Najnowsze tajemnice Paryża/Część trzecia/XXXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVII.
W którym zjawia się Robert Kodom.

Tego poranku Cascaret malarz dekoracyi, wstał od malowania obrazu allegorycznego, mającego stanowić szyld handlu win i korzeni. Musiał on wziąć się do tej roboty, kiedy artyzm nie dawał mu chleba.
Od dziesięciu dni odnawiano odrzwia i okiennice w Salpêtriére, gdyż w pałacu mieszczącym cierpiącą ludzkość, lubiono także kokieteryą w utrzymaniu zewnętrznej powierzchowności. Jeden robotnik nazajutrz po wypłacie zarobku spadł z rusztowania i mocno się skaleczył. Młodzieniec będący świadkiem tego wypadku, zgłosił się natychmiast do pana Cascaret, przedsiębiercy restauracyi w szpitalu, z chęcią zastąpienia ranionego robotnika. Otóż tym sposobem znajdujemy znowu Maryannę wspólniczkę Roberta Kodom, dziką narzeczoną malarza Richarda, siedzącą z pędzlami za pasem przy bramie domu obłąkanych.
Uczta jaką sobie sprawił malarczyk trwała dosyć długo, gdyż jak wiadomo był on sybarytą. Lecz krając chleb i wypróżniając kubki, współcześnie wydrążał pod bramą dwie dziury tak głębokie, żeby się tam ręka zmieściła. Zaopatrzył się on wcześnie w lekkie ale mocne narzędzie, aby robotę prędko ukończyć; malarczyk był przewidującym. Po wykonaniu dziur według reguł budownictwa, zapełnił je gruzem w ten sposób, aby można było z łatwością wsunąć w nie żelazne haki.
Malarczyk spojrzał na swoją robotę z zadowoleniem, potem ze zwinnością małpy, wdrapał się na linę. Wanda oparta o poręcz okna, ciągle patrzała na manewra chłopca.
— Wszystko zostało przygotowane, cierpliwości i przezorności! rzekł półgłosem do baronowej zwinny djabełek.
Wanda dała znak głową zaledwie widzialny dla obojętnych, który wszakże nie uszedł uwagi malarczyka. Więc się porozumieli. Ze zaś na dole dostrzegł dozorcę, mającego minę jakby chciał spojrzeć do góry, więc zaczął nucić znaną piosenkę:

Zamknij okiennice Georget,
Zasłoń firanki Pierot!

