Neron (Dumas, 1926)/Tom I/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Neron
Podtytuł Romans historyczny
Wydawca E. Wende i spółka
Data wyd. 1926
Druk Zakłady graficzne Polska Zbrojna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Acté
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI

Wróciwszy do przytomności, Aktea znalazła się w głównej kajucie okrętu. Lucjusz siedział przy łożu, na które ją podczas omdlenia przeniesiono, podtrzymując jej głowę, a w kącie, na purpurowym, złotem przetykanym kobiercu, spała w krąg zwinięta tygrysica. Była już noc; przez otwór sufitu ukazywał się wspaniały błękit nieba Jonji, osypany gwiazdami. Tak lekko unosiła biremna, że zdała się ogromną kolebką, którą usłużne morze bujało, jakby łoże dziecięcia; cała zresztą uśpiona natura tak była powabna i urocza, że świeże wypadki poczytała Aktea za senne marzenia i mniemała, że jeszcze spoczywa pod dziewiczą zasłoną młodych swoich lat. Ale Lucjusz, baczny na jej każde skinienie, spostrzegłszy, że się budziła, klasnął w dłonie i wnet ukazała się młoda niewolnica, trzymając w ręku laskę płonącego wosku, którą zapaliła złotą lampę, zawieszoną na stojącym u nóg łożnicy kandelabrze ze spiżu.
Aktea patrzyła na nią ze zdziwieniem, gdyż niewolnica, którą po raz pierwszy widziała, nie była jej nieznaną; rysy tej twarzy bardzo świeże przywodziły wspomnienia, a jednak nie mogła przypomnieć sobie imienia tego młodego i melancholijnego oblicza. Tyle sprzecznych myśli stłoczyło się w głowie biednego dziecka, że nie mogąc znieść ich ciężaru, zamknęła oczy i wsparła znowu głowę o poduszkę. Lucjusz myśląc, że chce spać skinął na niewolnicę, aby nad nią czuwała i wyszedł z komnaty.
Niewolnica, zostawszy z Akteą, przypatrywała się jej pewien czas z wyrazem nieokreślonego smętku; potem ułożywszy się na purpurowym kobiercu, na którym chrapała Febe, wsparła głowę na grzbiecie tygrysicy, która przebudzona znienaćka, otwarła w połowie oko zaiskrzone i dzikie, ale poznawszy przyjaciółkę, zamiast ukarać ją za taką zuchwałość, dotknęła parę razy delikatnej jej ręki końcem krwistego języka i znowu wyciągnęła się niedbale, wydając mruczenia podobne do ryku.
W tej chwili czarujący śpiew rozległ się w górnej części okrętu; był to ten sam chór, który słyszała Aktea, w chwili gdy biremna przybijała do portu Koryntu. Lecz w tej chwili samotność i cisza nocna nadawały mu jeszcze więcej wdzięku i tajemniczości. Wkrótce nowy głos połączył się z innemi. Lucjusz śpiewał modlitwę do Neptuna. Aktea odrazu poznała te dźwięki, które wczoraj wprawiły w drżenie najskrytsze struny jej duszy: były to tony tak dźwięczne i melodyjne, jak gdyby Syreny Polimoskiego przylądku witały okręt nowego Ulissesa.
Aktea, cała pod wpływem tej uroczej muzyki, otworzyła znużone powieki i z okiem wlepionem w gwiaździste niebo, rychło zapomniała o swych zgryzotach i boleści, oddając się cała rozkosznym marzeniom. Już dawno ostatnie dźwięki liry i ostatnie nuty pieśni rozpłynęły się w przestrzeni, jakby uniesione na skrzydłach czarodziejskich, a ona jeszcze słuchała w słodkiem odrętwieniu; ocknęła się nakoniec i po raz drugi spotkała się z wejrzeniem młodej dziewczyny. Niewolnica zdawała się również zostawać pod czarem pieśni i Aktea mogła znów zauważyć, że to smętne oko zwracało na nią jasne spojrzenie nie po raz pierwszy. Aktea skinęła ręką. Niewolnica powstała: obie pewien czas milczały; nakoniec Greczynka zapytała:
— Jak się nazywasz?
