Mohikanowie paryscy/Tom XVIII/Rozdział IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom XVII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
W którym dewotka zabija wolterjanina.

Zostawiliśmy naszego przyjaciela Petrusa w mieszkaniu generała Herbela, gdzie dozorował stryja w chorobie; ztamtąd to napisał do Reginy, iż, jak tylko napad pedogryczny opuści hrabiego, to on odzyska wolność i odwiedzi swą piękną przyjaciółkę.
Ale pedogra podobną jest niestety, do wierzycieli: opuszcza dopiero w godzinę śmierci, to jest, gdy nie może już inaczej uczynić.
Otóż, napad pedogryczny ani myślał tak prędko przeminąć, jak to był marzył synowiec hrabiego Herbela; przeciwnie, wzmagał się co parę godzin, a generał w wielkich cierpieniach myślał nieraz, żeby wypłatać figla pedogrze, strzelając sobie w głowę.
Petrus tkliwie kochał swego stryja; odgadł jego myśl, a kilka słów od serca, po nich dwie łzy otarte ukradkiem, do tego stopnia rozrzewniły generała, iż wyrzekł się swego smutnego zamiaru.
Stanęło na tem, gdy weszła do pokoju jak uragan, margrabina de la Tournelle, czarno ubrana.
— O! zawołał hrabia Herbel, czy śmierć tak już jest bliską, że przysyła mi największe utrapienie mego życia?
— Kochany generale, wyrzekła margrabina de la Tournelle głosem, który starała się uczynić wzruszonym.
— Co tam takiego? zapytał opryskliwie hrabia. Czy nie mogłabyś pani pozwolić mi umrzeć spokojnie?
— Generale, wiesz, jakie nieszczęścia zaszły w pałacu de Lamothe-Houdan?
— Widzę już, co się święci, wyrzekł hrabia Herbel, marszcząc brwi i przygryzając usta, odgadłaś pani, że synowiec mój i ja szukamy najkrótszej drogi do wyzwolenia się z życia i przyszłaś je skrócić.
— Nie w świetnym humorze jesteś dziś, jak widzę, generale.
— Przyznaj pani, że cieszyć nie mam się wcale z czego, odpowiedział hrabia, spoglądając to na margrabinę, to na swą nogę, pedogra i... Miał wyrzec i „pani,“ ale się powstrzymał i mówił dalej: Cóż nareszcie chcesz pani odemnie?
— Czy zechcesz posłuchać? zapytała margrabina wesoło.
— Cóż mam robić? odpowiedział hrabia wzruszając ramionami. Następnie zwracając się do synowca: Petrusie, wyrzekł, już trzy dni nie oddychałeś powietrzem Paryża; wracam ci wolność na dwie godziny, moje dziecko; wiem ja co znaczą rozmowy pani margrabiny, ani wątpię, że zechce przedłużyć dzisiejszą aż do twego przyjścia. Tylko rozumiesz mnie, baw się, ale nie dłużej, jak dwie godziny, bo nie odpowiadam za siebie.
— Za godzinę będę z powrotem, mój stryju! zawołał Petrus, ściskając serdecznie ręce generała, tyle tylko, że pójdę do siebie.
— Ba! ozwał się hrabia, jeżeli masz kogo odwiedzić, pozwól sobie.
— Dziękuję ci, mój poczciwy stryju, wyrzekł miody człowiek, kłaniając się pani de la Tournelle i wychodząc.
— A teraz możemy porozmawiać margrabino! powiedział pół serjo, pół ironicznie hrabia Herbel, po odejściu synowca. No, ale bez żartów, jesteśmy sami; między nami mówiąc, chcesz pani skrócić życie moje, nieprawdaż?
— Nie chcę śmierci grzesznika, generale, powiedziała z namaszczeniem dewotka.
— Teraz, gdy pan Rappt, syn pani...
— Nasz syn, żywo przerwała margrabina de la Tournelle.
— Teraz, powiadam, wyrzekł z naciskiem generał, gdy pan Rappt, syn pani, poszedł zdać rachunek z całego życia przed trybunał najwyższy, już się pani nie będziesz upominać o dziedzictwo po mnie dla niego.
— Nie chodzi tu o dziedzictwo twoje, generale.
— Teraz, mówił dalej hrabia Herbel, nie zdając się wcale zważać na słowa margrabiny, teraz, gdy dostojny i prawy marszałek de Lamothe-Houdan, brat pani, umarł, niepotrzebujesz już, jak przy ostatnich odwiedzinach, prosić mnie o pomoc w głosowaniu za jednem z tych potwornych praw, któremi posługuje się lud, żeby wtrącać królów do więzienia, albo wysyłać ich na wygnanie, rozpraszając na wiatr korony, a trony wrzucając do rzeki. Otóż, jeżeli nie o hrabi Rappt, ani o marszałku de Lamothe-Houdan chcesz pani ze mną mówić, cóż więc takiego mogło sprawić mi zaszczyt odwiedzin pani?
