeznaczyłem?
— To twoja matka.
Neron zmarszczył czoło, milczał przez chwilę, poczem rzekł zimno:
— Wynajdę zatem inny sposób.
Oboje zeszli z przeklętej góry, a po chwili zniknęli w ciemnych i opustoszałych ulicach, wiodących z Velobrium do Palatynu.
Nazajutrz Aktea otrzymała od swego kochanka pismo, polecające jej, aby się udała do Bai gdzie przybyć miał z Agrypiną, na obchód uroczystości Minerwy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.