Nadobna Paskwalina/Punkt I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki


Wstęp Nadobna Paskwalina • Punkt I • Samuel Twardowski Punkt II
Wstęp Nadobna Paskwalina
Punkt I
Samuel Twardowski
Punkt II

Wojnę powiem miłości i zwycięstwo nowe
Nadobnej Paskwaliny, gdy przez rady zdrowe
Felicyjej a łaskę naprzód Minerwinę —
Znalazszy Kupidyna, zaśnioną dziecinę,
W łące złotej, jego mu armatę skruszyła,
Czym go o śmierć a matkę żal ten przyprawiła,
Że prze wstyd i na ziemi państwo zwojowane

Miasto przyszło opuścić jej upodobane.
Zagrzej mię, złotowłosy - w tym już wieku — Febie,
Boć takie materyje zimne są bez ciebie!
Miasto jest w Hiszpanijej ku zachodu słońca,
Gdzie do swego Europa z tej tu strony końca
Już przychodzi, acz swoją osobną koroną
Kiedyś przedtym słynęło: zowią je Lizboną.
Skąd po Sebastyjanie, ostatecznym królu,
Portugalskie królestwo na piątym Karolu
Opadło sukcesyją, pod pretekstem której
Filip tedy, syn jego, panował mu wtóry.
Patrząc na położenie i żyzność powiatu
Miasta tego — zda się tak, że wszytkiemu światu
Jedno samo panuje. Takie ma wygody
Ziemią i oceanem, tak zdrowe pogody
Nieba zawsze jasnego i temperujące
Powietrza tam żarliwe i słońca gorące
Od morza Etezyje, jakoby to rajem
Wszytkich było rozkoszy i Elizów krajem
Niegdy błogosławionych. Kształtem zaś budynków
I ulic i szerokich wspaniałością rynków,
Portów, cyrków, pałaców i miejsc pospolitych
Z żadnym nieporównane. Gdzie po znamienitych
Widzieć wszędy areach zawsze co nowego,
Cożkolwiek stąd Europa od Bosforu swego
Żyzności i rozkoszy, co piżmem pachniących
Czarna niesie Afryka i ożywiających
Glin syryjskich Azyja — aż gdzie opak chodzi
Luzytańskiej kompasem wyszukana łodzi
Do nas tu Ameryka. Czemu niebo wiele
Przyczyniło faworu, że obywatele
Ludzkie ma i szlachetne, jako z obyczajów,
Tak przyjemnej natury, czym z dalekich krajów
Różno przyjeżdżające ciągnie forystery
Jako magnes żelazo, nade wszytko cery
I płeć śliczną białychgłów, którym swym przymiotem
Jako samo arabskie między inszym zlotem
Wszytkie tam okoliczne narody przechodzi,
I rzecz dziwna, że słońce nic im to nie szkodzi,
Które bliską Afrykę i Maury przyległe
Ciężko pali. Snać kiedyś Atlantydy zbiegłe
W te tu kraje od ojca dla jego srogości,
Murzynki urodzone, żeby się z czarności
Swej wyzuły i zatym poznane nie były
Od pogoni za sobą — tą się tu umyły
Wodą morską, i zaraz jako śnieg ozdobne
Ciała wzięły, skąd potym drugie im podobne,
Jako się z europskiemi ludźmi pomieszały.
W mieście tym białegłowy zawsze panowały.
Więc. tę to politykę Wenus upatrzywszy
A świeżo od Selima rugowana bywszy
Z Cypru sobie świętego — gdy miejsca nic miała
Indziej sposobniejszego — tu przywędrowała
Z dworem swoim i zaraz, jakoby w obłoku
Niegdy Eneaszowym, na wszytkim widoku
Prospektów pospolitych nie ludzkiego dzieła
Ani ręki śmiertelnej pałac postawiła,
Pałac, kształtu którego i fozy wspaniałej
Oczy dotąd pod niebem żadne nie widziały.
A prócz tym Kawallerom wchodzić się tam godzi,
Których ona uwiodszy pod znakiem swym wodzi,
W dziwne melankolije wprawiła i wniki
I za swoje na wieki ma już niewolniki.
Z tych ochmistrze, z tych słudzy i młódź pokojowa,
Aż i warta nakoniec u drzwi pałacowa.
Był szczero z alabastru, czarno układany
W szachownicę marmurem, zewnątrz mając ściany
Od samych chryzolitów i złota błyszczące,
Progi, stopnie, podwoje wszytkie pałające
Miedzią koryntyjacką. Skąd do wielkiej sieni
Wrota wiodą śpiżane, z kosztownych kamieni
Wschód powstawa na salę niewymownie śliczną,
Gdzie co mogła natura fozą swą rozliczną
Piękniej stworzyć, co ręka śmiertelna umiała
Sztuczniej ufloryzować — wszytko tu zebrała.
A wprzód odmalowane po podłogach drogich
Pędzlem Apellesowym owych widzieć srogich
Obrazy bohatyrów, którzy od tej Pani
Aż i sami bogowie kiedyś shołdowani:
Jako z nich Herkulesa dużego, a ono
W skórze lwa nemejskiego piastuje wrzeciono
Na łonie u Ijole; Tezeusz po zdradnej
Szuka nici umyślnie pięknej Aryadny
W labiryncie zawiłym; Jowisz sam to bryka
Wolem pod Europą, to znowu przymyka
Do Ledy się łabęciem, i w guncie wybitej
Przez straż Akryzyowę i trojakie nity
Skrada się do panny; Saturnus do Rei
Przez agresty kolące w jednej także kniei
Czołga się na kolanach; Mars z Wenerą w sieci
Pluska złotej a chromy Wulkanus im świeci;
Starożytny Sylenus szacując się fanty,
Czegoś pilno u pięknej żebrze Atalanty,
Która potym ucieka, a o korzyść czyję
Zdradzony Enomausz łamie z woza szyję;
Pazyfai wszeteczna krowa w Krecie tyczy —
I innych nieskończonych kto więcej wyliczy
Kunsztów i konterfetów, któremi tam one
Drogie stropy jaśnieją. Czemu wydrożone
Z górnych okna kryształów tym więcej dodają
Widoku i splendoru, gdy się otwierają
Na rozkoszne ogrody i różańce włoskie,
Które sama natura i fawory boskie
Tak różno ubarwiły, że śmiertelne wdzięki
Ani dzieła najwyższe ludzkiej żadnej ręki
Nic przed nimi nie mają. Tak o białość z sobą
Róże spór z lilijami, tak swoją ozdobą
Różne wiodą tulipy, lak rozkoszną wonią
Nardy z rozmarynami, że którzy tych bronią
A owym co uwłoczą i z cery ich sądzą —
Jako Parys przed laty barzo w tym pobłądzą.
Ganki zaś ich około bluszczem posnowane
Umbry czynią południe i spassy kochane
Mile się przechodzącym. A tu na tej sali,
Która wszytka z Amorów i szczerych się pali
Kupidowych pobudek — bogini więc miewa,
Kiedy się Amazyów znaczniejszych spodziewa,
Festy swe i publiki. Dalej są pokoje,
Które piętra pałacu zastąpiły troje
Prócz od samych smaragdów i mozaikowych
Robót drogich, którędy po allembasowych
Uścielonych tapczanach przeście do łożnice
Kosztowniejszej nad wszytko, gdzie swe tajemnice
Ma już i ryteraty, ile gdy wesoła
Kogo ze swych prywatnie kochanków zawoła.
A prócz tedy nikomu wniść się tam nie godzi,
Tylko co się synaczek pusty jej przechodzi
Łuczkiem poigrywając, a lam jeszcze dalej
Uwijają skrzydlaci Amorkowie mali.
Skąd wychodząc, na bramie nimfy dwie ulito
Z złota szczero — skazują w dyjamencie ryto
Palcatem koralowym znaczne te litery:
Tu nowa dziś Cytera cypryjskiej Wenery.
Aż gdy o tym daleko sława się rozydzie,
Że się upodobało mieszkać tu Cyprydzie,
Przyjeżdża fraucymeru ale i płci drugiej
Kawallerów tak wiele, żeby się za sługi
Jej oddawszy jako wszech rozkoszy bogini,
Lubej konwersacyjej zażywali przy niej
I dość czyniąc we wszytkim affektowi swemu,
Tak spół żyli, która się podoba któremu.
Miała też tam swój pałac Wenerze przeciwny
Niejaka P a s k w a l i n a, białogłowa dziwnej
Niesłychanie gładkości, P a s k w a l i n a, która
Nie chcąc być tym przymiotem od nikogo wtóra,
Zaraz się niepomału tym poturbowała,
Że na jej prowincyją Wenus najachała
I miasto podobane, gdzie jedynie ona
Jako między gwiazdami deliska Latona
Napiękniejszą słynęła. Jakoż wszytkich zgodą
Śmiertelne celowała stworzenie urodą
Tak, że członka nie było w ciele jej żadnego
Bez kochania i wdzięku swego osobnego.
A wprzód włos po ramionach płynął bursztynowy,
Który, kiedy dosięgło słońce więc jej głowy,
Zajmował się płomieniem przez ciche pioruny
Niecąc reperkussyje i żarliwe łuny
Po kosztownych pokojach. Smukowniejsze czoło
Nad alabastr gładzony wydane wesoło
Brwi puszyły, niebieskim równając się lukom
Od słońca odrażonym, oczy — dwiema krukom,
Wielkie i otworzone, przez obroty żywe
Łaski oraz i żądła strzelały szkodliwe,
Czym, piękna białogłowa, kogo zabić chciała,
Kogo wzajem ożywić — wygodzić umiała.
Nos w miarę pociągniony jagody różane
Śliczną dzielił ideą, które — pomieszane
Napół ze krwią i mlekiem — tym wdzięczności
Miały więcej, kiedy wstyd przyrumienił obie. [w sobie
Usta krwawsze nad koral słodko się spoiły,
Czymby do smakowania sposobniejsze były
I mordentów przyjemnych. Szyja z żadnym śniegiem
Tatarskim nie równała, którą swym szeregiem
Droga sznura perłowa wkoło opasała
Aż gdzie dalej natura wstydem warowała.
Pierś zupełna i biała na wierzch się dobywa
Kształtem dwu pomagranat, której część pokrywa
Subtelna bawełnica, a część do wpół nagiej
Wydawa się na wymiot. Wszytkicby posagi
Ważył kto Helenine z połowicą świata,
Żeby, co zazdrościwa kryje dalej szata,
Mógł przeniknąć! Ale dość ciekawemu oku
Z tego tylko, co widzi, cieszyć się obroku.