— Sabina — odparła niewolnica.
Aktea drgnęła, gdyż jak twarz, tak i głos nie był jej obcy; wymienione jednak imię żadnego w niej wspomnienia nie obudziło.
— Gdzie twa ojczyzna... — zapytała znowu Aktea.
— Opuściłam ją tak młodo, że nie pamiętam jej.
— Do kogo należysz?
— Wczoraj należałam do Lucjusza, dziś do Aktei.
— Czy dawno on jest twym panem?
— Odkąd siebie poznałam.
— Jesteś więc zapewne przywiązana do niego?
— Jak córka do ojca.
— Zbliż się więc do mnie — chcę mówić o nim.
Sabina posłuchała z widocznym wstrętem. Aktea, biorąc to za uczucie bojaźni, wzięła ją dobrotliwie za rękę: była zimna, jak marmur; po chwili posłuszna naleganiom swej pani, usiadła przy jej łożu.
— Czy nie widziałam cię przedtem? — dopytywała się Aktea.
— Nie sądzę — odrzekła z przymusem niewolnica.
— W stadjonie, w cyrku, w teatrze?
— Na krok nie opuszczałam biremmy.
— Nie byłaś więc obecna przy triumfach Lucjusza?
— Jestem do nich przyzwyczajona.
Znów nastąpiło milczenie po tych zapytaniach i odpowiedziach, zamienianych z jednej strony ze wzrastającą ciekawością, z drugiej z wyraźną niechęcią. To ostatnie uczucie było tak widoczne, że nie mogło ujść uwagi Aktei.
— Słuchaj, Sabino — rzekła Koryntjanka — widzę, jak wiele cię kosztuje strata dawnego pana: powiem zatem Lucjuszowi, że go nie chcesz opuścić.
— Nie czyń tego — zawołała ze drżeniem niewolnica — gdy Lucjusz rozkazuje, trzeba mu być posłuszną.
— Więc jest tak straszny gdy się gniewa? — spytała Aktea z uśmiechem.
— Okropny! odparła niewolnica z takim wyrazem trwogi, że Aktea zadrżała mimowolnie.
— A jednak zdają się go kochać ci, co go otaczają: ten młody Sporus...
— Sporus! — powtórzyła głucho niewolnica.
Aktea nagle zamilkła; wyjaśniły się jej wspomnienia: Sabina była podobna do Sporusa, a to podobieństwo było tak wielkie, że zdziwiła się, iż odrazu tego nie spostrzegła. Ujęła dziewczynę za obie ręce i wpatrując się w nią przenikliwie, zapytała:\
— Czy znasz Sporusa?
— To mój brat — wyszeptała.
— Gdzież on jest?
— Został w Koryncie.
W tej chwili drzwi się otworzyły: wszedł miody Rzymianin; Aktea zaś, trzymająca jeszcze obie ręce Sabiny, uczuła dreszcz, przebiegający nerwy niewolnicy. Lucjusz obrzucił badawczym, dziwnie przybijającym wzrokiem obie dziewczyny i po chwili milczenia zapytał:
— Czy moja piękna nie zechce skorzystać z ukazania się Jutrzenki i odetchnąć świeżem powietrzem poranku? W brzmieniu tego głosu, tak spokojnego i łagodnego napozór, było jednak coś rozkazującego i jakby szarpiącego. Aktea zauważyła to teraz dopiero i jednocześnie ogarnęło ją takie uczucie trwogi, że pytanie wzięła za rozkaz. Ale siły jej nie dopisały i byłaby upadła, gdyby Lucjusz skwapliwie jej nie wsparł. Uczuła się uniesiona na rękach kochanka, jak gołębica w szponach orła; cała drżąca, nie pojmując pobudek przestrachu, oniemiała, z zawartemi oczyma, pozwoliła nieść się z takiem uczuciem, jakby miała być wrzucona do przepaści.
