Przejdź do zawartości

Mohikanowie paryscy/Tom VIII/Rozdział XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.
Anioł pocieszyciel.

Opuśćmy starego hrabiego, który z głową spuszczoną siedzi nad mogiłą Kolombana, a przejdźmy do tej biednej zrozpaczonej, która zwie się Karmelitą.
Mieszkanie, jakie zajmowała na ulicy Tournon, złożone było z trzech pokojów, tak jak na ulicy św. Jakóba.
Jak już wzmiankowaliśmy, umeblowały je i ozdobiły trzy jej przyjaciółki: Regina, pani de Marande, oraz Fragola.
Ale, skutkiem zapewne bliższej znajomości charakteru i upodobań Karmelity, wszystko zrobione było według gustu Fragoli.
Mianowicie, w sypialnym pokoju ustawiono wszystko, co stało w pawilonie Kolombana, a głównie fortepian, przy którym oboje z Kolombanem śpiewali tę ostatnią symfonję, łabędzią pieśń, mającą zapowiedzieć śmierć obojga, która jednak sprowadziła śmierć tylko jednego!
Dwie przyjaciółki Karmelity, Regina i pani de Marande, chciały sprzeciwić się temu zupełnemu przeniesieniu sprzętów Kolombana do pokoju Karmelity, ale Fragola nalegała na to.
— Tak, siostry moje, rzekła, gdyby chodziło o kogo innego, a nie o Karmelitę, to, czego od was żądam i co spełnię pomimo waszych uwag, byłoby nieroztropnością, może nawet okrucieństwem. Kobieta kochająca Kolombana miłością pospolitą, zrazu miałaby pewną pociechę żyć pośród wspomnień tej miłości, ale powoli, w miarę upływu czasu, w miarę jak zapomnienie zachodziłoby na powierzchnię jej boleści, przedmioty te zamiast być dla niej pociechą, stałyby się przyczyną przykrości, potem znużenia, aż nareszcie kiedyś, jakby się zupełnie z tej miłości wyleczyła, może nawet wyrzutem. Ale bądźcie spokojne, siostry moje, znam Karmelitę, z nią tak się nie stanie: boleść jej wieczną będzie jak jej miłość, a pokój ten zostanie przybytkiem, w którym jak w arce świętej żyć będzie wspomnieniem Kolombana. Uczyńmy więc tak jak mówię, a za lat dziesięć, tak jak dziś, Karmelita wam podziękuje. Pozostawiły więc swobodę Fragoli co do sypialnego pokoju, a ze swej strony Fragola inne pokoje oddała do urządzenia przyjaciółkom.
Zamiast firanek, portjer, żywych obić, jakiemi Kamil okrył ściany małego domku w Meudon, Regina obiła wszystko z surową prostotą: był to dom wdowy o ciemnych i poważnych barwach, nie zaś wesoły dom młodej panienki.
Karmelita też uczuła niewymowne wrażenie melancholji, które tak zgadzało się z jej sercem, jak w odwrotnym kierunku uczuła błogość Róża, gdy, opuściwszy norę na ulicy Triperet, przeniosła się do swego raju na ulicy Ulm.
W chwili, gdy rozpoczyna się ten rozdział, Karmelita, wciąż blada (a bladość ta została jej do śmierci), osłabiona jeszcze, spoczywała na szezlągu, i oczyma pełnemi melancholji patrzyła na drugą młodą kobietę, która siedząc nieopodal, kończyła jej opowiadać bardzo smutną historję.
Tą młodą kobietą była Fragola.
Przypominamy sobie, że śliczna ta panienka prosiła Salvatora, ażeby ją zwolnił z tajemnicy przed Karmelitą.
Fragola tak rozumowała instynktem serca:
— Karmelita wyleczy się może na ciele, ale z pewnością nie wyleczy się na duszy. Powiadają, że jest umiejętność lekarska nowa, która zwie się „homeopatją,“ polega ona na leczeniu środkami podobnymi tym, co wywołały chorobę. Owoż, opowiadając Karmelicie historję jeszcze smutniejszą może, niż jej własna, czy nie zdołam uczynić tego, że Karmelita, przy swem złotem sercu i anielskiej duszy, przestanie łzy wylewać nad sobą? Powiem jej: „Dosyć tych łez, siostro moja; dosyć tych cierpień. Jeżeli wypłaczesz wszystkie łzy nad swoją własną niedolą, cóż ci zostanie na boleści drugich? Czy sądzisz, że ty jedna byłaś nieszczęśliwą na ziemi? Czy nie wiesz, że są tak głębokie nędze, iż oko twe zamknęłoby się z przerażenia na ich widok? Ja sama widziałam twarze, które łzy porywały tak, jak potok wąwozy. Ale znam również dusze dzielne w słabych ciałach, które zamiast płakać osuszały łzy innych, zamiast umierać walczyły!“
Wtedy Fragola, ciężko doświadczona w ośmnastym roku życia, opowiedziała Karmelicie swe życie pełne cierpień, bez przerwy, wypoczynku, które jednak zupełnie się odmieniło od czasu, w którym zawinęła do tego rozkosznego portu przy ulicy Macon, pod tchnienie miłości Salvatora.