Do ślicznej tej urody i płci dziwnie białej
Takich nieba kanarów zewnątrz w nię nalały,
Że gdziekolwiek stąpiła, gdziekolwiek spojźrzała —
Zdało się, że na świecie sama królowała
I sama być rozkoszą. Luboli szła kędy —
Róże w trop jej i fjołki zakwitały wszędy;
Luboli się rozśmiała — jakoby kto wdzięcznych
Oknem wielkim uchylił różańców miesięcznych,
Tak język ułożyła, tak z cukrowej gęby
Klarowniejsze nad kryształ wydawała zęby
I w tych ograniczonych szrankach je trzymała,
Jakoby nic zbytniego ani w śmiechu miała,
Ani w mowie Taidą świegotliwą była,
Ale pierwej — co wyrzec — w sobie uważyła,
Grzecznością tą nikogo cale kontentując
A żądzą i pragnienie dalsze zostawując
Tym, którzy ją kochali. Owo — co wiek stary
Rachował trzy Gracyje i chwalił bez miary,
Tedy z jednych oczu jej tysiące pałały
A w insze się — gdy chciała — coraz odmieniały
I cery i postaci. Jaka Febe bywa,
Kiedy głowę zupełną swoję rozczasywa,
Sama jedna wiedzie rej — a daleko od niej
Światła insze zostają niebieskich pochodni.
Więc się być upatrując w takiej swej ozdobie
I wiedząc to do siebie — lak bardzo się w sobie
Nad wszytko rozkochała, że też pomyśliła,
Jakoby w tym Wenerze samej nie spuściła.
A tym ludzkie fawory i życzliwe chwały
Dumy i prezumpcyjej więtszej w nię nawiały,
Gdy jako na codzienny widok i wesele
Różnych się kawallerów schodziło tak wiele
Pod okna jej pałacu, radząc o tym sobie,
Żeby — jeżli nie w jakim łaskawszym sposobie
Wdzięcznej konwersacyjej i spół posiedzenia
Mogli się z nią ucieszyć — przynamniej z widzenia
Odnieść rozkosz, już rano około się gmachu
Przewijając na koniech, żeby albo z strachu
Abo z dwornej ochoty oknem wżdy spojźrzała
I tak okiem błysnęła, lak widzieć się dała
Jako grom wypierzchniony, — już w pozne wieczory
Mordując ku świtaniu cytry i bandory
Przy sonettach uczonych, żeby noc przeczuła
I lak lekko ze swej się dzikości wyzuła,
Jako zniewczasowana niespaniem orlica
U myśliwca na ręku. Wszytka w tym ulica
Wszytko miasto słuchało, co się dla jedynej
Tylkoż działo uciechy pięknej Paskwaliny.
Skąd nioczym nie była, tylko o niej mowa:
Gdzieby się lak nadobna wzięła białogłowa,
I co za Genijusze stworzyli ją niscy,
Ze na samo imię jej jakoby się wszyscy
I kochanie zmowili, świetnego jej dworu
Mieniąc się kompaniją. A jeżli z rumoru
Tego o niej mniemania codzień przybywało,
Cóż więcej, komu widzieć w twarz się jej dostało!
Jako się miał szczęśliwym, jako tryumfował
I w bogatej z Kambizem Persyjej królował!
Toż postrzegszy i ona takiej w nich ochoty
I że tak opadali na sieci jej złotej,
Którą z miękkich subtelno pieszczot usnowała
A powierzchnym kandorem ją przycukrowała,
Nikomu tak trudnego nie stawiła czoła,
Lubo się przejeżdżając rano do kościoła
Lub pod pozny spacyjer — słońce gdy namdleje, —
Żeby każdy nie pełen dobrej był nadzieje
O łasce jej i chęci. W tym jednak sposobie
Tak ostrożnie umiała postępować sobie,
Że wszytkim twarz jednako wdzięczną i łaskawą,
A nikomu nie szczerą, nikomu nie prawą
W rzeczy pokazowała. Kogoli wstydliwym
Abo młodym widziała abo bojaźliwym,
Tak oczy weń wlepiła, lak mu smakowała
Krwawe usta — jakoby ich nie umykała.
Kogo zaś natarczywym abo barzo śmiałym,
Tak go wnet animuszem uniosła wspaniałym,
Że oczu pomrużywszy wstydliwych ku ziemi,
Za szrankami została swymi panieńskiemi.
Tak kiedy pomyślila, chmurą się powlekła
I wnet znowu w niebieską pogodę oblekła,
Dzień przynosząc różany. Jako gdy w jezierze
Certa srebrna na wędę rybakowi bierze,
To pióra mu uwodzi, to porwie, to bawi,
Że zdarszy się nakoniec owego zostawi
Przy uciesze i chęci, — takżeć ona tymi
Wodzić i oszukiwać ponęty słodkimi
Nieostrożnych umiała. A te tajemnice
Prócz same wyrażały w oczu jej źrzenice
Niestateczne i różne. Nimi gdzie kinęła,
Tysiąc serc nieużytych zaraz pociągnęła
I sobie shołdowała. Z czego piękna dama
Jako w sobie na stronie cieszyła się sama,
Kto wymówi! i jako — mimo inszych siła —
Milsza jej ta jedyna krotofila była!
Miała w tym to pałacu roboty misternej
Pokój jeden, podobny do gdańskiej laterny
Abo faru jakiego, na rynek wydany,
Gdzie zwykła się ubierać i wzrok paść kochany
Przez okna kryształowe, cokolwiek się w mieście
Działo i po ulicach, — tak, że żadne żeście,
Żadne takie nie były festy pospolite,
Które przed jej miałyby okiem być ukryte.
Zaczym wszytko widziała — sama niewidziana.
Czasu tedy jednego, gdy jutrzenka rana
Z rąbku purpurowego zorze rozwijała,
Ona także wstawając — ze snu przecierała
Ciężkie oczy, potymże w krzesełku usiadła
I do ubierania się zwyczajnie zwierciadła
I muszczki i kamfory i pachniące mydła,
I które dziś z Sabei wożą rumienidła,
Rozkazała gotować. A wnet białegłowy
Stół tuwalnią okryją. Sama w teletowej
Szubce lekkiej po izbie pochadzała sobie,
W swojej tej zaniedbanej szerząc się ozdobie
I wdziękach przyrodzonych. Jakoż i tak była
Podobańsza daleko, niżby ustroiła
W sydońskie się purpury. Toż ze srebrnej rosy
Wodą się umywała, rozpuściwszy włosy
Spłynione po ramionach, które przyrodzenie
W lak prześliczne powiło forgi i pierścienie,
Jakoby je do ślubu trojańskiej Heleny
Piękniej nie utrafiły drużące Laceny.
Więc żeby tak widziana od owych to była
Swych kochanków — umyślnie okna otworzyła,
Gdzie przeciw Fawonijom dmuchającym siedząc
A o żadnej jakoby zdradzie nic nie wiedząc,
Pilno bardzo słuchała, ktożkolwiek tam z dołu
O niej mówił i o jej gładkości pospołu
Dawał jaki rozsądek, skądby się sprawiła,
Czymby też od Wenery pośledniejszą była.
I stało się, gdy w oknie owym tam siedziała,
A tedy urodziwa nimfa ją czosała
Przed nią dyjamentowe trzymając zwierciadło,
O, jako ich na wymiot wiele len opadło,
Gdy jedni ją do łąki na wiosnę rozwitej —
Gdzie fjołki, gdzie kazyje i niepospolity
Z lilijami szkordyjon, w kwiaty się ozdobne
Przesadzając, akanty tłumią insze drobne —
Różno przyrównywali. Po ziemi zaś cudzej
I pieszczonych Auzonach wędrowali drudzy,
Widzieli Wenecyją i Senę wieżatą,
Także wielką Angliją w towar ten bogatą,
Pomierzyli Mingrele, Bosny i Bulgary,
Cerkiesy, Dyjarbeki, skąd auratbazary
Naskupniejsze tureckie. A jednak w takowej
Światowej okolicy nigdziej białej głowy
Tak pięknej nie widzieli. Byli, co ją zwali
Luzytańską Heleną i aż porównali
Z Neronową Poppeą, której warkocz złoty
Sam więc cesarz rozwodząc z niewieściej pieszczoty
Liczył włosy i w takiej zabawie swej onej
O każdym z nich osobno wylał wiersz uczony.
Ale przypominali inszych nad te siła.
O! jakich im konceptów miłość nie roiła!
Patrząc mordowali się, jednak w tej lubości
Nie znaleźli żadnego końca i sytości.
Aż jeden z nich zawoła: Hej! co ma z ziemskimi?
Czemu nie z boginiami równa idejskimi?
Nie z ziemie, nic z stworzenia — ale oprócz z nieba
Podobieństw i obrazów szukać jej potrzeba!
Cóż nad nic ma i Wenus (rzekli prawdę zgoła),
Pani wszytkiej gładkości! Nie jest ani czoła
Od niej bezpieczniejszego, ani żywszych oczu.
Ono jako w obfitym przebija warkoczu
Płeć niebieska i mleko z lilijowej szyje
Płynie szczero — jaki ząb, gdy we krwi się zmyje!
Patrz jako niestateczne źrzenice biegają,
Róże z ust i purpury żywe wyszczerkają!
Jaki w twarzy majestat, jaka wdzięczność pała!
Wzrost nad strzałę, a ręka niepodobnie biała,
Prócz weny lazurowe, które żywot rodzą,
Subtelniejsze nad nici zewnątrz ją przechodzą.
O! jakie alabastry — sercu gdzie stolica
Otworzone jaśnieją, aż póki granica
Im wstydliwa! Owo tą pięknością i cerą
I wszytką swą ozdobą porówna z Wenerą.
O czym rozprawowała ona gdy drużyna,
O! jako się cieszyła z tego Paskwalina,
Jakich Helen i jakich sobie nie stawiała
Przed oczyma Meluzyn, którym porównała!
Cóż nie więcej Wenerze, pani i królowej
Wszytkiej niewymówionej piękności światowej!
Jako więtszą co dalej imprezę zawzięła
I nie już się stworzeniem ziemskim mieć poczęła.
Zatymże obrócona do starej swej sługi,
Która służąc życzliwie z dzieciństwa czas długi
Matce jej Andronijej, pospołu z nią rosła
I onę na sędziwych ręku swych odniosła:
»Stello moja, słyszyszli, co to za rozmowy
Tylkoż o mnie, i że świat nad mię białejgłowy
Gładszej nie ma ? Co się też o tym zda i tobie ?
