Najnowsze tajemnice Paryża/Część trzecia/XXXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXV.
Nakl.

W tej chwili weszło trzech ogrodników niosących polewaczki, wraz ze starszym dozorcą. Był to łagodny człowiek, bo zamiast poobcinać nożem tasiemki, któremi gałęzie lipy zostały przytwierdzone do ziemi, zadał sobie pracę cierpliwie takowe poodwięzywać. Pozbierawszy wszystkie i zawinąwszy w jeden pakiet, oddał go obłąkanej, aby nazajutrz mogła się oddać niewinnej rozrywce, obudzającej tak drogie dla niej wspomnienia. Obłąkana Laura zawinęła pakiet w starą chustkę i spokojnie, nie wyrzekłszy słowa, poszła do swojej celki. Wanda została sama z dozorcą.
— A wy, nasza nowa pensyonarko? — zapytał dozorca poufale prawie ze współczuciem, nie masz żadnej przyjemnostki, podobnie jak inne?
— Mam jedną żądzę — a nie przyjemnostkę, lecz ta jest nieuleczoną, o tak... lecz co ci do tego?
— Powiedz przecież...
Baronowa odzyskała dumę wielkiej damy i rzekła:
— Jakim prawem śmiesz mnie zapytywać?
— Prawem politowania, na które zdajesz się zasługiwać.
— Nie potrzebuję od nikogo politowania.
— Przepraszam, duma i zuchwalstwo tu nie popłacają. Powiedziano mi że jesteście z dalekiego kraju, zdaje się że z Węgier... czy czasami nie przychodzi wam na pamięć strona rodzinna śród tych wysokich murów?
Żelazna natura tej kobiety rzadko się zdradzająca, teraz nie mogła stłumić wzruszenia, zawołała więc:
— Tak, moje jedyne życzenie, jeżeli chcesz wiedzieć, jest odzyskać wolność, udać się tam gdzie mnie nieprzeparta siła powołuje, na mój świat, inaczej wolę umrzeć, niż zostać w waszej ohydnej jaskini.
— Puszczenie na wolność nie zależy od zwyczajnego dozorcy, to jest sprawa naczelnego lekarza. Co do mnie, zdaje mi się iż drobna pamiątka z rodzinnego kraju, mogłaby wam zrobić przyjemność, trochę przynieść ulgi, naprzykład cobyście powiedzieli o złoconym naki?
— Nasz krajowy placek!... czy masz go? Domyślam się z waszych oczów że go mieć musicie....
— Mam go...
— Och przez litość dajcie prędko.
Dozorca wyjął oględnie z kieszeni pakecik starannie owinięty i oddał go Wandzie. Potem kładąc palec na usta w chwili odejścia, rzekł:
— Milczenie nadewszystko.
Po odejściu dozorcy nastąpiła druga tego dnia przechadzka obłąkanych, które gwarno wyleciały na dziedziniec. Wanda zaledwie miała czas schować swój pakiet pod szal kaszmirowy. Znowu otoczyły piękną damę burzliwsze waryatki ze strasznym krzykiem, mogącym przerazić uszy nawet mniej delikatne, niż baronowej. Pierwsza myśl jej była, rozpędzić pięściami ten zastęp szalonych, lecz dwóch lekarzy miejscowych przechodziło się opodal, czuwając nad porządkiem, gotowych zawsze uspokoić wybuch zbyt elektryczny. Wanda lękała się więc zdradzić.
— Nie należy zapominać o mojej roli, — pomyślała z szybkiem postanowieniem jakie było właściwe jej charakterowi. — Jeżeli nie będę ciągle udawać obłąkaną, to mój mąż czuwa, a trybunały czekają.
Teraz nasunęła się jej pamięci okropna scena, którą widziała w sądzie przysięgłych. Była tam sadzona również jak ona młoda kobieta, ale mniej winna, bo nie umiała ani czytać ani pisać, a jej uwodziciel, zrobiwszy ją matką, kazał jej rzucić dziecię na pożarcie trzodzie i nieszczęśliwa wykonała ten barbarzyński rozkaz. Nieugięta baronowa drżała na wspomnienie tego dramatycznego ustępu. Widziała jeszcze wielki krucyfiks na tle czarnego aksamitu, oburzone twarze obywateli sąd składających. Słyszała strachem przejmujące oskarżenie jeneralnego prokuratora. Ona, nikczemna okrutnica, drżała z bojaźni i czuła jak na to zeznanie krew się w jej żyłach ścinała.
Wanda rozpędzała otaczający ją tłum, odpowiadając na pytania bydlęcym śmiechem, który zdawał się być naturalnym. Tłum ustępowały czując, że trzeba ulegać magnetyzmowi tej silnej woli powstrzymującej się wszakże z całej mocy, aby ukryć swój stań umysłu. Zmierzała ona ku bramie wchodowej, szalone ścigały ją z krzykiem i naigrawaniem.
— Jeszcze dwa dni tak przeżyć, a stanę się drapieżną, jak te dzikie stworzenia, — mówiła z goryczą arystokratyczna baronowa Remeney.
Przyszedłszy cło drzwi, pchnęła je z całej siły; a skoro zaniknęła je za sobą, zaczęła uciekać do swego pokoju, ściskając drzącemi rękami skronie z obawy ażeby nie pękły, tak, gorączkowe wstrząśnienie, pędziło krew do głowy. Skoro już stanęła w swej celce, wtedy zawołała, upadając na kolana:
— Nakoniec, Bóg mnie ocalił!...
Ona myślała o Bogu, ta dusza ze skały! a ta myśl zawsze uspakajająca ogrzała choć na chwilę serce jej lodowate. Powstała i ze zwinnością hieny rzuciwszy się na szpitalne łóżko, zaczęła mimowolnie rozmyślać o minionych dniach swej przeszłości. Bez przyzwania, stawało przed okiem jej duszy, widmo w postaci nieubłaganego mściciela. Widziała ona szereg obrazów przedstawiających dnie rozkosznych upojeń i noce swych tryumfów. Na jednym z tłumnych wieczorów, nuncyusz papieski prawił jej grzeczności z włoską galanteryą, na innym bogaty magnat jej ziomek, wznowił przepych Raleigh’a wyświadczony niegdyś dla królowej Elżbiety, rzucając swoje drogocenne futuro pod nogi Wandy i podając rękę przy wysiadaniu z powozu na bal w pruskiej ambasadzie. Wszystkie przepychy, wszystkie miłostki, wszystkie spełnione dla niej heroizmy stanęły szeregiem przed oczami Wandy a teraz?.... teraz pozostały tylko wstyd i wzgarda, — albo infamia i straszny wyrok sądu przysięgłych — do wyboru.
Chwilowo stan obłąkania zdawał się dla niej jedyną obroną, jedyną ucieczką przeciw rzeczywistości. Wpadłszy w głębokie zadumanie, śród tylu ponurych myśli gwałtem na umysł Wandy napadających, bezwiednie złożyła ręce na krzyż, z tą jakby dziecinną pamiątką, która jej pozostała z owych dni niewinnych, wychowania przez matkę chrześcijankę; lecz zaledwie jej skrzyżowane ręce dotknęły się piersi, natychmiast uczuła odebrane od dozorcy naki.
Ach! zawołała zrywając się z łóżka; — byłam obłąkana, oszalałam na prawdę, bo zapomniałam o naki.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.