Przejdź do zawartości

Mohikanowie paryscy/Tom XII/Rozdział XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom XII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.
Malmaison.

Nadszedł rok 1815.
Waterloo dymiło jeszcze na horyzoncie.
Dnia 20. czerwca, o szóstej godzinie zrana, Napoleon wrócił do Elysee; a dnia 21 podpisał następujące oznajmienie:
„Francuzi! Rozpoczynając wojnę dla utrzymania niepodległości narodowej, liczyłem na zjednoczenie wszystkich usiłowań i pomoc wszystkich władz narodowych. Miałem zasadę oczekiwać powodzenia i nic sobie nie robić z wystąpienia mocarstw przeciwko sobie. Okoliczności zdają się zmieniać; oddaję się na ofiarę nienawiści wrogów Francji. Oby ci byli szczerzy w swem wystąpieniu i ściągali je tylko do osoby mojej! Życie moje polityczne skończyło się, i ogłaszam syna mego, pod imieniem Napoleona II. cesarzem Francuzów. Ministrowie obecni utworzą tymczasową radę. Troskliwość o syna zniewala mnie wezwać Izbę do utworzenia natychmiast regencji, według przepisów prawa. Połączcie się wszyscy dla dobra ogólnej sprawy i pozostania narodem niepodległym.
„Dan w pałacu Elysee, dnia 22 czerwca 1815 r.

Napoleon“.

W cztery dni po podpisaniu tej deklaracji, to jest dnia 26. czerwca, Napoleon, prawie jakby w odpowiedzi na swą abdykację, otrzymał decyzję następującą:
„Komisja rządowa postanawia co następuje:
„Art. 1. Minister marynarki wyda rozkazy uzbrojenia dwóch fregat w porcie Rochefort, dla przewiezienia Napoleona Bonapartego do Stanów Zjednoczonych.
„Art. 2. Stosownie do życzenia, dodaną mu będzie podczas odjazdu dostateczna eskorta pod dowództwem generał-porucznika Beckera, który obowiązany jest czuwać nad jego bezpieczeństwem.
„Art. 3. Generalny dyrektor poczt wyda ze swej strony rozkazy dla urządzenia przeprzęgów.
„Art. 4. Minister marynarki wyda rozkazy dla ubezpieczenia powrotu fregat zaraz po wylądowaniu.
„Art. 5. Fregaty nie wypłyną z portu Rochefort wprzód nim nadejdą żądane glejty.
„Art. 6. Ministrowie: wojny, skarbu i marynarki, wykonują niniejszą uchwałę.
„(Podpisano:) Książę Otrando, hrabia Grenier, hrabia Carnot, baron Quinette, Caulincourt, książę Vicenza“.
Nazajutrz, książę Otranto, w moc nowej uchwały rządowej, upoważnił cesarza do odebrania za stosownem pokwitowaniem sreber, sprzętów stołowych, bielizny, książek z biblioteki Rambouillet i t. p., oraz stu tysięcy franków na koszta podróży.
Była to ostatnia wyprawa cesarza.
Tegoż samego dnia, około godziny czwartej po południu, generał hrabia Becker, obowiązany czuwać nad tym, którego nazywano już tylko Napoleonem Bonaparte, otrzymał list od marszałka ministra wojny, księcia Eckmühl.
Ten ostatni przynajmniej, nazywał swego dawnego zwierzchnika „cesarzem“ i „najjaśniejszym panem“, ale, jak zobaczymy, to nic zobowiązywało go do niczego a przytem wiemy, co to jest moc obyczaju.
„Panie generale! Mam zaszczyt przesłać wam w załączeniu uchwałę, którą komisja rządowa poleca okazać cesarzowi Napoleonowi, i zarazem zwrócić uwagę najjaśniejszego pana na ważne okoliczności wymagające jego zgodzenia się na odjazd, celem udania się na wyspę Aix.
„Uchwała ta powziętą została tak w interesie jego osoby, jako i w interesie kraju, który powinien mu być drogim.
„Gdyby cesarz nie przychylił się do tej uchwały rządowej, to pan generał rozciągniesz najczynniejszy nadzór tak nad tem, aby jego cesarska mość nie mógł wyjść z Malmaison, jako też, aby nie dopuścić wszelkiego zamachu przeciw jego osobie. Postawisz pan tedy wartę na wszystkich drogach prowadzących ku wnijściom do Malmaison. Piszę do pierwszego inspektora żandarmerji i do komendanta placu Paryża, by oddał do waszego rozporządzenia żandarmerję i wojsko, jakiegobyś pan zapotrzebował.
„Powtarzam, panie generale, że uchwała ta powziętą została całkowicie w interesie kraju i osobistego bezpieczeństwa cesarza. Szybkie wykonanie jej jest koniecznem, zależy od tego los jego cesarskiej mości i jego rodziny.
„Nie potrzebuję dodawać, panie generale, że wszystkie te środki mają być przedsięwzięte w największej tajemnicy.