Na pokładzie statku, pod wpływem jędrnych powiewów morskich, ocknęła się z dziwnego wrażenia. Chociaż oczy miała jeszcze zamknięte, czuła jednak, że już nic znajduje się w objęciach Lucjusza. Jakoż podniósłszy powieki, przekonała się, że leżała w złocistej siatce, jednym końcem przytwierdzonej do masztu, drugim do małej rzeźbionej kolumny. Lucjusz, wsparty o maszt, stał przy niej.
W nocy, okręt, gnany przychylnym wiatrem, wypłynął z zatoki Korynckiej i okrążywszy przylądek Elis, wślizgnął się między Zacyrt i Cefalonię: słońce ukazało się z poza tych dwóch wysp, a pierwsze jego promienie oświeciły szczyty gór, przedzielających je na dwie części, chociaż krańce zachodu tonęły jeszcze w cieniu. Aktea, zwracając się do Lucjusza, spytała:
— Czy to jeszcze Grecja?
— Tak — odparł Lucjusz — a te wonie, dolatujące do nas, jakby ostatnie pożegnanie, wydają Samy i drzewa pomarańczowe Zacyrtu. Niema zimy dla tych dwóch sióstr rodzonych, rozwijających się pod słońcem, jak dwie lilje. Czy chcesz o piękna, bym na tych wyspach kazał zbudować pałace?
— Lucjuszu — rzecze Aktea — przestraszasz mię niekiedy temi obietnicami, jakich bóg sam zdołałby zaledwie dotrzymać. Kto jesteś i co przede mną skrywasz? Czyliżeś Jowiszem piorunującym i czy się boisz, że ukazawszy się w całym blasku, zabijesz mię swemi gromy, jak drugą Semelę?
— Mylisz się — odparł Lucjusz z uśmiechem — jestem tylko biednym śpiewakiem, któremu stryj zostawił cały majątek, pod warunkiem, że się jego imieniem nazywać będę; cała moja potęga jest w mej miłości, Akteo, ale czuję, że dziś podołałbym dwunastu pracom Herkulesa.
— Kochasz mię więc?
— Tak jest, duszo moja!
Wymówił te słowa z tak silnym akcentem prawdy, że Aktea wzniosła obie ręce ku niebu, jakby dziękując za swe szczęście. W tej chwili zapomniała o wszystkiem: żale i zgryzoty znikły z jej duszy, jak z oczu Hellada, ginąca w widnokręgu....
Płynęli tak sześć dni, pod błękitnem niebem, po błękitnem morzu; siódmego spostrzeżono Lekry miasto, zbudowane przez żołnierzy Ajaksa. Okrążywszy przylądek Herkulesa, wpłynęli do cieśniny Sycylijskiej, zostawiając na lewo Messynę, starożytną Zanklę o porcie zakrzywionym, jak kosa, a na prawo Rhegium, od którego Dionizos zażądał żony, a ono mu ofiarowało córkę kata; potem, żeglując prosto między wrzącą Charybdą i szczekającą Scyllą, rzucili ostatnie pożegnanie falom jońskim i weszli na morze Tyrreńskie. Pięć dni jeszcze płynęli to o żaglach, to o wiosłach, mijając Helkę, przy której ukazał się zwaliska grobu Palinura, Pacstum o trzech świątyniach, Kaprea z dwunastu pałacami. Nakoniec zawinęli do przepięknej odnogi, w głębi której widać Neapolis, tę uroczą córę Grecji, niewolnicę, wyzwoloną przez Rzym, spoczywającą niedbale u stóp dymiącego Wezuwiusza. Z prawej strony wznosi się Herkulanum, Pompea i Stabbia, które w dwadzieścia lat potem, znikną w grobach z lawy; po lewej zaś Puteoli z mostem olbrzymim. Raja, której tak się obawiał Propercjusz i Baula, mająca wsławić się rychło matkobójstwem Nerona.
