Na pańskim dworze/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Dygasiński
Tytuł Na pańskim dworze
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia „Gazety Handlowej„
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.
NAZAJUTRZ Z RANA.

Za długo trwały te nocne krwawe zapasy zwierząt o kawałek sera.
Magda, z pierwszego snu zbudzona przez Ulinę, nie mogła już drugi raz twardo zasnąć. Każdemu jest znana teorya snu pierwszego, albo jak się mówi na wsi „snu z wieczora“. Swoją drogą Pękalska, sypiająca o ścianę od sypialni dziewek, miała tej pamiętnej nocy sen bardzo niespokojny; nieustannie bowiem śniły jej się psy, a to oznacza ludzi złych czatujących na zgubę człowieka, według sennika egipskiego, wydawanego aż w Galicyi w mieście Tarnopolu. Właśnie już dobrze świtało, kiedy szanowna klucznica przetarła oczy, przebiegła myślą dzieje nocnego widzenia, zatrwożyła się nieco w duszy i wspomniała na wroga swego Masełkę. Psy i kucharz zupełnie odpowiadały, jako kombinacya, umysłowym potrzebom Pękalskiej. Westchnęła, przeżegnała się i poczęła pięścią bić w ścianę, wołając:
— Magda! Magda! Słyszysz Magda! Wstawajno!
Magda zastosowała do Uliny takie samo wołanie. I obie dziewki porwały się na swoich werkach, a Magda, jako główny minister i pieczętarz w królestwie Pękalskiej, zarzuciwszy na siebie kieckę, pospieszyła czemprędzej do pokoju swej przełożonej. Tutaj z przerażonemi oczyma wysłuchała najprzód opowiadania klucznicy o straszliwym śnie, w którym psy całą noc napastowały Pękalską, a jeden ją nawet „tarmosił“.
— Pewno znowu będzie jaki skweres z tym zacieczonym kucharzem! Rzekła Magda, wpadając równie jak szafarka na skojarzenie pojęcia psów z pojęciem kucharza.
Ale posiedzenie to i rozmowa na temat wnioskowania oraz przewidywania logicznych następstw, zapowiedzianych w proroczym śnie Pękalskiej, przerwane zostały przez nagłe ukazanie się na progu Uliny, która tak mówić poczęła:
— Oj, proszę pani, coś dziwnego stało się dzisiaj w nocy.... Straszyło, straszyło... hurgotało po kątach, tłukło się setnie... Terazicki spojrzę, a tu w izbie serka z praską brakuje!
— A ty, psia mać, dyablico jedna! Nie mogłaś na mnie zawołać? Cóż to o ścianę, to jaka Ukraina czy co? Rzekła Pękalska wychylając z pod pierzyny swój poważny organizm.
— A dyć wrzeszczałam w nocy na Magdę!... A Magda mi powiedzieli, żem głupia, żebym spała! — Odpowiedziała Ulina, nawpół płacząc.
— To dopiero psia wiara! Zawołała opryskliwie Magda! Nie mogłaś pyska dobrze rozdziawić i powiedzieć dokumentnie, że się tłucze, tobym była wiedziała, co w te pędy poczynać? Gada mi przez zęby, że straszy... Bo jej to strachy dziwota? Bo to raz już tak mówiła? Ja się tam stracha nie boję. Przewróciłam się na drugi bok i koniec. Alem i tak nie dosypiała, bo psiska straszny harmider robiły: pewnikiem ujadały za złodziejem, co serek wyniósł!
— Aj, aj, do kaduka ciężkiego! Piękny mi porządek w tym dworze! Wykrzyknęła Pękalska, przejęta zgrozą. A to, jak Pana Boga ukrzyżowanego kocham, człowiek tu może życie postradać, jak nigdy nic, bez żadnego ratunku. Złodzieje plondrują po domu, jak trzoda w kartoflach, a wszystko to nikogo nie obchodzi. Bo to tu kto dba o pańskie dobro?... Bój się Boga, Magda, lećno duchem do ekonoma i powiedz mu tam odemnie kazanie. Przecież ja nie będę warowała po nocy przy serach! Jeszcze czego!...
Pękalska wstała zgryziona, a Ulina jeszcze jej dogadywała:
— To ta, proszę pani, swój ukradł!.. Obcyby po serek nie zachodził; szukałby czego innego: przyodziewku lub grosiwa.