„Marszałek, minister wojny,
Książę Eckmühl“.

W godzinę potem, tenże sam generał Becker otrzymał znowu od księcia Otranto, inny list, przesłany mu przez pośrednictwo ministra wojny:
„Panie hrabio! Komisja przypomina panu instrukcje, które przesłała przed godziną. Trzeba wykonać uchwałę tak, jak ją komisja przyjęła wczoraj, i według której Napoleon Bonaparte pozostanie w zatoce wyspy Aix, aż do nadejścia paszportów.
„Wymaga tego dobro kraju, który nie może mu być obojętnym, ażeby pozostał tam dopóki los jego i jego rodziny nie ureguluje się stanowczo. Wszystkie sposoby będą użyte, ażeby ta negocjacja wypadła na jego korzyść.
„Zainteresowany jest w tem honor francuski, ale tymczasem należy przedsięwziąć wszystkie środki ostrożności, by zabezpieczyć osobę Napoleona i sprawić, ażeby nie opuścił miejsca pobytu, który mu jest chwilowo przeznaczony.

Książę Otranto.

Od dnia 25. na wezwanie komisji rządowej, cesarz opuścił Elisée i przeniósł się do Malmaison, pełnego jeszcze wspomnień Józefiny.
Pomimo listu księciu Otranto i nalegań rządu tymczasowego, Napoleon nie mógł zdecydować się na odjazd.
Dnia 28. czerwca, dyktował on następujący list generałowi Beckerowi. Rozumie się, że lubo dyktował go cesarz, hrabia Becker przyjmował za niego odpowiedzialność. Wystosowany był do ministra wojny.
„Jaśnie Oświecony Książę! Odczytawszy uchwałę rządową dotyczącą jego wyjazdu do Rochefort, najjaśniejszy pan zobowiązał mnie oznajmić „waszej książęcej mości“, iż zrzeka się tej podróży, z powodu, że przy niepewnych komunikacjach, nie znajduje dostatecznej rękojmi dla bezpieczeństwa swej osoby.
„Cesarz zkądinąd, udając się na wyznaczone mu miejsce, uważa się za jeńca, skoro wyjazd jego z wyspy Aix zależnym jest od paszportów, które zapewne będą mu odmówione do Ameryki.
„Wskutek takiego rozumienia rzeczy, cesarz zdecydowany jest czekać wyroku swego w Malmaison, zanim o losie jego postanowi książę Wellington. Rząd może oznajmić o tem księciu, a cesarz pozostanie w Malmaison, przekonany, że przeciwko niemu nie będzie przedsięwzięte nic, coby nie było godnem narodu i rządu.

Hrabia Becker“.