Ja zaprawdę nie mogę jedno tego sobie
Serdecznie powinszować, że ludzkie te znając
Kochania i fawory, choć się nie kłaniając
Bardzo nisko Wenerze o łaskę z drugiemi —
Mogę sobie szczęśliwą bez niej żyć na ziemi;
A jeśliże — co oto i ci tu przyznali —
Że jej równą w urodzie —o, wiele mi dali!«
Na co Stella: »I owszem wiernieć tego życzę,
Jako która za przednią pociechę to liczę,
Żeby-ć wszytko po myśli i dobrze się działo,
Nadobna Paskwalino. Gdyżby nie przystało
Mi inaczej, bo matkę dawno twoję znając
I z nią jako rodzoną siostrą się kochając,
Czego znaczny dokument — kiedy umierała —
Że mi jeszcze dziecinę z rąk cię swych oddała.
Zaczym jako radabym żywot dała za cię,
Tak wzajem nie życzyła, żeby kiedy na cię
Zły wiatr wionął. Słyszę to i widzę na oko,
Jako sława o tobie wzięła się szeroko
I że wszyscy cię chwalą, z czego się nie mogę —
Wierz mi — i ja nakochać. Lecz to na przestrogę
Dawszy tylko, bardzo się rzeczy jednej boję:
Żeby Wenus za jaką sobie wzgardę swoję
Tego nie poczytała, gdy się o tej dowie
Pod twoim tu pałacem dzisiejszej rozmowie —
I złego nie zawzięła serca stąd do ciebie.
Bo jako być nie mogą słońca dwie na niebie,
Tak i ona, acz rada piękne widzi damy,
Ale — która należy chwała jej stąd samej —
Równych sobie nie cierpi. Wiesz, co uczyniła
Mirrze przedtym, która jej a co winna była,
Że matka Alcynoe takąż też o sobie —
Jaka widzę do smaku przypada i tobie —
Dumę przędła. Owa wnet tym ją ukarała,
Że się ojca własnego córka rozkochała,
Króla Cypru Cynira, którego inaczej
Dopiąć dzieła nie mogąc, już była z rozpaczy
Zadziergła się powrozem. Aż matka postrzegła
I doszedszy przyczyny temu wskok zabiegła,
Że — duszę już pieniącą — oderznąwszy nożem,
Ze swym ją potajemnie przystawiła łożem
Ojcu niewiadomemu. Który — jako potym
We śnie od Merkurego dowiedział się o tym —
Chciał ją zabić. Ale ta zbiegszy do Sabei
A grzech on opłakując w pustej jednej kniei,
Przemieniona od bogów w drzewo jest mirrhowe
I stąd Mirrhą na wieki. Owo to nienowe
Słyną tego przykłady, jako się ta pani
Gniewa o to. kto abo rządom jej przygani,
Albo ujmie w urodzie, — tym więcej, że ona
Jest już do Andronijej przedtym urażona
Matki twojej, że nad nię Minerwę uczciła;
Czego tedy surowie nad nią się pomściła,
Kiedy tobą i bratem Polizmanem twoim
Spół brzemienną chodziła. Jeszcze w sercu moim
Tkwi to dobrze, lecz ty mogłaś wiedzieć potym
Przyszedszy do pamięci«.
» Wprawdzie żemci o tym —
Odpowie Paskwalina — dawno już słyszała,
Alem tego prze młodość swą nie uważała,
Że coś było dziwnego. Teraz, kiedy obie
Czas możem mieć po temu, siędziem owo sobie
Odwiodszy się na stronę, gdzie mi o tym powiesz,
Stello moja«. — »I owszem życzę, że się dowiesz
Tego — rzecze — odemnie a będziesz ostrożną
Na kunszty Wenerzyne, która jako możną
Pod słońcem jest boginią, tak o krzywdę swoję
Ciężko mściwą. Ale żeć kondycyją twoję
Wprzód przypomnię: tameś się właśnie urodziła,
Gdzie ozdób swych natura ogród posadziła —
W rozkosznej Italijej, w Rzymie jeszcze k temu,
Koronie i stolicy światowi wszytkiemu.
Ociec twój Waleryjo aż od Scypijona,
A Matka Andronija także od Katona
Jedynaczki Marcyjej ród swój wywodzili.
Którym to urodzeniem jako przechodzili
Domy insze, tak niemniej fortuny darami
I bogactwy wielkimi. To tylko, że sami,
I oprócz czym po śmierci mieli być szczęśliwi:
Potomstwa nie uznali. Długo frasowliwi
Bez spólnej lej pociechy z sobą zostawali;
Matka zwłaszcza, która już w dojźrzalsze co dalej
Lata swe zachodziła, wszytkie dni i nocy
Nad sobą przepłakała. Skąd aż do pomocy
Górnych apellowali, na wszytkie uczynki
Wylawszy się pobożne, drogie upominki
Do Delfu i Efezu wyprawili różno
Bogi tamte legując. Jakoż i nie próżno
To czynili, bo przez ich fatygę codzienną
Matka twoja poczuła zatym się brzemienną,
Smaki mieniąc w potrawach. Skąd jakie mężowi
I wszytkiemu przyniosła wesele domowi,
Ten rozumie, kto darów takich mieć nie może,
Próżno tylko na strojne poglądając łoże.
Więc skoro ku czasowi swemu przychodziła,
Jako zawsze czytaniem rada się bawiła
Historyj i poetów — tak nawięcej tedy,
Kiedy abo nie spała, aboli ją kiedy
Przejmowały z onego ciężaru ckliwości
I insze przyrodzone tej płci ułomności.
Nocy jednej, niespanej nad zwyczaj swój dłużej,
Męża prosi, aby — niż oczu jej pomruży
Sen leniwy i zejdzie czas ten naprzykrzony —
Cokolwiek jej przeczytał. Który obudzony
Wstawszy zaraz, przypadkiem weźmie Homerowę
Kosztowną Ilijadę, gdzie trafi na owę
Bogiń konkurrencyją i pełen faworu
Sąd Parysów, której z nich, nie czyniąc wyboru,
Miał dać jabłko. A mimo królewską Junonę
I Minerwę uczoną, że mu cudzą żonę
Wenus gdzieś tam zraiła, onej je przysądził.
Rzecze tu Andronija: „O, barzoż pobłądził
Prostak Parys i dekret jego ladajaki,
Bo je miał dać godniejszej — nie przeskoczce takiej,
Która prócz swywolnymi bawiąc się sprawami,
Ludzie mami opite swymi rozkoszami.
Minerwie to służyło, bowiem la mądrości
I wojennej pospołu boginią dzielności,
Zapalczywe baczeniem utrzymywa boje,
I nad to co większego może być oboje".
Na co jej Waleryjo: „Dobry jest Parysów,
Dobry dekret, bo według sprawił się napisów
Jabłka tego, żeby z nich dane gładszej było, —
Tejże je dał". — „O, coć się inszego znaczyło
Przez tę gładkość — odpowie, — nie która się zdobi,
Piękną skórą po wierzchu, ani cery robi
Z lipkich sobie balsamów i świecących mydeł
I z jakich tam nie wiedzieć kudłatych straszydeł,
Boć ta jest przyrodzonym, barzo darem małym
I za lada wietrzykiem północnym zuchwałym
Spełznie prędko, nawet ją ludzki wzrok zepsuje, —
Ale która na trwalszym gruncie się buduje.
Toć jest u mnie gładkim być: umieć się przystojnie
Swoim rządzić rozumem a zarobić w wojnie
Sprawiedliwej na sławę, co człowieka czyni
Nieśmiertelnym, — a samej Minerwie bogini
Dzieło to przynależy. Trudno go przedemną,
Mężu mój, masz wymówić, i owszem się ze mną
Zgodzisz na to, że Parys głupie dekretował,
Jako który przy owcach w Idzie się uchował,
Co skutek sam pokazał — takich mistrz napotym".
Długo się tak spierali zobopólnie o tym,
Aż ich sen uspokoił przez grzebień słoniowy
Wkradszy się im tymczasem nieobacznie w głowy.
I ten gdy Andronija słodko wyziewała,
Aż się Wenus z twarzą jej srogą pokazała,
Lubo i tak — choć gniewem pałała niezmiernym —
Piękna była: „I tedy naczyniem mi wiernym
Przed tym będąc i łaski wiele mojej znając —
Rzecze do niej, — kiedyś się w mężu swym kochając
A insze go z rąk do rąk podawały sobie,
Jam mu serce skłoniła ku jedynej tobie,
Czego dotąd doznawasz w zgodnym z nim mieszkaniu,
Takeś mi to oddała przy ksiąg tych czytaniu,
Na moję się dostojność targnąwszy niebacznie?
Wiedzże o tym, że się ja tego pomszczę znacznie!
To, co teraz w żywocie twoim się zawarło:
Bliźniąt dwoje urodzisz, przy których dasz garło.
Ale i te, dorósszy, żadnego w miłości
Nie uznają faworu, i przeto trudności
Wiele różnych zażyją, frasunków, kłopotów,
Tetryk, szumów i głowy szkodliwych zawrotów,
Niepokojów, niewczasów, fantazyj, niespania,
Drżenia serca i ze snu częstych porywania —
I które nieskończone idą stąd przypadki,
Żadnych — wierz mi — nie ujdą te to twoje dziatki,
A to żeś mię tak lekko sobie poważyła".
Co wyrzekszy, zarazem z oczu jej zniknęła.
Owę z tego widzenia porwie strach i trwoga.
Niżli jednak do trzeźwić może się nieboga
Ciężkich oczu, nie pomniąc co się to z nią dzieje,
A sen znowu czarnawy w skronie jej przyleje
Maku swego, w te tropy — ale w różnej cerze —
Nastąpi i Minerwa zaraz po Wenerze,
Ciesząc tak sturbowaną mową tą łagodną:
„O! niewiem-ci, jakoć mam oddać chwałę godną
I słusznie wydziękować, zacna białogłowo,
Żeś tak przy mnie stanęła. Niech nie trwoży owo,
Czym cię Wenus potkała, bo to nie w jej mocy,
Coć Fatum przeznaczyło — raczej w swojej nocy
Srogi ukrył Radamant. Ja tylkoć to powiem,
Że acz tego kochanym przybolejesz zdrowiem,
Syna z córką powijesz, których ja oboje
Za tę ku mnie uprzejmość i affekty twoje
Wziąwszy w swoję opiekę — ubogacę hojnie
W rozum, męstwo i cnotę. A syn będzie w wojnie
Mąż wielki i bohatyr, córka gładka dziwnie
I pięknych obyczajów. W czyniliby przeciwnie
Stawała im fortuna i niestateczności
Jej doznali — jako to w pierzchliwej młodości
Nie jest żadną nowiną, — nieomylnie z toni
Każdej ich złej wyważę. I niech będą oni
Ziemią, morzem trapieni — ja im port swój zdarzę.
