Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XLVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Łatwo wyobrazić sobie, jakie wrażenie sprawiło na panu de Crosne uwięzienie Beausire‘a i Oliwji.
Szef policji zatarł ręce, co u niego było znakiem zadowolenia i w powozie udał się do Wersalu; za jego powozem posuwał się drugi, szczelnie zamknięty.
Zajechawszy do Trianon, naczelnik policji wyskoczył z powozu, drugi zaś pozostawił pod nadzorem swego pomocnika.
Kazał zameldować się królowej, którą poprzednio już prosił o posłuchanie w Trianon.
Królowa od miesiąca mocno interesowała się sprawami policji, natychmiast więc udzieliła audjencji ministrowi.
Skoro tylko ujrzała wesołą minę pana de Crosne, wiedziała już, że pomyślne przynosi nowiny.
Naczelnik policji ucałował rękę Marji Antoniny i rzekł:
— Czy Najjaśniejsza Pani ma w Trianon jaką salę, gdzie, przez innych niewidziana, sama widziećby mogła?
— Mam bibljotekę — odparła królowa — po za drewnianem przeforsztowaniem często bawiłam się w towarzystwie pani de Lamballe i panny de Taverney, gdy jeszcze przy mnie była, obserwując zapał księdza Vermont, kiedy rzucał się na ośmieszający go pamflet.
— Bardzo dobrze — rzekł pan de Crosne. — Teraz właśnie mam na dole powóz; chciałbym, aby zajechał i aby opróżniono go bez świadków, chyba tylko przy Waszej Królewskiej Mości.
— Niema nic łatwiejszego — odparła królowa gdzież znajduje się ów powóz?
— W pierwszem podwórzu. Najjaśniejsza Pani.
Królowa zadzwoniła i w tejże chwili zjawił się służący.
— Niechaj powóz, wskazany przez pana de Crosne, zajedzie do dużej sieni; potem niechaj z obu stron zamkną podwoje, aby było zupełnie ciemno, gdyż nikt nie powinien przede mną ujrzyć tego, co pan de Crosne nam przywozi.
Rozkaz został wypełniony.
— Teraz zechciej, Najjaśniejsza Pani — rzekł pan de Crosne — udać się ze mną do owej salki i rozporządzić aby wpuszczono mego pomocnika z jego bagażem do bibljoteki.
Po dziesięciu minutach znajdowała się zaciekawiona królowa za przeforsztowaniem.
Widziała, że weszła do bibljoteki jakaś istota zakwefiona, z której pomocnik pana de Crosne woal zdejmował.
Nagle królowa krzyknęła. Była to Oliwja, ubrana w jeden z najulubieńszych kostjumów królowej.
Był to sobowtór Marji Antoniny, brakowało tylko krwi Cezarów, zastąpionej płynem plebejuszowskim i wrażliwym na uczucia Beausire‘a. Królowej zdawało się, że widzi się w lustrze.
— Cóż mówi, Najjaśniejsza Pani, o tem podobieństwie? — zapytał pan de Crosne, triumfując wrażeniem, wywartem na królowej.
— Mówię... mówię... panie — szepnęła. — Ach, Olivierze — pomyślała — dlaczego cię tu niema?
— Czy rzeczywiście do tej kobiety odnosi się wszystko, co mówią? — zapytał naczelnik policji.
— Zapewne pan znasz sprawę.
— Mniej więcej.
— Cóż pan de Rohan?
— Pan de Rohan nie wie o niczem.
— A! — jęknęła królowa, ukrywając twarz w dłoniach — ta kobieta, przeczuwam, jest powodem pomyłki kardynała.
— Być może, lecz pomyłka kardynała wynikła wskutek przestępstwa kogoś innego!
— A proces? — zapytała królowa.
— Postępuje. Zaprzeczają ciągle, czekam więc na pomyślną chwilę, aby pokazać argument przekonywujący, który tu przed jej znajduje się oczyma.
— Cóż pani — de la Motte?
— Nie wie, że znalazłem tę kobietę i oskarża pana de Cagliostro, że zawrócił zupełnie głowę kardynałowi.
— A pan Cagliostro?
— Kazał mi powiedzieć, że dziś przed południem mnie odwiedzi.