Widzimy, że Napoleona nie nazywano już „jego cesarską mością“, ale księcia Eckmühl nazywano „jego wysokością“.
Podobna odpowiedź musiała wywołać środki ściślejsze.
W ciągu dnia przybyła depesza; sądzono zrazu, że chodzi o wyjazd cesarza: Napoleon otworzył i przeczytał co następuje:
„Rozkaz ministra wojny do generała Beckera“.

Paryż, 28. czerwca 1815 roku.

„Panie generale! Weźmiesz pan część gwardji znajdującej się w Rueil pod pańskiemi rozkazami, i pójdziesz spalić i zniszczyć zupełnie most w Chatou.
„Ja również rozkazuję wojskom znajdującym się w Courbevoie zniszczyć most w Bezons. Posyłam do tej wyprawy jednego z moich adjutantów. Jutro poszlę wojsko do Sant-Germain, ale tymczasem pan zostań na tej drodze.
„Oficer, który panu doręczy list, obowiązany jest sam przynieść mi raport o wykonaniu tej czynności General Becker oczekiwał decyzji cesarza.
Cesarz, z największym spokojem oddał mu list.
— Co rozkaże wasza cesarska mość? zapytał hrabia Becker.
— Każ pan wykonać rozkaz, odpowiedział cesarz.
Generał Becker kazał wykonać rozkaz natychmiast.
Wieczorem powołano generała do Paryża, udał się on tam o godzinie ósmej.
Napoleon nie chciał położyć się spać przed powrotem jego. Ciekawy był co zaszło między nim i ministrem wojny.
O jedenastej generał powrócił.
Cesarz kazał go wezwać natychmiast.
— I cóż? zapytał, co się tam dzieje w Paryżu?
— Rzeczy dziwne, którym wasza cesarska mość z trudnością dałbyś wiarę.
— Mylisz się, generale: od roku 1814 wyleczyłem się z niedowiarstwa. Powiedz, co widziałeś?
— Co widziałem!... tak, najjaśniejszy panie, możnaby mniemać, że wasza cesarska mość posiada dar jasnowidzenia. Przybywszy do pałacu ministra, zetknąłem się z kimś, co wychodził od księcia, i na kogo zrazu nie zważałem bardzo.
— Któż to taki był? zapytał Napoleon niecierpliwie.
— Książę sam raczył mnie zawiadomić, mówił dalej generał. „Czy poznałeś pan człowieka co wyszedł odemnie?“ zapytał. Nie uważałem na niego odpowiedziałem. „Jest to pan Vitrolles, agent Ludwika XVIII.“
Napoleon nie mógł powściągnąć lekkiego drgnienia.
Generał Becker mówił dalej.
— „Owóż, kochany mój generale, rzekł do mnie minister wojny, jest to pan de Vitrolles, agent Ludwika XVIII., który przybywa od jego królewskiej mości (już nazywano Ludwika XVIII. „jego królewską mością“), i przedstawia mi wnioski, które uznałem za całkowicie możliwe do przyjęcia przez kraj, tak, że jutro wejdę na trybunę i przedstawię obraz położenia naszego, ażeby dać uczuć konieczność przyjęcia projektów, które zdają mi się korzystnemi dla sprawy narodowej.“
— To tedy, mówił z cicha Napoleon, obecnie sprawą narodową jest powrót Burbonów. I nic na to nie odpowiedziałeś, generale?
— Owszem, najjaśniejszy panie. „Panie marszałku, odpowiedziałem, nie mogę ukryć zdziwienia, że pan przychodzisz tak prędko do postanowienia mającego stanowić o losie cesarstwa na rzecz drugiej restauracji, nie kwap się pan o przyjęcie podobnej odpowiedzialności. Może są jeszcze środki do odparcia nieprzyjaciela, a zdanie Izby, po oświadczeniu się jej za Napoleonem II, nie zdaje mi się być przychylnem powrotowi Bourbonów.“