Nadewszytko klejnotem przednim je obdarzę:
Sławą dobrą". — Co rzekszy, nakształt błyskawice,
Której dosiąc nie mogą śmiertelne źrzenice,
Także i ta zniknęła. A tu już ocknąwszy
Po tych snach Andronija i przed się je wziąwszy,
Wpół nadzieje i strachu z mężem uważała.
I stało się jako jej Wenus powiedziała:
Ciebie i Polizmana urodziła brata,
A tylkoż co was widząc — zeszła sama z świata
W boleściach przyrodzonych. Ociec, acz napoły
Z żalem nieutulonym zdał się być wesoły
Z urodzenia waszego, ale się kochając
W żenie barzo i bez niej wszytkie insze mając
Za nic sobie pociechy, niedługo się cieszył
Także z wami i prędko za matką pospieszył.
Po nim stryj Flaminijo, wziąwszy was w opiekę
Jako rzadki opiekun, że bezpiecznie rzekę,
Któryby obróconych nie miał rąk do siebie
I raczej nie dogadzał pilniej swej potrzebie
Niż sierocej, — rozproszył dobra wasze marnie.
I które był stodoły, skarbce i spiżarnie
Ociec wam naładował - wszytko to nie wiedzieć
Gdzie się działo. A to wżdy bratu nie dał siedzieć
W domu próżno — do Padwy uczyć go posławszy,
Ciebie także na próbę do klasztora dawszy
Westy, sławnej bogini, gdzieś się zakonowi
Kilka lal przyuczyła. Aż gdy i stryjowi
W tym się zmarło, lubo ich było inszych wiele,
Mniej już o was z tej miary dbali przyjaciele,
Że nie mieli, czymby się przy was opiekali.
Skąd samym wam o sobie myślić przyszło dalej
I rządzić się swą dolą. Jakoż postąpiwszy
Brat twój znacznie w naukach i stąd wyprawiwszy
Sposobny do wszytkiego dowcip z przyrodzenia,
Udał się do rycerskich zabaw i ćwiczenia.
Zwłaszcza w przeszłe z Hiszpany maurytańskie boje
(W czym pełni już Minerwa obietnice swoje)
Poszedł z wielką ochotą, i lam — o czym listy
Masz niedawne — animusz niosąc swój ojczysty
I serce niepożyte, dokazował siła.
A lubo tam czymsi go Wenus zatrudniła,
Wszakże za sprzyjażliwej pomocą Pallady
Wnet się postrzegł i zatym rozsypał jej zdrady.
Skąd i w łasce u króla przy dostatku wszelkim,
I słynie kawallerem po dziśdzień tam wielkim.
Ciebie — (jakoś nie miała, mniszką być, tej woli,
A do kwiatu przychodząc swojego powoli,
Ile kiedyć natura tak ozdobne ciało
I urodę zdarzyła) — mieć za żonę chciało
Wiele patrycyuszów i auzońskiej młodzi.
Ale — (czego zawzięty rankor nie dowodzi
Bogów raz urażonych!) — zawszeć w tym przeszkodą
Wenus była. Bo abo za wnętrzną niezgodą
Wszyscy, którzy umyślnie cię affektowali
Wziąć w małżeństwo, sami się z sobą zabijali,
Abo Mars ich pogubił w różnych świata stronach,
Zwłaszcza trzech znakomitych: gdy jeden w Gryzonach
Pod świeżą rebelliją tedy Orangowę,
Drugi u Kurzolarów pod pamiętną owę
Na morzu wiktoryją, trzeci pod Mogatem
Zabit także od Turków. Wstrącili się zatem
Drudzy znacznie i oprócz tajemnie kochali,
A ślicznej się urodzie twojej zdumiewali
Patrząc na cię zdaleka. Ty jednak — nie znając,
Co w tym Wenus robiła, i prócz przyczytając
Szczęściu to potocznemu — inszyś zamierzyła
Kraj mu świata. Więc słysząc o tym mieście siła
I o jego rozkoszach, tuś przyżeglowała,
Wsiadszy w okręt w Ankonie. Tom ci powiedziała —
Wierz mi — wszytko prawdziwie, pókiś w wiernej mojej
Dotąd była opiece, zaczymbyś się w swojej
Przejźrzała kondycyjej, i jakoć jest wieczną
Wenus nieprzyjaciółką, tak się w niebezpieczną
Sporkę z nią nie dawała i stworzeniem raczej
Śmiertelnym się poznała. Bo się ja inaczej
Tego boję, żeby cię na jaki szkodliwy
Szkopuł nie naraziła, skądbyś na poczciwej
Dotąd sławie i ludzkim mniemaniu o sobie
Haniebnie szwankowała. Jakoż i w tej dobie
Kto wie, coć już buduje w pałacu swym siedząc
A o tych dziś rozmowach poranniejszych wiedząc!«
Pilno tego słuchała zrazu Paskwalina
I z sobą uważała. Ale — która wina
Jest młodości, że prędko odmienna i płocha,
Ile kiedy nad miarę w sobie się zakocha —
Niedługo to w pamięci i sercu jej trwało.
Owszem w którym pierzu jej być upodobało
I chwałach i faworach, tym wyżej się niosła.
Aż gdy o tym co dalej sława więtsza rosła,
Już nie mogło inaczej jedno to o uszy
Oprzeć się Wenerzyne. Tedy oraz wzruszy
Wrzodu w sobie starego i niezmiernym wspłonie
Ze wnątrz gniewem. A widząc Kupida na stronie
Z łuczkiem się swym szforcując, woła go do siebie
Z skargą tą obciążliwą : »O ty, co na niebie,
Co możesz i na ziemi strzałą jedną swoją
Spalić wszytko, a mocy którego się boją
Awerny niedostępne i slygijskie dwory,
Dziecię moje! słyszyszli, co to za rumory
W głos latają, jakoby Wenus okrom to mnie
Druga była? Jeśli tak — i cóż będzie po mnie
I po moich ofiarach, które wszyscy palą
Jednostajnie mi dotąd, kiedy i tę chwalą?
Czy mogła tę imprezę dziewka jedna licha
Uprząść sobie, że — o co Jowisz z nieba spycha
Swe Cyklopy, obraca koło Iksyona
I niesyty na wieki sęp żrze Tycyona:
O bogi pogardzone — jej to bez karania
Ujdzie samej? O! jeśliś mojego kochania
Wdzięczen kiedy i tyla poświęconych nocy
Wiecznym naszym rozkoszom, dobądź wszytkiej mocy
A dwie strzale nagotuj, różnemi je harty
Przysądziwszy i jady. Ono w niedowartej
Siedzi sobie kwaterze nowa ta bogini,
A wszytkim się monstrując, z oczu int swych czyni
Pasze i perspektywy, dla czego nie chroni
Piersi sercu stołecznej. Strzelże jedną do niej
Jako możesz nagłębiej ostrą i hartowną,
Drugą do Oliwera tępą i ołowną,
Którego tam upatrzysz. Będzie duża naraz,
Kiedy temu dotrzyma. A doświadczy zaraz,
Czym jest różna odemnie, czyni od twórce — glina,
Od słońca — cień nikczemny, od pani — chudzina,
Kiedy ślepo zakocha, sama niekochana,
A stąd troska i żadna chwila niedospana,
Strach, głupstwo, nieuwaga, na sercu głęboki
I żal oraz i zazdrość ujmie ją za boki.
Zmieni prędko tę cerę i — którą to przędzie
Dumę sobie — spuści z niej i wnet tańszą będzie.
Czyń tylko ty coprędzej moje rozkazanie!
W czym, kiedy mi od ciebie po myśli się stanie,
Słodko cię pocałuję i różami skronie
Umaiwszy, na nagim uśpię swoim łonie«.
Ledwie rzekła, on zaraz, skoro dzień wstał biały,
Wziąwszy sajdak złocony i gotowe strzały,
Nakształt gwiazdy — (która więc, kiedy się przymierzknie,
Z subtelnego pod wieczór obłoku wypierzchnie
I strzeli swym promieniem prosto aż ku ziemi;
Ludziom się zda, że między światłami inszemi
Miejsce miała, ano prócz niemasz nic waporu,
Który ziemia wyziewa) — spuści się do dworu
Nadobnej Paskwaliny. Tamże w oknie owym
Między dwiema nimfami na krześle słoniowym
Zastanie słuchającą o późnej już dobie
Kaniów, luteń, wioli — na dobrą noc sobie.
Więc stąd pocznie, niż zada tak srogą jej ranę:
Mieszkała tam wedle niej pałacu o ścianę
Druga też, Kornelija. Prawdzie że gładkością
Co czynić z nią nie miała, ale zaś grzecznością
I ładem przyrodzonym niemniej wzięta była,
Którą także kochało kawalerów siła.
Ale był Oliwero nad inne znaczniejszy,
Miody, grzeczny, swobodny, a tym przyjemniejszy,
Że z wielkiej familijej imię swe wywodził
Genueńskich Doryjów. Więc gdy się przechodził
Często do niej tamtędy i na lutni grawał
Pod jej tamże pałacem, kiedy abo wstawał
Dzień z za morza, abo noc z ziemie przybywała,
Pilno się Paskwalina nań zapatrowała,
Acz mając swych tak wiele, że ledwie przed nimi
Mogła już drzwi otwierać. Jednak między tymi
Podobnego owemu w takiejże ozdobie
I wieku i fortuny — Palmeryna sobie
Była upodobała, który ją niezmiernie
Przed inszemi kochając, długi czas jej wiernie
Służył i upatrował namniejsze skinienia.
Jakoż wzajem i ona -— (gdyby z przyrodzenia
Tej śliskości w naturze nie było niewieściej,
Że się jako złotowierzb według przypowieści
Przyjmie wszędy, i za nic to, co jej do ręki,
Ale owszem napiera tego się przezdzięki,
Czego dopiąć nie może) — póty go kochała,
Póki wtym Oliwera z boku nie zajzrzała.
Upatrzył to Kupido z najwyższego wierzchu,
I kiedy Oliwero ku samemu zmierzchu
Zwyczajnie dnia onego lutnią w rękę wziąwszy,
Do swej szedł Kornelijej, ów wtym przyklęknąwszy
Strzeli świszczem do niego, którym nie obrazi
Piersi namniej i owszem jako go odrazi
Od twardego w zawiłym terebincie sęku,
Oprócz zabrzmi powietrze, kiedy leciał z ręku,
A ów w stronę uskoczy niewiadom przyczyny.