— Oczekujesz pan wyjaśnień?
— Jestem ich pewien.
— Dlaczego, panie? Powiedz mi, wszystko, coby mnie uspokoić mogło!
— Moje rozumowania na tem polegają: Pani de la Motte mieszkała przy ulicy Saint-Claude...
— A pan de Cagliostro mieszka naprzeciwko.
— Przypuszczasz pan?
— Przypuszczam, że, jeżeli istniała między sąsiadami jakaś tajemnica, musi być ona własnością obojga. Ale wybacz, Najjaśniejsza Pani, zbliża się godzina, oznaczona przez pana de Cagliostro, a nie chciałbym opóźnić wyznania.
— Jedź pan, jedź, a przekonany bądź o mej wdzięczności.
— O! — zawołała po odjeździe pana de Crosne, tonąc we łzach — otóż zaczyna się moje usprawiedliwienie.
Tymczasem pan de Crosne pędził do swego biura, gdzie czekał nań pan de Cagliostro. Ten od dnia poprzedniego o wszystkiem wiedział. Był właśnie w drodze do Beausire‘a, którego miejsce zamieszkania znał, aby go nakłonić do opuszczenia Francji, gdy na szosie ujrzał powóz z uwięzionymi i policjantami. Oliwja wsunęła się wgłąb, aby nie okazywać strachu i wstydu.
Beausire zobaczył hrabiego w karecie pocztowej. Mysl, że pan ten możny i tajemniczy wielką dlań może być pomocą, zmieniła jego postanowienie nieopuszczania Oliwji.
Przypomniał agentom propozycję ucieczki i dla stu luidorów puścili go, pomimo płaczu i lamentu Nicoliny.
Beausire pobiegł za powozem Cagliostra, który wkrótce kazał zawrócić. Po cóż jechać do Beausire’a, kiedy go właśnie wieziono...
Cagliostro czekał już pół godziny przy zakręcie drogi, kiedy nadbiegł zmęczony, blady, nawpół nieżywy kochanek Oliwii.
— Cóż ci jest? — zapytał hrabia, pomagając mu siąść koło niego.
— Beausire opowiedział cale niefortunne zajście; Cagliostro słuchał w milczeniu.
— Zgubiona — rzekł po chwili.
— Wyratuj pan ją, wyratuj! — zawołał, padając w powozie na kolana — a jeżeli ją jeszcze kochasz, będzie twoja.
— Mój przyjacielu — odparł Cagliostro — mylisz się, nigdy nie kochałem panny Oliwji; miałem tylko pewien cel: chciałem wyrwać ją z tego życia, pełnego orgij, w jakie ją pogrążyłeś.
— Ale... — rzekł zdziwiony Beausire.
— Dziwi to pana? Wiedz więc, że jestem syndykiem pewnego stowarzyszenia mającego na celu wyrwanie z kałuż tych, którzy mogą być jeszcze uleczonymi. Odbierając panu Oliwję, byłbym ją wyleczył, dlatego też ją odebrałem.
— Tembardziej panie, wyratuj ją!
— Chętnie spróbuję, ale zależeć to będzie od ciebie, Beausire.
— Żądaj pan mego życia.
— Tak wiele żądać nie będę. Powróć ze mną do Paryża, a jeżeli zawsze słuchać mnie będziesz, wyratujemy może twoją kochankę. Kładę tylko jeden warunek.
— Jaki? panie?
— Powiem to panu w drodze do Paryża.
— Przyjmuję zgóry... byle zobaczyć Oliwję!
— O tem właśnie myślę; za dwie godziny zobaczysz ją.
— I ucałuję?
— Tak sądzę; powiesz jej, co ci każę.
Beausire i Cagliostro skierowali się w stronę Paryża.
Po dwóch godzinach było to już wieczorem, dogonili pierwszy powóz; po godzinie kupił Beausire za pięćdziesiąt luidorów pozwolenie agentów dla ucałowania i pomówienia z Oliwją.
Agenci podziwiali gorącą tę miłość; liczyli na pięćdziesiąt luidorów przy każdej większej stacji.
Lecz Beausire nie zjawił się więcej, gdyż powóz Cagliostra szybko pomknął do Paryża, gdzie tyle przygotowywało się wydarzeń.