Może kiedyś opowiemy ten żywot; ale kiedy i jak? Nie wiemy w tej chwili kiedy to będzie, zbyt zawikłani jesteśmy w szereg wypadków tworzących węzeł naszej opowieści.
Karmelita słuchała z płaczem i dreszczem. Następnie, pod ciężarem głębokiego wrażenia, rzekła:
— O! droga siostro, i ciebie boleść dotknęła... Ucałuj mnie, połączymy łzy naszej młodości, tak jak łączyłyśmy uciechy lat naszych dziecinnych.
Wtedy Fragola rzuciła się w objęcia swej przyjaciółki i obie w długim uścisku usłyszały głos anioła pocieszyciela, który białe swe skrzydła nad ich głowami rozwinął.
Karmelita następnie, wszedłszy w siebie mówiła po długiem milczeniu:
— Masz słuszność, droga i dobra Fragolo, słabe tylko dusze poddają się cierpieniu. Przeciwnie, serca jak twoje, przez cierpienie oczyszczają się i odradzają. Dziękuję ci za twą naukę. Od tej chwili pójdę za twoim przykładem, a jak ty uratowałaś się od śmierci przez miłość, tak ja, postanowiłam wrócić do życia przez pracę. „On“ raz mówił mi, że urodziłam się na wielką artystkę. Nie chcę, iżby się zawiódł: usta mojego Kolombana nie mogły skłamać... Zostanę wielką artystką, Fragolo. Powiadają, że częstokroć potrzeba jest cierpienia, ażeby się rozwinął wielki genjusz: nie zbywało mi na cierpieniu... Bogu niech będą dzięki, że spełnia się święta Jego wola! W sztuce szukać będę jej tajemniczych, wzniosłych pociech. Nie troszcz się więc o moje życie, droga siostro. Myśleć będę o tobie i w myśli tej czerpać siły; myśleć będę o nim i stanę się wielką.
— Dobrze, Karmelito! rzekła Fragola, bądź pewną, że Bóg da ci kiedyś chwałę, jeżeli nie szczęście.
W chwili, gdy Fragola kończyła te słowa, ozwał się dzwonek u drzwi.
Na ten odgłos, który nie miał przecież nic przestraszającego, bladość Karmelity wzmogła się tak, że Fragola myśląc, iż przyjaciółka jej zemdleje, wydała lekki okrzyk.
— Co ci jest? zapytała.
— Nie wiem, odrzekła Karmelita, ale doznałam w tej chwili dziwnego wrażenia.
— Gdzie?
— W sercu.
— Karmelito...
— Posłuchaj, albo ja tracę rozum, albo osoba, która zadzwoniła, przynosi mi wieści o Kolombanie.
Pokojówka Karmelity weszła.
— Czy pani zechce przyjąć księdza, który przybywa z Bretonji?
— Ksiądz Dominik! krzyknęła Karmelita.
— Tak, to on, odezwała się pokojówka, tylko nie pozwolił mi wymieniać swego nazwiska, z obawy, by ono nie zrobiło na pani przykrego wrażenia.
Czoło Karmelity okryło się zimnym potem. Konwulsyjnie uścisnęła rękę Fragoli.
— A co, nie mówiłam ci? rzekła do niej.
— Uspokój się, Karmelito, odezwała się Fragola ocierając czoło jej chustką, uspokój się moja siostro. Czy to tak odrodziłaś się? Bledniejesz przy pierwszej walce, a jednak mogłaż Opatrzność łagodniejszą spuścić na cię próbę, jak zsyłając ci przyjaciela przeszłości twojej?
— Masz słuszność, Fragolo, odrzekła Karmelita, to też patrz, teraz jestem silną. Potem, zwracając się do pokojówki: Proś księdza Dominika, rzekła.
Ksiądz Dominik wszedł.
Był to prześliczny obraz, widok tych trzech postaci: księdza we drzwiach wyciągającego rękę z błogosławieństwem, po nad dwie młode kobiety złączone w uścisku.
