Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII
DWA SERCA ZAKRWAWIONE

Nazajutrz po dniu, w którym Andrea ujrzała królowę, uciekającą od Charny‘ego, klęczącego przed nią, panna de Taverney, podług zwyczaju, weszła do buduaru w godzinie ranego ubierania królowej, przed samą mszą dworską. Zastała Marję Antoninę samą jeszcze. Odczytywała ona bilecik pani de la Motte i uśmiechała się.
Andrea bledsza, niż zwykle, surowa i sztywna, z wyrazem smutku na twarzy i w całej postaci, stanęła nieopodal królowej. Skromnie ubrana, w ciemnej sukni, wyglądała na zwiastunkę nieszczęścia.
Królowa była roztargniona; nie spostrzegła zatem powolnego i poważnego wejścia Andrei, ani oczu, zaczerwienionych od łez, ani bladości oblicza i drżących rąk.
Skinęła głową przyjaźnie i rzekła:
— Dzień dobry, kochanko.
Andrea czekała, aby królowa zaczęła rozmowę.
Czekała, pewna, że jej milczenie i nieruchomość zwrócą uwagę Marji Antoniny.
Tak się też stało. Nie odebrawszy odpowiedzi, tylko ukłon głęboki, królowa odwróciła głowę i spostrzegła twarz bladą i postać, pełną wyrazu boleści.
— O! Boże mój! co ci jest, Andreo? — zawołała — czy cię nieszczęście jakie spotkało?
— Tak, pani, wielkie nieszczęście — odpowiedziała młoda kobieta.
— Co takiego?
— Jestem zmuszona opuścić Waszą Królewską Mość...
— Co cię zmusza do tego?
— Nie jestem szczęśliwa w moich uczuciach...
— Rodzinnych — dodała Andrea z rumieńcem na twarzy.
Królowa zaczerwieniła się także; spojrzenia dwóch kobiet skrzyżowały się, jak ostrza stali.
— Nie pojmuję nic zgoła — rzekła — wczoraj jeszcze byłaś szczęśliwa.
— O nie, Najjaśniejsza Pani — odrzekła Andrea stanowczo — dzień wczorajszy był najnieszczęśliwszym w mojem życiu.
— A! — rzekła królowa, zamyślając się i dodała:
— Proszę cię, powiedz mi wyraźnie, co ci się stało? — Nie będę nużyła Waszej Królewskiej Mości szczegółami... Nie jestem szczęśliwa w rodzinie, nie spodziewam się niczego dobrego na ziemi; przychodzę zatem prosić o uwolnienie, gdyż pragnę zająć się tylko zbawieniem mojej duszy.
Królowa podniosła się i, choć znać było, że przymus sobie zadaje, ujęła Andreę za rękę i zapytała:
— Powiedz, co znaczy to postanowienie przewróconej główki? Miałaś przecież brata i ojca tak samo wczoraj jak i dzisiaj? Czy przestałaś ich kochać? Przypuszczasz, że mogłabym zapomnieć o tobie, czyż nie zastępuję ci matki?
Andrea drżała, jak winowajczyni, pochyliła się przed królową i rzekła:
— Dobroć Waszej Królewskiej Mości przejmuje mnie wdzięcznością, lecz nie odwiedzie mnie od raz powziętego zamiaru. Postanowiłam porzucić dwór. Potrzebuję samotności.
— I to wszystko od wczoraj?
— Racz, Najjaśniejsza Pani, pozwolić mi zamilczeć...
— Uwalniam cię — rzekła królowa z goryczą — zanadto cię kochałam i dlatego pragnęłam zaufania i szczerości. Ponieważ chcesz koniecznie milczeć, czyń zatem, jak ci się podoba. Zachowaj tajemnicę swoją, panno de Taverney, i bądź szczęśliwsza na przyszłość, niż byłaś dotąd. Pamiętaj jednak, że pomimo wszystkiego nie przestanę uważać cię za przyjaciółkę. A teraz, Andreo, odejdź, jesteś wolna.
Andrea ukłoniła się ceremonjalnie i wyszła.
Królowa ją przywołała.
— Dokąd się udajesz, Andreo?
— Do opactwa Saint-Denis, Najjaśniejsza Pani.
— Do klasztoru! o! to bardzo słusznie; nie masz zapewne nic sobie do wyrzucenia, lecz niewdzięczność twoja i obojętność dla mnie, to już dosyć, to nadto nawet; idź już, idź, panno de Taverney. Wynikło z tego, że bez tłumaczenia, na które w dobroci serca rachowała królowa, bez rozczulenia i upokorzenia się, Andrea przyjęła pozwolenie w znaczeniu dosłownem i znikła bezpowrotnie.
Marja Antonina zauważyła, że panna de Taverney zamierza natychmiast opuścić zamek.
Rzeczywiście udała się ona do domu ojca swojego i, jak się spodziewała, zastała tam Filipa w ogrodzie. Brat marzył; siostra działała. Na widok Andrei, która o tej porze powinna być na pokojach królewskich, Filip podbiegi zdziwiony i wylękły.