— I cóż on na to odpowiedział? żywo zapytał cesarz.
— Nic, najjaśniejszy panie, powrócił do swego gabinetu i przysłał mi nowy rozkaz odjazdu waszej cesarskiej mości.
Istotnie, generał przyniósł z sobą rozkaz, w którym powiedziano, że jeśli Napoleon opóźni wyjazd o dwadzieścia cztery godzin, to nikt nie odpowiada za jego osobę.
Ale cesarz pozostał nieczuły na ten rozkaz. On, którego nic już nie powinno było dziwić, dziwił się wszelako jednemu, a mianowicie, że o powrót Bourbonów pan de Vitrolles układał się z tym samym księciem Eckmühl, który negocjował powrót jego samego z wyspy Elby; z tym samym człowiekiem, który mu na ową wyspę przysłał pana Fleury de Chaboulon, by zwrócić jego uwagę na stan rzeczy we Francji i oznajmić, że kraj stoi otworem i wygląda go.
Jakoż, kiedy podówczas wieść o wylądowaniu Napoleona nadeszła, dawny naczelnik jego sztabu był tak skompromitowany, że musiał schronić się do pana Pasquiera, naczelnego chirurga u Inwalidów, z którym znał się w wojsku i na którego mógł rachować.
Napoleon się mylił: były jeszcze rzeczy, którym mógł się dziwić.
Naznaczył wyjazd na jutro. Tymczasem, kiedy czyniono przygotowania do wyjazdu cesarza, odbywała się scena, której następstwa mogły były stać się groźnemi. Jednym z tych co patrzyli, jak Napoleon w Elisée, później w Malmaison cierpiał i nie wiedział na co się zdecydować, był nasz dawny znajomy, pan Sarranti, który w tej chwili życiem swe uparte pokutuje, a wkrótce może przepłaci poświęcenie dla sprawy cesarza.
Od powrotu Napoleona, nie przestawał on przedstawiać swemu dawnemu wodzowi, że z takim krajem jak Francia nie ma nic straconego: marszałkowie zapominają, ministrowie okazują się niewdzięcznikami, senat podłym ale lud i armja nie zdradzają nigdy.
Trzeba w tym wielkim pojedynku odwołać się do ludu i armji, mówił Sarranti.
Otóż, dnia 29 czerwca zrana, zdarzył się wypadek, zdający się W zupełności przyznawać słuszność nieugjętemu doradcy.
Około godziny szóstej zrana, wszystkich wygnańców w Malmaison, (ci co mieszkali w Malmaison byli już wygnańcami!) zbudziły szalone okrzyki: „Niech żyje cesarz! Precz z Bourbonami! Precz ze zdrajcami!“
Pytano się, co znaczą te okrzyki nie słyszane od dnia, w którym pod oknami pałacu Elizejskiego, dwa pułki strzelców gwardji, co się dobrowolnie zaciągnęły między robotników z przedmieścia św. Antoniego, wkroczyły da ogrodu pałacowego wołając, ażeby cesarz stanął na ich czele i prowadził na nieprzyjaciela.
Sam tylko pan Sarranti zdawał się rozumieć to, co zaszło. Chodził po pokoju przylegającym do gabinetu cesarza. Wszedł on tam wprzód nim cesarz zapytał o przyczynę tego hałasu. Pierwsze jego spojrzenie padło na próżne łóżko. Cesarz znajdował się w bibljotece przyległej do gabinetu; siedział przy oknie i czytał Montaigne’a. Usłyszawszy kroki:
— Co to jest? zapytał nie odwracając się.
— Czy słyszysz, najjaśniejszy panie? odpowiedział mu głos znany.
— Co?
— Okrzyki: „Niech żyje cesarz! precz z Bourbonami! precz ze zdrajcami!“
Napoleon uśmiechnął się smutnie.
— I cóż ztąd, mój drogi Sarranti? rzekł.