— Generale, wyrzekła margrabina de la Tournelle głosem płaczliwym, wiele cierpiałam, postarzałam, zmieniłam się od czasu tego podwójnego nieszczęścia. Nie po to przyszłam, żeby ci mówić o moim bracie lub o naszym synu...
— O pani synu! przerwał hrabia Herbel niecierpliwie.
— Przychodzę mówić ci o sobie.
— O sobie, margrabino? zapytał generał, spoglądając na dewotkę z niedowierzaniem.
— O sobie i o tobie, generale.
— Trzymajmy się dobrze! szepnął hrabia Herbel. Cóż to za przyjemną dysputę mamy prowadzić, margrabino? w jakiejże to zajmującej materji?
— Mój przyjacielu, zaczęła miodowym swym głosikiem margrabina de la Tournelle, rzucając na hrabiego Herbela wzrokiem rozkochanej gołębicy, mój przyjacielu, jesteśmy już nie młodzi.
— Do kogo to mówisz, margrabino, odpowiedział, a raczej westchnął generał.
— Godzina zadosyć uczynienia za błędy naszej młodości, ciągnęła dalej pani de la Tournelle, nastrojona na ton wzdychający i pobożny, wybiła dla mnie oddawna: czynie wybije ona i dla ciebie nareszcie, mój przyjacielu?
— Co właściwie nazywasz godziną zadosyć uczynienia, margrabino? zapytał niedowierzająco i marszcząc brwi hrabia Herbel, na którym to zegarze słyszałaś, że wybiła?
— Czyż to nie czas, generale, przypomnieć nam sobie, iż w młodości naszej kochaliśmy się czule?
— Mówiąc otwarcie, margrabino, nie sądzę, żeby na czasie było przypominać.
— Więc zaprzeczysz może, żeś się we mnie kochał?
— Nie zaprzeczam, margrabino, lecz puszczam w niepamięć.
— Zaprzeczysz może praw, jakie mam do twej pamięci?
— Najzupełniej margrabino, nastąpiło przedawnienie.
— Stałeś się bardzo przewrotnym, mój przyjacielu.
— Pani wiesz, że djabli na starość stają się pustelnikami, a ludzie djabłami. Ażeby cię przekonać, margrabino, mogę ci pokazać moje nogi z kopytami.
— Więc nic sobie nie wyrzucasz?
— I owszem, margrabino, mam jeden wyrzut.
— A jaki?
— Ten, że pozwalam pani tracić drogi czas napróżno.
— Jest to wyraźny sposób wyprawienia mnie, rzekła rozgniewana margrabina.
— Wyprawienia ciebie, margrabino! zawołał dobrodusznie hrabia Herbel. Wyprawienia ciebie, powtórzył. Jakiż to brzydki wyraz wyrzekłaś. Kto tu u djabła myśli cię wyprawiać?
— Ty! odpowiedziała pani de la Tournelle, ty, który od czasu, jak przyszłam, same mi tylko mówisz niegrzeczności.
— Przyznaj margrabino, że wołałabyś zapewne gdybym je czynił?
— Nie rozumiem pana! żywo przerwała pani de la Tournelle.
— Co właśnie jest dostatecznym dowodem, margrabino, żeśmy oboje przebyli już wiek, w którym czynią się głupstwa, nie zaś mówią.
— Powtarzam ci, że jesteś człowiekiem przewrotnym, i że ani śluby, jakie czynię na twoją intencję, ani modlitwy moje nie zbawią cię.
— Jestem więc istotnie nad przepaścią, margrabino?
— Jesteś więcej niż w połowie potępiony!
— Doprawdy!
— Widzę już z góry, jakie miejsce zajmiesz w życiu nieśmiertelnem.
— Czy mówisz o piekle, margrabino?
— Zapewne, że nie o raju.
— Pomiędzy piekłem a rajem jest jeszcze czyściec, margrabino, i jeżeli ty mnie doń nie sprowadzisz w tej chwili, to wyznacz mi łaskawie w nim miejsce na tamtym święcie, żebym mógł rozmyślać nad błędami popełnionemi tu na ziemi!
— Tak, jeżeli się upokorzysz.
— W jaki sposób?
— Wyznając swe winy i naprawiając je.
— Więc to jest winą, żem się w pani kochał, margrabino? wyrzekł z galanterją hrabia Herbel. Przyznaj sama, iż wcalebym się nie spisał, gdybym tego żałował.
— Możnaby winę tę wynagrodzić.
— Widzę, na co się zanosi, margrabino; chcesz mnie wyspowiadać i kazać potem pokutować; jeżeli nie będzie to przechodzić moich sił, przysięgam ci imieniem szlacheckiem, że pokutę spełnię.
— Żartować będziesz aż do ostatniej chwili życia! powiedziała margrabina z gniewem.
— O! i jeszcze długo potem, margrabino.
— Nareszcie mów, czy chcesz, czy niechcesz uczynić zadość swoim błędom?
— Wskaż mi środek?
— Ożeń się ze mną.
— Nikt nie naprawi błędu, popełniając drugi, kochana przyjaciółko.
— Jesteś niegodny!
