Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXI
JUBILEROWIE

Królowa oczekiwała ich z widoczną niecierpliwością, a spostrzegłszy, zawołała:
— A, i pan Bochner; poszukałeś pan sobie pomocy, panie Bossange; bardzo dobrze!
Bochner nic nie odpowiedział; za wiele trapiło go myśli. W takim razie najlepiej szukać ratunku w ruchach: Bochner padł też do nóg Marji Antoniny.
Ruch to był wymowny. Bossange natychmiast poszedł w ślady swego wspólnika.
— Panowie! — rzekła królowa. — Nie ulega wątpliwości, że tak panowie, jak i ja, jesteśmy ofiarami tajemnicy, która zresztą przestaje już być dla mnie tajemnicą.
— A, Najjaśniejsza Pani — zawołał Bochner, zachwycony słowami królowej — już nas Najjaśniejsza Pani nie posądza o... Ach! jakiż brzydki wyraz... o fałszerstwo!
— Również przykry jest on dla mnie jak i dla pana, zapewniam go o tem — rzekła królowa. — Odpowiadaj pan na moje pytania: Nie otrzymałeś pan brylantów?.
— Nie odebraliśmy ich — odpowiedzieli równocześnie jubilerzy.
— No, więc zależy wam zatem na wiadomości, komu ja je wręczyłam. Nie widzieliście panowie hrabiny de la Motte?
— Widzieliśmy ją, Najjaśniejsza Pani.
— Nie oddała panom nic ode mnie?
— Nic, Najjaśniejsza Pani; powiedziała tylko: „Czekajcie“.
— A kto przyniósł list ode mnie?
— Ten list? — odparł Bochner — ten list przyniósł nam w nocy jakiś nieznany posłaniec królewski.
— Aha, więc dowód, że nie przybywał ode mnie.
Zadzwoniła, zjawił się kamerdyner.
— Poprosić panią hrabinę de la Motte — rzekła królowa spokojnie.
— I nie widzieliście panowie nikogo — mówiła dalej może kardynała de Rohan?
— Tak, Najjaśniejsza Pani; kardynał de Rohan był się dowiadywać....
— Bardzo dobrze — odparła królowa — nie szukajmy dalej. Kiedy i kardynał de Rohan w sprawę tę jest wmieszany, nie potrzebujecie się martwić panowie. Odgaduję wszystko: pani de la Motte, mówiąc „czekajcie“, chciała... Nie, nie odgaduję i odgadywać nie chcę... Idźcie tylko panowie ido kardynała de Rohan i opowiedzcie mu to, coście mnie powiedzieli; nie traćcie czasu i nadmieńcie, że wiem o wszystkiem.
Bossange zdobył się na małą uwagę:
— Wasza Królewska Mość miała w ręku fałszywe pokwitowanie, a fałszowanie kwitów jest zbrodnią...
Marja Antonina ściągnęła brwi.
— Rzeczywiście, kiedyście panowie nie odebrali naszyjnika, kwit istnieje nieprawnie — rzekła królowa — ale chcąc skonstatować nieprawność tego kwitu, muszę stawić przed wami osobę, której powierzyłam zwrot brylantów.
— Słusznie... Najjaśniejsza Pani — odparł Bossange — my, uczciwi kupcy, nie lękamy się światła prawdy.
— Idźcie więc, panowie, szukać tego światła prawdy u kardynała de Rohan; on tylko może nas objaśnić.
Pożegnała ich, a gdy odeszli, trawiona niecierpliwością, posyłała raz za razem po hrabinę de la Motte.
Nie będziemy jej towarzyszyć w tych poszukiwaniach i podejrzeniach, lecz pozostawimy ją, aby wraz z jubilerami wyświetlić upragnioną prawdę.
Kardynał był w domu; zajęty był odczytywaniem małego liściku, tylko co, niby to z Wersalu, przysłanego przez hrabinę de la Motte.
List był niemiły: odejmował kardynałowi wszelką nadzieję; nalegał nań, aby nie pokazywał się w Wersalu; odwoływał się do jego wspaniałomyślnej prawości, która pomoże mu zapomnieć o stosunkach, jakie stały się niemożliwe.
Odczytując te wyrazy, Rohan wściekał się; rozważał każde słowo, jakby żądając zdania sprawy od papieru, ni którym okrutna ręka takie zadawała mu ciosy.
— Oto — rzekł — mam cztery listy od niej; jeden niesprawiedliwszy i bardziej tyranizujący od drugiego, Usłuchała mnie dla kaprysu, ależ to ubliżenie, które wybaczę wtedy tylko, gdy je okupi nowym kaprysem.
I biedny oszukany odczytywał z zapałem listy, w których surowość znakomite przybierała rozmiary.
Ostatni był arcydziełem okrucieństwa; przebijał nawskroś serce biednego kardynała, który był do tego stopnia zakochany, że duchem przeciwieństwa, znajdował rozkosz w odczytywaniu tych zimnych wyrazów, pochozdących według zapewnień hrabiny de la Motte — z Wersalu.
W tej właśnie chwili kazali się zameldować jubilerzy, Kardynała mocno zdziwiły ich nalegania: trzykroć już powiedział kamerdynerowi, że nie przyjmuje, a ten poraz czwarty wszedł z oznajmieniem, że Bochner i Bossange koniecznie muszą się widzieć.
— Cóż to znaczy? — pomyślał kardynał. — Wprowadzić ich.
Weszli; ich zmieniony wyraz twarzy świadczył o ciężkiej walce, jaką musieli staczać moralnie i fizycznie.
— Cóż znaczy, panowie jubilerowie, ten gwałt! — zawołał kardynał — wszak nic wam się ode mnie nie należy?
To przyjęcie ostudziło wspólników.
— Czy sceny jakie przebyli u królowej mają się i tu powtórzyć? — pytał Bochner spojrzeniem Bossange‘a.
— O nie!... — odparł Bossange, poprawiając odważnie perukę — jestem na wszystko przygotowany.
I postąpił groźnie naprzód, Bochner zaś, mniej śmiały, pozostał w tyle.
— Wasza Eminencjo — rzekł zrozpaczony Bochner, prosimy o sprawiedliwość i współczucie