Ale kiedy do samej przyszło P a s k w a l i n y,
Złotą strzałę nałoży piorunem hartowną,
Którą niż pchnie z cięciwy — widząc jej cudowną
Gładkość z oka pierwszego — jako wryty stanic,
Zepsować jej żałując. Jednak rozkazanie
Przecię pełni matczyne i, gdzie ma swe miejsce
Serce niedotykane — utopi żeleśce
Tak głęboko, że się w nim wpół ochynie trzcina.
Wezdrży ciężko z takiego razu Paskwalina,
A czując już na sercu bolejącą ranę,
Coś za dziwną a nagłą w sobie zna odmianę,
Czego w twarzy inaczej utaić nie może,
Aż od swych odwrócona ustąpi na łoże.
Noc była, której wszytko zażywa stworzenie
Wczasów swoich — czarne sny i głębokie cienie
Ku ludzkiemu wytchnieniu wywodząc gdzieś ze dna
Stawu Erebowego. Sama nie śpi jedna
Nadobna P a s k w a l i n a, gdy miłość ją piecze
I rana już żarliwa. Luboli powlecze
Oczu mało — tylkoż jej przed oczyma stoi
Urodziwy Oliwer. O! czego nie roi
Sobie o nim! o! jakich imprez nie buduje,
Żeby naprzód (w czym trudność wielką upatruje)
Shydzić mu Korneliją a skłonić ku sobie,
Ponieważ go pospołu mieć nie mogły obie.
Do czego ma jako przyść, jeśli się wkorzenił
W serce jej tak głęboko? i żeby odmienił,
Kto jej za to zaręczy? a ona go próżno
Kochać będzie? — i inne nieskończone różno
Myśli ją porywają. Już to raz koniecznie
Postanowi u siebie, żeby mu bezpiecznie
Przyjaźń swoję otworzyć i zajęty wydać
W sobie ogień, raz znowu musi się tej wstydać
Rady swojej źle zdrowej. Bo cóżby inszego
Jedno sławę, nad którą nic kosztowniejszego,
Przez to stracić? Chce, nie chce, i pragnie i nie wie,
Co ma czynić. Jako więc w starożytnym drzewie,
Gdy zewsząd je podetną siekierami chłopi
A jeden już ostatnią plagę w nim utopi,
Długo sobą kołysze, na którą się stronę
Ma obalić. Że zatym w rozmowę się onę
Wda z Medeą : Hej! wyrzuć z serca te płomienie,
Dziewko biedna, możeszli! -- Gdyby mi baczenie
Wodzem było, mogłabym. Ale jakiś nowy
Gwałt mię ze wnątrz porywa, czego trudno słowy
Mam wymówić! Rozum mi radzi co inszego,
A inszego Kupido; widzę — co lepszego,
I co źle — rozeznawam, a przecież gdzie gorzej
Tam iść muszę. — Nakoniec, jako tych natworzy
Konceptów i fantazyj, zwycięży ją owa,
Że list pisze do niego ręką swą w te słowa:
»Zdrowiabym ci życzyła, kiedybym w tej mierze
Mogła je mieć i sama, piękny Oliwerze, —
Które wszytko z nadzieją mojego żywota
W ręku twoich zostawa. Uwiodła mię cnota
I wielkie twe ozdoby, że się kocham w tobie,
Czego, proszę, przynamniej nie waż lekko sobie.
Wiele tego życzyło — snać i ty wiesz o tym, —
Wiele dokupowało kosztownym się złotem,
Żeby ich to potkało, co tobie bez prace
Szczęście dawa! Świadkami tego te pałace
Wieczną brzmiące muzyką i wspierane ściany,
Które choćby naduższych Pergamów tarany
Dobyć mogły. Jam jednak wszytkich tych umiała
Ujść insultów i, co jest miłość, nie wiedziała.
Tyś dopiero pieszczoną i swobodną szyję
Poddał Kupidynowi, że niewolą czyję
Znać już muszę. Odjąłeś i sen mi w niespaniu
I smak zwykły w potrawach. Ciebie na świtaniu,
Ciebie słońce gdy gaśnie i w pół dnia i nocy
Z dusze pragnę jednego. Owo masz mię w mocy
I ożywić i zabić — obierz-że stąd sobie
Co rozumiesz. Małej ja rzeczy chcę po tobie:
Że się krótko obaczysz i ucieszysz ze mną.
Wierzę, będziesz żelazny, jeśli się wzajemną
Miłością nie poruszysz i affektem ku mnie,
Wiedząc, że tak drogiego nie będzie nic u mnie,
Czego zbronię, o serce i pół dusze mojej!«
I z tą każe cedułą Eufrozynie swojej
Pójść do niego. On tedy, ubrany dopiero,
Po pięknej się arei, brukowanej szczero
Alabastrem, przechadzał. Jako idąc zoczy
Posełkę tak nadobną, mile k niej poskoczy
I przyjąwszy z ochotą, coby niosła, pyta.
Aż jako list oddany z ręku jej przeczyta,
Zaduma się, i zatym siedzieć jej prosiwszy
A sam od niej na stronę zewnątrz ustąpiwszy,
Pilno go mastykuje, na wiele porwany
Razem myśli, jaki miał w lak niespodziewanej
Dać respons materyjej, kiedy tu uważy
Gładkość jej niepodobną, na co każdy waży, —
I sławę stąd po wszytkiej ogłoszoną ziemi.
Jeśli o Aryjadnę z mięszańcy srogiemi
Pasował się Tezeusz, Jazunowi runa
Dojść inaczej złotego nie dała fortuna,
Aż smoki pousypiał, ani swej nagrody
Wziął Leander, póki wprzód nie napił się wody —
Owo im co milszego, tym większej być wagi
Zawsze musi, ani bez ostatniej przewagi
Dostać tego podobna, — jemu to gotowo,
Tylko się rezolwuje, tylko rzecze słowo,
Wpada w ręce. Hej! czemu nie zażyć pogody
Ani tak smakowitej nie zeszczknąć jagody,
Kiedy wabi do siebie? Tu z drugiej zaś strony
Zraża go Kornelija i już poślubiony
Raz jej związek: Nie jest-ci i ona nie grzeczna,
Nadewszytko w przyjaźni wierna i stateczna;
Takżeby jej nagrodzić znane przez czas długi
Miał kochania i od niej przedać się do drugiej?
A co więtsza, że i w tym kawalerską swoję
Przystojność upatruje, żeby się na dwoję
Rozerwawszy z affektem i jedną tą dziewką
Serdecznie kontentując, nie był jaką siewką
Rozumienia u ludzi, skądby mógł szwankować
Na swej sławie. Do tego nie na tym fundować
Przyjaźni się rozumie wiernej i uprzejmej,
Go z gładkości pochodzi, gdyż w lekkie ta dymy
I marność się obraca; także nie na strojnych
Kortezach i obłudach, ale na przystojnych
Obyczajach i cnocie. Czego że pozwoli
Kochanej Kornelijej — zostawać z nią woli,
A owej tak odpisze: »Niewdzięczne pisanie
Twoje mi być nie może, w którym swe kochanie
I affekt mi otwierasz, piękna Paskwalino,
Bo i któż za kosztowne kalabryjskie wino
Prostą wodę, i kamień podałby za złoto?
Samiby się bogowie urażali o to.
Ale że mię potykasz tym to sprzyjaźliwym
Listem swoim, stąd mi się każesz mieć szczęśliwym?
Tedy ja to u siebie za szczęście mam małe,
Bo wiem, że i niepewne, i niedługotrwałe.
Barzo wy białegłowy zrazu zakochacie,
Że w tym i dyskrecyjej i miary nie macie,
A wnet, jako południ trzciną wiatr zachwieje,
Prędko wam to z pamięci krótkiej wyszumieje.
Jako mężom przystoi być stateczniejszymi,
I mnie że Kornelija moja wdzięczna swymi
Pojęła już wdziękami i przybrała sobie
Acz wiele ja przyznawani przed inszymi tobie
W gładkości i urodzie, - słusznie, że i onej
Cale wiary i swojej w tym nienaruszonej
Przystojności przestrzegę. Nawet aż do dołu
Pójdę z nią ostatniego, gdyżem ja pospołu
Z miłością jej uczciwe staranie sforował,
Anim jej na godzinę jednę obiecował,
Ale służyć na wieki. Skąd nadzieje nie miej
O mnie żadnej i z tymi ciesz się lam drugiemi,
Co ich to masz rolami, aza z nich którego
Ku swojej tej usłudze znajdziesz golowszego.
Ze mną cię ta nie dojdzie nieprzystojna sprawa,
Bo mam wstyd przed oczyma. A z tym bądź łaskawa«.
Który to Paskwalina respons gdy przeczyta,
Omdleje bez pamięci i próżno się chwyta
Krzesła przeszynionego. Wypadnie jej z ręku
Karta nieutrzymana, oczy, pełne wdzięku
Niebieskiego dopiero, chmurą się powleką
Żałośnie płaczorodą, i wszytkie ucieką
Pulsy ożywiające, żeby ratowały
Tylkoż serca. Ledwie aż ją upamiętały
Służebne białegłowy i odlały różno
Likworami drogiemi. Toż widząc, że próżno
Biedna kocha — przyszedszy do siebie w tym lekko —
I że tak znieważona, ciężej się daleko,
Niż kochała, utrapi i jako rozkwili
Dziecię małe, a przecież z affektem się sili,
Nie mogąc Oliwera wypuścić z pamięci.
I tu miłość, tu ją wstyd, tu niewdzięczność smęci,
Obracając by sferę abo w górę owę
Nigdy niedotoczoną skałę Syzyfowę.
Tu już swą nieuwagę i znaczny błąd widzi,
Że się dała w te listki. O! jako się wstydzi
Tego teraz, na głupstwo swoje narzekając,
Że małoco człowieka — i to z okna — znając,
Tak mu się otworzyła z szczerością swą nagle
I tam zaraz udała, gdzie miłość swe żagle
Ślepa naszychtowała. Skąd żaden jej skutek
Ani folga w kochaniu, ale żal i smutek
Został wieczny. Dopieroż z gruntu ją ogarnie,
Kiedy zatem Oliwer — żeby tego marnie
I próżno nie obrócił, czego od niej dostał,
A tym swej Kornelijej poufalszym został
I w łasce utwierdzonym, — list jej ten daruje.
Aż ta zaraz — co tej płci natura sprawuje —
Nie takby choć w Persydzie rada królowała,
Jako się niepodobnie z tego ukochała,
Że którą to dopiero z Wenerą równano
I za monster osobny przyrodzenia miano
W gładkości i chwalebnych wszytkich obyczajach
(Czym daleko słynęła po odległych krajach,
I nic był w Hesperyjej, kto nie słyszał o niej),
Onoż teraz jako się jałowica goni
Za dorodnym buhajem i nadawa sama!
