Dzień za nocą, noc za dniem mijała,
Ciężko straszne wlokły się godziny;
Biedna matka bez przerwy czuwała
Przy łóżeczku chorej swej dzieciny. I śledziła suchem okiem ruchy, Gorączkowe rzucanie się dziecka, Drżąc co chwilę, by śród nocy głuchej Śmierć jej skarbu nie skradła zdradziecka.
Biedna matka patrzyła uparcie
W twarz dziewczynki, z gorączki zapiekłą.
Zda się strzegła na strasznej tej warcie,
By przez usta życie nie uciekło. I nie śmiało ono uciec długo… Ciężki oddech mącił ciszę głuchą, Świeca bladą paliła się smugą… Serce matki zabiło otuchą!
Raz zasnęła… na zmęczone oczy
Ołowiane opadły powieki;
A tej chwili z dzieweczki uroczej
Dech ostatni uleciał na wieki. Matka przez sen oddechu nie słyszy — Więc się zrywa… jękiem dziecko woła… — Tak się młynarz budzi w nocnej ciszy, Gdy umilknie stuk młyńskiego koła!…