— Panowie — odparł de Rohan — jeżeli jesteście warjatami, to każę was wyrzucić oknem, jeżeli zaś nie jesteście warjatami, to w takim razie wskażę wam drzwi tylko. Wybierajcie...
Baron dotknięty apopleksją, wydał ostatnie tchnienie.
— Wasza Eminencjo, myśmy nie zwarjowani, lecz okradzeni.

— Cóż mnie to ohchodzi?.. — odparł kardynał de Rohan — przecież ja nie jestem szefem policji.
— Ale miałeś pan naszyjnik w swoich rękach — rzekł Bochner płaczliwie — będziesz pan musiał świadczyć...
— Miałem naszyjnik? — zapytał kardynał — czyż ten naszyjnik został skradziony?...
— Tak jest, Wasza Eminencjo.
— I cóż na to królowa? — zapytał zaciekawiony kardynał.
— Królowa przysłała nas do pana.
— To bardzo uprzejmie z jej strony. Ale cóż ja poradzę?
— Pan może wiele dla nas uczynić; pan może powiedzieć nam, co się stało z naszyjnikiem?
— Ej, panie Bochner — mógłbyś pan tak mówić, gdybym należał do bandy złodziejów, która skradła naszyjnik królowej.
— Nie królowej go ukradziono.
— Boże mój! komuż więc?
— Królowa zaprzecza, że go miała w posiadaniu.
— Jak to zaprzecza! Wszakże macie jej pokwitowanie.
— Królowa twierdzi, że kwit jest sfałszowany.
— Królowa dlatego zapewnie zaprzeczyła, że ktoś trzeci was słuchał — rzekł kardynał.
— Nikt nie słuchał... Ale to nie wszystko...
— Cóż jeszcze?
— Królowa nietylko zaprzeczyła, nietylko oznajmiła, że kwit jest sfałszowany, lecz pokazała nam nasze pokwitowanie, jakobyśmy naszyjnik odebrali.
— Pofałszowane oba kwity... i mówisz pan, że ja wiem o tem?
— Bezwarunkowo!... bo wszakże przyszedłeś pan utwierdzić nas w tem, co hrabina de la Motte nam powiedziała, a wiedziałeś pan, że naszyjnik daliśmy dla królowej.
— To sprawy bardzo poważne — rzekł kardynał, gładząc ręką czoło — porozumiejmy się... — Kupiłem w imieniu królowej naszyjnik i dałem ćwierć miljona zadatku... Sprzedaż podpisana była przez królowę, jakeś pan mówił, raty zostały oznaczone przez nią, i ubezpieczone jej podpisem.
— Jej podpisem?... więc to jest podpis królowej?
Jubilerzy pokazali list, który kardynał przebiegł oczyma.
— Ależ! — zawołał — jesteście dziećmi! Marie-Antoinę de France... Przecież królowa jest córką dwom Austrjackiego! Okradziono was: pismo i podpis są sfałszowane.
— Więc w takim razie musi hrabina de la Motte wiedzieć o oszuście i złodzieju! — zawołali zrozpaczeni jubilerzy.
Prawda ta ocuciła kardynała.
Zadzwonił i dał rozkaz taki sam jak królowa.
Ludzie rozbiegli się w pogoń za Joanną, której powóz nie mógł jeszcze być daleko.
— Pani hrabina de la Motte — wołali ochrypli jubilerzy — tak, tak ona nas zgubiła!
— Pani de la Motte jest osobą tak prawą, tak uczciwą, że zabraniam ją podejrzewać.
— Ale przecież ktoś jest winien — odparł zrozpaczony Bochner — ktoś przecież napisał te dwa sfałszowane dokumenty.
— Czyż ja je wystawiłem? — zapytał wyniośle kardynał.
— Wasza Eminencjo, nie mówimy tego bynajmniej Prosimy tylko o objaśnienia!
— Ależ ja sam pragnę objaśnień!
— Wasza Eminencjo, cóż mamy odpowiedzieć królowej, która jest również oburzona, jak i my... Twierdzi, że pan lub pani de la Motte macie naszyjnik.
— Tak! — zawołał kardynał, blady ze wstydu i złości, — powiedzcie więc królowej, że... Albo nie... nie mówcie lepiej nic i tak już dość hałasów. Ale jutro... jutro będę odprawiał nabożeństwo w Wersalu; przyjdźcie tam, a zobaczycie, że przybliżę się do królowej i zapytam, czy naszyjnik nie jest w jej posiadaniu, a jeżeli mi zaprzeczy, wtedy, panowie, ja wam zapłacę, bo jestem de Rohan!
— Więc jutro?... Nieprawdaż, Wasza Eminencjo? — zapytał Bochner.
— Jutro o jedenastej rano, w kaplicy wersalskiej — odparł kardynał.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.