Taż to Wenus, ta nowa Neronowa dama
I trojańska Helena? O! zaprawdęć nie ma
Wstydu w oczach! — A mało jeszcze na tym mniema,
Że sama wie, ale to roztrzęsie po mieście
Wszytkim zaraz, co każdej wrodzona niewieście,
Że nic taić nie może, i jedna przed drugą,
Coś mając z świegotliwą spólnego papugą,
Choćby nawet sygnetem usta swej Junonie
Jowisz zapieczętował — ona to wyzionie.
A komu tajemnica, temu wolność służy.
Stąd gdy przed Paskwaliną nie mogły się dłużej
Rumory te utaić, — kto wymówi, jakie
Przejmą ją stąd rozpaczy i żale trojakie,
Kiedy — co miał przynajmniej w sekrecie u siebie
Mieć Oliwer a widzieć bogowie na niebie —
Wiedzą wszyscy!
»Ach! co z tym pocznę nieszczęśliwa!
(Serdecznie się uskarży). O ten-li złośliwa
Moja, widzę, fortuna szkopuł mię rozbiła
A ozdoby i sławy wszytkiej pozbawiła,
Sławy, którąmem nieba samego sięgała
A nad oka źrzenice strzec jej pilniej miała,
Aż za lada postępkiem i bezecną kartą
Świat mam sobie i wszytkę przystojność zawartą,
Acz się znam niedotknioną, anim cię, o wstydzie
Drogi mój, przestąpiła. Przydzie jednak, przydzie
Już być w tym rozumieniu, gdy języki swoje
Gmin wyuzda a każdy tyle przyda troje!
Cóż teraz Paskwalina — jedno bajką będzie
Ludzką marną, i gdzie dwóch abo trzech zasiędzie,
Rzecze każdy: Nie była trudną ta jednemu,
Pogotowiu nie będzie trudną i drugiemu.
Nadewszylko com nad to droższego straciła,
Żem tym na się łaskawe bogi obraziła,
Z którychem te ozdoby i niebieskie wdzięki
Wzięła — ach! niewdzięcznica — dobrotliwej ręki,
A tak źle ich zażyła oraz zbywszy szaty
Niewinnej przyrodzonej, co wszytkie utraty
I nieszczęścia przechodzi. Gdzieżby drogo kupić
Rozum taki! Abo te było wprzód wyłupić —
Którędy okazyja pierwsza się zakradła —
W oczu niepostrzeżonych bezecne zwierciadła!
Gdzie twarz zdrapać różaną pazury orlemi,
Płeć subtelną wódkami strawić lidyjskimi,
Że przezcobym umyślnie oszpeconą była,
Przez to czystą i żywot dziś sławniejszy żyła!
Gdzie nawet roztworzone zaćmić te kryształy
Cymmeryjskim wieczorem, któremim dla chwały
Próżnej tylko widoki codzienne stroiła
A stąd ogień i miłość nieobaczną piła!
Niestetyż i tak kocham, i jako gorący
Pałam zewnątrz Mongibel! On umykający,
On i teraz Oliwer jest mi przed oczyma
I próżno to - jedno być z sobą nam obiema.
Czego jeżli nie dopnę — owo pas i owo
W górę podwój!« — A rzekszy ostatnie to słowo,
Znowuż zęby zacięła. Jako więc omdleje
Śliczny w sadzie hijacynt, kiedy nań zawieje
Przykry Auster; — porwą się służebnice do niej
I wódkami ratują; ale gdy zasłoni
Mrok ją srogi i nie da dotrzeźwić się snadnie,
Z dalszego aż pokoju szaszorem przypadnie
Stara Stella; »O! co to, co dzieje się z tobą
Przebóg! — wola. — A pomni i znaj się wżdy z sobą!
Dopiero cię z piękności nie mógł świat wychwalić
Teraz widząc, komuny nie przyszło użalić
Twojej się kondycyjej! Oczy wywrócone,
Twarz i usta jakoby na wieki nie one!
Hej! obacz się, a co tak skrytego cię boli,
Powiedz, proszę. — Ona wtym jakoby powoli
Z Acheruntu powraca, ciężkimi oczyma
Światła się docierając. »O, niemaszci, niema
Ducha we mnie — odpowie. — A gdzie zbiegł, wiesz i ty.
Skąd — co za gość dopiero w sercu mym niezbyty
Dręczy mię i weksuje — znać możesz to po mnie.
O! dodaj swej pomocy i radź, proszę, o mnie!«
Na co Stella: »Pierwej te w sobie zgaś płomienie
A w inszą myśl i pierwsze ubierz się baczenie,
Jako chory pacyjent nie wprzód się purguje,
Aż lekkiemi syropy ciało prezerwuje.
Kto wie, iżeć poradzę? Wszytkom ja to tobie
W on czas opowiedała — kiedyś owo sobie
Siedząc w oknie fawory ludzkie kaptowała
I równą się Wenerze być upatrowała, —
Żeć to miało zawadzić. Bo — wierz mi — te fochy
Jej są własne. W czym teraz postępek swój płochy
Dobrze widzisz. Ale tym żeby cię nie bawić,
Gdyż, co przeszło, poganić aniż się naprawić
Raczej może, więc i czas sam mi nie pozwoli
Widząc cię tak strapioną, co niezmiernie boli
I mnie sarnę, żebyś się lepiej sprawić o tym
Zinąd mogła i dalej co się będzie potym
Działo z tobą — dowiedzieć. Ponieważ w tym mieście
Będąc lak znakomitą a w tym cię nieszczęście
To pojęło i barzoś pobłądziła zgoła —
Trudno zmieszkać i komu pokazać masz czoła,
Posłuchaj mię, nie możesz drugi raz tak błądzić,
Gdy nie tylko rozumem swym się będziesz rządzić:
Jest tu kościół Minerwin, greckiej starodawnej
Fundacyjej, a ruchem i wieszczymi sławny
Z wieku odpowiedziami wielkiej tej boginie —
Za miastem niedaleko. Gdzie tym duchem słynie
Wieszczka jej Felicyja pospołu i ksieni,
Mając tę moc, że z samych Erebowych cieni
Dusze ludzkie wywodzi zaklinaniem swoim
I wie, co się pod ziemią, co i na oboim
Dzieje świecie. Taż i to pozna, z twojej twarzy
Jako z karty czytając, co zewnątrz cię żarzy;
Więc da sposób, jakobyś z tych opałów wyszła,
Nadewszytko do sławy pierwszej swojej przyszła,
Do której raz straconej— wierzmi — przyśćniesnadnie.
Tedyż jako Hesperus wpół morza zapadnie
A powstawać Oryjon i żarzyć się zacznie,
Z jedną się służebnicą zawiwszy nieznacznie
W zupełną bawełnicę — czym cię noc zasłoni,
Że poznana nie będziesz, — pójdziesz prosto do niej.
Teraz, kiedy stworzenie wszytko ma swój pokój,
I ty w tym utrapieniu nieco się uspokój.
Ale nie tak Stelline były w tym rzetelne
Słowa zaraz, żeby — czym weny jej subtelne
I wnętrzności pałały — mogły tych płomieni
W niej przytaić. I owszem zawziętych nie mieni
Kolorów i postaci; raz blada i sina,
A raz jako Tyjada, kiedy ją zacina
Pod zapusty Eumenis ciężko zapierzona.
»Tedy u Oliwera przeciera ja wzgardzona! —
Słowa z płaczem wyrzuci. — Tedy moje wdzięki
Go nie pojmą ? Przynamniej ślicznej jego ręki
Dostałabym i słodko ją ucałowała,
Czegoliby fortuna więcej mi zajźrzała,
Przynamniejby — na czym on ustawiczne chwile
Trawi z swą Korneliją — spojźrzał na mnie mile
Abo rzucił faworem, — wżdyby co ciężkiemu
Ulżył sercu ! Ale, ach ! nie baczę się czemu
I w tym biedna, że przez to jużby już widomie,
Który dotąd tajemny — jako wiotchej słomie
Wspłonął ogień ? I jeśli tak niedbającego
O mię kocham żarliwie, cóż miłującego !
Niestetyż mię i rozum i wszytko opuszcza,
A coś umrzeć skrytego koniecznie poduszcza;
Czego kto się odważy, nic snadniej dokazać,
Boć to sercu nie jako więźniowi rozkazać,
I nikt Stello tak wiernie moja nie miłował,
Kto się razem na wiele śmierci nie gotował.
Pójdę jednak, gdzie każesz, choćby przez scytyjskie
Grube śniegi i błota niedoszłe laryjskie,
Krzemienistą Itakę, Tajgelowe głogi,
Lasy i niezmierzone hercyńskie odnogi,
I ognie i żelaza i naostrsze noże,
I co być trudniejszego do przebycia może,
Bylem tylko — czego mię matki tej złej synek
Ach ! nabawił — miała swój kiedy odpoczynek.
»Dziecino, nade wszytkie okrutniejsza pardy,
Nie z łona Cyterei, ale — wierzę — z twardej
Urodzona Abnoby, także mi dogrzewasz ?
Tak — które łzy rzekami z oczu mych wylewasz, —
Ognia lego nie gasisz, owszem żarzysz więcej ?
Już-że choć oceanem wszytkim go copręcej
Zalej — przebóg ! — a uśmierz gorącość tę we mnie!
Mogłeś Marsa wyraić matce swojej w Leninie,
Mógł chłopca Adonida i nieznaną schwalić
Dafnę Apollinowi, - czemu i mnie palić
Dasz się próżno ? Przynamniej jeśli na godzinę
o Nie zdarzysz Oliwera, że się w wosk rozpłynę,
Pozwól, w tym upaleniu, alboli mię w weny
Mokre rozpuść i przemień w słodki zdrój Pireny!«
»Przecież się ty unosisz za żaglami temi —
Rzecze Stella, — jako kto nie chodząc po ziemi
Zda się sobie, że zamki wzgórę gdzieś buduje
I — czego mieć nie może — o to się frasuje.
Sprzeciw się, P a s k w a l i n o, sprzeciw tym źwierzęcym
Żądzom swoim, ani lak uporem dziecięcym
Jabłka lego napieraj, które — wpół urwane
Krasy twojej — dorodne zda się i rumiane,
A tylko co poleży abo go dosięże
Pleśń subtelna, niedługiej skazie swej podlęże.
