Na Szląsku polskim/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Bełza
Tytuł Na Szląsku polskim
Podtytuł Wrażenia i Spostrzeżenia
Wydawca G. Gebethner i Spółka
Data wyd. 1890
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

— Chcesz pan widzieć tutejszy sąd, — mówił do mnie łamaną polszczyzną pewien Niemiec, z którym się zaznajomiłem, jadąc z Leśnicy do Opola.
— I owszem, — odpowiedziałem. — Jako prawnika, interesować mnie on będzie bardzo.
Poszedłem.
Na końcu miasta, na obszernym placu, wznosi się z czerwonej cegły piękny budynek. Przed nim kupki ludu, rozmawiającego z sobą po polsku, dalej pole ćwiczeń dla wojska, po którem na komendę poruszają się parami biedni oderwani od roli Szlązacy, wprawiając się w manewrowanie bronią, dla zagrabienia w przyszłości jakiej znowu prowincyi potrzebnej w celu zaokrąglenia dzierżaw państwa, którego żołądek tyle już połknął, a głodnym przecież pomimo to być nie przestaje, a jeszcze dalej, łany przyprószonej śniegiem ziemi, tej błogosławionej polskiej ziemi, która dotąd zniemczyć się nie dała. Każdy ze stojących przed sądem, trzyma w ręku jakiś zapisany po niemiecku papier.
— Co to jest? — zapytałem, zwracając się do jednego z młodych parobków.
— To jest wezwanie na sprawę do sądu,— brzmiała odpowiedź.
— A rozumiecie wy dobrze co tam stoi?
— Gdzietam, ale we wsi zawsze ktoś taki się znajdzie, co rozumie niemieckie pisanie.
Ktoś taki! Więc warto to, pomyślałem, wyrzucać miliony na szkoły niemieckie, gwałcić naturalne prawa ludności do pobierania nauki w ojczystym języku, zohydzać cywilizacyę narodu, posługującego się dla osiągnięcia politycznych celów, niegodnemi środkami, aby wyuczone w szkole niemieckiej polskie dziecko, powróciwszy do domu, zapomniało doszczętnie języka, który mu młotkiem w głowę wbijano, i aby potem zaledwie ktoś taki znalazł się w całej wsi, który rozumie język propagowany przez tyle lat w szkole przemocą.
W sali sądowej, dokąd po uczynieniu tej refleksyi się udałem, rozpatrywane były sprawy obelgowe.
Na wzniesieniu, w głębi, stał stół przykryty zielonem suknem, na nim Chrystus odwrócony twarzą do ludu, i tomy książek bezładnie porzucone, a za nim trzy krzesła, na których trzy czarne, w togach i biretach postacie. To sędziowie. Z boku przy małym stoliczku, pisarz, dalej paru adwokatów, bez żadnych oznak swego urzędu, a na ławkach ciemne sukmany i jasne kaftany i spódnice ludu. Między pierwszymi i drugim, równie czarno odziana, jak sędziowie i pisarz postać, kręciła się gorączkowo po sali. To tłomacz, nieodłączny czynnik sprawiedliwości w kraju, gdzie sędziowie sądząc pod patronatem rozpiętego na krzyżu Chrystusa, nie rozumieją dokładnie języka tych, których wedle sumienia swego sądzić mają.
Sprawy rozpatrywane w chwili, kiedy się znajdowałem w sądzie Opolskim, były to zwykłe, jak u nas mówią »obelgówki.« Procesowała się Nieszporowa z Wernerową o to, że ją nazwała »paskudną, niepoczciwą kobietą«, domagała się Pokorowa kary na Koja za to znowu, że ją obgadał niegodnie w całej wsi, iż »pod krzyżem dziecko pochowała.«
— »Vergleichen Sie sich doch«, nalegał w jednej i w drugiej sprawie prezes, »pojednajcie się«, tłomaczył w jednej i w drugiej sprawie tłomacz, ale obelgi znać były zbyt bolesne, gdyż i Nieszporowa i Pokorowa pojednać się nie chciały.
Wprowadzono zatem świadków. Byli to poczciwi polscy gburzy, obsiadujący okolicę Opola.
— »Sprechen Sie Deutsch«, — zapytał prezes, »czy mówicie po niemiecku«, przełożył tłomacz.
— Nein, nie, — dało się w sali słychać.
Tu już lejce z rąk prezesa wypadły zupełnie, przeszły one do rąk tłomacza.
— Jak się nazywacie, ile macie lat, jakiej religii, czy nie jesteście krewnemi stron? — rozlegało się dokoła.
Nastąpiła przysięga, której rotę czytał tłomacz. Dla osobliwości przytoczymy ją tu dosłownie:

Ja.... przysięgam, Panu Bogu wszechmogącemu i wszystko wiedzącemu, że według najlepszej wiedzy, czystą prawdę wypowiem, nic nie zamyślę (sic) i nic nie dodaję (sic) tak mi dopomóż Panie Boże.

Jak widzicie, — język przysięgi, względnie dobry, takim też był język zeznających. Przemawiali oni wszyscy po polsku. Podczas jednak sprawy Pokorowej, pewien gbur chciał zaimponować znajomym.
— »Ich spreche Deutsch« (mówię po niemiecku) odezwał się on, gdy go wywołano dla świadczenia.
— »Sprechen sie lieber polnisch« (mów pan lepiej po polsku) przerwał mu prezes, gdy otworzywszy usta zaczął bez litości łamać mowę, znajomością której chciał się popisać.
Po zeznaniach więc polskich, nastąpiły obrony niemieckie, poczem sąd wydalił się do sali narad. A potem? — potem:
— Im Namen des Königs, w imieniu króla, dało się słyszeć, i dowiedzieliśmy się, że Wernerowa i Koj skazani zostali na grzywny, za zobelżenie swoich bliźnich.


∗             ∗

To sądzenie spraw przez tłomacza, tam gdzie miliony idą na szkołę niemiecką i gdzie do tej szkoły dzieci polskie kijem nieledwie są zapędzane, jakaż to pyszna illustracya stosunków kraju, który pokonawszy pod Sedanem Francyę, mniema, że stanął na szczycie cywilizacyi, i siłą pięści stara się szerzyć wśród dzieci polskich kulturę germańską, tak jak siłą pięści wydarł Francyi dwie francuzkie z ducha prowincye.
Wielkie prochy Kanta, Hegla, Schilera i Goethego, czy wy nie poruszacie się ze zgrozy w grobach waszych?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Bełza.