— Grosiwa! Grosiwa! Skądżeby tu wziął grosiwa?... Czy to grosiwo sieją na folwarku? Jakaś ty głupia, małpo jedna! Fuknęła klucznica, która miała podobno kilkaset rubli, schowanych w pończosze, i nie lubiła, ażeby kto dotykał tej kwestyi. Do kogóż to mówisz o grosiwie? Akurat mam sakwę dla złodzieja! Dorobiłam się pięknie w Pałeckim dworze, z przeproszeniem... figi!
— Niechże się też pani tak nie turbuje. Mówiła Ulina. Żeśli tak powiadam, to nie bez to, żeby pani miała grosiwo.
— Stul gębę, czarownico, i ruszaj do kurnika! Wybuchnęła Pękalska, zirytowana w najwyższym stopniu, że Ulina ciągle nakręca rozmowę do pieniędzy.
Dnia tego ruch był bardzo ożywiony na folwarku w Pałkach. Wprawdzie każdy robił swoje; ale każdy miał w głowie ćwieka: „co się też mogło stać w nocy ze serkiem?
Pan ekonom, Hałastrowicz, kiedy mu rzecz całą wyłuszczyć Magda, przyczem docięła nieco, jakoby straż nocna przy folwarku nie odpowiadała duchowi potrzeb, machnął ręką koło głowy i rzekł obojętnie:
— Pal sześć serek! Mogli ukraść krowę lub konia!
Taka opinia pryncypalnego urzędnika w Pałkach tem dotkliwiej jeszcze ugodziła i podrażniła Pękalską.
No, patrzcież państwo? Mówiła: I to takiemu lekko duchowi oddają wszystko na łaskę i niełaskę! Mogli ukraść krowę lub konia; juści prawda że mogli. Ale jakby ukradli krowę, powiedziałby niezawodnie: Pal djabli krowę! Mogli ukraść sto korcy pszenicy!
— A juści, a jakże; pewnoby tak powiedział. Przyświadczała Magda. A co mu tam szkodzi? Czy to jego zguba będzie? I takby balował po całych nocach.
— Nie słyszałaś też, Magdusiu, co o tem wszystkiem mówią w kuchni? Rzekła Pękalska, której trafiło w gust potakiwanie dziewki.
— A cóż mają mówić?... Nie wie to pani, jakie to sobacze nasienie? Będą mieli pośmiewiska z folwarku przez jaką niedzielę, i tyle! Odrzekła Magda. — Czy im to dziwno szczuć na człowieka?
Atoli wypadki rozwinęły się w innym, przez nikogo nieprzewidywanym kierunku.
Masełko przybył do kuchni o zwykłej porze, a był widać w bardzo złem usposobieniu. Najprzód już w drodze do kuchni kopnął z całej siły Brysia, który się ku niemu garnął i łasił natarczywie. Pies, znieważony w ten sposób, zaskowyczał cieniutko, spuścił ogon, spojrzał z podełba na kucharza, potem usiadł do słońca pod ścianą i troskliwie a umiejętnie wylizywał sobie rany, jakie poniósł był w nocy.
Inne psy, widząc skompromitowanie się Brysia, nie witały już pana kuchmistrza. Masełko, wszedłszy do kuchni, nie gwizdał ani nie śpiewał, tylko mruczał coś pod nosem, około którego na mięśniach twarzy igrał odcień niezadowolenia oraz ironii. Kanarek napuszył się w klatce jak bomba i z cicha pogwizdywał: „Fit-fit! Fit-fit!“ Kos podszedł ku samej ścianie klątki, jakby chciał przez szczeble zbadać fizyognomią kucharza. Sroka też, podskoczywszy parę razy, przekręciła główkę i spoglądała w górę na oblicze pryncypała. Masełko podług zwyczaju uderzył w stół tylcem noża, ale dzisiaj coś bardzo silnie. Złowrogi dźwięk rozległ się po kuchni. Sroka czemprędzej pod stół się schroniła, a inne ptaki w obu klatkach wskoczyły na najwyższe żerdki. Kuchciki oczekiwali rozkazów z wyrazem bojaźni i uległości na twarzach. Dziewki gorliwie rozniecały ogień pod blachą, szorowały stoły, stolnice i ławki, znosiły w konewkach wodę i przelewały ją w stągwie a cebry. Każdy zaś myślał w duszy:
— Nie obejdzie się tu dzisiaj bez jakiego piekła.
Ale wypadki dnia jeszcze się były nie rozwinęły w kuchni według normy, jeszcze nikt nie oberwał za uszy, ani nie dostał po grzbiecie, jakkolwiek groza burzy wisiała widocznie nad tym towarzyskim horyzontem, — kiedy oto w progi kuchni weszła Magda, prowadząc za rękę Majcherka, a tuż za nimi postępowała Ulina.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Dygasiński.