Przeraził go nadewszystko smutek, rozlany na jej twarzy, przywykł bowiem do tego, że siostra witała go zawsze z uśmiechem i radością.
Andrea zawiadomiła brata, iż porzuciła służbę przy królowej, że została zwolniona na żądanie i że wstępuje do klasztoru.
Filip załamał ręce, jak człowiek, którego ugodził cios niespodziany.
— Co i ty także, moja siostro?
— Jakto, i ja także? Co mówisz?
— Przeklęte jest dla rodziny naszej zbliżenie się do Burbonów — zawołał. — Więc do tego przyszło, że chcesz wykonać śluby! zostać zakonnicą! Ty, najmniej światowa z kobiet, lecz najmniej także zdolna poddać się surowej regule ascetyzmu! Powiedz szczerze, co masz do zarzucenia królowej?
— Nic jej nie zarzucam, Filipie — odpowiedziała Andrea chłodno — ty, który tak wiele rachowałeś na łaskę królewską i miałeś do tego większe, niż ktokolwiekbądź prawo, dlaczego tak prędko dwór opuściłeś? Dlaczego trzech dni nie mogłeś wytrzymać? Ja wytrwałam trzy lata...
— Królowa miewa niekiedy fantazje, grymasy, prawda, Andreo?
— Jeżeli tak jest, Filipie, ty, jako mężczyzna, mogłeś to znosić; ja, kobieta, nie powinnam i nie chcę; niech grymasi sługom swoim, od tego je trzyma...
— To, co mówisz, kochana siostrzyczko, nie tłómaczy mi z jakiego powodu poróżniłaś się z królową.
— Alboż ty się z nią poróżniłeś, a jednak uciekłeś od niej? Wierzaj mi, Filipie, to kobieta niewdzięczna, bez serca.
— Trzeba jej wybaczyć, Andreo. Zepsuto ją trochę pochlebstwem, lecz w gruncie jest dobra i zacna.
— Dowiodła tego postąpieniem z tobą, Filipie.
— Cóż zrobiła takiego?
— Więc już zapomniałeś? O! ja mam lepszą pamięć. Dlatego dzisiaj odpłacam za siebie i za ciebie, Filipie.
— Za drogo płacisz, Andreo; w twoim wieku, przy twojej urodzie, nie wyrzeka się tak łatwo świata. Strzeż się, najdroższa, opuszczasz go młodą, będziesz żałowała na starość; zapragniesz wrócić po niewczasie i znajdziesz się samotna, bez przyjaciół, których porzucasz dla dogodzenia chwilowej namiętności.
— Czyż tak samo nie uczyniłeś, ty, co, będąc walecznym oficerem, honorowym i pełnym poświęcenia, nie dbałeś o korzyści i sławę. Czyś nie dowodził tak wtedy przede mną, gdyś powiedział: „Ona jest fanatyczką, Andreo, ona jest kokietką; ona jest przewrotna; nie będę jej służył“. Na dowód tej teorji, wyrzekłeś się świata, choć nie wstąpiłeś do klasztoru, i z nas dwojga ty jesteś bliższy ślubów niepowrotnych; ja dopiero zamierzam świat opuścić, ty już to uczyniłeś.
— Masz słuszność, siostro moja, i gdyby nie ojciec...
— Ojciec? A! Filipie, nie wspominaj go — odrzekła Andrea z goryczą. — Czyż ojciec nie powinien być opiekunem dzieci, albo przyjąć w starości od nich opiekę? Tak ojcowie postępują. A co nasz czyni? — pytam. Czy przyszło ci kiedy na myśl zwierzyć się z czemś panu de Taverney? Czy sądzisz go zdolnym, aby powierzył ci jaką z tajemnic swoich? O nie — mówiła dalej Andrea ze smutkiem — pan de Taverney siebie tylko kocha i żyje tylko dla siebie.
— Wiem o tem, Andreo, lecz nie powinien być osamotniony w chwili śmierci.
Słowa te, wymówione łagodnie lecz stanowczo, przypomniały młodej kobiecie, że w sercu jej za wiele miejsca zajęły: gniew, gorycz i żal do świata.
— Nie wyobrażaj sobie — powiedziała — że jestem wyrodną córką; wiesz dobrze, czy jestem siostrą kochającą; lecz w życiu mojem każdy, kto mnie spotkał, zabijał we mnie porywy uczucia. Bóg obdarzył mnie przy urodzeniu, jak każdą istotę żyjącą, ciałem i duszą; darów tych każdy używać ma prawo, dla zdobycia szczęścia na ziemi i w niebie. Przyszedł człowiek nieznany i zabrał mi duszę, to był Balsamo. Przyszedł drugi, którego zaledwie znałam, a był mniej niż człowiekiem dla mnie, i zawładnął ciałem mojem; to był Gilbert. Powtarzam ci, Filipie, i chcąc być dobrą i przywiązaną córką, trzeba mieć dobrego ojca... Przejdźmy teraz do ciebie i obrachujmy, co ci dało poświęcenie i usługi, świadczone wielkościom tej ziemi, tobie, któryś ich ukochał...
Filip spuścił głowę.