— Niegodny zaślubić panią, zapewne.
— Odmawiasz więc?
— Niezachwianie. Jeżeliby to miało być nagrodą, uważałbym ją za małą, jeżeli zaś karą, uważałbym ją za wielką.
W tej chwili twarz starego szlachcica tak gwałtownie się wykrzywiła, że margrabina de la Tournelle zadrżała mimowoli.
— Co tobie, generale, zawołała.
— Przedsmak piekła, margrabino, wyrzekł hrabia Herbel, uśmiechając się smutno.
— Bardzo cierpisz?
— Okropnie, margrabino.
— Czy chcesz, żebym kogo zawołała?
— Nie potrzeba.
— Czy mogę ci w czem przyjść w pomoc?
— Zapewne.
— Jakim sposobem?
— Odchodząc, margrabino.
Nie dwuznaczny sposób, z jakim wymówione zostały ostatnie słowa, ten sprawił skutek, że margrabina de la Tournelle zbladła, szybko się podniosła i spojrzała na starego generała okiem pełnem żółci, w sposób będący tylko przywilejem dewotek.
— Niech i tak będzie, powiedziała, niech djabeł weźmie twoją „duszę!“
— A! margrabino, wyrzekł stary szlachcic smutno wzdychając, widzę, że do ciebie należę na wieki.
W tej chwili wchodził Petrus do sypialni, a margrabina z niej wychodziła.
Nie zważając na panią de la Tournelle, spostrzegłszy zmienioną twarz hrabiego, pobiegł do stryja i ujął go w objęcia, mówiąc:
— Mój stryju! mój drogi stryju! Ten patrzał nań okiem pełnem smutku, mówiąc:
— Czy ona poszła już sobie?
Margrabina tylko co zamknęła drzwi.
— Już, mój stryju, odpowiedział Petrus.
— Niegodziwa! westchnął generał, dobiła mnie.
— Przyjdź do siebie, drogi stryju! zawołał młodzieniec, którego blada twarz hrabiego przeraziła, przyprowadziłem z sobą doktora Ludowika, czy pozwolisz mi go tu sprowadzić?
— I owszem, moje dziecko, odrzekł hrabia, chociaż obecność doktora jest niepotrzebną... Już zapóźno.
— Mój stryju! mój stryju! zawołał młody człowiek, nie mów tak!...
— Odwagi, chłopcze! a ponieważ żyłem zawsze jak na szlachcica przystało, nie chciej, bym umierał jak mieszczanin, rozczulając się nad swoją śmiercią. Idź więc po swego przyjaciela.
Ludowik wszedł.
Po pięciu minutach Petrus mógł wyczytać w oczach Ludowika wyrok śmierci hrabiego Herbela.
W samej rzeczy, podawszy rękę młodemu lekarzowi, generał ścisnął następnie z wylaniem dłoń swego synowca:
— Moje dziecko, powiedział najczulszym swym głosem, margrabina de la Tournelle prosiła mnie tylko co, czując zapewne moją śmierć bliską, żebym jej się wyspowiadał z grzechów mojego życia. Popełniłem o ile wiem, jeden tylko, to prawda, że nie do powetowania; zaniechałem widywać się z najuczciwszym człowiekiem, jakiego w życiu spotkałem, chcę mówić o twym ojcu, korsarzu. Powiesz temu staremu jakobinowi, że mojem jedynem zmartwieniem przy śmierci było, ze nie mogłem uścisnąć mu ręki.
Dwaj młodzi ludzie odwrócili głowy, żeby ukryć przed poczciwym szlachcicem łzy spływające im z oczu.
— Cóż znowu, Petrusie, wyrzekł hrabia Herbel, który zauważył ten ruch i zrozumiał jego znaczenie, czy nie jesteś mężczyzną? a widok dogasającej lampy czyż jest tak niezwykłem zdarzeniem, żebyś miał przedemną chować twoją zacną twarz w ostatniej chwili mego życia? Zbliż się, moje dziecko, ty także, doktorze, mój przyjacielu. Dużo i długo żyłem; szukałem, nie zdając się szukać słowa zagadki życia ludzkiego; nie szukajcie go, moje dzieci, bo przyszlibyście tak jak ja do tego smutnego przekonania, iż z wyjątkiem jednego lub dwóch serdecznych uczuć, jak to, któremi wy mnie natchnęliście, twój ojciec i ty, najsłodszą chwilą w życiu jest zaiste chwila, gdy je człowiek opuszcza.
— Mój stryju! mój stryju! zawołał Petrus łkając, w imię Boga, pozwól mi sądzić, że mamy przed sobą wiele jeszcze dni, w których będziemy filozofować nad życiem i śmiercią.
— Dziecko! wyrzekł hrabia Herbel, spoglądając na synowca okiem zarazem pełnem żalu, ironji i rezygnacji, dziecko, patrzaj! Potem, zwracając się jakby go wołał wódz: Oto jestem! zawołał, jak stary Mohikan z Prerji.
Tak to umarł potomek rodu Courtenay, generał hrabia Herbel.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.