Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki/Xięga III/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


VI. Dowiedział się od Amerykanina Gwilhelm, iż dane od niego pięćset funtów szterlingów obróciłem na wykupno niewolników. Wziąwszy mnie więc jednego dnia na stronę rzekł: bracie! godzieneś przyjaźni ludzi dobrych. Wiem, cos uczynił z owemi pieniędzmi, nakarmiłeś mnie pociechą. Od tego czasu mam cię za syna, miej do mnie zupełną poufałość, czego ci tylko teraz, albo potem będzie trzeba, mów.
Zastanowiwszy się nieco, tak dalej mówił: rozumiem, że cię dziwił, a może i obrażał z początku, mój sposób postępowania, nazbyt prosty i nie manierny. Nie umiem ja, prawda, tak mówić, a podobno tak i myślić, jak teraźniejszy zwyczaj każe; ale nie chcę się w tej mierze przezwyciężać, tym bardziej, ile że nie widzę pożytku z tego przezwyciężenia. Przyzwyczajony do prostoty jestem, niech mi świat pozwoli umrzeć poczciwym grubianinem. Taić co mamy w sercu, i łudzić drugich powierzchownością fałszywą, rzecz jest niegodna, nie tylko prawego człowieka, ale stworzenia, które myślić umie. Moja, i mnie podobnych prostota, wiem dobrze, iż obraża tych, którzy na oświadczeniu zasadzają uprzejmość; lepiej jednak stracić cokolwiek na pierwszem wejrzeniu, niż wszystko, gdy nas lepiej ludzie poznają.
Powieść mojego przyjaciela Amerykanina była mi pobudką do poznania ciebie; twój stan nieszczęśliwy mówił za tobą, ale kiedyś się dał poznać ostatnią akcyą twoją, zniewoliłeś mnie ku sobie, i jestem twoim przyjacielem. Nie wątpię, że wzajemność zachowasz; i za pierwszy punkt twojej ku mnie przyjaźni to kładę, abyś mi szczerze powiedział, w czem chcesz, żebym ci teraz usłużył. Naśladując otwartość jego, powiedziałem mu wręcz, iż największe teraz było moje pragnienie, wrócić się do Europy, ojczyznę oglądać, długi spłacić, i w ojczystej włości osiąść.
Jakież masz do tego sposoby? rzekł Gwilhelm. Obiecałem mu pokazać zdobyte wexle. Rzekł zatem: lubo wedle podobieństwa, possessor tych wexlów utonął, musiał mieć sukcessorów. Używając więc cudzego zbioru, czynisz krzywdę dzieciom, o których możnaby się dowiedzieć. Nie rozumiej, iżbyś mógł używać prawa niegodziwego, które nadało własność znalezcom rzeczy ludzi na morzu zginionych. Zwyczaj ten dzikości pełen, usprawiedliwia zbójectwo. Korzystanie z cudzego nieszczęścia, choćby było prawne, sercom dobrze urodzonych nie przystoi.
Przeraziła mnie ta reflexya Gwilhelma, uznałem jej słuszność, ale restytucya zdobyczy odejmowała mi sposób zapłacenia długów, i życia uczciwego w ojczyznie.
Przyniosłem nazajutrz Gwilhelmowi moje wexle: wziął je do swego gabinetu, i tam nie długo zabawiwszy, wyszedł z wesołą twarzą, a ścisnąwszy mnie za rękę, rzekł: Dziękuję Bogu za ten wielce dla mnie pożądany przypadek: okręt ten francuzki wziął moje niektóre towary i wexle, odżałowałem już był dawno wszystkiego, a gdy je Opatrzność w ręku twoich osadziła, ustępuję ci ich z ochotą. Z wielkim zyskiem wróciła mi się strata, gdy tobie dogodzić mogę. Nie rozumiej, żeby mnie ten dar ubożył; mam z łaski bożej wszystkiego dostatkiem, i tę samę stratę inszemi korzyściami dawno już mam nagrodzoną.
Pamiętny dawniejszych przestróg, nie śmiałem się rozszerzać z podziękowaniem, ale skłoniwszy się nieco, ścisnąłem serdecznie dobroczyńcę mojego; on zaś dalej prowadząc swój dyskurs, wiadomy o chęci powrotu do mojej ojczyzny, obiecał się jak najprędzej postarać o sposób przesłania mnie do Europy. Jakoż skorośmy przyjechali do Buenos-Ayres, dowiedział się o okręcie francuzkim, który powracał do Marsylji.
Dał mi zaraz o tem znać, a westchnąwszy, rzekł; muszę ci się przyznać, iż to z tobą rozstanie się, bolesne jest wielce dla mnie. Przyjaźń moja radaby cię tu przytrzymać dłużej jeszcze, ale taż sama przyjaźń każe przenosić twoję chęć nad moje ukontentowanie. Gdyby mnie tu nie przytrzymywały interessa, pragnąłbym cię mieć towarzyszem powrotu mojego do Pensylwanji. Rozumiem, żeby ci się i kraj i obywatele podobali; i lubobyś tam nie znalazł tej cnoty, tej niewinności, co w twojej wyspie, postrzegłbyś przecie niejakie może z Nipuanami podobieństwo. Darowałbyś mi zapewne dni kilkanaście; ale gdy tu jeszcze przez kilka miesięcy zabawić muszę, nie chcę martwić sprawiedliwej i wrodzonej chęci widzenia ojczyzny twojej.
Przez czas bytności naszej w Buenos-Ayres, dowiedział się Gwilhelm, iż ów kapitan świeżo z okrętem swoim do portu zawinął. Zaniósł więc skargę do sądu tamtejszego; stawił mnie urzędownie: klejnoty i pieniądze dekret Gwilhelmowi przysądził: rządca najwyższy prerogatywy wszystkie winowajcy odjął, a skonfiskowawszy resztę takiemiż sposoby zebranych dostatków, od czci, honoru i fortuny odsądzonego, na kopanie kruszców odesłał. I tak pojechał na moje miejsce do Potozu Don Emmanuel-Alvarez-i-Astorgas-i-Rubantes.
Okręt, na którym miałem powrócić, trzy dni tylko miał już w porcie bawić; przez ten czas Gwilhelm z przyjacielem swoim Amerykaninem czynił przygotowania do mojej podróży. Gdy czas rozstania nadchodził, tak był dla mnie nieznośny, iż rozumiejąc, że tak smutnego pożegnania nie zniosę, prosiłem Gwilhelma, żeby mi pozwolił z sobą zostać. Zdał się z początku przestawać na mojem żądaniu, ale przełożywszy mi obowiązki obywatela względem ojczyzny, odrzucił prośby moje.
Poszliśmy oglądać okręt, który miał za dwa dni ruszyć; wyperswadował mi Gwilhelm, żebym tam na noc został, obiecując wraz z przyjacielem jutrzejszego dnia przyjść na to miejsce. Z żalem pożegnałem go, a że się już zabierało ku nocy, położyłem się na łóżku. Z początku nieznaczne, lubo stojącego okrętu kołysania, czyniły mi przykrość; zasnąłem nakoniec smaczno, i gdym się aż nazajutrz obudził, zdało mi się, iż okręt za dobrym wiatrem idzie; porwałem się z łóżka, i gdym spojrzał oknem, już brzegów Ameryki nie było widać. Ogarnął mnie żal nieznośny ze straty Gwilhelma i Amerykanina, którychem nawet nie pożegnał.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.