Przejdź do zawartości

Moja Warszawa (Oppman)/Pod Kopernikiem

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Oppman
Tytuł Moja Warszawa
Podtytuł Obrazki z niedawnych lat
Wydawca „Księgarnia Polska“ Tow. Polskiej Macierzy Szkolnej.
Data wyd. 1929
Druk J. Rajski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

„POD KOPERNIKIEM.“

Błyska z obłoków ranna godzina
Złotym promykiem,
Dżdżysty jesienny dzień się zaczyna
„Pod Kopernikiem.“

Deszcz bije w szyby i cicho płacze,
Jak serc muzyka...
Ciągną szatkarze, wloką się tracze
„Pod Kopernika.“


Jakie niezwykłe, oryginalne figury; jakie charakterystyczne, pełne temperamentu postaci, znane dzisiejszemu pokoleniu już tylko ze starych pism ilustrowanych, jeśli je kto jeszcze w chwilach nudy przegląda. Oto gromadka żylastych, siwych traczy; każdy z nich ma piłę i siekierę, każdy prawie w dziurce granatowej czy tabaczkowej kapoty nosi kolorową wstążeczkę: pamiątkę dawnych lat chwały, wspomnienie legendarnych bojów, o których mówić — nie wolno.
Ruchy wojskowe, postawa sprężysta, wyprostowana, dziarska, na głowie rogatywka, a przy kapocie ten i ów guzik połyska numerem pułku. A jakie miny zuchowate, a jakie wąsiska sumiaste, a jakie nosy czerwone lub fioletowe, bo — powiedzmy to odrazu — nie gardził wiarus blaszanką okowity, czy też — lepiej jeszcze — kielichem araczku.
Inni, inaczej ubrani, młodsi, byli „szatkownicy“. To pokolenie odmienne, późniejsze. Nie regularne już wojsko, lecz partyzantka. Zdarzali się między nimi niedobitki z legjonu polskiego na Węgrzech, z walk Garibaldiego, z oddziałów Maksymiljana w Meksyku, — ale przedewszystkiem powstańcy z 1863 roku.
Rzecz prosta, nie wszyscy tracze i nie wszyscy szatkownicy byli dawnymi żołnierzami, ale jednak w pewnej epoce stanowili oni większość a przynajmniej okrasę owych pracowników z „pod Kopernika“, czekających od świtu na robotę i zanoszących ciężko zdobyty grosz do domków i lepianek na Powiślu, gdzie gnieździli się tradycyjnie i gdzie czuli się w swoim właściwym świecie.

Wprost „Pod Karasiem“ szynk dorożkarski
Rozbrzmiewa gwarem,
Tracz marsowaty, szatkownik dziarski
Są jak pod czarem.

To deszczyk zatnie, to wicher smagnie:
Złe z tego skutki...
Młody a głupi dziewczyny pragnie,
Stary — chce wódki...


„Pod Karasiem", znany w całem mieście szynk w dawnym, nieistniejącym już dziś pałacu kasztelana Karasia, gdzie mieścił się niegdyś korpus paziów królewskich, pod dowództwem surowego pułkownika Königsfelda — był ulubionem miejscem schadzek i popijań dorożkarzy warszawskich. Zazdrościli im biedacy z „Pod Kopernika“, którzy dopiero wieczorem, po uzyskaniu roboty i wypełnieniu jej, mogli sobie pozwolić na jednorazowy, krótki traktament.

Piękne i imponujące miał otoczenie pomnik Kopernika. Z prawej strony stylowy z ładną fasadą pałac Karasia i dalej, za wylotem Oboźnej, szereg wybornie zachowanych, starych kamieniczek; wtyle niezeszpecony jeszcze przez Moskali monumentalny gmach dawnego Towarzystwa Przyjaciół Nauk; na lewo szlachetny, poważny kościół Świętego Krzyża, pamiętny pogrzebem księcia Józefa, księcia Adama Czartoryskiego, pięciu poległych.
Widział ów pomnik wiele rzeczy. Widział między innemi, jak po zamachu na Berga z pałacu Andrzeja Zamoyskiego wylatywał z okna porąbany na części fortepian Chopin’a, — jak pod paszczami armat ustawiono mieszkańców tego domu i trzymano ich tak dzień cały, — jak cwałowali obok w dzikiej szarży, gwiżdżąc i wyjąc, czerkiesi z kindżałami w zębach, pod komendą księcia Bebutowa, i jak z pierwszego rosyjskiego gimnazjum wysypywała się gromada dyszących nienawiścią, przyszłych obrusitielej „Prywislinja“. Minęło!
Zdarzały się też i obrazki zabawne. Patrzyłem na to własnemi oczyma, jak jakiś poczciwy chłopina z wsi podwarszawskiej klęknął na błocie „Pod Kopernikiem“ i, zdjąwszy pilśniowy kapelusz, bił się w piersi pobożnie, w przekonaniu, że oddaje należne hołdy jakiemuś wielkiemu świętemu, może — patronowi Warszawy.

Idzie wieczorna szara godzina,
Co duszę smęci,
Korowód widzeń snuć się zaczyna
W mojej pamięci.

Jakieś gawędy wpadają w ucho,
Gwarzą z pomnikiem...
Otwórzmy oczy: pusto i głucho
„Pod Kopernikiem.“






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.