Najnowsze tajemnice Paryża/Część pierwsza/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.
Jakim sposobem wchodzono do jednego domu na ulicy Ś. Ludwika.

Dwudziestego Listopada 1853 roku, o godzinie pierwszej po północy, dwóch ludzi postępowało ulicą, St. Louis-au-Marais. Deszcz lał jak z cebra, ciemna i burzliwa noc nastąpiła po jednym z owych smętnych wieczorów listopadowych, w których Paryżanie nie mając odwagi wychylić się z domu, zostawiają jak wśród lata opustoszałe teatra. — Nabrzmiałemi od deszczu rynsztokami, toczyły się czarne i gęste kupy błota. Miejscami blade promienie latarń, oświecały utworzone przez ulewę kałuże. Szczyty domów niknęły w cieniu, a wiatr trzęsąc kominami, od czasu do czasu strącał na bruk to dachówkę, to oderwany kawał gzymsu.
Z dwóch idących, jeden odziany w płaszcz brunatny, zdawał się być silnie wzruszonym, czego drugi wcale nie podzielał. Ów drugi otulony w paletot, bynajmniej do jego postaci nie przykrojony, postępował z tyłu swego towarzysza, miarkując chód, aby mógł na czynione mu zapytania odpowiadać. Na skręcie bulwarów, człowiek w płaszczu odezwał się:
— Już zbliżamy się Ali, pamiętaj sobie, że ta noc stanowi o losie moim, to co chcę znaleść w téj ważnej chwili, przywróci mi władzę, która wymknęła się z mych rąk w Dzibbah... to jest bogactwa, życie i śmierć innych stosownie do mego kaprysu... Co mi ojczyzna odmówiła, to mi da Paryż.
— Zrobię wszystko co mi Wasza dostojność rozkaże — odpowiedział Ali.
Dwaj towarzysze zbliżyli się do nadrujnowanego muru, w którym mieściła się żelazna brama z mocnemi zamkami.
— To tu — odezwał się po cichu ten, którego Ali nazwał Waszą dostojnością.
Ali złożył na bruku zawiniątko trzymane pod pachą. W zawiniątku mieściła się cienka lina żelaznym hakiem zakończona.
Dostojnik postąpił kilka kroków i bez trudności znalazł pokrywę, przed wielu laty zielono pomalowaną. Następnie wsunął klucz w zardzewiały zamek i trzy razy nim zakręcił, po otworzeniu pokrywy ukazała się studnia, a na jéj dnie zabłysła woda. — Ali uczepił hak na brzegu i wpuścił linę wewnątrz studni.
— Wejdę pierwszy — rzekł dostojnik — spuszczając się za mną, zamknij napowrót wieko studni.
Promyk księżyca, wychyliwszy się z obłoków, oświecił ukosem stare ruiny. Woda śpiąca na dnie studni odbijając promień drżący, otoczyła blaskiem twarz energiczną tego, którego towarzysz mianował Waszą dostojnością, a który szeptał do siebie:
— Ha, oto i latarnia przygotowana.
I przeskakując lekko przez krawędź cembrzyny, uchwycił sznur, a następnie spuścił się w głębinę. Ali uczynił toż samo, zamknąwszy wieko od studni. Obadwaj zniknęli pod wodą.
Dom na ulicy Św. Ludwika niczém nie odróżniał się od sąsiednich kamienic. Podwórze na którem szumiał stary kasztan obnażonemi z liści konarami, prowadziło do głównego trzech-piętrowego budynku. Wszystkie okna zamykały szczelnie okienice. W głębi ogrodu mieścił się pawilon również zamknięty jak i reszta domu, z każdéj strony na schodach stał kamienny posąg, jakby na straży przy wejściu do tego ponurego mieszkania. — A jednakże w téj samotni czuwał jeden człowiek.