Bo cóż miłość ? — jedno jest pigwą z wierzchu śliczną
I w cukrze arszenikiem, dręcząc ustawiczną
Brańce swoje niewolą, co jej ręce dali.
Tak Parys, tak Dejfobus w niej poprzepadali,
Nawet duży Herkules. Jeźli na tych mało —
Onoż co się i wodzom mądrości dostało,
Gdy Arystotelesa Tais osiadała,
Arystyppa Lidyja po linie spuszczała,
Zeno w koszu znalezion. Aż i ludzie święci
I bogowie nie byli z lej liczby wyjęci.
W czym Juno wytykała Jowisza nawięcej ? —
Cóż tej płci niepodobnej pośliznąć się pręcej!
Przecież ma rozumowi affekt ten podlegać;
Nadewszytko początkom samym wczas zabiegać,
Bo kto w pierwszym zarazem oparł się jej progu,
Ten już wygrał i może ślub powiesić Bogu.
Ale kto pobłażając słodkie to złe kryje,
Zrzuca jarzmo po czasie — które przyjął — z szyje.
I ty, póki na ciele czystą jesteś zgoła,
Aniś wstydu wyzuła z ozdobnego czoła,
Wyrzuć z serca te myśli, a uczyń coć radzę,
Więcej się nie sforcując. Ja cię wyprowadzę
Sama z miasta przez szranki i czujące straże,
Potym ci wstawająca jutrzenka pokaże,
Którędy się obrócisz«. — Zaczym nocy onej
Nie śpiąc namniej, w rantuchu gburki zawinionej
Wyszła z bramy, jedyną wziąwszy Eufrozynę.
Skąd w lewo się podaną udawszy dolinę
Nad Tagiem złotonurym, gdzie w ocean wpada
Allantski niezmierzony — różnie tę wykłada
Sobie drogę: W co się to źle rozumna wdała,
Że czym oczy tak jasne i bezpieczne miała,
Po wszytkich się dopiero w kosztownej karocy
Przejeżdżając widokach, — teraz w ciemnej nocy
Jedna sama, pod umbrą lichą się tą kryje!
Może to być, że ją kto — nie znając — rozbije,
Acz z korzyści niedrogiej, i — gdzie miejsca nie da
Wdziękom jej i urodzie — zbójcom gdzie zaprzeda
Do grubej Ameryki abo czarnej Goy
Za wschodowe daleko Indy i Eoy!
Luboby leż znajomy potkał ją kto z miasta
(Hej! czegoby po nocy tak piękna niewiasta
Bez światła i żadnego chodziła konwoju!),
Z tego ją roztaszował wiotchego zawoju
I poznawszy, osławił, — w jakim ludzkim śmiechu
Byłaby i opale! Owo grzech do grzechu
Przyczynia nieszczęśliwa i co dalej — gorzej
Ma się nędzna. Tym więcej jeszcze jej natworzy
Noc swych straszydł, gdy lada zda się jej pień srogi,
To ziemia się podnosić i stawiać na nogi
Olbrzymy niezmierzone, to w długich gzłach Parki,
Piastujące na głowach śmiertelne zegarki.
Lada cień ją, lada list — pod głuchą tę trwogę —
Tylkoż chrośnie po ziemi, ustraszy niebogę.
Coż by Hydra abo gdzie chamaleon pisnął,
Co hijena albo wilk oczyma zabłysnął
I przed nią te fałszywe stanęły zwierciadła!
Jakoby nad Acheron nie głębiej przepadła!
Przecieżby Oliwera — zda się jej - nie bała,
Przecię jemu samemu w potkaniu dostała,
Luboby wziął Cyklopa nasroższego postać.
O! gdzież mu się do ręku choć na chwilę dostać
Szczęśliwą niewolnicą! Jakoby jej było
Trafić włosy i łoże uściełać mu miło!
Aleć on pod oknami Kornelijej swojej
Słodką teraz padwanę na dobrą noc stroi
I ścian wdzięcznych podpiera, gdy ona w tej dobie,
Ach! przepada i mało pomni co o sobie.
Miłości! to jeszcze jej nie opuszczasz i tu,
I do Minerwinego pójdziesz z nią meczytu?
Hej, poty kres! Jużci tu przydzie otrząść nogi,
Niż lak czyste przestąpisz i dostojne progi.
A które cię Caspium, które insze morze
Wprzód oczyści? — Zaczym ją powrócono zorze
Otchną w tych fantazyjach i wszytkie te strachy
Rozegnawszy Faeton, złocone jej dachy
Pokaże Minerwine na szczero stawionej
Z alabastru machinie. Jako do zamknionej
Przyjdzie forty, we dzwonek klasztorny zadzwoni
Prosząc Ksieni do siebie, że potrzebę do niej
Snać ma pilną, aby z nią krótko się widziała.
Ona tedy modlitwy swe odprawowała
I gusła czarownicze, na krzesełku sobie
Siedząc srebrnym. Przed nią dwie — w czarnych welach obie —
Nimfy stały, trzymając czasze szmaragowe,
Doryda i Cyntyja, na których globowe
Mirry i aloesy sama zażegała
Węglem w Stygu moczonym, skąd upatrowała —
Przywołując Hekaty z ciemnego Erebu —
Dymu wypełgnionego, prostąli ku niebu
Szedł kolumną, abo się czołgiem wlekł po ziemi,
Przez tę ceremoniją znaki pogańskiemi
Dochodząc tej ofiary — złyli mieć, dobryli
Skutek miała. Wtym, skoro odźwierny uchyli
Kosztownej portyjery — będąc jej już blisko,
Przypadszy na kolana Pas k wali na nisko:
»O! panno uwielbiona, która tej świątnice
Rucho masz poruczone, a wiesz tajemnice
Ludzkie wszytkie — wyleje żałosne te słowa, —
Do ciebiem ja strapiona przyszła białagłowa,
Słysząc jakie pociechy, którzy o co proszą,
Przez cię w razach podobnych od bogów odnoszą.
Bądź i mnie miłościwa! Skąd jednak i jako
Mam ci żal swój rozpocząć, kiedy mi nijako
Mówić nawet i ducha małoco już we mnie.
Dosyć, że nad Wulkanów komin grzmiący w Leninie
I miechami pełnymi wygrzewaną szynę —
Goram nędzna i marnie w młodości swej ginę,
Ledwie żyć poczynając. Ani ja w czym smaku,
Ani zatym baczenia i uwagi znaku
W sobie nie mam, ale mię po górach, po skałach,
Po wietrze i burzliwych oceańskich wałach
Miłość niesie samopas, i aż w tej tu nocy
Do ciebie przypędziła. O! dodaj pomocy,
Że się w tym uspokoję, bo inaczej muszę
Przez gwałt wylać z rąk swoich nieszczęśliwą duszę!«
Co wyrzekszy — jako deszcz lecie, gdy gronami
Kosztownymi przepada — zaleje się łzami,
Mówić więcej nie mogąc, łzami, których jedna
Kropla, druga — sameby Acherunty ze dna
I od słońca Syrenę twardo upaloną
Zmiękczyć mogła. Toż ją tak z ziemie uniżoną
Podniósszy Felicyja i dotknąwszy głowy:
»Nie płacz, piękna dziewico — słodkiemi ją słowy
Tymi potka — ani tych rozżarzaj przedemną
Żalów swoich. Bo ja wiem, co mówić masz ze mną
I co tak utrapionej drogi twej przyczyną —
Jeśli wieszczką niepróżno słynę Minerwiną;
W czym ci pomóc i rady zechcę dodać zdrowej,
Posluchaszli cierpliwie szczerej mojej mowy
I będziesz ją pamiętać. Bo już, gdzie zachodzi
Z bogi sprawa, drugi raz błądzić się nie godzi!
A wprzód to wiedz : Cokolwiek w tej swej cierpisz doli,
Cierpisz z gniewu Wenery, którą jeszcze boli
Dawny uraz od matki Andronijej twojej.
Przetoż z tobą umyślnie igraszkę tę stroi,
Żeś w gładkości, którą masz z łaski Minerwinej,
Równać się z nią ważyła, i dla tej przyczyny
Postrzelić cię kazała strzałą jadowitą
Swemu Kupidynowi. Skądeś tą niezbytą
Miłością jest zraniona i pragniesz tym więcej,
Czego dostać nie możesz. Czym tyle tysięcy
Acz ona nieobacznych w takie wprawia wniki,
Tych jednak ma za swoje własne niewolniki,
Co się jej w to wdawają i poddają sami,
A umyślnie za swymi puściwszy żądzami
I ślepym appetytem — rozumem się nie chcą
Rządzić ludzkim, ale tam idą lozem, gdzie chcą,
Jako bydło nikczemne. I ty wspomni sobie,
Ześ będąc rozbujana w swojej tej ozdobie
I wdziękach przyrodzonych, o toś się starała
Jedno samo, żebyś się wszytkim podobała
I wszędy cię chwalono. Otożeś w te wpadła
Dobrowolne poniki. Bo się stąd zakradła
Miłość marna, która się z próżnowania rodzi
A oczu niestrzeżonych. Czemu mi przychodzi
Barzo się zadziwować, że ludzkie to plemię,
Jednę mając za matkę spólną wszytkim ziemię,
Podnosi się w tę dumę — i kto być zginiony
Od jednego odoru świece źle zgaszonej
W matczynem mógł żywocie, tym się tu nadyma
Dobrom ziemskim i głupie o sobie (o trzyma,
Że nikt nadeń! Ano tą imprezą pijany,
Więtszym jest nad tureckie wszytkie Kaiwany,
I owe, co ocean sieką gdzieś daleki,
I co do skał przykuci rodyjskich na wieki
Słońca nigdy nie widzą. W czym się osądzicie,
Żeście sobie przyczyną, bo się i rodzicie
Z przyrodzenia wolnymi, i —- gdy świat wracali
Z wód Deukalijonowych — bogowie wam dali
Własną wolą w obojej, złej i dobrej, drodze,
Dawszy udzielonemu rozumowi wodze
Z boskich swoich postaci, żeby tym kierował
Bystrym Bellerofonem. I któż tak miłował,
Żeby nie był zdradzony? kto rozkoszy tyle
Uznał w tym appetycie, ile żółci, ile
Żądła wzajem! Tracicie wolność, sławę, zdrowie
I dobie dni pospołu. A czym się bogowie
Urażają najwięcej: — żeście darów przeto
Ich niewdzięczni. Bo oni o — zaprawdę — nie to
W on czas intendowali, kiedy z lipkiej mazy
Na swoje was tworzyli kształty i obrazy,
Żebyście tę urodę i piękność cielesną
Od nich wziętą, na chlubę i jaką doczesną
Obracając swywolą, im się przeciwili,
Ale ich przyjacioly i spół-bogi byli.