— To dywizja Brayera, która powraca z Wandei, zatrzymała się przed kratą zamkową.
— I cóż dalej? mówił znów cesarz tym samym tonem, z tym samym spokojem, a raczej obojętnością.
— Co dalej, najjaśniejszy panie?... Te dzielne wiarusy nie chcą iść dalej; domagają się, ażeby im oddano ich cesarza, a jeżeli zwierzchnicy nie zechcą przyjść tu, by być tłómaczami ich życzeń względem waszej cesarskiej mości, to oni przyjdą sami, by wziąć swego cesarza i postawić go na czele.
— A potem? znowu odezwał się Napoleon.
Sarranti stłumił westchnienie, znał on cesarza! nie była to już obojętność, ale zniechęcenie.
— Otóż, najjaśniejszy panie, rzekł Sarranti, generał Brayer jest tu i prosi o wejście, by złożyć u nóg waszej cesarskiej mości życzenia swych żołnierzy.
— Niech wejdzie! rzekł cesarz wstając i składając otwartą książkę na oknie, jak ktoś, co przerywa tylko zajmujące czytanie.
Wszedł generał Brayer.
— Najjaśniejszy panie, rzekł schylając się kornie przed Napoleonem, przychodzę z całą dywizją stanąć pod rozkazami waszej cesarskiej mości.
— Zapóźno przychodzisz, generale.
— To nie z naszej winy, najjaśniejszy panie; w nadziei przybycia w porę dla obrony Paryża, robiliśmy po pięć, sześć i siedm mil dziennie.
— Generale, rzekł Napoleon, ja abdykowałem.
— Jako cesarz, najjaśniejszy panie, ale nie jako wódz.
Błyskawica przemknęła przed oczyma Napoleona.
— Ofiarowałem im swą szpadę, odrzucili, rzekł.
— Odrzucili! Kto taki, najjaśniejszy panie?... Proszę o przebaczenie, że śmiem zapytywać waszą cesarską mość.
— Lucjan, mój brat.
— Najjaśniejszy panie, nalegał Sarranti, chciej wasza cesarska mość dobrze rozważyć: głos tych dziesięciu tysięcy ludzi, co stoją pod oknami i wołają: „Niech żyje cesarz!“ to głos narodu, to ostatni wysiłek Francji, więcej nawet, to ostatnia łaska fortuny!... Najjaśniejszy panie, w imię Francji, w imię chwały twojej...
— Francja jest niewdzięczną, szepnął Napoleon.
— Nie bluźnij, najjaśniejszy panie! matka nigdy nie jest niewdzięczną.
— Syn mój jest w Wiedniu.
— Wasza cesarska mość znasz do Wiednia drogę.
— Chwała moja umarła na polach Waterloo.
— Pomyśl, najjaśniejszy panie, że ja mam dziesięciotysięczne wojsko, świeże, pełne zapału, które jeszcze się nie biło, dodał generał Brayer.
Cesarz zamyślił się chwilę.
— Poproś brata mojego Hieronima, rzekł zwracając się do pana Sarranti.
W chwilę potem, najmłodszy z braci Napoleona, jedyny, który pozostał mu wiernym, ten, co wykreślony z listy panujących, walczył jako prosty żołnierz, wszedł mizerny jeszcze po dwóch ranach otrzymanych pod Quatre-Bras i przy folwarku Foumont, oraz po trudach, jakich zażył, podtrzymując odwrót wojska. Cesarz podał mu rękę, a potem odrazu i bez żadnego w stępu:
— Hieronimie, rzekł, co ty oddałeś w ręce marszałka Soult?
— Pierwszy, drugi i szósty korpus, najjaśniejszy panie.
— Zorganizowane?
— Zupełnie.
— Ilu ludzi?
— Trzydzieści ośm do czterdziestu tysięcy.
— A ty powiadasz, generale? mówił dalej cesarz, zwracając się do generała Brayera.
— Dziesięć tysięcy.
— A czterdzieści dwa tysięcy w rękach marszałka Grouchy; czterdzieści dwa tysięcy świeżego wojska, dodał Hieronim.