Pokój w którym się znajdował, nie miał ani drzwi, ani okien. Był on tak urządzony, że cały dom opatrzywszy, niktby się nie domyślił o istnieniu téj kryjówki, między czterema ścianami zamkniętéj. Na środku stał stół pełen papierów. Na około murów tkwiły szafy z przegrodami sufitu sięgające; z trzech stron owe przegrody mieściły w sobie akta, czwarta zaś flaszeczki różnéj wielkości, jakby w pracowni chemicznéj: był to zbiór trucizn różnego rodzaju. Znajdowały się tam trucizny drażniące i niszczące jak arszenik, merkuryusz i sole miedzi, kantarydy, gummiguta; narkotyczne, działające na mózg bez zapalenia organów styczność z nim mających, mianowicie: opium, kwas pruski, narkotyki gryzące jakoto: digitalina czerwona, wronie oko i t. p., oraz wszelkie jadowite pierwiastki. — W osobnych skrzyneczkach mieściły się straszliwe trucizny, pochodzące z Azyi i krajów podzwrotnikowych, soki zbierane z tajemniczych roślin przez murzynów nad brzegami jezior, podczas kiedy księżyc oświeca te olbrzymie pustynie.
Człowiek siedzący w tym pokoju, powstawszy zrobił kilka kroków dla włożenia do przegrody akt które właśnie przeglądał. Potém spojrzał na zegarek, była wtedy druga godzina po północy. W istocie musiał to być dziwny człowiek: czoło miał łyse, lica blade, policzki wyskakujące, wąsy posiwiałe zawisły nad ściśniętemi wargami; zdawał się mieć nie wyżéj nad lat 50. Od stóp do głowy czarno ubrany, a ubiór ten nie objawiał nic nadzwyczajnego. Energia spojrzeń nie rozwiała przecież z lic pewnego rodzaju smutku i niepokoju, które się na jego obliczu malowały. Wielkie nieszczęścia lub wielka zbrodnia ciężyły na téj postaci?...
Nieznajomy rzucił ostatni raz wzrokiem na przedmioty go otaczające, potem wziął lampę i nacisnął sprężynę ukrytą pod nogami stołu do pisania.
W téj chwili podniósł się jeden kwadrat posadzki, a w otworze można było ujrzeć schody w głąb prowadzące; kłęby zimnego, wilgotnego powietrza i woń piwniczna owiały nieznajomego. Zaledwie postawił nogę na pierwszym schodzie, kiedy dwóch ludzi wskoczyło do pokoju. — Ci dwaj byli ów zwany Waszą dostojnością i Ali. Ostatni rzucił maskę ze smoły na twarz nieznajomego i wyrwał mu z rąk lampę, drugi zaś uderzył w szyję trzechkrotnie sztyletem. Kiedy chciał czwarty raz zadać cios w piersi, ostrze sztyletu wyleciało z trzaskiem w powietrze.
Nieznajomy upadł nurzając się w krwi strumieniach.
— Co to za człowiek być może? — szepnął dostojnik. — Jedni nazywają go Prodikus... ale jego nazwisko!... jego prawdziwe nazwisko?!..
Ali postawił lampę na posadzce, a jego pan czy zwierzchnik obejrzał odzież nieznajomego; nosił on na ciele kaftan dziany z jedwabiu i łuszczek stalowych — i o tę to zbroję, sztylet jego się strzaskał. Teraz przyłożył dłoń do serca jeszcze ciepłéj ofiary; serce już bić przestało. Ali pozostał niemy i nieruchomy, jak niewolnik oczekujący rozkazów pana, który zaczął chciwie przerzucać i badać papiery leżące w szufladach. Podczas tego zajęcia miał postać dzikiego zwierza. Oczy jego iskrzące, nozdrza rozdęte zdawały się z rozkoszą pochłaniać won świeżo roztoczonéj krwi na posadzce. Jego oblicze ogorzałe i czoło w tył pochylone, zdradzały cudzoziemskie pochodzenie. Rzekłbyś że to jest Arab przemieniony w szakala.
— To tu — mruknął on — powinny się znajdować straszne tajemnice... ale będę miał dość czasu do ich odszukania, przedewszystkiém należy usunąć trupa i ślady morderstwa.
Gdybym miał łopatę — rzekł Ali — prędko wykopałbym dół w jednym z kątów ogrodu.
— Nie! nie tu — zawołał pan — kto wie coby twoja łopata napotkała w téj ziemi pełnéj okropnych tajemnic.
— Gdzież więc zakopiemy trupa?
— Jutro śród dnia dowiesz się o mojém postanowieniu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.