— O! bądź pobłażliwa, siostro moja — wyrzekł — kochałem, to prawda, bo widziałem w nich istoty, mnie podobne; przecież sam Bóg powiedział: „kochajcie jedni drugich“.
— O! Filipie! — odpowiedziała — nie przytrafia się nigdy na tym świecie, aby serce kochające znalazło wzajemność; wybrani przez nas, wybierają innych.
Filip poniósł bladą twarz i patrzył badawczo na siostrę.
— Dlaczego mi to mówisz? Do czego prowadzisz — zapytał.
— Nie, nie, Filipie — odpowiedziała spokojnie. — Odurzona jestem, mój bracie. W głowie mi się mąci, nie uważaj na to, co mówię.
Andrea przysunęła się do Filipa i ujęła go za rękę.
— Dosyć już o tem wszystkiem, braciszku najdroższy Proszę cię, odwieź mnie do klasztoru: wybrałam Saint-Denis; nie zostanę zakonnicą natychmiast, bądź spokojny. Zamiast w schronieniu szukać tego, co większa część kobiet chce znaleźć, to jest zapomnienia, ja pragnę pamiętać i rozpamiętywać... Za mało dotąd myślałam o Bogu, który jest jedynym królem, jedynym panem, jedyną pociechą i ucieczką naszą.
Oddam mu się w opiekę, i dzisiaj, gdy go pojmuję, więcej uczynię dla mojego szczęścia, niż gdyby wszystkie potęgi tej ziemi zmówiły się, aby mi życie uczynić przyjemnem. Samotności pragnę, bracie mój, samotności; to przedsmak spokoju wiecznego. W ciszy Bóg przemawia do serca człowieka; w ciszy człowiek rozmawia z Bogiem!
Filip powstrzymał Andreę gestem.
— Pamiętaj — powiedział — że nie zgadzam się na ten rozpaczliwy krok; nie powiedziałaś mi przyczyny, nie mogę być sędzią twego postanowienia.
— Rozpacz! — zawołała z pogardą — mówisz o rozpaczy! Dzięki Bogu, nie wyjeżdżam z tego powodu. Ja, miałabym czego żałować, rozpaczać?
— Nadmiar pogardy i podniecenie, w jakiem się znajdujesz, nie może trwać długo — podjął Filip — nie przyznajesz się do rozpaczy a więc, Andreo, ty tylko naprzekór robisz...
— O! bracie mój — odpowiedziała Andrea z gorzkim uśmiechem — chyba nie wierzysz w to, iż panna de Taverney jest tak słaba, że ustępuje miejsca innym tylko na przekór; to broń kokietek... i głupich... Uczucia takie zapalają oczy płomieniem gniewu, który łzy wkrótce ugaszą. Ja tego nie potrafię... Chciałabym, abyś mi wierzył, a na to potrzebujesz jedynie wejść w siebie i zbadać się w chwili, gdy masz żal do świata! Odpowiedz mi szczerze, Filipie, jeżelibyś jutro uciekł do Trapistów i zamknął się tam na zawsze, jak nazwałbyś przyczynę, która cię popchnęła do tego postanowienia?
— Nazwałbym to boleścią nieuleczalną, siostro moja — powiedział Filip z łagodną powagą nieszczęścia.
— O tak, Filipie, znalazłeś nazwę stosowną, przyjmuję ją. Więc i mnie boleść nieuleczalna ciągnie do samotności.
— Jak to dobrze — odrzekł Filip — że siostra i brat nie różnią się losem.
Równą dozę szczęścia i niedoli Bóg nam wyznaczył. Jesteśmy prawdziwem rodzeństwem, Andreo.
Andrea sądziła, że Filip, owładnięty wzruszeniem, zadaje jej pytanie, i być może, że serce to niezłomne byłoby się otworzyło pod naciskiem miłości braterskiej.
Lecz Filip wiedział z doświadczenia, że wielkie dusze wystarczają sobie; nie próbował zatem zdobywać gwałtem zaufania siostry.
— O której godzinie i którego dnia chcesz wyjechać — zapytał.
— Jutro; dziś nawet, jeżeli czas jeszcze.
— Czy przejdziesz się ze mną po parku, ostatni raz?...
— Nie — odpowiedziała.
Zrozumiał z uściśnienia ręki, towarzyszącego odmowie, że młoda kobieta nie chciała się rozrzewniać.
— Będę gotów na wezwanie — odpowiedział.
Pocałował ją w rękę, nie dodawszy słowa jednego; obawiał się, aby gorycz, przepełniająca serce, nie wydobyła się na usta.
Andrea usunęła się do swojego pokoju, gdzie zastała bilecik od Filipa.
„Możesz odwiedzić ojca o piątej godzinie wieczorem. Pożegnanie jest konieczne. Pan de Taverney nie przebaczyłby zaniedbania powinności córki“.
Odpowiedziała mu:
„O piątej będę u pana de Taverney w ubraniu podróżnem. O siódmej możemy być już w Saint-Denis. Czy podarujesz mi wieczór dzisiejszy?“
Zamiast odpowiedzi, Filip zawołał oknem, dotykającem do pokoju Andrei, tak, aby słyszeć mogła:
— Konie do karety na godzinę piątą!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.