Baronowa zamknęła okno i cofnęła się w głąb pokoju. Odkąd możność ucieczki stała się prawdopodobną, odtąd wróciły jej wymagania i żądza ich natychmiastowego zaspokojenia. A jednak trzeba było cierpliwie czekać.
— Gdybym mogła do jutra przespać, — zawołała tupiąc nogami z gniewem jak zepsute dziecko..... Spać.... i nie obudzić się aż w chwili wyswobodzenia, uciekać! uciekać na ten wielki świat! ach wolności!...
Próbowała zasnąć; lecz sen nie był dla niej tak usłużny jak wielbiciele dla pięknej damy; nie dosyć jest dać znak ażeby stawił się na umówioną godzinę. Ładna pieszczoszka gorzko żaliła się na swe przeznaczenie, mięła więc i szarpała swe długie włosy, piłowała paznogcie, potem je gryzła, potem się uspokoiła, potem wyczerpawszy cały alfabet swego niezadowolenia, zaczęła na odwrót od Z do A.
Wielkie cierpienia są zwykle nieme, przykłady znajdziecie w dziele mającem tytuł Morceau choisis. Tu nie zachodził ten wypadek. Skargi nałożnicy na los zawistny objawiały się wykrzyknikami, tragicznemi gestami, szalonym śmiechem, omdlewaniem nagłem i rozpaczliwem rzucaniem się, które ją wyczerpywało. Utraciwszy siły, upadla na posłanie z zaciśniętemi pięściami, usiłując stworzyć noc w swem umyśle, jak zrobiła ciemność w oczach przez zamknięcie powiek, ale próżne usiłowanie!.... Napisane bowiem było: że jej umysł czuwać będzie aż do ostatniej chwili, aż do jej uwolnienia.
Na zewnątrz gorzka narzeczona malarza z Ille-Adam, przyrzekłszy dobrze odegrać swą rolę, dopełniła sumiennie zobowiązania. Jej impresario wywiązał się z umowy wspaniale, ona wykonywała swoją jak artystka zamiłowana w sztuce i wierna danemu słowu.
Ale czas wrócić nam do Roberta Kodom, którego z Riazisem zostawiliśmy w powozie.
Nie była to już jasna i niezłomna wola, wiedząca czego chce i gdzie dąży, jakto na początku widzieliśmy, zawsze gotowa do walki, chociażby najdzikszej i najtrudniejszej. Cios zadany jego dumie, w jedynej namiętności jaką miał w życiu, zdruzgotał cały mechanizm tej olbrzymiej organizacyi. Patrzał on osłupialemi oczami nic nie widząc, słuchał opowiadania swego towarzysza, nic nie rozumiejąc i odpowiadał na wszystko dwoma wyrazami, wypadającemi z jego ust zasiniałych jak roztopiony ołów.
— Ocalemy Wandę!...
Riazis szanował pewne katastrofy, naprzykład giełdowe, lecz sercowych bynajmniej nie pojmował i te w jego program życia nie wchodziły. Nie rozumiał on zwątpień, nie zostawiających żadnego pola dla przekonywających argumentów konieczności, które według niego były jedyną furtką zbawienia. Uznał więc iż nateraz wszelka perswazya byłaby bezskuteczną i że należy czekać aż Kodom z pierwszego wrażenia ochłodnie.
Zamiast więc powieść bankiera prosto do jego pałacu na Chaussé d’Antin, kazał swemu furmanowi jechać kłusem do zakładu hydroterapeutycznego na ulicę de la Victoire. Kodom wysiadł tam bez oporu, gdzie został rozebrany i wprowadzony do łaźni. Ciepła atmosfera zrobiła na nim przyjemne wrażenie, zwłaszcza po utrudzeniu w podróży i po doznaniu wstrząśnienia za otrzymaniem strasznej wiadomości o Wandzie. Otrzymawszy frykcye z zimnej wody, Kodom doznał ulgi, jakby się pozbył gniotącego ciężaru.
— No i cóż — zapytał Riazis, siedzący skutek kuracyi oczami dzikiego kota, — patrz, to sprawia ulgę.
— Tak, wrócimy do domu, znajdziesz tam znowu po śniadaniu Roberta Kodom, takiego jakim był dawniej. I uderzył się śmiało w piersi, które dobrze odpowiedziały.
— Nie tak prędko, — odparł Riazis, — idzie tu o to, abyś nie popadł w podobną kryzis, jak niedawno. Trzeba skończyć kuracyą. Wspomnij że mamy wiele do czynienia, a więc do dzieła.
Robert poszedł odważnie do łóżka, gdzie otrzymawszy nacierania ciała, czuł że się odrodził. W pół godziny opuściwszy łaźnię, kroczył ręka w rękę z muzułmaninem.
— Odeślij powóz — rzekł, — trochę przechadzki doda apetytu, pójdziemy piechotą.
Po drodze, Riazis opowiedział wskrzeszonemu Robertowi, co doszło do jego wiadomości o uwięzieniu Wandy. Niespodziewane zjawienie się barona Remeney, sprawiło że na żądanie jego, Wanda została zamkniętą w szpitalu obłąkanych. Szpiegi donieśli mu nadto, że w całej sprawie lord Trełauney miał ważny udział.
— On jeszcze! zawsze on! szeptał Kodom, najeżając swą, małą lecz energiczną postać. Och teraz zobaczemy koniec!
Riazis mówił dalej:
— Co jest niepojętem i ciemniejszem od nocy, to powolność baronowej, z jaką dała się zamknąć w tej nikczemnej jaskini. Bez wątpienia jej mąż ma swoje prawa, ale te muszą być uznane przez sądy, wiadomo że takie procesa trwają długo, a tymczasem można manewrować. Ona zaś dała się zaprowadzić jak łagodny baranek. Przecież my ją znamy, ona nas nie przyzwyczaiła do podobnej rezygnacyi, no bądź otwartym? Mam te szczegóły od lokaja doktora, który podpisał deklaracyą, że baronowa jest niebezpiecznie obłąkaną.
— Biedna Wanda! westchnął stary adonis, z największą czułością młodzieniaszka. Obłąkana? lecz ona mą zostanie przed upływem miesiąca, ona z taką wyobraźnią jaką jest obdarzona!
Tymczasem przyszli do pałacu, a w dziesięć minut potem, marszałek domu zaimprowizował dla nich śniadanie. Kodom był ciągle milczącym i ponurym, lecz można było dopatrzeć, że owa zdolność szybkiego postanowienia, oraz bystrość umysłu w ocenianiu sytuacyi, znowu odzyskały równowagę w tym mózgu, który doznał chwilowego wstrząśnienia. Przy deserze już ułożył co miał dalej zrobić, walka nic była jeszcze rozpoczętą, ale widocznie plan już został postawiony.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.