— Kusiciele! z cicha wyszeptał Napoleon.
— Najjaśniejszy panie! zawołał Sarranti składając ręce, jesteś na drodze zbawienia swego... Naprzód, naprzód!
— Dobrze, dziękuję ci, Hieronimie, nie oddalaj się, może będę cię potrzebował. Generale, czekaj na moje rozkazy w Rueil. Ty Sarranti, siadaj przy tym stoliku i pisz.
Były król i generał wyszli skłoniwszy się, obaj pełni nadziei.
Sarranti sam pozostał z cesarzem.
Siedział on już, trzymał pióro i czekał.
— Pisz, rzekł Napoleon. Potem z roztargnieniem: „Do komisji rządowej.“
— Najjaśniejszy panie, rzekł Sarranti rzucając pióro, ja nie będę pisał do tych ludzi.
— Jakto, nie będziesz?
— Nie, najjaśniejszy panie.
— Dlaczego?
— Bo ci ludzie są śmiertelnymi wrogami waszej cesarskiej mości.
— Oni wszystko mają odemnie.
— Tem bardziej, najjaśniejszy panie, są dobrodziejstwa tak wielkie, że tylko niewdzięcznością można za nie płacić.
— Pisz, mówię ci.
Sarranti wstał, ukłonił się i położył pióro na stole.
— Co robisz? zapytał cesarz.
— Najjaśniejszy panie, nie żyjemy już w czasach, w których zwyciężeni kazali się zabijać niewolnikom; pisać do komisji rządzącej, byłoby to zabić się.
A gdy cesarz nie odpowiadał.
— Najjaśniejszy panie! zawołał Sarranti, miecz trzeba wziąć w rękę, a nie pióro; do narodu trzeba się odwołać, a nie do ludzi, którzy, powtarzam, są twoimi wrogami: niech się dowiedzą, że wasza cesarska mość bijesz nieprzyjaciół w chwili, gdy oni myślą, że jesteś na drodze do Rochefort.
Cesarz znał swego ziomka, wiedział, że nic go zachwiać nie zdoła.
— To dobrze, rzekł, przyszlij mi generała Beckera.
Sarranti wyszedł, wszedł generał Becker.
— Generale, rzekł Napoleon, oznajmiam ci, że opóźniłem wyjazd mój o kilka godzin, by wysłać cię do Paryża w celu porozumienia z rządem.
— Nowego porozumienia, najjaśniejszy panie? odezwał się generał zdziwiony.
— Tak, odrzekł cesarz, ja chcę objąć napowrót dowództwo wojsk w imieniu Napoleona II.
— Najjaśniejszy panie, powiedział generał, czy mógłbym poważyć się zwrócić uwagę waszą, że podobne poselstwo właściwiej może być sprawione przez oficera domu cesarskiego, niż przez członka Izby i komisarza rządowego, którego instrukcje ograniczają się na towarzyszeniu waszej cesarskiej mości.
— Generale, rzekł cesarz, ja mam wszelką ufność w twej prawości, i z tego to powodu daję ci to posłannictwo, tobie raczej, niż komu innemu.
— Najjaśniejszy panie, jeżeli poświęcenie moje może stać się użytecznem, odpowiedział generał, nie omieszkam być posłusznym, ale chciałbym mieć instrukcje na piśmie.
— Siadaj, generale, i pisz.
Generał usiadł na miejscu pana Sarranti.
Cesarz dyktował:
„Do komisji rządowej
„Panowie! Położenie Francji, życzenia patrjotów, okrzyki żołnierzy domagają się mej obecności dla ratowania ojczyzny. Żądam dowództwa już nie jako cesarz, ale jako generał. Ośmdziesiąt tysięcy ludzi zbiera się pod Paryżem: jest to trzydzieści tysięcy więcej, niż miałem przez całą kampanię roku 1814, a jednak walczyłem trzy miesiące przeciwko połączonym wojskom rosyjskim, austrjackim i pruskim, a Francja wyszłaby była z tej walki zwycięską, gdyby nie kapitulacja Paryża; jest to wreszcie czterdzieści pięć tysięcy więcej, niż miałem kiedym przebył Alpy i zdobył Włochy. Po odparciu nieprzyjaciela, zaręczam słowem żołnierskiem, że udam się do Stanów Zjednoczonych, by tam dokonać przeznaczenia mego. Napoleon“. Generał Becker nie próbował najmniejszej uwagi; jako żołnierz, zrozumiał, że wszystko to jest możliwe.