— Pokój wam siostry! rzekł zwracając się do nich, ale głównie schylając się przed Karmelitą, z tem pierwszeństwem, jakie od ludzi należy się wdowie.
Obydwie skłoniły się, Fragola powstawszy, Karmelita siedząc, gdyż biedne jej ciało tak było słabe, że nie mogła ustać na nogach.
Fragola podsunęła księdzu fotel.
Podziękował, ale oparłszy rękę o poręcz, nie usiadł.
— Siostro, rzekł, wracam z długiej i bolesnej pielgrzymki: przybywam wprost z zamku Penhoel.
Na te słowa twarz Karmelity okryła się taką bladością, że Fragola padła przed nią na kolana i ściskając ręce jej w swoich:
— Siostro, rzekła, pamiętaj o przyrzeczeniu.
— Z zamku Penhoel, wyrzekła z cicha Karmelita. Więc widziałeś się z hrabią, ojcze?
— Widziałem, moja siostro.
— O! nieszczęśliwy, nieszczęśliwy ojciec! zawołała Karmelita, rozumiejąc dobrze, że i dla innego serca istniała, boleść równie wielka, jak dla niej, jeśli nie większa.
Ksiądz Dominik odgadł wszystko co działo się w duszy Karmelity.
— Hrabia na Penhoelu, rzekł, jest godnym i zacnym ojcem. On ciebie żałuje, moja siostro, a ja ci przynoszę błogosławieństwo.
Karmelita wydała okrzyk, miała dosyć siły, żeby się podnieść i osuwając się na kolana, znalazła się u nóg księdza Dominika.
— A! mój ojcze! mój ojcze! rzekła tonąc we łzach, więc mnie nie przeklął?
Więcej nie mogła wyrzec; oczy jej się zamknęły, twarz pobielała jak alabaster, ręce opadły, głowę zwiesiła i z westchnieniem, które zdawało się ostatniem, zemdlała.
— Mój Boże! wyrzekł mnich przestraszony tym widokiem, czyż znowu sługę swego uczyniłeś śmierci posłańcem?...
Fragola miała pod ręką wszystkie sole, jakich używała w podobnych razach, gdyż zemdlenia Karmelity przypadały dość często. Dała jej powąchać, potem, tarła czoło octem.
Omdlenie wciąż trwało.
Fragola wzięła flakonik z kwasem octowym, którym nacierała piersi przyjaciółki.
— Ojcze mój, rzekła, bądź tak dobry i przejdź do sąsiedniego pokoju.
— Ja całkiem, odchodzę, siostro, rzekł Dominik. Mnie także czekają w domu i tylko dla spełnienia obowiązku, który miałem sobie za święty, przyszedłem tu najpierw. Proś, ażeby mi przebaczyła, żem tak bez przygotowania przyniósł jej słowa ojca mojego przyjaciela.
Następnie składając do jej rąk pakiet, który otrzymał od hrabiego Penhoela i którego wartość w kilku słowach wytłómaczył Fragoli, wyszedł, opiece jej pozostawiając Karmelitę.
Po kilku natarciach, przyszła do siebie nieszczęśliwa, otworzyła oczy i nasamprzód szukała wzrokiem księdza Dominika.
— Gdzie on jest? pytała głosem zdziwionym, czy to nie był sen?
— Nie, odrzekła Fragola, on tu był.
— Dominik, wszak tak?
— On sam.
— Gdzie się podział?
— Tyś zemdlała, a on przez dyskrecję wyszedł.
— O! jakżebym chciała widzieć go raz jeszcze, rzekła Karmelita.
— Będziesz się z nim widzieć, odpowiedziała Fragola, ale jutro lub później, jak nabierzesz więcej siły.
— O! ja silną jestem! zawołała Karmelita. Pamiętaj, że miałam go zapytać o tysiące szczegółów... Gdzie on jest? gdzie spoczywa? Pójdziemy, nieprawdaż, odbyć pielgrzymkę do jego grobu?
— Pójdziemy, droga siostro, bądź spokojna.
— Wszak on mówił o jego ojcu, prawda? Mówił, że mi przebacza, że mnie błogosławi?
— Tak, przebaczył ci i błogosławił. Widzisz więc, że Bóg jest z tobą.
— O! westchnęła Karmelita opadając na szezląg, czemuż nie jestem z nim razem!
I złożywszy ręce modliła się pocichu.
— Dobrze, odezwała się Fragola, módl się, droga, nieszczęśliwa duszo; wszystko zawiera się w modlitwie: uspokojenie, pociecha, siła. Zamknij teraz oczy i staraj się zdrzemnąć.