Bo im w twarzy i ciele mieszka kto piękniejszym
A onych czci — tym więcej jest im podobniejszym.
Spojźrzy na nas, jako my żyjące w czystości
W chorze tej tu bogini — żadnych doległości
I kłopotów nie znamy, jako zdrowie służy
I cera nam wesoła. Skąd żyjemy dłużej
Dobrze nad was, co to w tych rozkoszach pływacie
A dnia nigdy i wolnej godziny nie macie.
Nikt tu ścian nie podpiera, nikt pochlebnych pieśni
Przy lutni przyśpiewywa — oprócz czasem leśni
Satyrowie zagędzą a ptaszęta drobne
Koło okien świerkocą. Acz też i osobne
Cieszą nas krotofile. Czym się zabawiamy
Nadewszytko, że z bogi rozmowy swe mamy
I mile konwersujem, czego wy na świecie,
Będąc w tych okazyjach, dopiąć nie możecie.
Jeśli czasem z Dyjaną w pole wyjedziemy,
Tedy nic tam inszego prócz upatrujemy
Sarnu abo jelenia, gdzie tam w kniei krzyczy
Po nim pies frasowliwy — a każda swej smyczy
I poszczwania pilnuje. Lecz więcej nad smoka,
Ludzkiego się warujem i strzeżemy oka.
Czymeś się ty napierwej — baczę — zaraziła,
Kiedyś lam perspektywy owe swe stroiła
Z okna kryształowego, rozpuściwszy włosy
Spłynione po ramionach i stąd ludzkie głosy
Przy życzliwych faworach o sobie kaptując,
Że ktoś z tych dziwowidzów, podobno żartując,
Porównał cię z Wenerą. Ty z tego zarazem
Podchlebstwa niewątpliwie — jakobyś Pegazem
Nabystrszym podniesiona — tak się rozbujała,
Żeś to sobie i sama niemądrze przyznała.
O co Wenus [więc] słusznie na cię urażona,
Ani mogła inaczej być w tym ukojona,
Ażci tak przez Kupida do ust przypędziła,
Tak cię do Oliwera w listki te wprawiła
I na wszytkich języków postawiła szańcu,
Że palcem skazowana i — jako w kagańcu
Wodzona niedźwiedzica — ludzkimeś się stała
Pośmiewiskiem i bajką. Ale żeś udała
Z tym się do mnie i żądasz zbawiennej pomocy,
Mieć ją będziesz. Lubo to ani w mojej mocy,
Ani tej tu bogini należące dzieło,
Czystej z swojej natury. Zaczym jej niemiło
Słuchać bywa ile tych bredni ledajakich
I raczej je odsyła w materyjach takich
Do przybytku Junony, gdzie takowe razy
Uleczone bywają. Bo mając urazy
Dawne swe do Wenery, pierwej o umknione
Jabłko owo, a potym o swe rozgromione
Towarzyszki na Etnie, kiedy przez jej syna
Porwana na ognistym wozie Prozerpina
Przepadła do Erebu. Więc że ich zabawy
Różne i przyrodzenie, żadnej mieć z nią sprawy
Nie chce nigdy, prócz kiedy z ludzi jej kto wzywa
Miłością pogrążony, lak jest dobrotliwa,
Że poprawdzie nie sama w to się intryguje,
Ale o tym z Junoną spół kommunikuje.
Gdzie jednak nikt bez znaku przyść nie może mego
I, której dam, nauki, przytym osobnego
Bogów daru, za których przyszłaś tu zrządzeniem,
Minerwy osobliwie. Bo kiedy brzemieniem
Matka twoja przy tobie ciężko pracowała,
To jej umierającej wiernie ślubowała,
Że cię miała dziecinę na swoję wziąć pieczą
I obdarzyć rozumem. Czego samą rzeczą
Doznasz po niej w tej drodze, w którą iść koniecznie
Masz i musisz, lubo to barzo niebezpiecznie.
Przez wiele Syrt i Charybd i innych tam różnych
Niewiadomych płci twojej przypadków podróżnych
Pójść ci przyjdzie, i dobrze zapocisz wprzód czoła,
Aniż dojdziesz tego to Junony kościoła.
Jednak wiedz, że nie w pierzu ani materacach
Piżmowanych łabędzich, ale w przykrych pracach
Przez tyle zastąpionych agrestów i głogów —
Droga wzgórę i przystęp do niebieskich bogów.
Wszakże kiedy Minerwę będziesz mieć przy boku
A w rozum się uzbroisz, nie ustąpisz kroku,
I nie tylko że dojdziesz progów tak dostojnych
I wszytkich tych pozbędziesz myśli niespokojnych,
Ale oraz ręką swą dokażesz tam tego,
Czemu się świat zdumieje i nie dopiął czego
Nikt z śmiertelnych przed tobą. Bowiem do Wenery
Mając drugie boginie nagniewane cery
I rankory pokryte, że ich często wadzi
Nierządem swym z bogami i czasem odsadzi
Własną żonę, a sama abo się nadawa
Abo insze podściela. Czego się dostawa
Nade wszytkie Junonie, barzo w tym żarliwej,
Kiedy Jowisz, z natury swojej gamratliwy,
Za jej sprawą abo się przymknie do Alkmeny
I lam trzy dni, trzy noce morduje swe weny
Nad dużym Herkulesem, abo do Tetydy
Abo Ledy i — wszytkie przechodząc niewstydy —
W byku do Pazyfai. Którym więc hałasem,
Gdy się o to poswarzą, niebo aż grzmi czasem
I ziemia drży z rumoru. Także się przekrada
Od Wulkana i sama, gdy lada napada
Dzieciucha Adonida; nawet z własnym synem
Miewa sprawę. Którym jej tak bezecnym czynem
Aż sami się bogowie nieśmiertelni brzydzą
I — że z nimi zasiada — bardzo za to wstydzą,
Coby ledwie przystało nie z bogów któremu,
Ale i człowiekowi nanikczemniejszemu.
Przetoż się chcą koniecznie reformować w niebie
I stamtąd ją rugować, a do tego ciebie
Zażyć dzieła, żebyś jej pomyliła szyki
I — jako cię na wszytkie ona te języki
I osławę podała, żeś teraz w lej dobie
Tak wzgardzoną — tym to z niej nagrodziła sobie.
Pójdziesz tedy w tę drogę — wszytkę swą ozdobę
Przykurzywszy popiołem a podłą osobę
Pielgrzymki wędrującej i płaszcz wziąwszy na się —
Polami wprzód jasnemi, toż niedługo zasię
Zajdziesz w knieje okropne i głębokie cienie
Mięszkanych tam Cyklopów. Gdzieć nad przyrodzenie
Trzeba serca wielkiego, żebyś jako skała
Duża jaka — ustraszyć niczem się nie dała.
Przetoż dam ci ten kamień, z szyje go swej zdjąwszy,
Znak Minerwy bogini, który uwinąwszy
W szarłat miękki na piersiach nosić zawsze będziesz
Przeciw wszytkim napaściom. A skoro przebędziesz
Te ciasności, do łąki przydziesz jednej złotej,
Która dla swej rozkoszy i dziwnej pieszczoty
Położenia samego — tym imieniem słynie.
Śrzodkiem jej lilijowym rzeka śliczna płynie,
Pędząc bystro kryształy przeźrzoczyste swoje
Po dnie żółtym. Gdzie ile pod południe znoje
Komukolwiek z podróżnych trafi się przechodzić,
Minąć ją niepodobna i w niej nie ochłodzić.
A ma tę moc za łaską Tetydy bogini,
Że ciała i sumnienia oraz czyste czyni.
Tamże i ty, kiedy się kąpać będziesz miała,
Zdymiesz z szyje ten kamień, którymci to dała,
Bo jest święty. Ale go jak źrzenice w oku
Własnej pilnuj i skoro z tego to potoku
Tak omyta wynidziesz, włóżże na się znowu,
Gdyż bez niego byłabyś martwego tułowu
Obrazowi podobną, ale ani zgoła
Doszła zamierzonego Junony kościoła.
Gdzie się nie baw a tego przestrzegaj najwięcej,
Żebyś — jako w kąpieli pieszczonej dziecięcej —
W tej wodzie nie zasnęła, abo cię wesoły
Darnem majeronowym i miękkiemi zioły
Brzeg nie uwiódł, zaczymby nabawić kłopotu
I kto cię z tak drogiego okraść mógł klejnotu.
Owoc to podejźrzana względem swej piękności
Łąka barzo, i przetoć niemało trudności
Tu zażyjesz — jeśli mię planety nie mylą.
Ale kiedy ostrożną między będziesz tylą
Obłud różnych i swoje pokażesz w tym męstwo,
Tedyć tam obiecują bogowie zwycięstwo
Wielkie i niesłychane. Czym zasłyniesz więcej
Niż z gładkości daleko i wielu tysięcy
Wojska porażonego. A do tego dzieła,
Patrz, oręża inszego żebyś nie użyła
Prócz broni przyrodzonej, boby żadne owe
Zamierzone w Liparze razy Tyfeowe
Temu nic nie radziły. Toż jako z tej zejdziesz
Ślicznej łąki, dopiero do przybytku przydziesz
Modrookiej Junony, gdzie Beliza ksieni,
Wierna moja kollega, z przeźrzoczystej sieni
Przeciw tobie wynidzie. A tylko jej namień,
Żeś odemnie posłana i pokaż len kamień —
Z czymeś przyszła i poco, zaraz się domyśli
I naskrytsze przeniknie twoje wszytkie myśli.
Więc cię w tym rezolwuję, jakobyś z tych wszytkich
Eurypów się dobyła i odmętów brzydkich
Nieporządnej miłości, a do sławy przeszłej —
Której cię lak straconej respekty obeszły —
Stąd przyszedszy, w swojej tej kiedyś się dowoli
Gładkości nakochała. Co jednak powoli —
Tylkoż w tobie zajęty ogień ten ostydnie —
Samo z serca wygaśnie i cale obrzydnie.
Jakoż żadne tak syte rozkoszy nie były,
Żeby komu za czasem się nie uprzykrzyły.
Sama z bogi społeczność i żywot wmieszkany
Żadnej w swoich uciechach nie cierpi odmiany.
Jużże z tym idź a wszytkie moje te przestrogi
Miej w pamięci«. — Zaczyni ją przypadłą pod nogi
Mile ubłogosławi, a ta inszą stroną,
Pod tedy mgłą niebieską umyślnie zwaloną,
W tym co pierwej obłoku — nieznana nikomu —
Znacznie się powróciła weselszą do domu.