Oddalił się.
Napoleon oczekiwał z niepokojem; pierwszy to raz muskuły twarzy jego zdradzały wzburzenie duszy. Ruchliwością swego niezmiernego geniuszu, wszystko on już naprawił, wszystko odbudował; dyktował pokój, jeżeli nie sławny to przynajmniej uczciwy, i wywiązywał się z danego słowa: opuszczał Francję, nie jako zbieg, lecz jako zbawca.
Przez dwie godziny pieścił się tym snem promiennym. Oko jego tkwiło na drodze, którą miał powrócić generał, uchem chwytał każdy szelest. Chwilami wzrok jego z lubością zatrzymywał się na szpadzie rzuconej na fotelu; pojmował słowem, że to jest jego istotne berło.
Wszystko więc mogło się naprawić, nadejście Bliichera, nieobecność generała Grouchy! Owo wielkie marzenie z r. 1814, o bitwie, która pod murami Paryża miała zniszczyć wojsko nieprzyjacielskie, wielkie to marzenie mogło się urzeczywistnić! Zapewne ci ludzie, do których wysyłał, zrozumieją to, tak jak on; na jednej stronie szali położą honor Francji, na drugiej jej upokorzenie, i nie będą się wahać.
Coś nakształt błyskawicy przeszło przed oczami olśnionego Napoleona: było to odbicie się słońca w szybach powozu.
Powóz zatrzymał się, wysiadł generał Becker. Napoleon potarł ręką czoło, drugą przycisnął piersi. Wszak musiał stać się marmurowym.
Generał wszedł.
— I cóż? zapytał żywo Napoleon.
Generał Becker ukłonił się bez odpowiedzi, podając cesarzowi papier.
— Najjaśniejszy panie, rzekł, przystępując do waszej cesarskiej mości z tym smutkiem, jaki wasza cesarska mość możesz czytać na mej twarzy, daję przeczuć, że mi się posłannictwo nie powiodło.
Cesarz zwolna odwinął papier i czytał:
„Rząd tymczasowy nie może przyjąć przełożeń uczynionych mu przez generała Bonaparte, i jedyną udziela mu radę: to jest wyjechać bez zwłoki, a to z powodu, że Prusacy maszerują na Wersal.

Książę Otranto“.

Cesarz przeczytał te kilka wierszy i ani żaden muskuł na twarzy nie zdradzał jego wzruszenia, potem, głosem zupełnie spokojnym:
— Daj rozkaz do tego wyjazdu, generale, rzekł, a gdy będzie wykonany, każ mnie uprzedzić.
Tegoż samego dnia, gdy biła piąta po południu, cesarz opuścił Malmaison. U stopni powozu zastał Sarrantiego.
— Ale, ale, zapytał Napoleon opierając rękę na ramieniu przyjaciela, czy dano znać generałowi Brayerowi, że może iść dalej pod Paryż?
— Nie, najjaśniejszy panie, rzekł Sarranti, ale jeszcze czas.
Napoleon potrząsnął głową.
— A! najjaśniejszy panie, szepnął Korsykanin, nie masz już wiary we Francję.
— Owszem, odpowiedział Napoleon, ale już nie mam wiary w swój geniusz.
I wsiadł do powozu. Konie ruszyły cwałem.
Chodziło o to, ażeby przybyć do Wersalu przed Prusakami.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.