Gdy Lucjusz zobaczył miasto, kazał wnet zmienić białe żagle biremmy na purpurowe i ozdobić maszt gałęzią laurową. Musiał to być zawczasu znak umówiony zwycięstwu; skoro go tylko bowiem spostrzeżono, zaraz ruch wielki powstał u brzegów i lud rzucił się ku okrętowi olimpijskiemu, który wszedł do rejdy przy dźwięku instrumentów, przy śpiewach majtków, wśród oklasków tłumu. Wóz, zaprzężony czwórką białych koni, czekał na zwycięzcę. Wsiadł, odziany w purpurę, przysłoniętą niebieską chlamidą w złote gwiazdy, z głową przystrojoną olimpijskim wieńcem z liści oliwnych, dzierżąc w ręku pityjski laurowy. Wybito wyłom w murach i przezeń wjechał triumfator do miasta.
Przez całą drogę spotykały go zaszczyty i uroczystości. W Fondei starzec sześćdziesięciopięcioletni, którego ród starożytnością, równy był Rzymowi i który po wojnie afrykańskiej, otrzymał awację i trzy kapłaństwa, przygotował wspaniałe uroczystości, i nawet sam wyszedł naprzeciw zwycięzcy, aby go na nie zaprosić. Krok ten ze strony człowieka tak znakomitego, uczynił wielkie wrażenie w orszaku Lucjusza, który rósł z każdą chwilą. Dziwne albowiem rzeczy opowiadano o tym starcu. Gdy jeden z jego przódków odbywał ofiarę, orzeł rzucił się na zabite zwierzę, porwał jego wnętrzności i uniósł na dąb. Przepowiedziano mu wtenczas, że któryś z jego potomków będzie panem Rzymu, a tym potomkiem, jak mówiono, był właśnie ów starzec, noszący imię Galba. Razu pewnego przybył on z gronem rówieśników swoich powitać Oktawjusza, August zaś, natchniony wtedy jasnowidzeniem, musnął go lekko ręką po twarzy, mówiąc:
— I ty także, moje dziecię, doświadczysz słodyczy potęgi.
Liwja tak go kochała, że zostawiła mu umierając pięćdziesiąt milionów sestercyj; lecz ponieważ suma ta była tylko wyszczególniona w zapisie, zredukował ją Tyberjusz do pięciuset tysięcy i być może, iż nie ograniczyłaby się na tem nienawiść starego cezara, któremu znana była przepowiednia wyroczni, gdyby go nie uspokoił jego astrolog Tryzalles, zapewnieniem, że Galba panować będzie w sędziwej starości.
— Niech więc żyje! — rzekł Tyberjusz — gdyż czas tak odległy jeszcze mię nie obchodzi.
Jakoż umarł Tyberjusz; z kolei władali Rzymem Kaligula i Klaudjusz; Neron był cezarem. Galba miał lat sześćdziesiąt pięć i nic nie wskazywało, aby był bliskim władzy najwyższej. Ponieważ jednak następcy Tyberjusza, bliżsi byli chwili ziszczenia się wyroczni, Galba miał zawsze, nawet gdy spał, sztylet, zawieszony na łańcuchu u szyi i nie wychodził nigdy bez miliona sestercyj w złocie na wypadek, gdyby był zmuszony uciekać przed liktorami, lub przekupić zabójców.
Zwycięzca dwa dni przebył u Galby, wśród igrzysk i triumfów; tam to Aktea była świadkiem ostrożności, jakich dotąd Lucjusz nie przedsiębrał, a których znaczenia i celu nie umiała sobie wytłumaczyć. Żołnierze z jego eskorty czuwali noc całą w pokojach, otaczających jego komnatę; widziała też, że jej kochanek, idąc spać, kładł miecz pod poduszkę swego posłania. Nie śmiała go wypytywać; przeczuwając jednak, że mu grozi jakieś niebezpieczeństwo, każdego ranka nagliła go, aby odjechał; nakoniec trzeciego dnia opuścili Fondi i odbywając dalej triumfalną drogę do miasta, które przebywali wyłomami w murach, zbliżyli się nakoniec do góry Albano z orszakiem podobniejszym do wojska satrapy, niż do świty prostego zwycięzcy. Gdy stanęli na szczycie tej góry, Aktea wydala okrzyk zachwytu; u krańca drogi Appijskiej spostrzegła Rzym w całym ogromie i blasku!