— Czyżbym mogła? zapytała Karmelita. Weź mnie za rękę.
— Rozpalona bardzo.
— Gdyby nie gorączka, Fragolo, zdaje mi się, że nie mogłabym żyć.
Fragola znowu uklękła i biorąc w swoje jej obie ręce:
— O! moja siostro, gdzież to jest ta siła, z której tak dumną byłaś przed chwilą? Pierwsze słowo zgięło cię jak trzcinę, jak kwiat złamało. Nie zawiodłaś mnie, ale zawiodłaś się sama; nie byłaś tak silną, jak ci się zdawało.
— Przygotowałam się na boleść, nie na radość, Fragolo. Miałabym siły przeciwko boleści, zbrakło mi ich przeciwko radości.
— Biedna przyjaciółko moja!
Karmelita konwulsyjnie ścisnęła ręce Fragoli.
— On powiedział, że wróci, nieprawdaż?
— Tak!
— A kiedy?
— Niedługo, lecz...
— Lecz co?
— Ażebyś cierpliwiej czekała jego powrotu...
— To...
— Zostawił coś dla ciebie.
Jak widzimy, Fragola na ten raz postępowała krok za krokiem. Obawiała się drugiego przesilenia, które w stanie osłabienia jakiemu uległa Karmelita, mogło stać się niebezpiecznem.
— Coś dla mnie? wykrzyknęła Karmelita. O! daj mi czemprędzej.
— Poczekaj trochę, rzekła Fragola obejmując ręką szyję Karmelity i pociągnęła ją ku sobie dla pocałowania.
— Dlaczego mam czekać, Fragolo?
— Dlatego, widzisz, że... I zawahała się.
— Dlatego, że co?...
— Dlatego, że to jest szczęście, a ja cię chcę przygotować...
— Boże mój! ty mnie do śmierci doprowadzasz.
— Ażebyś potem lepiej żyła kochana siostro.
— Mów, mów prędzej, ja chcę! Co ci zostawił dla mnie; ten dobry ksiądz Dominik?
— Podarek.
— Podarek dla mnie? zapytała Karmelita zdziwiona.
— Podarek, jaki przesyła ci hrabia Penhoel, dar drogocenny, skarb!
— Fragolo, błagam cię, odezwała się żywo, prawie niecierpliwie Karmelita, daj mi to, po co mnie dręczysz.
— Pozwól mi obchodzić się z tobą jak z dzieckiem.
Karmelita opuściła głowę na piersi.
— Czyń jak chcesz, rzekła, tylko uważaj ażebyś sił moich nie wyczerpała do ostatka.
— Jesteś zgnębiona, a więc bliska uspokojenia; miej silną wolę, a będzie dobrze.
— Patrz, czy tak nie jest? rzekła Karmelita. I uśmiechnęła się do Fragoli. Czy chcesz lepszego jeszcze dowodu, mówiła dalej, bo ty masz zawsze słuszność!... Przez tak długi czas jak zechcesz, trzymać będę głowę na twych piersiach, a ty w kwadrans dopiero oddasz mi podarunek hrabiego Penhoela... Zdobyła się na siłę i z uśmiechem: Od ojca Kolombana, dodała.
— Ha! jesteś widzę bohaterką, rzekła Fragola, nie chcę cię dłużej wytrzymywać.
Podniosła się, Karmelita zatrzymała ją.
— Fragolo, zawołała, moja szlachetna, moja święta Fragolo, któż ciebie lepiej, niż najsławniejszych lekarzy, nauczył tej umiejętności serca, którą ty goisz rany moje? A! życie wyda mi się zawsze miłem, póki trzymać cię będę za rękę.
— Dobrze, odpowiedziała Fragola, trzeba wynagrodzić dziecię za posłuszeństwo. I lekko wyjmując rękę z rąk przyjaciółki, poszła wydobyć z tualetki pakiecik i podając Karmelicie: Jego matka, rzekła, powtarzając słowa hrabiego, ucięła mu z głowy w dniu urodzenia.
— Boże łaskawy! wykrzyknęła Karmelita, rzucając się na promień włosów, jak lwica, która szczenię swe odnajdzie, Boże łaskawy! to włosy mojego Kolombana!...
I po raz pierwszy serce Karmelity, od śmierci Kolombana puste i jak grób zimne, zalało się niewymownem szczęściem. Wzięła promień włosów, obracała go na wszystkie strony, całowała po tysiąc razy, oblała łzami, a potem podnosząc je do ust Fragoli:
— Ty także kochałaś go jak brata, rzekła, pocałuj te piękne włosy, moja siostro...

Koniec tomu ósmego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.