Bo też istotnie Rzym ukazał się oczom młodej Greczynki w najwspanialszym widoku. Droga Appijska zwana była królową dróg, jako najważniejsza i najpiękniejsza ze wszystkich; wychodząc bowiem od morza Tyrreńskiego, szła przez Apeniny i Kalabrję i dosięgała morza Adrjatyckiego. Na przestrzeni od Albano do Rzymu, służyła dla przechadzek publicznych, a według zwyczaju starożytnych, którzy w śmierci widząc tylko spoczynek, wybierali na swe grobowce miejsca najpowabniejsze i najwięcej uczęszczane, po obu stronach była ozdobiona wspaniałemi grobami, między któremi słynął starożytnością grobowiec Askanjusza, bohaterskiem wspomnieniem Horacjuszów, a cesarskim przepychem Cecylji Metelli.
Owoż w dniu tym, cała ta przepyszna droga zatłoczona była ciekawymi, śpieszącymi na spotkanie Lucjusza. Jedni jechali świetnymi powozami, ciągnionemi przez hiszpańskie muły w purpurowych zaprzęgach; inni w lektykach, niesionych przez ośmiu niewolników, mających na sobie wspaniałe penulae i poprzedzanych przez laufrów w podkasanych szatach; przed jednymi biegli jeźdźcy numidyjscy, wznosząc kurzawę i rozpychając tłoczącą się ciżbę, — innych wyprzedzały psy moloskie, strojne w naszyjniki Nabijane srebrnemi ćwiekami.
Jak tylko pierwsi z nadchodzących ujrzeli zwycięzcę, okrzyki ich, podawane z ust do ust, zaleciały do murów miasta. Wnet na rozkaz jeźdźca, pędzącego galopem, tłumy uszykowały się po obu stronach drogi, która mając trzydzieści sześć stóp szerokości, dość miała miejsca dla wozu triumfalnego, zmierzającego ku miastu. O pół mili od bramy, legjon jazdy z pięciuset ludzi oczekiwał na orszak i stanął na jego czele. Aktea spostrzegła, że konie podkute były srebrnemi podkowami, które odpadały co chwila tak, iż lud rzucał się pod nogi rumaków i zbierał je, narażając się na stratowanie.
Zwycięski wóz wtoczył się nakoniec do miasta wśród szalonych okrzyków pospólstwa. Aktea nie pojmując tego uniesienia, mimowolnie dzieliła je sama. Wszędzie do imienia Lucjusza dodawano tytuł cezara. Wszędzie przejeżdżała pod łukami triumfalnemi, przez ulice osypane kwieciem i pełne dymu kadzideł przy każdym załomie ulic ofiarnicy zabijali ofiary na ołtarzach domowych bogów Ojczyzny. Przebywała najwspanialsze ulice i place; wielki cyrk, Velabrium i Forum; na; koniec wielki orszak wkroczył na drogę Świętą, zaczął przebywać Kapitol i zatrzymał się dopiero przed świątynią Jowisza.
Tu Lucjusz zsiadł z wozu i wszedł na schody, wiodące do świątyni. Flaminowie oczekiwali go u drzwi i towarzyszyli mu do podnóża posągu. Tam złożywszy trofea swego zwycięstwa na kolanach Jowisza i wziąwszy styl do ręki, wyrył na złotej tablicy, którą mu podał wielki kapłan, napis tego brzmienia:
Lucjuszt-Domicjusz-Klaudjusz Neron, zwycięzca w zapasach, gonitwach i śpiewie, poświęćcił te trzy korony Jowiszowi, najlepszemu i największemu z bogów.
Wśród okrzyków triumfu, wznoszonych ze wszech stron, jeden tylko się rozległ krzyk trwogi: Aktea dowiedziała się teraz, że ów biedny rzekomy śpiewak, któremu towarzyszyła jako kochankowi, był Divinus Caesar.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.